wtorek, 31 stycznia 2012

Excitement

Dziwne dni zaczynają się zawsze od dziwnych snów, jakkolwiek określenie „dziwne” nie precyzuje ogólnego charakteru zjawiska toteż nie jest wystarczające, nie satysfakcjonuje, pozostawia po sobie uczucie pustki, która irytuje. I właśnie to nie dawało mi spokoju od samego rana. Nie pamiętałem snu, który ukryty w podświadomości niepokoił, jak przyczajone za meblami robactwo, chociaż zdawałem sobie sprawę z tego, iż był „dziwny”. Może właśnie z tego powodu wraz z otwarciem oczu po głowie chodziły mi słowa piosenki, którą bardzo lubiłem, a która wypełniała mnie pozytywną energią, wprawiała w drżenie wszystkie wrażliwe punkty na moim ciele, cisnęła się na usta. Miałem wrażenie, że jestem chodzącą bombą, która w każdej chwili może eksplodować wodą lub ogniem – smutkiem, bądź radością.
Podczas śniadania w Wielkie Sali siedziałem jak na szpilkach. Wszystko wydawało mi się przepełnione uczuciem déjà vu. Zapach perfum przechodzących obok dziewczyn, głosy ludzi, rozświetlona słońcem kopuła. Sam nie byłem pewny czy towarzyszy temu jakiś irracjonalny strach, czy może podniecenie. Byłem skazany na walkę z nieznanym, niewidzialnym przeciwnikiem, którego nie mogłem zapewne pokonać.
Najintensywniejsze doznanie miało jednak dopiero nadejść, o czym przekonałem się, gdy w Wielkiej Sali pojawił się Marcel. Jak zwykle uśmiechnięty, dumnie wyprostowany, ubrany na czarno w sposób, który podkreślał wszystkie atuty jego ciała. Moje serce zatrzymało się w piersi, gdy na niego spojrzałem, krew przestała krążyć, powietrze wciągnięte do płuc znieruchomiało.
I nagle wszystko na nowo wprawione w ruch niemal rozerwało moje ciało na kawałki. Zakręciło mi się w głowie, pociemniało mi przed oczyma, a dreszcz przeszedł przez każdą komórkę organizmu niczym wstrząs elektryczny.
Wypiłem szklankę soku, ale to nie zaspokoiło mojego pragnienia, straciłem także ochotę do dalszego jedzenia. Spoglądałem za Camusem jak wygłodniałe zwierzę. Śledziłem niesamowicie męskie ruchy jego ciała, przygryzłem wargę patrząc na zasłonięte materiałem spodni pośladki wyobrażając je sobie, niemal czułem, jak palcami sunę po plecach mężczyzny, a gdy usiadł przy stole patrzyłem na jego dłonie. Gdy byłem młodszy wydawały mi się ojcowsko duże i silne, a teraz pragnąłem czuć je na swoim ciele, oswoić się z nimi, uczynić z nich źródło rozkoszy. Usta nauczyciela miały w sobie nie mniej kuszącego czaru. Tak często o nich fantazjowałem, że teraz nie mogłem o nich zapomnieć. Czy były w smaku równie słodkie, co wypowiadane przez mężczyznę słowa? Czy były tak samo delikatne?
Przez ułamek sekundy uchwyciłem obraz języka Marcela i wtedy moja podświadomość posłała strzałę podniecenia prosto w moje krocze, a tam coś się poruszyło, coś drgnęło nerwowo.
Spanikowałem dokładniej niż kiedykolwiek wyczuwając obecność innych osób. Nie mogłem przy nich pozwolić sobie na coś takiego jak podniecenie. Byłem skłonny rozpłakać się jak dziecko i pewnie gdyby przytrafiło mi się to rok wcześniej tak właśnie by się stało. Teraz byłem za to niemal dorosły i rozumiałem, co dzieje się z moim ciałem. Dlatego też zerwałem się szybko na równe nogi i pospiesznie opuściłem Wielką Salę nie chcąc zwracać na siebie niczyjej uwagi i chociaż ubolewałem nad przymusowym oddaleniem się od mojego nauczyciela byłem do tego zmuszony.
Ukryłem się w nieuczęszczanym rankami korytarzu nie chcąc by całe napięcie nagle opuściło moje ciało. Chciałem dać upust przyjemności, która zrodziła się we mnie na widok nauczyciela. Czułbym się jak zdrajca gdybym po prostu zignorował mrowienie w podbrzuszu, czy wyrywający się do akcji członek.
Rozpiąłem guzik, rozsunąłem zamek i zsunąłem odrobinę bieliznę. Spojrzałem w dół na swoje pobudzone ciało i przez chwilę zastanawiałem się, czy Marcel uznałby je za obrzydliwe. Ale nie, to było niemożliwe. On akceptował mnie całego takiego, jakim byłem, nawet, jeśli nie zdawał sobie sprawy z pragnień, jakie mną kierowały.
Przymknąłem oczy, odchyliłem głowę do tyłu i objąłem dłonią swój członek. To było przyjemne, ale o ileż więcej rozkoszy wiązałoby się z dotykiem dłoni Camusa? Pewnie oszalałbym, gdyby do tego doszło lub umarłbym z rozkoszy! Moje palce nie mogły równać się z tymi, które tak niewinnie głaskały zawsze moją głowę.
Tak, gdybym tylko mógł mieć dla siebie nauczyciela latania...

