czwartek, 29 listopada 2012

Le rêve

Pożądanie, żądza, pasja, pobudzenie... – moja głowa była pełna tego rodzaju słów już od chwili, kiedy otworzyłem oczy, a sen, którego nie pamiętałem, bez wątpienia był gorący i pełen akcji. Czułem się zagubiony nie potrafiąc go sobie przypomnieć. Wiedziałem, że wiele straciłem, że chciałem go pamiętać, wiedzieć, co takiego działo się w mojej głowie, dlaczego moje ciało było tak wrażliwe na każdy ruch i dotyk moich własnych dłoni. Co działo się ze mną w nocy? Czy lunatykowałem? Nie, na pewno nie oszalałem do tego stopnia, chociaż nie miałbym nic przeciwko temu by będąc nieświadomym niczego nocami nawiedzać pokój Marcela.
Może i on nie do końca wiedziałby, co się dzieje, wypuszczałby mnie do siebie, pozwalał bym go objął, przytulił się, całował jego nagą, umięśnioną pierś, lizał ciemne sutki, palcami wodził, bo gorącej skórze kierując się w dół ku piżamie i temu, co kryła przed wzrokiem niepowołanych osób?
Zamknąłem oczy oddychając głęboko.
Czułem pod opuszkami palców delikatne włoski na jego podbrzuszu, które cienką linią ciągnęły się od pępka. Mój oddech był ciężki i szybki, kiedy wyczułem linię bielizny, którą pokonałem bez najmniejszej trudności. W tym miejscu owłosienie było gęstsze, seksowne, podniecające. Przełknąłem głośno ślinę sięgając po to, czego pragnąłem. Objąłem gorące, pulsujące pożądanie, usłyszałem jak mężczyzna wciąga powietrze w płuca, a jego usta znalazły się zaraz przy moim uchu. Jego oddech łaskotał skórę na mojej szyi. Moje nozdrza wypełnił zapach profesora – słodki, świeży, pełen tajemniczych nut kojarzących mi się z naturą, jak deszcz, ziemia, trawa. Dreszcze pieściły mnie od stóp po sam czubek głowy, kiedy rozkoszowałem się tym, co nagle zostało mi dane.
W którym momencie się obudziłem i przestając lunatykować wiedziałem, co robię? A może właśnie o to chodziło? Żebym wiedział, co robię, a jednocześnie nie mógł sobie tego przypomnieć rano?
Drżący z podniecenia całowałem pierś mężczyzny klękając przed nim. Gryzłem wargi, kiedy zsunąłem spodnie i bieliznę z bioder Marcela, a przed moimi oczyma pojawiło się widok zapierający dech. Oblizałem usta, uchyliłem je...
I w tamtym momencie Oliver rzucił we mnie poduszką trafiając prosto w moją uśmiechniętą twarz. Miałem ochotę rozerwać go na kawałki. Jak mógł mi przerwać?!
*
Podczas śniadania nie musiałem już wyłącznie marzyć, ale miałem przed oczyma prawdziwe Cudo, które wypełniało mój umysł po brzegi i nie pozwalało o sobie zapomnieć.
Patrzyłem jak mężczyzna posila się decydując się na płatki z mlekiem. Jego idealnie wykrojone usta lśniły od mleka, niemal widziałem białą kroplę, która spływała po nich na jego brodę. Spojrzenie pięknych, szarych tęczówek spotkało się z moim.
Zbliżyłem się do niego, pochyliłem nad stołem i przymykając oczy zebrałem mleko na swój język rozkoszując się jego smakiem zmieszanym z odrobiną śliny nauczyciela. Płonąłem nie mogąc oderwać wzroku od tych hipnotyzujących oczu, od jego urodziwej twarzy tak boleśnie przystojnej, męskiej. Marcel równie zapatrzony we mnie wziął w usta kolejną porcję płatków. Patrzyłem jak powoli je żuje, jak górka na jego szyi porusza się zmysłowo, gdy przełyka.
