wtorek, 31 stycznia 2017

Temps libre

Fillip & Marcel (+18)

Leżąc na sofie, z głową na kolanach Marcela, wtuliłem twarz w jego brzuch i zamruczałem zadowolony, ponieważ mąż nie przestawał mnie pieszczotliwie głaskać, drapać i bawić się moimi włosami. Wdychałem jego słodki, męski zapach i uśmiechałem się głupio do siebie. Było mi tak dobrze, tak rozkosznie, że gdybym tylko sobie na to pozwolił, mógłbym zasnąć w przeciągu jednej chwili. W końcu jego uda wystarczały mi za poduszkę, ruchy jego dłoni za kołysankę, a jego miłość była dla mnie jak ciepły, puszysty koc. Nie potrzebowałem niczego więcej.
Prawdę powiedziawszy, nie byłem jednak w nastroju do drzemki. Moja mama zabrała Nathaniela na spacer i byłem pewny, że mój syn nie pozwoli jej wrócić do domu przez najbliższych kilka godzin. To dziecko było niezmordowane i potrafiło szaleć o wiele dłużej i intensywniej niż większość maluchów w jego wieku, to zaś oznaczało, że przez najbliższy czas miałem Marcela tylko dla siebie.
Odsunąłem nieznacznie głowę od ciała mojego mężczyzny i sięgnąłem guzika jego spodni rozpinając go.
- Fillipie...
- Tak, kochanie? - spojrzałem w górę na ten szalenie przystojny cud, który wpatrywał się we mnie niewinnie niemal zawstydzony. - Czyżbyś miał jakieś życzenia? - zamruczałem pociągając za suwak zamka, który ustąpił cicho i posłusznie.
- Nawet jeśli jakieś miałem, zapomniałem o nich widząc twoje głodne spojrzenie. - zamruczał pochylając się i całując mnie lekko. - Oddaję się w twoje troskliwe usta. - szepnął mi na ucho, sprawiając, że zadrżałem. Jego głos brzmiał tak seksownie, że z trudem nad sobą panowałem.
- Grzeczny chłopiec. - wydusiłem uśmiechając się i klękając na sofie obok Marcela. - Podnieś biodra. - poprosiłem, a on posłusznie wykonał moje polecenie. Zsunąłem niżej jego spodnie i bieliznę, wyjmując członek. Raz jeszcze spojrzałem na mojego męża i pochyliłem się oblizując, żeby zwilżyć wargi.
Zacząłem od pieszczotliwych, drażniących nerwy liźnięć, wymieszanych z wilgotnymi pocałunkami. Uwielbiałem ten lekko słonawy smak skóry Marcela oraz to elektryzujące uczucie, kiedy jego członek zaczynał puchnąć i twardnieć w mojej dłoni, pod moimi wargami. Zaczynałem od nasady, powoli przesuwając się w górę, ale z rozmysłem omijając czuły i spragniony pieszczot czubek. Główka musiała poczekać na swoją kolei.
Marcel wzdychał, a jego biodra od czasu do czasu poruszały się spazmatycznie, ale mimo wszystko mój mężczyzna próbował nad sobą panować i cierpliwie czekać na moment, w którym zdecyduję się zakończyć przyjemne tortury, przechodząc do konkretów.
Obdarowałem uwagą główkę penisa dopiero widząc pierwsze kropelki nasienia. Zlizałem je i objąłem wargami całą końcówkę, wodząc po niej językiem, zataczając nim kółka i lekko ssąc. Członek Marcela stał się teraz trochę większy i twardszy, co było dla mnie jak zachęta. Przesunąłem usta niżej, biorąc w nie tyle, ile tylko zdołałem. Resztę członka objąłem dłonią, aby zastąpiła moje wargi w miejscach, których nie sięgałem. Powoli przesuwałem się w górę, naciskając językiem na nabrzmiałe żyłki, po czym równie wolno zniżałem głowę. Starałem się jednak zwiększać odrobinę tempo, za każdym trzecim razem.
Słyszałem, że Marcel oddychał ciężko i głęboko, co skłaniało mnie do większego wysiłku, jednak w pewnym momencie przerwałem, uśmiechając się, kiedy mój mężczyzna westchnął zawiedziony. Cóż, rozumiałem go. Sam z rozkoszą bym kontynuował, ale podniecenie nie dawało mi spokoju. Moje ciało odczuwało wszystkie te pieszczoty równie intensywnie, co ciało Marcela. W końcu sprawianie mu przyjemności było rozkoszą także dla mnie.
- Poczekaj na mnie chwilę, kochanie. - rzuciłem wstając z sofy.
- Zrobię wszystko, co zechcesz. - zapewnił mnie z uśmiechem, chociaż widać było, że marzy o spełnieniu.
Mój grzeczny mąż.

