środa, 31 sierpnia 2011

Rôle

Czyste nocne niebo usłane było gwiazdami, które lśniły jasno przypominając drobne złote monety rozsypane po aksamitnej czerni. Smuga światła przecięła mrok nad moją głową zaledwie na kilka sekund – spadająca gwiazda, która od wielu lat nie istnieje, a która przypomina niezliczoną ilości innych, znikających w chwili, gdy człowiek pozwoli sobie na pojedyncze mrugnięcie. A jednak uśmiechnąłem się do siebie na ten rozkoszny widok, kojarzący mi się nieodparcie z niewinnością i dzieciństwem.
Zabawne, iż akurat dziś, w tej jednej chwili, na kilka dni przed rozpoczęciem roku szkolnego, przypomniałem sobie czasy, kiedy to byłem dzieciakiem męczącym się z codziennymi obowiązkami i wpatrującym się z wyczekiwaniem w nocne niebo, jakby stamtąd miało nadejść wybawienie. A przecież już wiele lat temu odrzuciłem wspomnienia wiążące się z tamtym okresem mojego życia, uznając je za męczące i niepotrzebne. Tylko w obecności Fabiena nie mogłem od nich uciec, a przecież teraz kuzyn znajdował się daleko ode mnie.
Może to widok nieba tak na mnie działał i nakłaniał od melancholii? A może zwyczajnie czułem się samotny leżąc w łóżku i wyglądając przez okno? Czyżbym odwykł od pustego domu spędzając większą część wakacyjnej przerwy u rodziców? Mogłem znaleźć całą masę propozycji na odpowiedź, jednak wybranie spośród nich tej właściwej było niemożliwe.
Sen przyszedł szybciej niż się tego spodziewałem. Bez ostrzeżenia otulił mnie swoimi skrzydłami szepcząc do ucha historię na dobranoc, a ja przez kilka chwil byłem w pełno świadomy tego, co się ze mną dzieje.