Nie wytrzymałem. Złapałem go za koszulę i przyciągnąłem bliżej siebie. Wpiłem się w te wilgotne wargi, wepchnąłem między nie swój język i pieściłem wnętrze na wszelkie znane mi sposoby. Znałem je, gdyż wszystko przychodziło tak naturalnie jakbym od wieków już całował się z Marcelem.
W Wielkiej Sali byliśmy sami. Nikt nie mógł nam przeszkodzić. Wszedłem na stół i przechodząc po blacie znalazłem się bliżej nauczyciela. Powoli usiadłem na jego kolanach odgradzając go od płatków i ponownie sięgnąłem jego warg, chociaż tym razem jeszcze goręcej niż wcześniej. Moje biodra wbijały się w jego, poruszałem nimi powoli ocierając się swoim pobudzonym członkiem o materiał jego jeansów. Czułem, jak jego ciało pęcznieje i dopowiada równie entuzjastycznie, co moje. Pragnąłem więcej, ale chciałem się katować.
Oderwałem się od profesora słysząc jak zawiedziony wydobywa z siebie cichy jęk. Sięgnąłem za siebie i nabrałem w palce rozmiękczonych przez mleko płatków. Białawy płyn spływał po mojej ręce do samego łokcia, ale nic sobie z tego nie robiłem. Włożyłem zbożowe kółeczka w posłusznie otwarte usta, pozwoliłem by jego wargi zamknęły się na moich palcach, by je ssał, lizał i kąsał zanim ich nie zabrałem by on mógł jeść. Zrobiłem to po raz kolejny, zaś Marcel zlizał także mleko kapiące z łokcia. Pragnąłem go tak szalenie...
Wtedy to kolejny raz mi przerwano. Oliver trącił mnie łokciem przypominając mi, że za chwilę będziemy musieli zbierać się na zajęcia. Prychnąłem cicho, ale skinąłem głową. Uniosłem wzrok patrząc na nauczyciela, który przyglądał mi się uważnie. Zaczerwieniłem się i szybko opuściłem wzrok. Miałem niejaką świadomość, że przez cały czas musiałem się na niego gapić, a on nie wiedział, dlaczego to robię. Może przynajmniej się nie śliniłem? A może moje miny zdradzały to, o czym myślałem? Na szczęście zawstydzenie nie pozwoliło mojemu ciału na podniecenie i mogłem bez przeszkód dokończyć posiłek, by wraz z kuzynem udać się na pierwsze tego dnia lekcje.
*
Mój umysł oczyścił się odrobinę podczas nudnych przedmiotów, jak eliksiry, czy zielarstwo. Mogłem w miarę normalnie funkcjonować, rozmawiać z ludźmi, robić notatki i zaprzątać sobie głowę nauką. Do czasu. Kolejne zajęcia tego dnia miałem mieć z Marcelem i już teraz czułem, że nie ucieknę od marzeń, które prześladowały mnie niezależnie od moich upodobań. Idąc korytarzem wiedziałem, czego chcę.
Silna dłoń zdecydowanie zacisnęła się na moim nadgarstku, a jedno szarpnięcie wystarczyło bym zniknął z oczu kolegów i Olivera w tajemnym przejściu. Cudowne ciało przywarło do mnie ciasno, usta o smaku herbaty naparły na moje płosząc motyle spoczywające dotąd gdzieś na dnie mojego serca. Z jękiem oddałem gorący pocałunek i objąłem ramionami szyję mężczyzny. Poznałem go po zapachu, po kształcie ciała, które wyczuwałem swoim. Dłonie Marcela znalazły się na moich pośladkach, ścisnął je, masował i pragnął mnie szukając sposobu by zwyczajnie stopić się ze mną w jedno. Chciałem tego samego. Żeby nagle stał się cud, a moje ciało połączyło się z ciałem profesora wypełniając pustkę, jaką czułem w sercu.
Jego dłonie dotknęły moich boków, uniosły moją szatę wsuwając się pod nią, zdejmując powoli. Jeszcze nie pozbył się jej całkowicie, a już czułem jak nauczyciel całuje mnie po piersi, jak liże moje sutki, kąsa je pieszczotliwie. Miękki język sunął powoli ku mojemu brzuchowi. Góra ubrania leżała na ziemi, kiedy Marcel złapał za spodnie i rozpiął guzik. Muskał mój pępek i jego okolice rozsuwając zamek, a następnie zwyczajnie sprawił, że moje ubranie opadło na ziemię pozostawiając mnie nagim przed oczyma nauczyciela, którego spojrzenie płonęło pożądaniem.