~ * ~ * ~

Przygryzłem wargę, odchylając głowę do tyłu, kiedy Fillip wyszedł z salonu. Starałem się uspokoić, chociaż nie było to łatwe, ponieważ nie mogłem zapomnieć rozkoszy jego ust na moim członku, pieszczotliwych muśnięć, pasji i oddania, z jakimi mój Anioł sprawiał mi przyjemność.
Spojrzałem na drzwi słysząc ciche kroki bosych stóp Fillipa. Chłopak zamachał do mnie lubrykantem i uśmiechnął się lubieżnie.
- Mm, chodź tu do mnie, skarbie. - zamruczałem gardłowo i wyciągnąłem do niego ramiona.
Fillip stanął przede mną w odległości centymetra od moich palców i rozebrał się morderczo powoli. Następnie uklęknął z kolanami po obu stronach moich ud i przytulił się mocno. Objąłem go, zatapiając twarz w jego szyi i zasypując ją pocałunkami. Gładziłem palcami jego plecy, zgrabne, twarde pośladki, zaciskałem je lekko na jego udach. Pragnąłem go. Całego, calusieńkiego, każdej komórki jego słodkiego, ukochanego ciała.
Chłopak zamruczał mi do ucha i przysunął biodra do mojej piersi, ocierając się o mój sweter.
- Zdejmij go, misiu. - jęknął prosząco, więc jednym płynnym ruchem pozbyłem się górnej części odzieży. Teraz mój mąż mógł pocierać swoim gorącym, podnieconym penisem o moją nagą skórę ile tylko chciał.
To było podniecające. Tak podniecające, że zaschło mi w ustach.
Fillip położył dłonie na moich ramionach i zacisnął na nich palce. Zadarłem głowę do góry i po chwili poczułem słodkie, miękkie ciepło jego warg na moich, kiedy całował mnie z początku powoli i delikatnie, żeby po chwili rzucić się na mnie jak wygłodniałe zwierzę.
Zamruczałem, na oślep sięgając po buteleczkę lubrykantu i wyciskając go na dłonie. Wilgotnymi rękami sięgnąłem do jego słodkich pośladków bawiąc się nimi, masując je i rozsuwając, żeby w końcu móc wodzić opuszkami po delikatnym, zaciśniętym ciasno wejściu.
Fillip zadrżał i wypiął się zachęcająco.
- Zapraszam. - jęknął w moje ucho, po czym ukąsił je wyzywająco.
Przez całe moje ciało przeszła rozkoszna fala dreszczy i byłem pewny, że mój Anioł doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że byłem bliski szczytu. Tylko on był w stanie tak bawić się moimi zmysłami i odczuwaną przyjemnością. Podejrzewałem, że gdyby tylko miał wystarczająco dużo cierpliwości, zdołałby doprowadzić mnie do szaleństwa samą grą słowną i drobnymi pieszczotami.
Wziąłem więc kilka głębokich, uspokajających oddechów, wodząc palcem po okręgu jego wejścia. Poczekałem na odpowiedni moment i przepchnąłem się przez ciasny pierścień mięśni, które ustąpiły pod naporem mojej dłoni. Fillip wygiął kręgosłup w łuk, dzięki czemu dał mi szansę na to, abym mógł zaatakować ustami jeden z jego kuszących sutków. Possałem go, pogładziłem językiem, ukąsiłem. Wsłuchany w słodkie jęki mężczyzny mojego życia, starałem się dawać z siebie wszystko, rozciągając go stopniowo i odciągając jego uwagę od tyłeczka poprzez męczenie najpierw lewego, a później prawego sutka.
Fillipowi udało się w końcu odzyskać panowanie nad sobą. Ujął moją twarz w swoje ciepłe, drżące lekko dłonie i pocałował mnie mocno, namiętnie, głęboko. Rozpłynąłem się w tym doznaniu. Nawet nie zauważyłem, kiedy zdążyłem wystarczająco przygotować ciało mojego Cudu na przyjęcie mnie w siebie. On jednak doskonale zdawał sobie z tego sprawę, ponieważ przerwał pocałunek z łobuzerskim uśmiechem.
Był taki piękny! Zarumieniony, pokryty drobnym, lśniącym potem, podniecony i zapatrzony we mnie, jakbym był bóstwem, które czcił. Przy nim czułem się jak bohater, chociaż nie miałem na koncie żadnych heroicznych czynów. Tylko on i Nathaniel potrafili patrzyć na mnie w taki sposób – z miłością i z pełnią zaufania.

