piątek, 7 grudnia 2007

Ruban

Tego roku zima była chłodna i bardziej bezwzględna niż ostatnio. Mróz malował przepiękne obrazy na szybach każdego ranka, a śnieg niczym dwudziestocentymetrowa pierzyna ścielił dosłownie wszystko wkoło. Gdyby nie ciemne pnie drzew nie można byłoby odróżnić Zakazanego Lasu od błoni, a to wystarczająco obrazowo podkreślało siłę kolejnej już pory roku. Niezliczone, białe śnieżynki lśniły w świetle stłumionego słońca rażąc w oczy, a nocą wspomagały księżyc i gwiazdy nadając jasnego blasku i niezapomnianego klimatu magicznych Świąt, od których dzieliło nas kilka dni. Przypominało mi to o pięknych fajerwerkach, które rozcinały nieboskłon za każdym razem, gdy jeden rok ustępował miejsca kolejnemu.

Wzbogacony doświadczeniami ostatniego Bożego Narodzenia nie miałem wątpliwości, że i to będzie równie cudowne, a to tylko dzięki jednej osobie, która sprawiała, iż cały świat stał się moim własnym, małym Rajem.

Marcel i tym razem zostawał w szkole, a ja niesiony pragnieniem przebywania blisko niego planowałem to samo. Rodzice nie rozumieli, dlaczego, aż tak desperacko chciałem spędzać Święta w Hogwarcie, jednak nie naciskali i właśnie dzięki nim wiedziałem, że postępuję słusznie.
Każde wspomnienie czułych gestów i ciepłych słów nauczyciela przyśpieszało bicie mojego serca, a usta wyginały się w błędnym uśmiechu. Łzy nabiegały do oczu wywołane ogromną radością i pragnieniem by wszystkie te chwile zostały powtórzone.
Gdybym mógł zamienić każde z tamtych zdarzeń w maleńką szklaną kuleczkę teraz przechowywałbym je w szkatułce w kształcie skrzyni, a kluczyk do niej trzymał w pamiętniku.
Klasnąłem w dłonie uradowany. Nawet nie zdając sobie z tego sprawy rozwiązałem problem z prezentem świątecznym dla profesora. Pomysł może i był dziecinny, ale z jakiegoś powodu wydał mi się najlepszy. Musiałem teraz tylko zdobyć odpowiednie materiały i postarać się by wszystko wyszło idealnie. Mężczyzna mógł odkryć przez to moje uczucia, ale przez chwilę nawet się tym nie martwiłem. Byłem szczęśliwy i nie potrafiłem powstrzymać się przed tą ogromną falą wspaniałych dreszczyków i motylków, które pieściły moje ciało podobnie, jak bliskość Camusa.

 

~ * ~ * ~

 

Zamknąłem oczy wyobrażając sobie, jak powinno wyglądać udekorowane drzewko, którym właśnie się zajmowałem. Jedyną przeszkodą było to, iż miałem ochotę odłożyć wszystko na później i wyłącznie podziwiać Anielskie dzieciątko, które swoimi drobnymi łapkami przygotowywało dekoracje świąteczne.
Pod powiekami zamiast choinki i ozdób widziałem drobnego chłopca, który zajmował się przygotowaniami świątecznymi uśmiechając szeroko, podczas kiedy ja mogłem objąć go i pocałować w delikatną szyjkę. Mruczał i odsuwał mnie pod pretekstem braku miejsca do pracy, a ciemne, ciepłe oczęta lśniły miłością.
Gdyby nie było to tylko moim pragnieniem ubranym w długi płaszcz fantazji z całą pewnością byłbym najszczęśliwszym z żyjących ludzi. Już teraz musiałem przyznać, że nic nie było w stanie dorównać radości, jaką odczuwałem, a co dopiero działoby się gdyby te najpiękniejsze z marzeń zaczęły się ziszczać.
Moje serce momentalnie przyspieszyło, a uśmiech samoistnie błądził po wargach. Uwielbiałem to uczucie i z całą pewnością nigdy bym go nie zamienił na żadne inne.