~ * ~ * ~

Czy to wzrok płatał mi figla, czy naprawdę widziałem drobny biały ognik unoszący się w powietrzu? Srebrzystą kuleczkę poruszającą maleńkimi skrzydełkami, rozrzucającą wokół siebie jasne iskierki?
Wystarczyło jego mrugnięcie, a w miejscu, w którym coś widziałem nie było nic. Wydało mi się to równie niemożliwe, co wcześniejsza obecność drobnego ognika toteż bez zastanowienia skierowałem swoje kroki w tamtą stronę. Gdybym tego nie zrobił nie dałoby mi to spokoju, a może zapomniałbym o tym niemal od razu?
Nie, to musiała być moja wyobraźnia, ale szmer, który usłyszałem nie był niematerialny. Nie musiałem obawiać się niczego znajdując się w szkole, ale i nie mogłem odciąć się od świata zamykając w murach Hogwartu. Dopiero teraz byłem pewny, że nie wolno mi zignorować znaków, jakie otrzymuję. Cokolwiek czaiło się poza zasięgiem mojego wzroku musiało być bardzo istotne.
Wypełniała mnie ciekawość, myśli szybko przepływały przez głowę podsuwając najdziwniejsze obrazy, jakbym był zaledwie nastolatkiem, który marzy o wielkiej przygodzie.
Opanowałem się i pewnym krokiem podążałem w stronę, z której dochodziły tak liczne cichutkie dźwięki.
Początkowo myślałem, że to kolejne przewidzenie, a jednak wystarczyło podejść bliżej bym miał pewność, że tym razem wzrok mnie nie myli. A może było to tylko snem? Czy nie miałem przed sobą odwróconego tyłem Fillipa, który pojękiwał cicho, oddychał głośno i poruszał dłońmi w bardzo wymowny sposób? A może oszalałem z miłości i pragnienia?
Moje ciało zadrżało, jakby właśnie niewidzialna dla ludzkiego oka śmierć przeniknęła przez nie zmierzając ku przeznaczeniu wybranej jednostki. Poczułem podniecenie kumulujące się w lędźwiach i niczym w transie nie mogłem myśleć racjonalnie. Zapewne właśnie, dlatego zbliżyłem się do chłopca, który nie miał pojęcia o mojej obecności i nie myśląc nad konsekwencjami objąłem go kładąc jedną dłoń na jego brzuchu, zaś drugą na ręce, którą się pieścił.
Był prawdziwy, materialny, gorący i zadrżał czując moją bliskość.
- Fillipie. – wypowiedziałem jego imię szeptem prosto w jego ucho.
Spiął się, a jego dłonie nagle znalazły się na moich udach ściskając je mocno.
Wtedy tak naprawdę zrozumiałem, co się dzieje.
Odsunąłem biodra od jego ciała nie chcąc by wyczuł na sobie moje ogromne podniecenie. Już i tak posunąłem się zbyt daleko pozwalając sobie na tak intymny dotyk. Moje palce zaciskały się na jego członku, który sztywny i wilgotny płonął w mojej dłoni.
Czy Fillip czuł jak moje serce bije gwałtownie zaraz przy jego ciele? Czy moja dłoń drżała trzymając go pewnie, ale delikatnie?
Nigdy jeszcze nie byliśmy tak blisko, nigdy jeszcze nasza intymność nie wychodziła poza granice troskliwości, a przynajmniej nigdy nie tak dalece.
- Fillipie, nie powinieneś robić tego na korytarzu. – ileż wysiłku kosztowało mnie zapanowanie nad głosem. Może nawet okiełznanie ciała było łatwiejsze niż ta jedna umiejętność ukrycia uczuć za beznamiętnością.

