niedziela, 6 kwietnia 2008

Neige

Drobne, jaśniutkie płatki kleiły się do siebie opadając szybko i chaotycznie popychane wiatrem na wszystkie strony. Było ich tak wiele, że z trudem można było dostrzec cokolwiek z odległości kilku metrów. Wszystko to przypominało zawieję śnieżną, jednak chwilami świat wydawał się zwalniać. Płatki były mniejsze, idealnie wyrzeźbione i spokojnie kołysały się w powietrzu opadając na trawę czy nawet moje ubranie.
Z jakiegoś powodu cieszyłem się niesamowicie, kiedy śnieg ponownie smagał mnie po twarzy wielkimi śnieżynkami i nie pozwalał na skupienie wzroku. Biel była wtedy tak dziwnie wesoła i piękna, a i całe błonia zdawały się być zupełnie innym światem. Jakbym niespodziewanie przeszedł przez zaczarowane wrota z gałęzi drzew i znalazł się w jednej z wielu bajek, gdzie mimo zimna, wiatru, czy zawiei piękno przebijało się przez zaspy ciesząc serce.
Gdyby miała to być moja opowieść sprawiłbym by pojawił się teraz nauczyciel latania. Objął mnie, przytulił i zatroskanym, choć ostrym głosem syknął mi do ucha, że zaraz się pochoruję i powinienem wracać do zamku. Pozwoliłbym by osłaniał mnie swoim ciałem przed chłodem, a później zaprowadził w bezpieczne, ciepłe miejsce. Traktowałby mnie jak dziecko, jednak mimo wszystko kochał, jak dorosłego.
Właśnie dzięki takim pomysłom wszystko, co mnie otaczało stawało się tak niesamowicie śliczne, magiczne, niesamowite. Gdybym miał spisywać wszystkie wymyślone przeze mnie bajki każda pora roku miałaby swoje własne rozdziały, lecz mimo różnych historii Marcel zawsze byłby taki sam. On nie mógł się zmienić ani tak, ani w samej rzeczywistości. Nie chciałem by się zmieniał. Za bardzo go kochałem bym miał czekać na to, iż niespodziewanie przestanie być przykładnym nauczycielem, dostrzeże we mnie kogoś więcej niż ucznia, wyszepcze mi do ucha wszystkie słowa, jakie chciałbym usłyszeć i odwzajemni moje uczucie. Ja sam w dalszym ciągu nie byłem z nim pogodzony i bałem się konsekwencji, jednak nie chciałem oddać nawet odrobiny z tego wszystkiego za chwilę spokoju i pewności siebie.
Była jeszcze jedna rzecz, która nie dawała mi odetchnąć i nękała mnie nawet nocami. Strach przed tym, że profesor znajdzie sobie kogoś, zapomni o mnie i przestanie zwracać najmniejszą uwagę na moje istnienie. Obawiałem się tego za każdym razem, kiedy tylko widziałem go rozmawiającego z jakąkolwiek kobietą. Czy to uczennicą, czy nauczycielką. Zbyt dobrze wiedziałem jak wiele z nich chętnie zgodziłoby się na propozycję randki, a co dopiero poważny związek.
Strząsnąłem z głowy trochę śniegu chcąc tym samym pozbyć się dziwnych myśli. Ponownie skupiłem się na opadających śnieżynkach, ale nie mogłem dostrzec w nich tego samego, co kilka chwil wcześniej. Dobry humor uciekł równie szybko, jak w moich oczach pojawiły się łzy.
Byłem stęskniony za nauczycielem, a wszystko, dlatego, że Oliver został jednak na Święta w szkole i niemal nie dawał mi wytchnienia wyciągając gdzie tylko zdołał szukając zabawy. Nie zdołałem nawet podziękować za prezent wigilijny, a bardzo chciałem to zrobić.
Smutny wpatrywałem się w padający śnieg. Był teraz tak zwyczajny i normalny, jakby ten zaczarowany dopiero, co skończył prószyć i został wyłącznie ten.