Przykucnąłem biorąc do rąk wielką, bordową bombkę. W jej gładkiej powierzchni odbijał się obraz tego, co znajdowało się za moimi plecami, a w tym także najczystszej istoty, jaka zdobiła ziemię.
Chłopiec wyglądał przesłodko, gdy przydługie włoski opadały na śliczną twarzyczkę przeszkadzając w pracy. Powieki przymykały się szybko i unosiły starając jakoś uchronić czekoladowe tęczówki przed podrażnieniem, zaś rączki zajęte były czymś zupełnie innym.
Umierałem i odradzałem się równocześnie patrząc na tak rozkoszny obrazek, chociaż walczyłem z niesamowitą chęcią odgarnięcia nieposłusznych kosmyków, które tak dokuczały mojemu Aniołowi.

 

~ * ~ * ~

 

Dziecięco uradowany, ale i zmęczony ciągłą walką z włosami odpływałem myślami daleko nawet nie zdając sobie z tego sprawy, a uśmiech sam wiedział jak pojawiać się na mojej twarzy.

Jako, że w tym roku mieliśmy trochę więcej wolnego czasu przed przerwą świąteczną, nauczyciele postanowili zaciągnąć wszystkich zostających w szkole uczniów do przystrajania Wielkiej Sali. Kilka ogromnych choinek stało w rogach i przy stole nauczycielskim, a wnętrze pomieszczenia przypominało magazyn ozdób. Cała podłoga usłana została pudłami, łańcuchami, światełkami i wieloma innymi szpargałami, których nawet nazwać nie potrafiłem. Zapewne gdybym nie widział tego wszystkiego na własne oczy nie uwierzyłbym, że tyle wysiłku może kosztować dorosłego czarodzieja chociażby przytaszczenie jednej piątej ozdób do ogromnej jadalni, a co dopiero gdyby nie można było używać magii.
Siedziałem otoczony zielonymi łańcuchami przypominającymi giętkie gałęzie choinek, a kilkumetrowe wstążki leżały na kupce czekając, aż owinę je wokół grubego łańcucha.
Wstałem rozplątując długi materialik i odruchowo skrzywiłem się uzmysławiając sobie, że jestem zbyt niski, by, chociaż w połowie go wyrównać. Cała przyjemność pomagania zmieniła się w delikatną udrękę. Bezowocnie zrobiłem kilka obrotów, by jedna wstążka odczepiła się od drugiej. Trzymając w jednej dłoni zieloną ozdobę, drugą usilnie starałem się zacząć owijać wokół niej czerwony materiał. Nie szło mi to zbyt sprawnie, a kiedy jeden koniec wstążki wysunął się z mojej dłoni zajęczałem starając się go odnaleźć.
Nie nadawałem się prawdopodobnie do niczego, chociaż ojciec często zapewniał, iż z czasem wszystko to minie i będę w stanie radzić sobie ze wszystkim sam. Nie do końca potrafiłem mu uwierzyć, tym bardziej, że z całych sił starałem się być samodzielny, a efektów nie dało się dostrzec. Wszystko szło w zupełnie innym kierunku i zazwyczaj mimo starań potrzebowałem pomocy.
- Jaj! – krzyknąłem chwiejąc się i z przerażeniem stwierdzając, że właśnie sam zaplątałem się w czerwoną ozdóbkę. Wstążka owijała mnie niemalże całego i chyba tylko cudem kończyła się na wysokości piersi, nie zaś głowy.
Miałem ochotę płakać, jednak powstrzymywałem się wiedząc, że gdzieś pośród sterty wszystkiego, jest Camus, a to zmuszało mnie do zachowania chociażby pozornego spokoju. Z całych sił starałem się utrzymać równowagę, by chociaż w taki sposób uniknąć większego wstydu.

Zamiast pomagać, tylko stwarzałem problemy, jednak to bynajmniej nie ja upodobałem sobie właśnie takie, nie zaś inne zajęcie. Z powodzeniem mogłem zdobić bombki srebrnym piaskiem, lub robić wiele innych rzeczy, jednak nauczycielka transmutacji musiała postawić na swoim. Czasami zastanawiałem się, czy robiła to specjalnie by skompromitować mnie w oczach innych i Marcela, na widok, którego zaczynała nerwowo poruszać palcami.
Podskoczyłem lekko chcąc zrzucić z siebie wstążkę, jednak tylko bardziej ją wokół siebie zacisnąłem. Wszyscy znajomi byli na drugim końcu Sali, a ja osamotniony nie wiedziałem, co robić.

