poniedziałek, 31 października 2016

Jumeaux

Słyszałem kiedyś, że diabeł jest najbardziej przerażający, kiedy się uśmiecha, jednak chociaż wziąłem sobie to do serca, to nigdy zbyt wiele o tym nie myślałem. A przynajmniej tak było do dziś, kiedy to patrząc na Reijela czułem na całym ciele lodowate ciarki. Coś było nie tak, coś wisiało w powietrzu, a ja nie miałem bladego pojęcia co. Mężczyzna zgodził się wyjść ze mną i Nathanielem do parku, co było jak zapalająca się nad głową czerwona lampka ostrzegawcza, zaś teraz uważniej niż kiedykolwiek przyglądał się mojemu synowi podczas zabawy z innymi dziećmi. Najgorsze było jednak to, że jego usta wyginały się w pełnym pasji i szaleństwa uśmiechu, którego naprawdę wolałbym nigdy nie widzieć.
- Reijelu? - próbowałem zwrócić na siebie jego uwagę.
- Myślałem, że jest tylko wkurzającym, wrzeszczącym śmierdzielem, który bezustannie dobiera się do Olivera, ale widzę, że jest w nim coś więcej. - rzucił z uznaniem, a ja poczułem się jeszcze bardziej niepewnie.
- To dziecko, ono nie wie, co to „dobieranie się”. - zauważyłem, chociaż już wielokrotnie próbowałem wbić to Reijelowi do głowy.
- Więc się do niego lepi, nie istotne. - mężczyzna machnął ręką lekceważąco. - To twoje „dziecko”, jak je nazywasz, to urodzony lider. Nadaje się na generała wielkiej armii, który stoi za tronem przywódcy, kierując jego krokami. To marionetkarz, za którym podążą miliony rozumnych, nieugiętych i wiernych wojowników.
- Diabeł chwalący dziecko, serio? - miałem wrażenie, że temperatura powietrza gwałtownie spadła. To na pewno nie wróżyło niczego dobrego.
- A czemu nie? - Reijel rzucił mi szybkie spojrzenie i wzruszył ramionami obojętnie. Jego pełen pasji wzrok znowu spoczął na Nathanielu. - Gdyby stał w cieniu kogoś inteligentnego, komu mógłby zaufać, kto skoczyłby za nim w ogień i miał podobne poglądy... Hm, mógłbym go wykorzystać...
- Reij...
- Nathanielu! - mężczyzna wszedł mi w słowo wołając mojego syna po raz pierwszy w życiu.
Nath skamieniał i blady z przerażenia spojrzał na uśmiechającego się do niego i machającego mu Reijela. Doskonale rozumiałem, co musiał czuć w tamtej chwili malec. Reijel zawsze okazywał mu otwarcie swoją niechęć i patrzył na niego jak na rywala, czego Nath jako kilkulatek nie potrafił pojąć, toteż chłopiec bał się wujka jak nikogo i niczego innego na świecie.
Na trzęsących się nóżkach, Nath przyczłapał do nas nie odrywając wzroku od wciąż wyraźnie zadowolonego Reijela. Widać malec instynktownie wiedział, że niebezpiecznej bestii nie należy spuszczać z oka. Mogłem być z niego dumny, ponieważ nigdy nie przyszło mi nawet do głowy żeby nauczyć go jak należy obchodzić się z osobami pokroju tego konkretnego mężczyzny.
- Boisz się mnie? - uśmiech na twarzy Reijela poszerzył się jeszcze bardziej, a jego czerwone oczy błyszczały jak w gorączce. - Słusznie! Uwielbiam, kiedy się mnie boisz. - oblizał usta jak kocur patrzący na mysz. - Ale nie ważne. Chodź do wujka. - wyciągnął ręce do malca, który był gotowy się bronić, gdyby został zaatakowany. Nath popatrzył przelotnie na mnie. Nie wiedziałem, co w tamtej chwili działo się w głowie Reijela, ale miałem pewność, że nie skrzywdzi mojego dziecka, toteż skinąłem synowi głową.
Nath podszedł bliżej i pozwolił wziąć się na ręce, chociaż drżał nieznacznie. Serce mi się krajało, kiedy widziałem go takim wystraszonym, ale chłopiec musiał nauczyć się walczyć ze swoimi lękami. Poza tym, nie widziałem powodu, dla którego miałbym pomagać mu w ucieczce przed Reijelem. Był nieobliczalny, ale stosunkowo niegroźny dla mnie i mojej rodziny.
- Dobry chłopiec. - Reijel podniósł Nathaniela i pokazał w uśmiechu kły. - Jesteś uciążliwy, ale właśnie przed oczyma przeleciało mi twoje przeznaczenie. Zostaniesz głową Upadłego Rodu i staniesz na czele Aurorów, kiedy osiągniesz odpowiedni wiek. Potrzebujesz tylko właściwego Ministra Magii u swojego boku, ale tym zajmę się później. Chyba nawet wiem gdzie szukać.
- Reijelu, co ty kombinujesz?
Mężczyzna postawił Nathaniela na ziemi i poklepał go po głowie.
- Idź dowodzić tą bandą bachorów. Przygotowuj się do swojej przyszłej roli. - odesłał chłopca na plac zabaw i uśmiechnięty spojrzał na mnie. - Mam zamiar rozwiązać dziś problem Olivera z rodzicami i rozpocząć przędzenie swojej sieci. Twój syn podsunął mi znakomity pomysł. Wprawdzie Oliver nie będzie zachwycony, ale jak zawsze będzie musiał się z tym pogodzić.
- Reijelu, wiem kim jesteś, ale igranie z ogniem może się źle skończyć nawet dla ciebie.
- Nie obawiaj się, wiem co robię.
- Mam nadzieję, przyjacielu. Mam taką nadzieję. Tym bardziej, jeśli planujesz w to mieszać moje dziecko.
Mężczyzna roześmiał się, co przychodziło mu niezwykle rzadko. Podejrzewałem nawet, że wiele bliskich mu osób nigdy nie słyszało jego śmiechu. Nie wiem czy powinienem uważać się za szczęściarza czy za pechowca będąc tym, który miał okazję słyszeć śmiech Reijela już kilka razy. Prawdę mówiąc, miałem wrażenie, że to zawsze zwiastowało jakieś kłopoty.
- Zobaczymy się później u ciebie. Muszę coś załatwić. - rzucił w pewnym momencie Reijel i po prostu rozpłynął się w powietrzu.
Cokolwiek kombinował, właśnie przeszedł do ataku.

