sobota, 16 czerwca 2007

Chute

Mogłem wiele razy wyobrażać sobie Fillipa w stroju do Quidditcha, jednak żadne z moich fantazji nigdy nie zdołałyby oddać prawdziwego piękna chłopca. Jego niepewnego wzroku, różowych policzków i zaciśniętych mocno rączek. Niesamowicie zielona szata, skórzane rękawiczki na dłoniach i kilka ochraniaczy kontrastowało z delikatnością malca, ale i dodawały mu tego niesamowitego uroku, który wprawił w ruch większość siedzących na trybunach dziewcząt. Był najwspanialszym Ścigającym, jakiego kiedykolwiek widziałem i bezwzględnie miał talent do gry. Jego niewielkie i lekkie ciało pozwalało mu na manewrowanie i kierowanie miotłą w dowolny sposób, a wrodzona ostrożność oraz chęć omijania kłopotów z pewnością mogły mu się przydać w pierwszym meczu tego roku. Widziałem chłopca na treningach i mogłem z pewnością stwierdzić, iż wtedy był całkowicie zrelaksowany, zaś teraz kurczowo wtulał się w ramię kuzyna jak gdyby chcąc stać się niewidzialnym.

Drażniło mnie to, że zamiast być teraz ze Ślizgonem musiałem sterczeć na środku boiska i czekać na obie drużyny w głębi duszy mając nadzieję na zwycięstwo Slytherinu, nie zaś Puchonów, za którymi była większa część zgromadzonych tu dzieciaków. Jako sędzia nie mogłem mieć faworytów, ale jako zwykły nauczyciel zawsze miałem prawo do cichej nadziei, iż wszystko ułoży się po mojej myśli.

 

~ * ~ * ~

 

Przygryzałem wargę chcąc w ten sposób odreagować jakoś niepokój i zdenerwowanie. Większa część szkoły, która zgromadziła się na błoniach wrzeszczała głośno, co tylko i wyłącznie wprawiało mnie w jeszcze większe zakłopotanie. Zdecydowałem się na grę ze względu na nauczyciela, którego miałem okazję podziwiać częściej niż dotychczas i nie myślałem nad konsekwencjami tego pomysłu. Teraz chyba trochę tego żałowałem, jednak wyłącznie do chwili, gdy dostrzegłem Camusa.

Pierwszy raz widziałem go w stroju sędziowskim z takiego bliska i byłem zachwycony tym widokiem. Nie spodziewałem się, że w czarnej szacie i z nowiutką miotłą w ręku będzie w stanie wywrzeć na mnie aż takie wrażenie, chociaż prawdą było, iż zawsze reagowałem na niego w taki sam sposób.

Odsunąłem się odrobinę od Olivera i stanąłem na palcach chcąc widzieć zza pleców wyższych kolegów ukochanego profesora, który właśnie chłodnym, opanowanym głosem poprosił do siebie kapitanów obydwu drużyn.

Piękne oczy nauczyciela były lekko węższe, a wargi w ogóle nie wykrzywiały się w nawet najmniejszym uśmiechu. Powaga i ostry wyraz przystojnej twarzy przerażały i z pewnością nie stanowiły zachęty do jakichkolwiek przekrętów podczas gry. Ścisnąłem mocniej miotłę i uniosłem lekko brwi. Nie wiem, dlaczego, ale od niedawna robiłem tak za każdym razem, kiedy mogłem patrzeć na Camusa z w pełni bezpiecznej odległości. Kojarzyło mi się to z zachowaniem szczeniaka w stosunku do swojego właściciela, chociaż nie wiedziałem czy mogłem stosować właśnie takie porównanie.

Mężczyzna po chwili kiwną głową, a nasz kapitan wrócił na swoje miejsce.

- Dobrze, panowie. – Xander, wysoki chłopak o jasnych, niemal białych włosach postawionych do góry oraz niewyobrażalnie błękitnych tęczówkach, westchnął i uśmiechnął się nonszalancko – Dajemy z siebie wszystko i przechodzimy dalej! – to było dla nas coś w rodzaju hasła, które rozpoczynało grę.