~ * ~ * ~

Nie musiałem nic mówić, ponieważ Marcel wiedział o czym myślę, jakby potrafił czytać mi w myślach. Oplotłem go w pasie nogami i oddałem się w jego ręce, kiedy trzymając mnie zdecydowanie za pośladki, podniósł mnie odrobinę. Złapałem w dłoń jego członek i przytrzymałem, kiedy mój mężczyzna opuszczał mnie powoli na swoje ciało. Westchnąłem z rozkoszą, kiedy moje mięśnie objęły jego męskość i drżałem zasysając go między swoje pośladki. Tego uczucia nie dało się niczym zastąpić, a Marcel był jedynym jego źródłem. Nigdy nie pragnąłem nikogo innego i wiedziałem, że nigdy nie zapragnę.
Objąłem go mocno za szyję, przytulając się tak, jakby miał mi zaraz uciec. Byłem pewny, że uśmiechał się, kiedy to zrobiłem. Zresztą, on uśmiechał się niemal zawsze, bez względu na to, co robiłem, on patrzył na mnie z miłością i łagodnością, które potrafiły wycisnąć łzy z moich oczu. Jednocześnie był tak podniecający, że z trudem powstrzymywałem się od bezustannego dotykania jego ciała.
- Kocham cię! - westchnąłem do jego ucha. - Kocham, kocham, kocham! - powtarzałem.
Jego dłonie zacisnęły się mocno na moich udach.
- Ja też cię kocham, Aniele. I dlatego uważam się za najszczęśliwszego mężczyznę na świecie. - zamruczał wesoło.
Zawsze wiedział, co powiedzieć aby mnie rozczulić, dlatego specjalnie poruszyłem się na jego biodrach, wyduszając z niego słodki jęk. Był mój, mój, tylko mój.
Wspólnymi siłami zaczęliśmy sięgać po rozkosz w czystej postaci. Marcel trzymając zdecydowanie moje pośladki, pomagał mi podnosić się i opadać, jednocześnie dopasowując do mnie ruchy swoich bioder. Wzdychałem i pojękiwałem, chłonąc całym sobą wszystkie cudowne uczucia rozpieszczanego ciała, z każdym głośnym, łapanym gwałtownie oddechem, moje nozdrza wypełniał cudowny zapach skóry mojego męża, moje dłonie ślizgały się po jego pokrytych mgiełką potu ramionach i zachłannie wsłuchiwałem się w każde jego podniecone sapnięcie, zachrypnięte westchnienie.
Kiedy odnaleźliśmy odpowiedni rytm, a nasze wspólne ruchy stały się pewniejsze, Marcel objął dłonią mój członek. Bez większego problemu dobrał tempo zgrywające się idealnie z tym, wyznaczanym przez nasze biodra. Tym razem z odgłosy jakie wydawałem były głośniejsze i bez wątpienia bardziej dzikie.