~ * ~ * ~

 

Zmarszczyłem brwi i powstrzymałem śmiech widząc cudownie zabawną scenkę, jaką przedstawiał niczego nie świadomy malec. Odkładając na bok okrągłą ozdobę odwróciłem się do tyłu obserwując zmagania mojego Anioła z długim materiałem.
Dobrze wiedziałem, że Fillip ma talent do kłopotów i wiele potrafi, jednak nigdy nie przypuszczałbym, że także coś takiego jest możliwe.
Z zagryzioną wargą starał się na wszelkie sposoby wyswobodzić, co kończyło się niemalże upadkiem i stłuczoną pupą. O dziwo w tym jednym wypadku radził sobie świetnie i utrzymywał równowagę w dalszym ciągu męcząc się niesamowicie.
Pokręciłem głową przecierając twarz i mimo wysiłku, jaki wkładałem w zachowanie powagi nie potrafiłem tego zrobić. Rozkosz, niewinność i nieporadność Ślizgona wykraczała poza wszystko, z czym dotąd się spotkałem, a to tylko potwierdzało coś, czego byłem pewny od pierwszego naszego spotkania.
Kochałem wyjątkowego chłopczyka.
Zostawiłem swoją pracę tracąc całkowicie zainteresowanie czymś takim, jak przystrajanie choinki. Zbliżyłem się powoli do malca, a z każdym krokiem z coraz większym trudem pozwalałem sobie tylko na uśmiech.
- Fillipie... – szepnąłem, a lekko przestraszone, wielkie oczęta popatrzyły na mnie lśniąc na czerwonej ze wstydu buźce. – Wybacz... – westchnąłem i zakrywając dłońmi usta zacząłem się śmiać niemal płacząc i zwijając w pół. Ledwo stałem na nogach, a mięśnie zaczynały mnie boleć, na co nie miałem wpływu.
Otarłem oczy oddychając głęboko i ciężko, a po chwili znowu chichotałem.

~ * ~ * ~

 

Nie wiedziałem, co mam czuć, kiedy profesor śmiał się ze mnie, a w kącikach jego oczu lśniły maleńkie łezki.
Poczerwieniałem jeszcze bardziej, jednak nie mogłem ukryć tego, że wyglądał przepięknie i warto było wygłupić się, by zobaczyć coś tak cudownego.
- To przypadek... – bąknąłem, kiedy uspokoił się na kilka sekund. Widziałem jak bardzo stara się spoważnieć, jednak nie udawało mu się to i jakoś nie dziwiłem się temu. Musiałem wyglądać żałośnie, a na dobór złego nie byłem w stanie ani zasłonić twarzy, ani uciec. Stałem jak słup ze spuszczoną głową, szybko bijącym sercem, a mój wzrok mimowolnie utkwiony był w przystojnej rozbawionej twarzy.

~ * ~ * ~

 

- Fillipie, naprawdę przepraszam... – wydyszałem przełykając ślinę, co jakimś cudem mi się udało. – Wyglądasz jak prezent świąteczny. – zacisnąłem palce na górze nosa, dzięki czemu nie roześmiałem się po raz kolejny – Gdzie jest koniec wstążki? – popatrzyłem na niepewne, słodkie oblicze, a malinowe usteczka rozchyliły się przestraszone.
Otrzymałem odpowiedź na pytanie, chociaż nie takiej się spodziewałem.
Uklęknąłem przed Fillipem wpatrzony w czekoladowe tęczówki i mimo, iż robiłem to by pomóc chłopcu czułem, że moje kolana gną się przed nim jako przed moim panem i młodziuteńkim królem.
Ostrożnie położyłem ręce na jego drobnych biodrach i obejrzałem go dokładnie od przodu uważając by nie przeoczyć niczego. Delikatnie przekręciłem go na bok i znowu przeszukałem wzrokiem plątaninę wstążki. Kolejny obrót i w końcu dostrzegłem to, czego potrzebowałem.
Ślizgon był najpiękniejszym prezentem, jaki miałem okazję odpakować, w dodatku otrzymanym od Boga i musiałem przyznać, że Najwyższy miał dziwne poczucie humoru. Bezsprzecznie maczał On w tym palce i musiał się przy tym świetnie bawić.
- Maleńki... – przesunąłem zaplątanego chłopca tak, bym mógł patrzeć na jego niesamowicie śliczną twarzyczkę – Co do końca... Jest dokładnie na twojej pupie. – jego policzki zarumieniły się, a dopiero kilka chwil wcześniej żywy kolorek zdołał z nich zejść.