~ * ~ * ~

 

Życie nauczyciela nie było bynajmniej tak proste, jak wydawało mi się z początku. Nie mogłem mówić otwarcie o swoich uczuciach, okazywać większego zainteresowania ukochanej osobie i co najgorsze, samo ukrywanie irytacji nie było wcale przyjemne, a powoli traciłem już panowanie nad sobą.
Raz po raz Fillip wymykał mi się z rąk, kiedy chciałem zamienić z nim kilka słów. Czasami wydawało mi się, iż Oliver robi to wszystko specjalnie i przykłada wszelkich starań by uniemożliwić mi nawet bardzo krótkie spotkanie z ciemnowłosym Ślizgonem. Nie trzeba było mi wiele. Kilka sekund rozmowy, możliwość usłyszenia słodkiego głosiku i dostrzeżenia uśmiechniętej buźki w zupełności spełniłyby moje pragnienia. Nie oczekiwałem, że otrzymam od Anioła więcej niż jedynie to, a najwidoczniej nawet takie pragnienia były w moim przypadku przesadzone.
Na zewnątrz śnieg wydawał się oddzielać świat pełen niepokoju od tego spokojnego i uśpionego wewnątrz zamku. Chciałem by ukoił moje nerwy i obolałe z utęsknienia serce.
Powoli pokonałem schody mrużąc oczy przed wiatrem i płatkami. Właśnie wtedy w mojej piersi coś się zakotłowało, a motylki poderwały się do lotu.
Drobniutka sylwetka stojąca pośrodku tej, niemalże, śnieżycy była z trudem dostrzegalna, jednak wiedziałem, kim jest opatulona postać. Fillipa rozpoznałbym nawet w środku ciemnej nocy, podczas której nikt nie jest pewny, w którą stronę powinien zmierzać. Moje ciało reagowało wyłącznie na niego, a dusza szalała równie gwałtownie jak pogoda, która momentalnie stała się jeszcze bardziej nieprzewidywalna.
Dziwiło mnie, że chłopiec był sam. Jego kuzyna nie można było dostrzec nigdzie, co tylko wzbudzało podejrzenia. Z jakiegoś powodu nie zastanawiałem się. Postawiłem kołnierz płaszcza chowając za nim uszy i pewnie stawiałem kroki zbliżając się w stronę najwspanialszego Anioła, jaki zdołał przyzwyczaić się do ziemskiej zimy.

~ * ~ * ~

 

Zbyt mocno przechyliłem głowę i zachwiałem się tracąc równowagę. Moje plecy zatrzymały się na kimś i co do tego nie miałem wątpliwości.

- Lubisz śnieg? – nabrałem głośno powietrza, serce załomotało mi w piersi i szybko się uspokoiło, a rój pszczół zaczął miarowo poruszać skrzydłami w moim żołądku.
Wszystko nagle się uspokoiło. Śnieżynki były drobne i kształtne, wiatr delikatny i cieplejszy. Przytaknąłem, gdyż moje usta drżały i nie byłem w stanie odpowiedzieć. Miałem ochotę odwrócić się i rzucić na mężczyznę tuląc z całych sił. Nie musiałem na niego patrzeć, wystarczał mi sam cudownie słodki głos zawsze pełen czułości i subtelnych nutek.
Jego dłoń zgarnęła z mojej czapki śnieg. Przechyliłem głowę i popatrzyłem na delikatnie uśmiechniętego Camusa. Marzyłem o nim, myślałem, a on się zjawił. Zupełnie jakby bajka naprawdę miała się rozegrać, choć według własnego planu.
Nauczyciel położył ręce na moich ramionach i zsunął je na pierś. Był ciepły. Mimo płaszcza i mojej kurtki czułem jak gorące jest jego ciało. Wpatrywałem się w śnieg powoli gładzący powietrze z każdym milimetrem, jaki pokonywał ku ziemi. Wszystko znowu zmieniło się diametralnie, lecz tym razem wewnątrz mnie. Świat ponownie był piękny, a choć z trudem mogłem łapać powietrze rozpierany radością, chciałem trwać tak całą wieczność.
Patrzyłem na jeden z płatków, który powolutku opadł na mój nos. Uśmiechnąłem się do siebie widząc jak topnieje zostawiając po sobie wyłącznie kropelkę wody. Profesor otarł moją twarz dłonią, a skórzana rękawiczka, która ocieplała jego palce, przysłoniła mi większą część obrazu.
Podnosząc wzrok spotkałem ciepłe spojrzenie Camusa. Zatracałem się w głębi jego szarych oczu, w których odbijała się moja twarz. Przez chwilę sam nie wiedziałem, czy patrzyłem na niego, czy na samego siebie. Chciałem by te tęczówki potrafiły w taki sposób przedstawiać wyłącznie mnie. Zazdrościłem każdemu, kto przeglądał się w nich, czy chociażby był przez nie widziany. Czułem się jak dziecko, które musi dzielić się zabawkami z innymi i chociaż przeszkadzało mi to, nie potrafiłem przestać myśleć o mężczyźnie, jako o kimś wyłącznie moim.