~ * ~ * ~

Pocałowałem Fillipa aby skupić jego uwagę na wargach, po czym przerwałem na chwilę to cudowne szaleństwo naszych bioder. Zmieniłem pozycję, kładąc go ostrożnie na sofie i teraz mogłem z większą stanowczością wchodzić w jego słodkie ciało, mając pełne panowanie nad głębokością i siłą każdego pchnięcia.
Chłopak mocno owinął wokół mojego pasa nogi, a jego paznokcie wbiły się w skórę na moich plecach. Pisnął, kiedy znowu ująłem w dłoń jego penisa i odnalazłem dla naszych ciał zupełnie nowe tempo. Jego wejście stało się ciaśniejsze, mógłbym przysiąc, że nawet jeszcze gorętsze. Wszystko mówiło mi, że jest mu dobrze, a to zwiększało moją satysfakcję. Rozkosz Fillipa była moją rozkoszą, a ta sprawiała, że byłem na granicy wytrysku.
- Mój piękny, - wydyszałem, spoglądając na mojego rozczochranego, czerwonego Anioła.
- Twój-piękny, - wydusił jąkając się Fillip – nie-wytrzyma-już-dłużej.
- Nie musi. - pocałowałem go i pozwoliłem sobie na wprowadzenie w tempie pchnięć istnego chaosu.
Mój mężczyzna, mój cudowny mąż doszedł z moim imieniem na ustach, a jego ciało zadrżało tak gwałtownie, że poszedłem w ślad za nim zaledwie jedno pchnięcie później.
Wsunąłem się pod Fillipa, kładąc go na swojej piersi i przytulając go do siebie. Cieszyłem się, że mieliśmy chwilę na odpoczynek i złapanie oddechu przed zacierającym ślady naszej miłości prysznicem.
- Mama powinna częściej zabierać nasz Skarb na spacery. - Anioł zamruczał całując moją klatkę piersiową.
- Na pewno nie miałaby nic przeciwko, jak długo nie wiedziałaby na co ten czas wykorzystujemy. - roześmiałem się, głaszcząc go powoli po plecach.
- Nie dowie się. Przez lata nie wiedziała o tobie, więc nie jest tak spostrzegawcza w tych sprawach. - Fillip rozbawiony wyciągał szyję dopraszając się w ten sposób pocałunku.
Kim byłem aby mu odmawiać? Sięgnąłem jego słodkich warg rozpływając się w ich słodkiej miękkości.