~ * ~ * ~

Klęczałem na krześle przy oknie przyglądając się gwiazdom. Obiecałem sobie, że nie zasnę póki nie zdołam wypowiedzieć życzenia do jednej z nich – tej wyjątkowej. Zdawałem sobie sprawę z tego, że moje pragnienie było bardzo dziecinne i kuzyn wyśmiałby mnie, gdyby tylko o tym wiedział, ale nie potrafiłem wymyślić nic innego, co pomogłoby mi w walce z przeciwnościami losu. Musiałem przecież pokonać swój wiek, wzrost, płeć, wykształcenie i zapewne znalazłbym wiele innych czynników uniemożliwiających mi osiągnięcie szczęścia, a tego nie dało się przeskoczyć byle zaklęciem, czy eliksirem. Ja potrzebowałem prawdziwego cudu.
Na moim biurku stała szklanka mleka. Oblizałem się i sięgnąłem po nią w nadziei, że słodkawy biały płyn doda mi kliku centymetrów podczas snu. Nie wierzyłem w bajki, jednak podejmowanie usilnych prób nie mogło mi zaszkodzić. Nic innego mi nie pozostawało, jak tylko wierzyć, że kiedyś znajdę złoty środek na wszystkie moje problemy i sięgnę gwiazd.
Opróżniłem szklankę i ułożyłem głowę na rękach nie odrywając wzroku od nieba. Nie mogłem zasnąć póki nie wypowiem życzenia, musiałem je wypowiedzieć, musiałem spróbować!
I stało się! Przez mgnienie oka złota wstęga pojawiła się na nieboskłonie. Zamknąłem pospiesznie oczy i wypowiedziałem swoje życzenie, które jednak nie chciało sformułować się w żadne konkretne słowa, jakbym zapomniał to, co przez tak wiele godzin powtarzałem.
I wszystko przepadło...
*
Na biurku stała „pękata” szklanka wypełniona w jednej trzeciej ciemną kawą niemal czekoladowego koloru, a na jej powierzchni unosiła się biała góra bitej śmietany. Sięgnąłem po nią i z rozkoszą zanurzyłem łyżeczkę w orzeźwiającym deserze rozkoszując się gorzkawym smakiem zimnej kawy i słodyczą śmietany. Rozluźniłem mięśnie i odłożyłem szklankę na blat.
Moje dłonie były przyjemnie duże, a drobne żyłki uwydatniały się na nich pod skórą. Byłem dorosłym mężczyzną o nienagannych manierach, który zdawał sobie sprawę ze swojej atrakcyjności. Pełne uwielbienia spojrzenia uczennic każdego dnia witały mnie i żegnały, gdziekolwiek bym się nie znajdował. Wszystko to wydawało mi się oczywiste, naturalne podobnie jak to, że byłem nauczycielem, co nigdy nie było moim marzeniem, a moi uczniowie mieli pracować samodzielnie. Dawało mi to pełną swobodę, pozwalało na rozproszenie uwagi, odpływanie w marzenia, pragnienia, na zrozumienie znaczenia snu, w którym się znalazłem. Tego byłem pewny, chociaż zupełnie mnie to nie interesowało. Ot, mój umysł rejestrował ten fakt i nic więcej.
Uniosłem głowę omiatając spojrzeniem salę pełną uczniów. Nie widziałem wyraźnie ich twarzy, chociaż z całą pewnością mogłem stwierdzić, iż większości z nich nie znałem. Moja uwaga skupiła się jednak na jednym z nich, tym, którego rozpoznawałem wśród niewyraźnego tłumu – przystojnym chłopcu w wieku piętnastu lat o ciemnych blond włosach i oczach, które doprowadzały moje ciało do drżenia. Jego szare tęczówki wydawały mi się posiadać barwę o wiele intensywniejszą niż rzeczywista, co czyniło chłopca podobnym greckim bogom.
Wpatrywał się we mnie intensywnie, jakby chciał mi coś powiedzieć, przekazać swoją myśl siłą woli. Poczułem dziwne ukłucie w okolicach serca, moje dłonie wydawały się wypełnione łaskoczącym w żyłach płynem. Musiałem zaciskać je i rozluźniać, by pozbyć się tego męczącego wrażenia. Mój żołądek wypełniały pszczoły, które kotłowały się w nim, jak w ulu. Wydawało mi się, że zaraz oszaleję.
Marcel Camus, bo właśnie nim był tamten chłopiec, był pewny siebie, niesamowicie inteligentny i sam nie wiem, dlaczego, obłędnie pociągający. Wstydziłem się tego, jak moje ciało reaguje, że jest niezaspokojone, głodne. Byłem przecież jego nauczycielem i z tego właśnie powodu nie mogłem powiedzieć mu szczerze, co o nim myślę, jak bardzo za nim szaleję.
Tonąłem w jego jasnych, cudownych oczach tracąc wszystkie zmysły. Był ode mnie młodszy, a jednak czułem, że ma nade mną przewagę. Nie istniała rzeczywistość poza tym snem, nawet jej nie pamiętałem. Wszystko, co wiedziałem, wiedziałem dzięki podświadomości, a jednak wszystkie doznania wydawały mi się być głębsze niż być powinny. Bez wątpienia sięgały do samego serca.