*

- Yy... - tylko tyle byłem w stanie wydusić stojąc pomiędzy moim milczącym mężem i jego równie cichym kuzynem, kiedy z otwartymi ustami wpatrywaliśmy się w Reijela, który właśnie pojawił się w salonie mojego domu.
- Poznajcie rozwiązanie moich problemów. - rzucił wyraźnie zadowolony z siebie mężczyzna i podsunął nam dwa zawiniątka, które trzymał w ramionach.
Przyznaję, że Reijel zachowywał się dzisiaj wyjątkowo dziwnie, toteż mogłem spodziewać się takiego obrotu spraw, ale mój umysł z powodzeniem wypierał podobną możliwość, opatrując ją zakładką „niemożliwe”. Jak widać popełnił błąd.
- Tatusiu, czy to są dzidziusie? - Nathaniel pociągnął Fillipa za rękę stając na palcach i wyciągając szyję, aby lepiej widzieć zawiniątka. Anioł bez słowa wziął chłopca na ręce by ten sam mógł się przekonać.
- Reijelu, to są niemowlęta. - Oliver zdołał wydusić z siebie krótkie, stwierdzające fakt zdanie, jakby zwracał się do dwuletniego dziecka, które może nie rozumieć sytuacji, w której się znalazło.
- Wiem przecież co przyniosłem! - prychnął poirytowany mężczyzna i spojrzał karcąco na swojego kochanka. - To rozwiąże nasze problemy. Powiesz swoim rodzicom, że zapłodniłeś swoją dziewczynę, ale nic im nie mówiłeś, ponieważ ona uznała, że bachory tylko zniszczą jej życie, a jest na to zbyt młoda. Przez długi czas nie byłeś pewny co zrobi, ale bezustannie nalegałeś, więc postanowiła urodzić. Okazało się, że wcale nie kochała cię tak mocno, jak ty kochałeś ją i dlatego zostawiła bachory z tobą, a sama odeszła cieszyć się życiem z kimś innym. Nie możesz pogodzić się z jej odejściem, ale teraz masz ręce pełne roboty z tymi dwiema glizdami, więc nie myślisz o nowej partnerce. Za to ja i moja dziewczyna obiecaliśmy ci pomóc w opiece nad tym czymś. - skinął na śpiące niemowlęta.
- Czy ty ukradłeś te dzieci? - nie dziwiłem się Oliverowi, że zadał to pytanie. Gdyby nie on, sam pewnie bym to zrobił.
- Popieprzyło cię?! - oczy Reijela rozbłysły wściekłą czerwienią, a ton był jak trzaśnięcie bicza.
Wystraszony Nath ukrył się w ramionach Fillipa przytulając do niego z całych sił.
- Nie bój się, kochanie. - mój Anioł od razu zaczął głaskać plecy malca i odsunął się od wściekłego mężczyzny, który gromił spojrzeniem swojego partnera. - Reijelu, straszysz mi syna i zaraz obudzisz niemowlęta. Panuj nad sobą! - skarcił mężczyznę niemal wyzywająco.
Reijel warknął groźnie, ale widząc, że Fillip zupełnie nic sobie z tego nie robi, spokorniał.
- Nie chciałem. - przyznał z wielką niechęcią. - Należą do Rodu. - od razu przeszedł do krótkiego wyjaśnienia. - Ojciec zginął w wypadku, matka przy porodzie. Upadły Ród opiekuje się swoimi sierotami i znajduje im nowy dom zaczynając od samej góry drabiny hierarchicznej, jeśli nie wystąpią żadne szczególne okoliczności. Zresztą, nieważne, to nieistotne szczegóły. - mężczyzna podsunął mojemu kuzynowi śpiące niemowlęta. - Blond włosy, niebieskie oczy, bliźnięta, chłopiec i dziewczynka. Płaczą, robią do pieluchy, śmierdzą. Twoi rodzice na pewno się nabiorą.