Oliver & Reijel

- Jeżeli zacznę się przedwcześnie starzeć, zapłacisz mi za to! - syknąłem na Reijela, który właśnie starał się nakarmić rozwrzeszczane bliźnięta. Dokładnie o 6 rano, a więc o nieludzko wczesnej godzinie, dwójka dzieci zaczęła domagać się posiłku w bardzo barbarzyński sposób. Przygotowanie butelek, zajęło mojemu mężczyźnie trochę czasu, więc zamiast wyspać się w mój zasłużony wolny dzień, byłem zmuszony wysłuchiwać wrzasków dwójki naszych dzieci.
- Mógłbyś trochę pomóc! Przydałaby mi się jeszcze jedna para rąk! - Reijel patrzył na mnie z zabarwioną złością prośbą. Tylko on potrafił połączyć ze sobą błaganie i wściekłość. Może oszalałem, ale wyglądał wtedy rozkosznie. I to do tego stopnia, że miałem ochotę się roześmiać.
Reijel siedział w salonie na podłodze, ze skrzyżowanymi w kostkach nogami i dziećmi między nimi, dzięki czemu mógł oprzeć bliźnięta o swoje uda, podczas gdy dłonie miał zajęte butelkami z mlekiem. Wyglądał na komicznego, chociaż słodkiego desperata.
- Czy ja cię przypadkiem wielokrotnie nie ostrzegałem, że skoro zachciało ci się dzieci to musisz radzić sobie z tym sam? - drażniłem się mijając go i wchodząc do kuchni. Byłem śpiący, zmęczony i głodny. Przyszedł czas na przygotowanie jakiegoś śniadania. Reijel także nic jeszcze nie jadł, więc postanowiłem pójść na łatwiznę, przygotowując to samo dla nas obu.
- A podobno to ja jestem tym bezdusznym typem! - zawołał za mną.
Uśmiechnąłem się pod nosem. Reijel był w przeszłości jednocześnie najlepszym i najgorszym człowiekiem pod słońcem. Ulegał emocjom z niebywałą łatwością, w przeciągu jednej chwili przechodził z jednej skrajności w inną. To było całe wieki temu, ale jednak skrzywdził mnie, złamał i poskładał na nowo otaczając uczuciami. Podejrzewałem, że wielu uznałoby to za jakiś głupi syndrom sztokholmski. Ofiara zaczyna czuć coś do swojego oprawcy.
Gówno prawda! Może w przypadku innych osób tak było, ale nie w moim.
Kiedy patrzyłem na niego teraz, wściekłego, ale cierpliwie karmiącego bliźnięta, miałem wrażenie, że kiedy spotkałem go przed laty, był jak dziecko uczące się powściągać i okazywać uczucia, wszystko przeżywał gwałtownie, jakby było dla niego czymś nowym. Teraz dorósł do bycia normalnym, dojrzałym i w pewnym stopniu odpowiedzialnym człowiekiem. Był zupełnie inny od dawnego siebie, a jednak nadal go kochałem.
Przygotowałem szybkie, niewymagające szczególnego nakładu pracy śniadanie, zwykłą jajecznicę, i zaniosłem talerz do salonu. Usadowiłem się obok Reijela, który obrzucił mnie nadąsanym, pełnym urazy spojrzeniem.
- Jesteś dzielnym tatuśkiem. - rzuciłem zaczepnie. - Ale teraz przestań tak na mnie patrzyć i otwórz usta. Ty karmisz maluchy, więc ja pokarmię ciebie.
Patrzył na mnie przez chwilę z niedowierzaniem, po czym uśmiechnął się szeroko, lubieżnie. Jak to możliwe, że nakręcał się od czegoś takiego? Nie wiem, czy naprawdę chciałem wiedzieć.
Mężczyzna rozchylił wargi i czekał. Wsunąłem łyżeczkę z jajkiem do jego ust, pozwalając mu zgarnąć tę niewielką porcję językiem, a później wsunąłem między nie kawałek chleba z masłem. Zamruczał zadowolony. Kiedy on przeżuwał, przyszła kolei na mnie. Wydawał się bardzo zadowolony, kiedy karmiłem go i sam jednocześnie jadłem śniadanie, jakby uważał dzielenie posiłku za akt niemal równy erotycznym pieszczotom. Miałem tylko nadzieję, że nie zacznie się podniecać, co z pewnością byłoby niekomfortowe, kiedy rozbudzone dzieci potrzebowały wiele uwagi z naszej strony.
- A więc jednak nie jesteś taki obojętny wobec mnie, jakiego chcesz zgrywać. - odezwał się tryumfującym tonem. - Nadal uważasz mnie za swojego pana i władcę.
- Merlinie drogi. - westchnąłem. - Reijelu, masz między nogami dwójkę zajętych opróżnianiem butelek dzieci i próbujesz mnie przekonać, że jesteś twardy? - zgarnąłem łyżeczką drobinę jajka z kącika jego ust. - To już nie te czasy. W spodniach nadal jesteś jak kamień, ale cała reszta to przykład coraz większego mięczaka. - nie pozwoliłem mu odpowiedzieć, wpychając mu do ust chleb. - Jedz, bo się udławisz. - matkowałem.
Rzucił mi urażone spojrzenie, nie pierwsze i na pewno nie ostatnie tego dnia.