~ * ~ * ~

Jego wielkie czekoladowe oczka wydawały się prosić o wszystko, co mógłbym mu tylko dać. Chciałem zamienić tą chwilę w coś bardziej intymnego, jednak rozsądek nie pozwalał mi nawet na jeden śmielszy gest.
- Śnieg ci ucieka – szepnąłem i powstrzymałem śmiech, kiedy rumiane od zimna policzki stały się soczyście czerwone, a ciemne tęczówki zalśniły wstydem. Rozkoszna buzia ukryła się, kiedy malec patrzył w dół.
Nie chciałem go krępować, ale też nie wiedziałem, jak zareagować na tak słodki, błagalny gest, który musiałem przerwać. Naturalnie teraz chłopiec był równie słodki i coś mi mówiło, że smakowałby malinami, gdybym odważył się go skosztować.
Fillip znowu uniósł łebek oglądając śnieżynki. Śledził uważnie lot każdej z nich. Był tak słodziutko dziecięcy, że z trudem powstrzymywałem się by nie przytulić go mocno i nie obcałować jego chłodnej, delikatnej buźki.
- Jeśli tak bardzo lubisz ten śnieg zatrzymaj go w kryształowej kuleczce, jak wszystkie te przepiękne chwile, które podarowałeś mi w prezencie. – pochyliłem się nad nim i musnąłem w policzek – To najpiękniejszy prezent, jaki kiedykolwiek dostałem.

~ * ~ * ~

Zaczerwieniłem się, chociaż nie zwracałem już na to uwagi. Było mi przyjemnie i ciepło, jednak wspomnienie tak lekkomyślnego podarunku, krępujące. Kiedy to wymyśliłem nie liczyłem się z tym, że później będę musiał spojrzeć mężczyźnie w oczy. Tak samo było, gdy to tworzyłem i teraz, kiedy zapomniałem o wszystkim.
Powoli odwróciłem się zarumieniony w stronę nauczyciela. Ostrożnie wspinałem się spojrzeniem po guzikach jego płaszcza aż do szalika. Nieśmiało powiodłem wzrokiem po zakazanych wargach mężczyzny. Zacisnąłem dłonie w pięści i nagle dostrzegłem między połami płaszcza, a czarnym szalikiem profesora złoty łańcuszek, który dałem mu wraz z kluczykiem do szkatułki ze wspomnieniami.
Nie mogłem już zarumienić się bardziej, więc to było jedynym plusem tej sytuacji. Sam fakt, tego, że nauczyciel trzymał przy sobie tak dziecinną rzecz sprawiało, że chciałem płakać z radości.
- Ja... – odezwałem się w końcu, zaś na twarzy Camusa pojawił się szeroki uśmiech – Chciałem podziękować za ten wisiorek... – nie wytrzymałem. Zamknąłem oczy i przytuliłem się z całych sił do profesora. Zacisnąłem ręce na jego płaszczu i przycisnąłem głowę do piersi, w której szybko tłukło się jego serce.
Ramiona nauczyciela otuliły mnie szczelnie. Było w nich tak ciepło, że z łatwością mogłem wyobrazić sobie jak gorące musi być jego ciało. Właśnie dzięki temu nie żałowałem, że zabrałem dłoń z pleców Marcela. Położyłem ją na wiszącym na mojej szyi wisiorku.
Kryształowa Łza, była przepiękna. Srebrna, jednak nocami lśniła delikatną czerwienią. Kształt odpowiadał nazwie, a drobny, srebrny wzorek oplatał ją ostrożnie. W liściku dołączonym do prezentu profesor napisał dokładnie, dlaczego mi ją daje. Była bardzo cenna i miała mnie chronić. Gdyby coś mi się stało wystarczyłoby bym wypowiedział imię profesora, a ozdóbka bez względu na odległość zdołałaby oddziaływać na nauczyciela dając mu do zrozumienia, że go potrzebuję, a nawet pomogłaby mu mnie odnaleźć. Nie wiedziałem, jak to możliwe, jednak czułem się o wiele bezpieczniej i lepiej wiedząc, że zawsze mogę wezwać ukochanego mężczyznę, kiedy będzie mi źle.