~ * ~ * ~

 

Jęknąłem cicho. Profesor nie miał możliwości odwiązać mnie nie dostając się do początku czerwonego materiału, który znalazł się w tak krępującym miejscu. Jak dotąd była to chyba najgorsza sytuacja, w jakiej się znalazłem.
Przytaknąłem samemu nie wiedząc czy było to zgodą, czy też najzwyczajniej w świecie przyjmowałem do wiadomości jeden z faktów.
- Przepraszam za kłopoty... – wydusiłem cicho spuszczając głowę i patrząc tempo w zielony łańcuch, którego miejsce zająłem.
Ciepła, delikatna dłoń sięgnęła mojego policzka gładząc go pocieszająco, a subtelny uśmiech pozwolił mi się uspokoić.
- Nic się nie stało, Aniele. Poczekaj chwileczkę, a zaraz będziesz mógł spokojnie chodzić – chciałem wtulić się w nauczyciela, ale jedynie odpowiedziałem mu uśmiechem nie mogąc nawet spokojnie rozkoszować się jego bliskością i czułym dotykiem.
- Dziękuję – szepnąłem, a zakazane wargi profesora naznaczyły moje czoło lekusieńkim pocałunkiem.
Camus przeszedł wokół mnie i tym razem już tylko poczułem, jak stara się delikatnie wydobyć potrzebną część wstążki, a jego ręce, co jakiś czas ocierały się o moje pośladki. Byłem zażenowany, ale i w jakiś dziwny sposób cieszyłem się z tego wszystkiego, nawet, jeśli było to lekkomyślne i niepoprawne.

~ * ~ * ~

 

Serce biło mi szybciej niż podczas śmiechu, a kiedy czułem, jak pośladki Anioła spinają się i rozluźniają powstrzymywałem ciche westchnienia.
W miarę możliwości zdołałem wyplątać końcówkę materialiku i powoli zacząłem pozbywać się go z drobnego, idealnego ciałka. Z każdą chwilą malec miał większą swobodę ruchów, a ja oddychałem spokojniej.
W końcu odłożyłem na bok całą czerwoną wstążeczkę i pogłaskałem miękkie włosy Fillipa. Wdzięczny, rozkosznie słodziutki chłopczyk przytulił się do mnie, a drżące ciałko powoli zaczynało powracać do normalnego stanu.
Chciałem objąć go mocno i nie wypuszczać nigdy więcej. Zawsze czuć dziecięco cieplutkie łapki na sobie i delikatną buźkę przylegającą do mojego brzucha.
- Już, kochanie. – westchnąłem kucając i biorąc go na ręce. Zaskoczony popatrzył na mnie, a białe ząbki zagryzły słodko wargę. Nie mogłem się powstrzymać. Pogładziłem palcem maltretowane usteczka, które wysunęły się spod jasnych perełek. – Nie męcz ich tak. – poprosiłem bawiąc się opuszkiem palca miękkimi wargami – Są ślicznie czerwone i bez tego. – obfity rumieniec zagościł na opalonej twarzy, a tym razem wiedziałem, że to ja go wywołałem. Czasami nie potrafiłem się powstrzymać i musiałem powiedzieć to, co myślałem na temat Ślizgona.
Nawet Anioły zazdrościły mu niewinności, ciepła, piękna i słodyczy. Obecność tak czystego Ideału była niemal mistyczna, a jego bliskość błogosławieństwem. Wiedziałem, że mógłbym bronić go nawet za cenę życia, które skradł mi półtora roku temu i nie stawiałem oporu przeznaczeniu.
- Wiesz, że gwiazdkę na choince powinien wieszać Anioł? – podjąłem po chwili – W szkole nie ma nikogo, kto byłby bardziej niewinny niż ty, więc uczyń nam ten zaszczyt i powieś przynajmniej jedną z gwiazd na czubku.