~ * ~ * ~

Czy Oliver mówił prawdę? Czy ktoś taki jak ja naprawdę zmienił się przez lata związku i życia wśród ludzi? Próbowałem spojrzeć na siebie z boku, ale nie potrafiłem tego zrobić, chociaż naprawdę się starałem. Zmiękłem? Czy ja naprawdę stałem się miękki? Tak. To nie ulegało wątpliwości. Oli już się mnie nie obawiał, nawet podczas moich wybuchów wściekłości, nie bał się pyskować w żadnych okolicznościach, nie doprowadzałem go już do łez.
- Och, księżniczka już pojadła? Brawo! Wyrośniesz na silną, niezależną kobietę i obijesz twarz każdemu facetowi, który się do ciebie zbliży. - Oliver wziął na ręce Anastasie, co uświadomiło mi, że skupiony na nim, nawet nie zauważyłem, że jedno z dzieci skończyło już jeść i wierciło się niezadowolone, odpychając butelkę. - Dzielna dziewczynka!
I pomyśleć, że to właśnie on był najbardziej przeciwny przygarnięciu przez nas dzieci.
Spojrzałem na Xaviera unosząc brew, w ramach komentarza odnoszącego się do zachowania jego taty. Spoglądał na mnie pytająco tymi wielkimi, niebieskimi oczami, więc wzruszyłem ramionami, jakby w odpowiedzi.
- Kto go zrozumie. - rzuciłem zabierając dziecku butelkę, którą już i tak męczył z trudem. Wziąłem małego na ręce, opierając na ramieniu i poklepując po plecach lekko. - Nie wymiotuj na mnie, dobra? To moja ulubiona piżama i chciałbym pospać w niej trochę dłużej, zanim ty i siostra zaznaczycie na niej swój teren.
Syn najwyraźniej miał mnie w nosie, ponieważ poczułem wilgoć na ramieniu i plecach, w okolicach łopatki.
- Dziękuję ci bardzo, na tobie zawsze można polegać. - prychnąłem poirytowany. - Idę się wykąpać i przebrać.
- Jasne. Zabierz Xaviera ze sobą. Lubi obserwować, kiedy coś robisz.
- Jesteś pewny, że nie chodzi o to, że nie lubisz zajmować się dwójką jednocześnie, więc wolisz mieć jedno z głowy?
- To aż tak oczywiste? Rozpracowałeś mnie, ale mówi się trudno. - wcale się nie przejął i zapewne uznał, że to koniec rozmowy.
Chyba naprawdę zamieniłem się w mięczaka.
- Rzucisz mnie? - wyrwało mi się pytanie, które właśnie pojawiło się w mojej głowie. - Rzucisz mnie, bo jestem teraz „tatuśkiem”?
- Co? - Oliver patrzył na mnie zaskoczony. - Reijelu, - westchnął – odpowiedziałem na twoje uczucia, nie dlatego, że wbijałeś mi swoją miłość do głowy na siłę przez tyłek, ale między innymi dlatego, że wytrwale próbowałeś mi ją udowodnić. Rzucę cię jeśli uznam, że już mnie nie kochasz.
- Nie pozwolę ci.
- Więc po co pytałeś? - Oliver pochylił głowę kryjąc uśmiech, który i tak dostrzegłem na jego twarzy. - Idź pod prysznic. Ja zaraz do ciebie dołączę.
- Byle szybko, bo będę czekał! - ostrzegłem, klepiąc leżącego na moim zabrudzonym ramieniu Xaviera po ubranym w wielką pieluchę tyłku.

~ * ~ * ~

- Widzisz, maleńka? Twój ojciec wcale nie stracił pazura, a tylko nauczył się kontroli. - szepnąłem do dziewczynki w moich ramionach i ukryłem szeroki uśmiech w jej małej szyjce.
Już ja zadbam, żeby czasami tracił tę kontrolę, kiedy będę wzbudzał w nim zazdrość. Nie na tyle by miał poczuć się niepewnie, ale wystarczająco aby chciał mi przypomnieć, że należymy do siebie nawzajem.
Zabrałem Anastasie do łazienki i położyłem ją obok brata na miękkich ręcznikach w koszyku, który służył dzieciom za leżak, kiedy ja i Reijel musieliśmy się umyć. Rozebrałem się i uśmiechnąłem do obserwującego mnie uważnie mężczyzny. Wprawdzie zaczarowana kabina prysznicowa była zaparowana do dołu do połowy wysokości, ale byłem pewny, że Reijel jest podniecony i czeka na mnie niecierpliwie.
- Bądźcie grzeczni. - powiedziałem do dzieci i wszedłem pod prysznic, od razu czując jak wilgotne, silne ramiona Reijela owijają się wokół mnie.