~ * ~ * ~

Kilka faktów zachowałem dla siebie i nie chciałem jak na razie mówić o nich chłopcu. Łza została stworzona z kropli mojej krwi i łzy, dzięki czemu oddziaływała bezpośrednio na mnie w razie potrzeby. Ze względu na przynależność do Rodu łączyła się wyłącznie z sercem osoby, która kochałem i wyczuwała jego bicie. Była jak żywe stworzenie, choć o silnych magicznych właściwościach. Wiedziałem, że to samolubne, jednak gdyby serce Fillipa nagle przestało bić wisiorek rozsypałby się na kawałeczki tak drobne jak ziarenka pisaku, tym samym sprawiając, że i ja straciłbym życie.
”Kocham, kocham, kocham!” krzyczałem w ciszy nie mogąc nawet zdradzić mu, co czuję.
Odsunąłem chłopca od siebie, choć nie robiłem tego chętnie tym bardziej, że zadrżał.
Był przepiękny i nigdy nie pozwoliłbym by coś mu się stało. Kochałem w nim dosłownie wszystko i naprawdę pragnąłem powiedzieć mu każde słowo, które przychodziło mi skrywać z racji tak wielkiego grzechu wobec ludzkości, jakiego się dopuszczałem. Miłość do Anioła nie spotkałaby się z pozytywnymi reakcjami, a chciałem oszczędzić mu takich przykrości, a tym bardziej nie chciałem by mnie odrzucił.
Drobna śnieżynka zatrzymała się na jego słodko malinowych wargach. Były zapewne tak zmarznięte, że chłopiec nawet tego nie poczuł. Zdjąłem rękawiczkę i przyłożyłem dłoń do mięciutkiego policzka Fillipa. Kciukiem otarłem jego usteczka. Znowu się zawstydził i przymknął oczka, jakby chciał tym odpowiedzieć na mój dotyk. Serce biło mi jeszcze szybciej.
Oddałbym wszystko by naprawdę tak właśnie reagował na moją bliskość, jednak nie śmiałem nawet o tym marzyć.
Delikatnie odwróciłem chłopca w stronę śniegu, by mógł napawać się nim w dalszym ciągu. Sam naniosłem na własne wargi wilgoć płatka z cudownych usteczek Ślizgona i zlizałem jego resztkę z opuszka. Położyłem dłonie na ramionach chłopca i wraz z nim podziwiałem padający śnieg.

 

~ * ~ * ~

 

Wszystko było tak cudownie piękne, że nie wierzyłem, iż może to być prawdą. Camus był blisko mnie, czułem dotyk jego dłoni i gdybym poprosił zapewne mógłbym liczyć na spełnienie prośby. Naprawdę byłem szczęśliwy.
Rozkoszowałem się nim i każdym płatkiem ślicznym, misternie stworzonym, chłodnym. Tak bardzo przypominały mi one nauczyciela. Był nieodgadniony, przystojny i choć ciepły, tajemniczy. Pragnąłem spędzić z nim o wiele więcej czasu i pozbyć się kuzyna by przypadkiem znowu nie odsuwał mnie od mężczyzny nawet, jeśli robił to nieświadomie.
Zdawałem sobie sprawę z tego, że moje uczucia mogą być złe i odrażające, ale wiedziałem także, że nikt nie mógł zmienić we mnie tej miłości, czy zabronić jej karmić każdym ciepłym gestem mężczyzny. Nawet, jeśli miałoby to być kłamstwem, chciałem oszukiwać samego siebie, co do zainteresowania nauczyciela moja osobą.

~ * ~ * ~

Uśmiechałem się nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Byłem w moim własnym, małym Niebie. Wyjątkowym i usłanym delikatnymi płatkami kwiatów, zaś moim bogiem był Fillip. Miał władzę nad moim życiem i każdym oddechem. Tylko dla niego istniałem i dla niego chciałem istnieć. Jednym skinieniem mógł mnie zgładzić i na nowo powołać do życia.