~ * ~ * ~

Przepełniała mnie irytacja, denerwowała mnie moja niemoc, brak perspektyw, opłakana pozycja, w jakiej się znajdowałem. Dzieciak, który niczego sobą nie reprezentuje, niczego nie może ofiarować, niczym do siebie przekonać – oto, kim byłem. A jednak nie chciałem się poddać. Nie zamierzałem rezygnować. Moim atutem było to, co tylko mnie pogrążało. Zakochany w nauczycielu nie mogłem liczyć na wiele, chociaż nie byłem zmuszony do milczenia. Czy Ballack poznał już mój sekret, czy zrozumiał, co wykrzykuje mój wzrok za każdym razem, kiedy natknie się na spojrzenie jego ciemnych oczu?
Znalazłem w nim to, czego szukałem, od kiedy przyszedłem na świat. Duszę Anioła, która była częścią mojej własnej, jej idealną połówką. Byłem tego pewny, po prostu to wiedziałem. Od kiedy to zrozumiałem pragnąłem połączyć te dwie części układanki, jednak nie miałem ku temu okazji. Dziś byłem zdecydowany na wszystko. Nie mogłem dłużej czekać. Mężczyzna albo mnie przyjmie albo odrzuci. Byłem uczniem, a więc nie czekały mnie żadne konsekwencje. Mogłem wejść w życie swojego nauczyciela w swoich ubrudzonych trampkach, a później opuścić je w odrobinę czystszych, ponieważ pozbawionych ciężaru tajemnicy.
Miałem przewagę nad Ballack’iem i miałem zamiar ją wykorzystać bez względu na to, jak miałoby się to skończyć. Ileż mogłem rozbierać mężczyznę wzrokiem, fantazjować o nim na każdych zajęciach, wyobrażać sobie, że w końcu zbieram się na odwagę i wyznaję mu swoje uczucia? W końcu przyszedł czas by zadziałać i to była właśnie ta chwila.
Zajęcia dobiegły końca, uczniowie zaczęli się rozchodzić, a ja niespiesznie zbierałem swoje rzeczy. Co jakiś czas czułem na sobie przelotne spojrzenie profesora, jakby dostrzegł moją celową zwłokę i z tego też powodu zaczynał coś podejrzewać.
Unosząc głowę zauważyłem niepewność w jego oczach. Czy obawiał się mnie, ponieważ wiedział, co zamierzam, ponieważ znał moje uczucia? Zupełnie nie potrafiłem mu się oprzeć, kiedy zdenerwowany usiłował zająć się czymś na te kilka chwil, kiedy to miałem wyjść z sali.
- Panie profesorze. – odezwałem się nie bez satysfakcji obserwując, jak z jego rąk wypada pióro. – Proszę poświęcić mi chwilę. To niezwykle istotne.
Czułem wypełniającą mnie moc, gdy on skinął głową wpatrzony we mnie. To była moja szansa. Spełnienie sennych marzeń. Najtrudniejsze okazało się jednak ubranie tego wszystkiego w słowa, które oddałyby w pełni moje uczucia, jeśli było to w ogóle możliwe.
- Kocham pana. – powiedziałem zanim zdążyłem się zawahać i unosząc głowę lekko w górę popatrzyłem mu w oczy.

~ * ~ * ~

Moje usta uchyliły się w szoku, umysł przestał pracować, a na policzki wpełzł niechciany rumieniec. Planowałem coś powiedzieć, jednak nie byłem w stanie. Wziąłem głęboki oddech, pozwoliłem by powietrze uciekło mi z płuc i ostatecznie nie wydałem z siebie żadnego dźwięku. Byłem oszołomiony, wydawało mi się nawet, iż przez chwilę mój organizm zupełnie nie pracował, jakbym był pustą skorupą. Szok był zbyt wielki. Znaczenie słów chłopaka docierało do mnie niesamowicie powoli. Czy aby na pewno dobrze usłyszałem? Może pomieszałem jakieś istotne fakty? Chciałem poprosić by powtórzył, jednak w dalszym ciągu nie potrafiłem mówić.
- Kocham pana. – Marcel albo domyślił się, iż tego właśnie chciałem, albo uznał, że nie dosłyszałem. Czymkolwiek się kierował teraz nie mogłem mieć wątpliwości, a przynajmniej nie chciałem.
- Wiesz, że to... – i ponownie pustka. Mój głos wydawał mi się zupełnie obcy.
- Złe? Niewłaściwe? Sprzeczne z zasadami etyki zawodowej? – zaczął wymieniać, a jego szczere spojrzenie nie wypuszczało mnie ze swoich objęć. Byłem zahipnotyzowany pięknem jego oczu.
- Nie... Nie do końca... Nie o to chodzi... – co ja w ogóle chciałem mu powiedzieć?
- Więc mnie pan nie odrzuca, a to znak, że musi pan coś do mnie czuć. Pan się po prostu boi. – jego usta wykrzywiły się subtelnie w miłym dla oka uśmiechu. Wspiął się sprawnie na moje biurko i klęcząc na nim górował nade mną. Zanim zdążyłem jakoś zareagować jego dłonie znalazły się na moich policzkach, a usta na moich wargach.