Jęknąłem głośno i wsiadając na miotłę odbiłem się od ziemi zakańczając tym jeszcze niedawne drżenie mojego ciała.

Wyłapałem wzrokiem młodego sędziego i uśmiechnąłem się do siebie. Robiłem to dla niego i chciałem dać z siebie wszystko.

 

~ * ~ * ~

 

Wystarczyło kilka sekund, a pierwsi chłopcy już śmigali mi przed twarzą uganiając się to za tłuczkami, to zaś za kaflem.

Na buźce Fillipa w końcu pojawił się radosny uśmiech, który wskazywał na to, iż malec zaczyna się dobrze bawić.

Najchętniej nie zwracałbym najmniejszej uwagi na innych graczy, gdyby nie fakt mojej aktualnej roli w tym wszystkim.

Gwar i ogólne krzyki, czy też komentarze cichły za każdym razem, kiedy dostrzegałem mojego kochanego Ślizgona, by znowu rozbrzmieć niesamowicie głośno i wyrwać mnie z cudownych ramion powodowanego przez chłopczyka letargu.

Malec bardzo szybko zaczął zdobywać pierwsze punkty i za każdym razem, kiedy kafel przeleciał przez obręcz mijając obrońcę razem z Oliverem pokazywali sobie języki. Ich typowo dziecięce zachowanie wzbudzało aplauz i zadowolenie młodych kibiców, a i dyrektor wydawał się być z tego zadowolony. Ja sam nie byłem w stanie powstrzymać uśmiechu za każdym razem, kiedy Fillip spuszczał główkę, kiedy nasze spojrzenia się spotykały.

Gdyby nie cały ten tłum z pewnością nie byłbym w stanie zachowywać się tak spokojnie jak do tej pory. Najprawdopodobniej przytuliłbym chłopca i pocałował go w czoło gratulując każdorazowego sukcesu. Na samo wspomnienie leciuteńkiego, rozkosznie kruchego ciała przez mój kręgosłup przechodziły kłujące dreszcze.

Słodka buzia i niewielkie rączki z taką starannością łapiące jasnoczerwoną piłkę w jakiś dziwny sposób upiększały tę grę. Nawet, jeśli quidditch był dla mnie niesamowicie ważny to teraz stał się czymś jeszcze cenniejszym i nie żałowałem ani trochę decyzji podjętej przed kilkoma laty.

Za tak wielki dar, jakim był dla mnie Fillip oddałbym nie tylko przeszłość, ale i całą moją przyszłość, szacunek do przyjaciół, czy nawet miłość, jaką darzyłem Pana. Zdawałem sobie sprawę z tego, iż moje uczucia do Ślizgona ocierają się czasami o herezję, ale nie chciałem na to reagować. Malec był dla mnie ważniejszy niż wszystko inne i dosłownie nikt nie mógł tego zmienić. Im częściej patrzyłem na tego najczystszego z Aniołów, tym mocniej wierzyłem w istnienie Raju i w piękno świata. Z całego serca pragnąłem by chłopiec odwzajemnił moje uczucie i marzyłem o tym, co nocy, ale i dobrze wiedziałem, iż moja miłość do niego u wielu wzbudzałaby nienawiść i obrzydzenie, a nigdy nie wybaczyłbym sobie gdyby malec się ode mnie oddalił. Nie przeczyłem, że moje postępowanie było samolubne, a to, co zbudowałem między mną, a Fillipem zakrawało na kłamstwo, jednakże on był dla mnie powietrzem, które pozwalało mi oddychać, wodą, niezbędną do życia, ogniem, który ogrzewał i ziemią stanowiącą podłoże pozwalające mi bezpiecznie stąpać po swojej powierzchni. Ten jeden, jedyny z Aniołów miał w sobie moc większą niż ktokolwiek inny i dzierżył w swoich delikatnych łapkach klucz do mojego własnego więzienia.