Westchnąłem i odchyliłem głowę do tyłu, co sprawiło, że moje biodra wysunęły się do przodu, bliżej gorącego oddechu, w którym kryła się pasja i namiętność.
- Zabijesz się. – Oli złapał mnie za szatę na plecach i przytrzymał. Stałem oko w oko z masywnymi drzwiami głównego wejścia. Niemal w nie wlazłem, a teraz odetchnąłem z ulgą. Nie wyglądałbym specjalnie ponętnie mając na czole guza wielkości pięści.
- Dzięki. Nie wiem, co się ze mną dzisiaj dzieje. – ale czy aby na pewno nie wiedziałem? Byłem zwyczajnie nabuzowany, cały podniecony, chociaż mój członek posłusznie pozostawał na swoim miejscu w pozycji „wiszącej”. – Chyba źle spałem. – przetarłem twarz dłońmi. Gdy na chwilę tylko zamknąłem powieki widziałem pod nimi Marcela nagiego do połowy, wpatrującego się we mnie wyczekująco, jakby zapraszał mnie do tej perwersyjnej zabawy swoimi czarami. Moje dłonie pragnęły dotknąć jego skóry, badać kształt tego cudownego ciała, skosztować go nawet w najbardziej nieodpowiedni sposób, o którym marzyły moje wargi i język. A moje oczy? One błagały o nagość Marcela, którą mogłyby podziwiać, którą napawałyby się póki rozkoszny, słodki impuls podniecenia nie dotrze do mojego członka, który zareaguje. Nawet moje pośladki, i to, co między nimi, wydawały się spragnione mężczyzny. Czy oszalałem, czy tylko źle spałem? A może spałem zbyt dobrze i to było tego powodem? Sam nie wiem.
Wyszedłem na błonia wraz z moją grupą i pewnym krokiem ruszyłem przez szkolne podwórze w stronę miejsca, w którym co tydzień czekał na nas Marcel Camus. Z jakiegoś powodu wyobraziłem go sobie w ciemnych trampkach o jasnej podeszwie, szarej, obcisłej koszulce, skórzanej kurtce, w jeansowych spodniach opinających jego zgrabne, silne nogi. Jeśli oszalałem to było to najsłodsze szaleństwo ze wszystkich. Co bym zrobił gdybym kiedyś zobaczył mężczyznę w takim stroju? Czy umarłbym z podniecenia? A może rzuciłbym się na niego bez cienia wstydu i rozsądku?
Czekał na mnie w zaułku między domami Hogsmeade, był tak obłędnie przystojny, że nie potrafiłem zatrzymać swojego ciała, które zaatakowało go z całą siłą młodzieńczych pragnień. Niemal zdzierałem z niego tę czarną kurtkę, która tak idealnie podkreślała tę drzemiącą w nim zadziorność, jak szaleniec starałem się zdjąć jego koszulkę, która pachniała tą cudowną skórą, której chciałem dotykać. Szarpnięciami próbowałem uporać się z jego spodniami, jakby to mogło je zmusić do współpracy. Jednocześnie całowałem go namiętnie i tęsknie, jak gdyby miał zaraz zniknąć. Jeśli ktoś przyszedłby tu teraz i chciał nam przeszkodzić rozerwałbym mu gardło zębami. Byłem bestią, która pragnęła tylko jednego – Marcela.
Jaki on był podniecający, jaki idealny... Umierałem i rodziłem się na nowo patrząc na niego.