~ * ~ * ~

Dotyk obcej osoby sprawił, że gwałtownie otworzyłem oczy. Zdziwienie, przerażenie, zażenowanie nie pozwoliły mi na wykonanie jakiegokolwiek zdecydowanego ruchu. Przez chwilę chciałem umrzeć, byleby nie wstydzić się do końca życia, bylebym nie musiał ukrywać swoich czynów w strachu przed ich potępieniem.
I wtedy usłyszałem głos, którego brzmienie było mi tak dobrze znane, moje imię wyszeptane z czułością, która stopiła paraliżujący mnie lód.
Nie wiem, czy rozkosz przyćmiła mi zdolność racjonalnego myślenia, czy może odczułem ulgę dowiadując się, że to tylko Marcel odkrył mój wstydliwy sekret, ale nie czułem wstydu, jaki w innych okolicznościach powinienem czuć. Po prostu sięgnąłem w tył drżący z podniety. Uczepiłem się ud mężczyzny, zacisnąłem pośladki wypychając biodra bardziej do przodu, bliżej dłoni, o której przecież marzyłem.
- Przepraszam. – jęknąłem mając ochotę popłakać się z radości. – Nigdy więcej tego nie zrobię. – obiecałem solennie. Otrzymałem nauczkę, chociaż była ona słodsza od miodu. Czy kiedykolwiek ośmieliłbym się zamarzyć, że to Marcel nakryje mnie pieszczącego własne ciało na korytarzu? Czy naprawdę wierzyłem, że dotknie mojego krocza z tą sobie właściwą subtelnością?
Jego dłoń rozpoczęła walc. Tańczyła z moim członkiem, jak naprawdę czuły kochanek, a każdy krok był idealnie płynny, niczym na królewskim balu.
Walczyłem ze sobą by nie dopuścić do zbyt wczesnej kulminacji. Nie mogłem na to pozwolić! Może po raz pierwszy i ostatni miałem okazję poczuć coś tak cudownego, więc chciałem wykorzystać okazję najlepiej jak się dało.
Chciałem porozmawiać, chciałem przeprosić raz jeszcze, dowiedzieć się, czy mężczyzna nie ma mi za złe, że zmusiłem go do pomocy swoim nieodpowiedzialnym zachowaniem, ale nie potrafiłem wydobyć z siebie głosu, nie pamiętałem jak to zrobić. Wiedziałem tylko, czym jest nieograniczona rozkosz i gorąco ciała nauczyciela.

~ * ~ * ~

Moje wargi utonęły w jego gęstych włosach, gdy całowałem je by zająć czymś usta, by słodki zapach szamponu przypominał mi, że Fillip nadal jest tylko słodkim chłopcem, którego nie wolno mi skrzywdzić, nie wolno tknąć.
On jednak był bezgranicznie ufny, nie było w nim strachu, nie było nawet zbędnej wstydliwości, jaką przejawiał w innych okolicznościach. Jego młodzieńcze ciało poszukiwało przyjemnych doznań i to one kierowały w tej chwili Ślizgonem. Czy ja nie byłem taki sam, kiedy lubieżnymi dłońmi masowałem jego członek, podczas gdy powinienem był uciec i walczyć ze swoja samolubną miłością?
Pragnąłem szeptać jego imię bez przerwy lecz nie mogłem się na to zdobyć. Zamiast tego przysunąłem usta bardzo blisko jego ucha i poruszałem bezgłośnie wargami nadając ciszy znaczenie, które pragnąłem jej nadać.
Wtedy też chłopiec spiął się i z jękiem wylał w moją dłoń. Może nawet nieświadomy tego, co robię zebrałem całe jego nasienie zamykając je w swojej pięści i odsunąłem się od chłopca czując na piersi chłód spowodowany brakiem tego ciepłego ciała przede mną.
- Zobaczymy się na zajęciach, Fillipie. I zadbaj żeby więcej do tego nie dochodziło. – żałowałem, że muszę uciec, ale gdybym pozwolił by chłopiec zobaczył mnie w stanie, w jakim się znajdowałem najpewniej straciłby do mnie zaufanie. Z niechęcią oddaliłem się od niego mając nadzieję, że nie będzie miał mi tego za złe.

~ * ~ * ~

Nie miałem okazji by podziękować, by się wytłumaczyć, by na niego spojrzeć. Zniknął równie szybko, jak się pojawił i nie byłem do końca pewny, czy aby na pewno tam był, czy aby sobie tego nie wymyśliłem.
- Tylko mój. – powiedziałem do siebie między głębokimi oddechami.

~ * ~ * ~

Upominałem Fillipa, a sam zachowywałem się nie lepiej. Nie potrafiłem rozpłynąć się w powietrzu, mogłem tylko oddalić się na tyle by stracił mnie z oczu i wtedy oprzeć się o zimną ścianę korytarza.
Rozchyliłem dłoń, którą pokrywało nasienie Anioła i nie pojmując własnego zachowania uniosłem ją do ust kosztując cennego płynu.
Moje druga dłoń powędrowała do krocza. Byłem podniecony i nawet modlitwy nie pomogłyby mi zapanować nad rozpalonym ciałem.
Zamknąłem oczy i pieściłem się tak, jak wcześniej robiłem to z Fillipem, mój język zlizywał smak chłopca z palców, myśli plątały się, ginęły, traciły sens. Utonąłem w rozkoszy pamiętając dokładnie ciche pojękiwania i westchnienia, dotyk rozpalonej skóry, zapach mojego Ślizgona.
Pragnienie, jakie się we mnie obudziło było intensywniejsze niż kiedykolwiek wcześniej.
- Co ty ze mną robisz, Fillipie...