Był wszystkim!
Niespodziewanie coś mną targnęło, a chłodny dreszcz przeszedł po plecach. Popatrzyłem w górę i zaskoczony nie miałem szans by cokolwiek powiedzieć. Piękna chwila została właśnie przyćmiona wielką kulą śniegu nad naszymi głowami.
Wszystko trwało kilka sekund, choć wydawały się być minutami. Objąłem mocno Fillipa i okryłem go swoim ciałem, by nawet jedna część wielkiej śnieżki nie dotarła do jego ciałka.
Zamknąłem mocno oczy i wtedy ciężka kula rozbiła się o moje plecy i kark. Syknąłem uginając nogi pod jej ciężarem.
Podniosłem się, kiedy tylko miałem to z głowy. Otrzepałem włosy i uśmiechnąłem się do wystraszonego chłopca.
- Spokojnie – szepnąłem gładząc jego policzek.
Moja twarz spięła się zaraz potem. Patrząc za siebie dostrzegłem wyluzowanego Olivera machającego różdżką.
- Koniec randki – zachichotał sprawiając, że zamarłem, a i Fillip nie wydawał się spokojny. Mimo wszystko wątpiłem by słowa chłopaka miały jakieś znaczenie. Gdyby wiedział, co czuję do ciemnowłosego z pewnością nie skończyłoby się na zwykłej, gigantycznej śnieżce.
Nie chciałem robić nic chłopakowi, jednak nie planowałem także pozwolić mu na takie zabawy. Byłem na to zbyt dumny.
Wyjąłem różdżkę i machnąłem nią dwa razy. Śnieg z choinki, pod która stał zaczął warstwami spadać mu na głowę, a zaklęcie zwielokrotnienia dokończyło tę część odwetu. Łapki Fillipa trzymały się mojego płaszcza, kiedy przyglądał się temu zaciekawiony.
- Otwórz ładnie usta – powiedziałem wyraźnie do blondyna. Nawet zapewne nieświadomy zrobił to, a wtedy wraz z kolejnym ruchem nadgarstka marchewka z bałwana pierwszoklasistów wylądowała między jego zębami, zaś dwa kamyki w górce śniegu na głowie chłopaka. Zdziwiłbym się gdyby zdołał sam wykonać jakiś ruch. Biały puch przykrywał go w całości i tylko twarz była widoczna, a wraz z nią wielka marchewka.
Odwróciłem się do rozbawionego Anioła i delikatnie pogłaskałem go po buźce. Był rozkoszny i powstrzymywał śmiech. Ulżyło mi, gdyż bałem się jego reakcji na taką formę riposty za to, co jasnowłosy Ballack planował. Gdyby śnieżka trafiła w Fillipa, malec mógłby się rozchorować w późniejszym czasie.
- Odkop go, kochanie – szepnąłem uśmiechając się na widok jego słodkiej miny – I do zobaczenia. – niechętnie go zostawiałem, ale musiałem.
Podszedłem do blondyna, który nadal nie do końca rozumiał, co się stało.
- Z nauczycielami się nie zaczyna i przede wszystkim musisz uważać na kuzyna, a nie wykręcać mu takie numery. Powodzenia, Oliverze. – mrugnąłem do niego zostawiając zaskoczonego chłopca w rękach ciemnowłosego.
Odetchnąłem z ulgą. Blond chłopak naprawdę nie zdawał sobie sprawy z tego, jak wielkie znaczenie miały dla mnie jego pierwsze słowa i to było w tym wypadku zbawienne. Poza tym bliskość Fillipa sprawiła, że znowu odżyłem i czułem się wspaniale.
Malec był dla mnie jak lek. Najdroższy, ale i najdoskonalszy. Kochałem go i nigdy nie planowałem się tego wyrzekać.
Był dla mnie dosłownie wszystkim!

~ * ~ * ~

Byłem wystraszony, kiedy nie wiedząc, co się dzieje zostałem okryty ciałem nauczyciela, którego teraz mogłem odprowadzać wzrokiem. Zamknąłem oczy przypominając sobie jak Camus osłonił mnie sobą przed śniegiem i chociaż nie znałem szczegółów byłem rozradowany. Przestałem nawet myśleć o tym, co zostało powiedziane. Z początku czułem się, jakbym miał zemdleć gdyby Oli powiedział, chociaż słowo więcej. Nie chciałem nawet wiedzieć, czy zrozumiał, co czuje do profesora, a teraz musiałem go wydobyć spod sporej warstwy śniegu.
Po tym wszystkim raczej nie miał zamiaru roztrząsać niczego, co wiązało się ze mną czy z mężczyzną i to mnie uspokajało. Miałem ochotę natrzeć mu twarz śniegiem za to, że przerwał mi tak cudowne chwile, ale to zostawiłem sobie na później. Nauczyciel i tak oddał mu za nas oboje, a to cieszyło mnie jeszcze bardziej.
Uwielbiałem go!