Oprzytomniałem w samą porę, gdyż wyraźnie widziałem już mężczyznę sprawdzającego stare szkolne miotły, na których mieliśmy dzisiaj latać. Czy jego piękno ma jakieś granice? Wydawał się otoczony jasną poświatą, która czyniła z niego anioła przyłapanego na gorącym uczynku i nie mógł już zaprzeczyć, że nie jest tylko zwykłym człowiekiem. Chociaż nim był. W końcu anioły chyba nie były skłonne do uczenia ludzi latania, ani do dobierania się do chłopców, a miałem nadzieję, że Marcel zdecyduje się kiedyś na to, by jednak położyć na mnie swoje ciepłe dłonie. W końcu byłem gotowy by mu się oddać, a przynajmniej byłem na to gotowy dzisiaj.
Mężczyzna spojrzał na nas, na jego twarzy pojawił się przyjemny uśmiech, kiedy prostował się skinąwszy nam głową na powitanie. Dlaczego nagle pragnąłem zobaczyć go zupełnie zmienionego, drapieżnego, niemal przerażająco niebezpiecznego, ale nadal idealnego pod każdym względem.
Kolor oczu mężczyzny nabrał głębi, jego białe, równe zęby rozrosły się wyostrzając, kły były większe, nos lekko zmarszczył się u nasady, zaś na czole pojawiły się wyraźne zmarszczki świadczące o wypełniającej go furii. Wysoko nad jego głową wisiał piękny, srebrny księżyc o przerażająco czerwonej poświacie.
Patrzyłem zszokowany, jak mężczyzna porusza głową na boki, a jego twarz ulega transformacji, jednak nadal była pełna uroku i podniecającego podobieństwa do mojego nauczyciela. Oblizałem spierzchnięte usta nie potrafiąc oderwać od niego oczu. Jego dłonie były większe, zakończone szponami, gotowe zadać śmierć jednym ciosem.
Moi znajomi z grupy krzyczeli przerażeni, chcieli uciec, ale on w jednej chwili wydającej się zaledwie sekundą znalazł się przy jednym z rosłych chłopaków i bez najmniejszego problemu rozdarł mu gardło pazurami. Krew trysnęła wypychana z żył i tętnic przez pędzące w dalszym ciągu serce. Kolejne piski przerażenia, a ja stałem w miejscu szeroko otwartymi oczyma chłonąc każdy szczegół tej masakry.
Kolejna osoba padła martwa na ziemię, kiedy ostre kły zamknęły się na jej karku, a mocne szarpnięcie niemal wyrwało kręgosłup z ciała. Dlaczego tak mnie to fascynowało? Dlaczego nie uciekałem, kiedy mogłem stać się ofiarą krwawej furii tak jak inni? Czy mogłem oczekiwać, że mężczyzna dostrzeże we mnie coś znajomego, całkowite poddaństwo, brak jakichkolwiek złych intencji?
Martwa cisza otuliła mnie niczym mrok, w którym wszystko widziałem jakbym posiadał zmysły, o których istnieniu nie miałem pojęcia. Marcel zwolnił, kiedy ostatni z uczniów leżał martwy, a on przełykał kawał mięsa wyrwany z gorącego ciała. Wstał z ziemi, spojrzał na mnie i wtedy dostrzegłem to, co wcześniej wcale nie było tak oczywiste. Jego ludzka powłoka zniknęła zastąpiona przez hybrydę człowieka i wilka. Jego pysk i pierś były brudne od krwi, sierść kleiła się od posoki, którą siłą wydusił z ciał tylu ludzi. Uniósł głowę do góry, zawył głośno, aż przez moje ciało przeszły dreszcze przypominające podniecenie, którego nie mogłem przecież czuć.
Marcel zbliżał się powoli do mnie, a jego ciało ulegało przemianom. Był zaledwie pół metra ode mnie, kiedy stał się zwyczajnym człowiekiem skąpanym we krwi, którą sam utoczył. Jego dłonie nadal zbrojne były w ostre pazury, ale kiedy sięgnął do mojej twarzy nie czułem bólu ani gwałtowności. Głaskał mój policzek delikatnie, pieszczotliwie. Jego zęby były czerwone podobnie jak broda, ale nic sobie z tego nie robił. Zwyczajnie zbliżył się do mnie i wycisnął na moich wargach mocny pocałunek o posmaku metalu. Czy naprawdę zdawałem sobie sprawę z tego, że z jego ust zlizuję cudzą krew? Krew osób, które właśnie zabił na moich oczach?