~ * ~ * ~

Nie byłem zaspokojony tym, co osiągnąłem. Nie czułem zupełnie nic szczególnego stwierdzając wzajemność moich uczuć. Oczekiwałem, że serce zacznie szaleć w mojej piersi, będzie mi się kręcić w głowie, będę niczym oślepiony słońcem szaleniec błądzący po omacku w poszukiwaniu schronienia, a tym czasem sen zaledwie łaskotał moje wnętrze. Uświadamiał mi, że wszystko jest fikcją, nic nie jest do końca prawdziwe. To był tylko sen...
Ale przecież czułem smak kawy na ustach Ballacka, słodycz w ich kącikach. To wydawało się zadziwiająco prawdziwe, choć takie nie było.
Nie mogłem się jednak powstrzymać. Byłem dzieciakiem, a on mężczyzną, to ja miałem najlepsze karty, zaś on stracił wszystkie atuty, jakie dawał mu autorytet. Wiedziałem, że jeśli mnie odrzuci to zrobi to ze strachu, nie zaś ze szczerej chęci. Należał w całości do mnie.
- Czego pan się obawia? Dlaczego pan ucieka? – znowu spojrzałem mu w oczy, wpatrywałem się w nie z prawdziwym uwielbieniem, z fascynacją. Widziałem w nich swoje odbicie i zaparło mi dech. Czy mogło być coś piękniejszego dla zakochanego po uszy człowieka niż świadomość, że w oczach ukochanej osoby widzi się samego siebie?

~ * ~ * ~

- Marcel... – chciałem odpowiedzieć. Naprawdę chciałem. Ale nie mogłem. Nie potrafiłem. Nie znałem odpowiedzi.
- Niech pan nie ucieka ode mnie. Niech pan mnie kocha, a ja ukryję pana przed każdym, kto mógłby nam zagrażać. Mogę to zrobić, jeśli tylko pan nie ucieknie. – był szczery, jego usta były lekko uchylone, sprawiały, że chłopak emanował niewinnością. Taką samą, jaką miał w sobie będąc dorosłym mężczyzną.
I nagle nasze role się odwróciły. To on stał przy biurku, to on był nauczycielem, a ja dzieciakiem niesięgającym mu nawet do ramienia, klęczącym na blacie, zawstydzonym i zagubionym. Teraz to na mnie spoczywała odpowiedzialność za to wszystko. To ja powinienem wziąć na siebie obowiązek chronienia profesora.
Tylko, że ja nie potrafiłem. Nie byłem pewny siebie, nie wierzyłem, że cokolwiek potrafię. Jeszcze nie teraz, było za wcześnie. Mogłem oszukiwać innych, ale nie mogłem oszukać siebie. Było we mnie za mało odwagi bym już teraz podjął się tej walki. Musiałem się wiele nauczyć zanim byłbym w stanie spełnić powierzone mi zadanie.
- Jeszcze nie teraz. – powiedziałem starając się nie odwrócić wzroku, by się nie obudzić. – Niech pan poczeka, a w końcu będę gotowy.
- Będę czekał, Fillipie. Tyle ile zechcesz bym czekał.
– niemal wyszeptał, a w następnej chwili była już tylko ciemność.
*
Zbudziłem się czując pod powiekami łzy. Byłem zły na siebie, zły, ponieważ wiedziałem, że tylko z powodu mojego tchórzostwa nie jestem w stanie sięgnąć po szczęście. Ja naprawdę potrzebowałem czasu, by stać się silnym, by mieć odwagę wypowiedzieć na głos swoje uczucia, sięgnąć po Zakazany Owoc, którego strzegły najstraszniejsze z mar – moje słabości.

~ * ~ * ~

Gdy otwierałem oczy czułem się zmęczony, moje serce wydawało się ciężkie, w głowie mi wirowało, a wspomnienia snu dokuczały. Gdybym był dzieckiem nie musiałbym się wahać, nie obawiałbym się popełnienia błędu, ani utraty tego, co posiadałem. Jako nauczyciel miałem zbyt wiele do stracenia, ryzyko było ogromne. Gdybym to ja był uczniem potrafiłbym to, czego nie potrafię zrobić, jako dorosły mężczyzna.