 

~ * ~ * ~

 

Nauczyciel, chociaż widział wszystko i bezwzględnie wiedział, co dzieje się na boisku, myślami był nieobecny, co zdradzały cudne, szare oczy, którymi zachwycałem się niemal zawsze. Gdyby nie to, że właśnie byłem w trakcje jednego z ważniejszych meczy, a setki osób patrzyły na wszystko, co działo się w powietrzu na pewno nie pozwoliłbym mężczyźnie dłużej nad czymś myśleć obawiając się, iż właśnie wspomina ukochaną, którą musiał zostawić we Francji. Nie zniósłbym tej świadomości, gdybym mógł czytać w jego myślach i dowiedział się o tym.

W ostatniej chwili zdołałem złapać rzuconego mi przez Olivera kafla, co wystarczająco mnie rozbudziło. Chłopak nie był zadowolony, a znacząco zmarszczone czoło najwymowniej streszczało mi wykład, jaki usłyszę w pokoju.

- Śnij dalej! – krzyknął ponad wrzeszczącym o wiele głośniej tłumem i zakręcił pętlę omijając tłuczek – Ale wątpię, że one ci na to pozwolą! – tym razem to ja uniknąłem ciemnej piłki i przytaknąłem przepraszająco. Odrzuciłem kulę blondynowi i spojrzałem na lecącego w moją stronę Puchona.

Zamknąłem oczy jak zawsze, kiedy coś ma się zdarzyć i krzyknąłem cicho czując jak zsuwam się z miotły. Chłopak z niesamowitą siłą uderzył w mojego Śmigacza sprawiając, że wykonał, co najmniej jeden pełny obrót i podobnie jak ja ze świstem zaczął spadać na ziemię.

 

~ * ~ * ~

 

Przed oczyma stanęła mi znajoma scena sprzed trzech lat, której zakończenie chyba tylko cudem okazało się szczęśliwe. Nie mogłem pozwolić by któregokolwiek z moich podopiecznych spotkało coś podobnego, a już na pewno nie Fillipa.

- Szlag! - moje kilku sekundowe przerażenie zmieniło się we wściekłość.

Ująłem mocno rączkę miotły i szarpnąłem nią w bok. Szybko podleciałem do chłopca i złapałem go kilka metrów nad ziemią.

Gdybym pozwolił mu spaść z pewnością nie wyszedłby z tego cało, a ja nie wybaczyłbym sobie gdyby cokolwiek złego mu się przytrafiło.

Czułem jak mocno i boleśnie serce waliło mi w piersi, a nerwy powoli puszczały.

To było niebezpieczne, diabelnie niebezpieczne, a mój Anioł mógł przez to ucierpieć, co jeszcze bardziej wzmogło we mnie gniew.

- Zack, schodzisz! – syknąłem do chłopaka, który był sprawcą całego zamieszania. Sam nie wiem, jakim cudem byłem jeszcze na tyle spokojny, kiedy wewnątrz już cały płonąłem.

- A... Ale...

- Schodzisz! – powtórzyłem z naciskiem i spojrzałem na chłopca chłodno. Puchon pochylił głowę i z cichym ‘przepraszam’ wylądował znikając w szatni.

Chciałem przytulić Fillipa z całych sił i zapewnić, że zawsze będę blisko by go chronić, jednak nie mogłem robić tego przy świadkach.

Przerażona buzia i mocno zaciśnięte oczęta świadczyły o tym, że Ślizgon naprawdę się bał, a ja w żaden sposób nie mogłem mu ulżyć.

- Już dobrze – szepnąłem, a cisza ja panowała na trybunach nadal nie została zakłócona.

 

~ * ~ * ~

 

Chociaż ramiona nauczyciela obejmowały mnie delikatnie to jego oddech był szybki, niespokojny i pełen napięcia, a pierś unosiła się gwałtownie.