Otrząsnąłem się z tego dziwnego transu, który sprawił, że miałem gęsią skórkę na całym ciele. Nauczyciel patrzył na mnie jakby wyczekująco, a ja chyba wiedziałem, jaki był tego powód. Znowu gapiłem się na niego nie widząc i musiałem wyglądać naprawdę dziwnie. Zdałem sobie sprawę z tego, że moje usta były od jakiegoś czasu uchylone. Zamknąłem je szybko i kolejny raz tego dnia spuściłem wzrok obawiając się patrzeć na profesora.
Nie wiem czy się tego spodziewałem, ale podszedł do mnie, a jego dłoń utonęła w moich włosach. Podrapał lekko skórę mojej głowy.
- Nic ci nie jest? – zapytał łagodnie, tak rozkosznie słodko, że topniałem i mimowolnie spojrzałem mu w oczy.
- Nic. Po prostu mam dziwny dzień. – powiedziałem zgodnie z prawdą i uśmiechnąłem się.
Palce nauczyciela zsunęły się z mojej głowy na policzek, pogładził go, dotknął moich ust i pochylając się pocałował w czoło. Patrzyłem na niego jak zahipnotyzowany, pozwalałem by jego wargi dotykały mojej skóry to tu, to tam, a miękkie opuszki palców pieściły skórę na mojej szyi. Miałem ochotę wzdychać i jęczeć, samemu odnaleźć drogę do jego warg swoimi, zatonąć w nich.
- Jesteś w stanie latać? – podał mi miotłę z taką czułością, że mógłbym zakochać się w nim kolejny raz.
- Tak. – pokiwałem głową. – Dam sobie radę, naprawdę. Proszę się nie martwić. – uśmiechnąłem się do niego i odbierając od niego miotłę specjalnie dotknąłem jego palców. Nasze spojrzenia znowu się spotkały, a ja niemal widziałem w jego oczach to, co chciałem by teraz nastąpiło.
- Myślę, że jednak pomogę ci dzisiaj indywidualnie. – stwierdza profesjonalnie i wydaje polecenia innym. Nie puszcza drewnianej rączki, ale kieruje nią bym mógł na niej usiąść. Czuję, że płonę, kiedy jego ciało znajduje się tak blisko mojego. Czy wszyscy się teraz na nas gapią? Czy widzą, jak szybko unosi się moja pierś, kiedy siadając na miotle czuję jak on zajmuje miejsce za mną? Jego ramię obejmuje mnie w pasie, kiedy odbija się lekko od ziemi i wraz ze mną unosi w powietrze. Kiedyś byłem dzieckiem, kiedy uczył mnie latać, zaś teraz dobrze wiedziałem, co czuję, jaką jest to dla mnie przyjemnością, jak wiele mogę jeszcze od niego otrzymać.
- Gdybyś jednak zmienił zdanie, po prostu powiedź. – zmierzwił mi włosy i uśmiechając się podszedł do innych by wyjaśnić pewne zasady, może też skorygować ich wybór mioteł.
Mimowolnie przygryzłem wargę patrząc na to, jak cudownie prezentuje się w ciemnych jeansach, które wystawały spod jego szaty. Naprawdę nie byłem dziś sobą, ale czy to ważne?
- Nie możecie latać na ziemi, więc w górę! – ponaglił nas mężczyzna, więc nie zwlekałem, ale uniosłem się czując przyjemność płynącą z chłodniejszego powietrza na twarzy i braku gruntu pod nogami.
Zamknąłem na chwilę oczy i pozwoliłem by wiatr schłodził moje policzki, przeczesał włosy. Uśmiechnąłem się do siebie, do nieba nade mną i pozwoliłem by wolność wypełniała moje wnętrze niczym radosne doznania. Wydawało mi się, że słyszę, jak Marcel szepcze moje imię, jak powtarza niczym mantrę: „Fillipie, Fillipie, kocham cię”.
„A ja kocham pana.” Odpowiedziałem w myślach. „I dlatego zamierzam marzyć o panu cały dzień”.