~ * ~ * ~

W mgnieniu oka dzień, który wydawał mi się nie mieć sensu i być okropnym stawał się kolejnym pięknym wspomnieniem.
Zaskoczony, szczęśliwy i zapatrzony w profesora kiwnąłem głową energicznie. Nie rozumiałem jego słów, ale cieszyłem się, że chciał bym to właśnie ja zrobił coś ważnego. Przytuliłem się do niego kładąc głowę na szerokim barku i zamknąłem oczy. Całe życie mógłbym być noszony w tych ramionach i nie protestowałbym.
Przylgnąłem mocniej do cudownego ciała nauczyciela, kiedy schylił się po ozdobę. Niezauważalnie przyłożyłem usta do pachnącej wodą po goleniu szyi i poruszyłem nimi składając najdelikatniejszy pocałunek, na jaki było mnie stać.
Mężczyzna nie zauważył tego, więc nie odważyłem się już powtórzyć śmiałego mimo wszystko gestu.
Uradowany zacisnąłem palce na jego szacie starając się nie krzyczeć z radości.
Camus podał mi gwiazdę i wyciągając różdżkę machnął nią, a drzewko wydawało się kłaniać przede mną. Zafascynowany lekko drżącymi rękoma przytwierdziłem najważniejszą ozdobę do choinki, a kiedy zabierałem rękę dłoń nauczyciela objęła delikatnie moją i subtelnie zmusiła bym pogładził drobną gałązkę, przez co drzewo wyprostowało się powoli.
Nie chciałem by profesor zabrał swoje palce z moich. Zacisnąłem dłoń na jego kciuku, a on zachichotał. Odwróciłem twarz w jego stronę, a widząc ją z takiego bliska zadrżałem, co on zdołał wykorzystać. Wyswobodził rękę i mrugnął do mnie zalotnie, przez co i ja roześmiałem się cicho mimo delikatnego zawstydzenia.
- Masz sreberka na buzi – powiedział cicho, a jego dłoń niesamowicie delikatnie otarła coś z mojego policzka, po czym nie odrywając się od mojej skóry odgarnęła mi włosy za ucho.
Popatrzyłem na przyglądająca się nam McGonagall, której oczy lśniły podziwem. Miałem niesamowitą ochotę przytulić się do mężczyzny z całych sił i pokazać kobiecie język, by wiedziała, że Marcel jest wyłącznie mój. Nie oddałbym go nikomu, a tym bardziej nauczycielce. Ignorując ją popatrzyłem na spokojną twarz i głębokie, szare oczy Camusa.

~ * ~ * ~

 

Czułem, że moje serce zaczyna topnieć pod wpływam pełnego różnych uczuć wzroku chłopczyka. Z każdym dniem powoli dorastał i stawał się bardziej samodzielny, co sprawiało, że zastanawiałem się, kiedy w końcu przestanę być mu potrzebny. Tylko jego nieśmiałe uśmiechy pozwalały mi wierzyć, że to nie nastąpi.
Zamknąłem oczy opierając czoło na jego drobniutkiej piersi, jednak wiedziałem, że na wiele pozwolić sobie nie mogę. Przekręciłem go trzymając w ramionach i postawiłem na podłodze.
- Możesz wracać do tych nieszczęsnych łańcuchów, lub pomóc mi ubierać choinkę. – zaproponowałem, a on prychnął w stronę wstążek, sprawcy całego zamieszania, i zabrał się za wieszanie bombek na niskich gałązkach drzewka, dzięki czemu mogłem mieć go bez przerwy na oku i nie martwiłem się już zupełnie o nic.