Gdyby nie ja nic takiego nie miałoby miejsca, a tymczasem już po raz kolejny profesor ratował mnie przed upadkiem.

To było już zbyt wiele. Zawsze to ja musiałem się w coś wpakować, a Camus na pewno miał serdecznie dosyć pomagania mi tylko, dlatego, iż sam nie potrafiłem o siebie zadbać. Może i było mi cudownie, a ciepłe ciało mężczyzny stanowiło dla mnie zabezpieczenie najwspanialsze ze wszystkich, jednak nie mogłem ciągle polegać na nauczycielu. Nie chciałem by uznał mnie za nieudacznika, którego nie można zostawić samego.

Uchyliłem powieki i zaczerwieniłem się patrząc w zaniepokojone oczy, obdarzające mnie ciepłym, opiekuńczym spojrzeniem.

- P... Przepraszam i dziękuję... – wyjąkałem cicho i mimowolnie zacisnąłem dłonie na szacie profesora.

Nie chciałem by mnie puszczał, jednak świadomość tego, iż niemal cała szkoła patrzy teraz na całą tę scenę w zupełności wystarczyła mi jako zakończenie chwilowych pragnień.

- Możesz grać dalej? – cudowne usta uchyliły się delikatnie wypowiadając te słowa. Ponownie zacząłem zastanawiać się jak mogą smakować, jednak otrząsnąłem się szybko.

- Tak... – kiwnąłem głową i skrzywiłem się, kiedy mężczyzna podniósł mnie sadzając na swojej miotle. Wyjął z kieszeni różdżkę i przywołał z ziemi Śmigacza, na którym wcześniej latał Puchon, jako że mój leżała w dwóch kawałkach pod nami.

- Uważaj na siebie – subtelny uśmiech Camusa sprawił, że serce we mnie zamarło na kilka chwil.

Był niesamowicie piękny, chociaż prawdopodobnie nie tak powinienem opisywać profesora, jednak nie mogłem znaleźć innych określeń oddających to, jaki był w tamtej chwili.

Nauczyciel spokojnie posadził mnie na nowej miotle i zmierzwił włosy. Chciałem mruczeć, ale opanowałem się w ostatniej chwili.

- Dziękuję – powtórzyłem z uśmiechem i szybko oddaliłem się od niego nie chcąc by widział, że znowu się zaczerwieniłem.

 

*

 

Przebrałem się szybko i wyszedłem z szatni przed kolegami. Nie miałem zamiaru iść z nimi świętować zwycięstwa. Chciałem znaleźć Camusa i podziękować mu za to, że po raz kolejny uratował mi skórę. Z tego, co słyszałem podobno miał porozmawiać z Puchonem o meczu i jego przewinieniu. Miałem poczekać na mężczyznę przed wejściem, jednak drzwi przebieralni były otwarte, co sprawiło, że chociażbym nie chciał to słyszałem wszystko, o czym tam rozmawiano.

- Wiesz, dlaczego kazałem ci zejść? – głos nauczyciela brzmiał teraz o wiele spokojniej niż na boisku i cudownie pieścił moje zmysły.

- Tak i przepraszam. – Zack najwidoczniej naprawdę żałował swojego postępowania.

- To było niebezpieczne. Fillip mógł poważnie ucierpieć. Nigdy więcej nie rób nic takiego!

- Ja... Ja wiem, że pan też tak odniósł kontuzję zanim zjawił się pan tutaj... – otworzyłem szeroko oczy i uchyliłem usta. Właśnie zdałem sobie sprawę z tego jak niewiele wiem o profesorze, w którym przecież się kochałem.

- Zapomnijmy o tym. To przeszłość, ale pamiętaj, że nie będę tolerował czegoś takiego, rozumiemy się? – postanowiłem, że innym razem podziękuję za wybawienie i pobiegłem w kierunku zamku. Biblioteka była jedynym miejscem, które mogło mnie teraz uspokoić, a przy tym wyjaśnić większość z moich pytań, jakie właśnie zacząłem sobie zadawać.