~ * ~ * ~

- Rozumiesz, że to nie jest zabawka na chwilę i będziemy musieli się nimi opiekować przez lata? - Oliver patrzył to na dzieci, to na Reijela i wyraźnie nie był zadowolony z tego, co widzi. Nigdy nie planował mieć dzieci. Uważał, że są uciążliwe, kapryśne i nie sposób ich zrozumieć. Wolał wpadać do mnie i bawić się z Nathanielem, niż opiekować się własnymi pociechami 24/7. Sam siebie uważał wciąż za dziecko, więc nie widział się w roli ojca. - O co ja w ogóle pytam! - prychnął niczym kocur na denerwujące go młode - Przecież ty nie lubisz dzieci! Co ci strzeliło do głowy?!
- Mam plany. - powiedział tonem niecierpiącym sprzeciwu Reijel.
- Nathanielu, chyba będziesz miał kuzynostwo. - szepnąłem do uszka synka, który opierając główkę na moim ramieniu patrzył na śpiące niemowlęta. Wyraźnie zapomniał już o chwilowym strachu przed Reijel, kiedy ten pozwolił sobie na wybuch. Moje słowa sprawiły, że usteczka malca wygięły się w niesamowicie szerokim uśmiechu. Przynajmniej on był szczęśliwy.
- Plany?! Merlinie drogi, to są dzieci, a nie plany! Cokolwiek wymyśliłeś, na pewno nie jest warte zachodu. Odnieś je!
- Nie. - Reijel wyraźnie postawił na swoim. - On się mnie boi! - wskazał oskarżycielsko Nathaniela. - One nie będą się mnie bały, będą nieustraszone!
Spojrzałem pytająco na Marcela, ale sądząc z jego miny, on również nie do końca rozumiał, co się dzieje. Woleliśmy nie mieszać się do tej kłótni, a przynajmniej jeszcze nie teraz. Żaden z nas nie chciał przypadkiem pogorszyć sytuacji.
Reijel prychnął, tupnął wściekle i wepchnął dzieci w ramiona Marcela. Złapał Olivera za koszulę i przyciągnął brutalnie do siebie. Pocałował go mocno, zamykając mu w ten sposób usta, kiedy chłopak przygotowywał się do obstawania przy swoim.
- Chcę te dzieci i będę je miał. - syknął – Ja zawsze biorę to, co chcę, zapomniałeś?
- O tym ciężko zapomnieć i dlatego powinieneś trzymać się z daleka od dzieci, a nie przynosić do domu dwójkę. - Oliver nadal był nadąsany, ale widać nie trudno było go podejść, ponieważ jego ton nie był już tak wojowniczy, jak przed chwilą. Zamiast dalej prowadzić wojnę, której nie miał szans wygrać, przerzucił się na ostrzeżenia. - Nie wezmę wolnego w pracy. Będziesz z nimi siedział cały dzień! Karmił, przewijał, usypiał i masował im brzuszki, jeśli będą mieć kolkę! W nocy będziesz wstawał żeby je uspokoić, kiedy będą płakać! Nie kiwnę nawet palcem.
- Umowa stoi! Zresztą, i tak mi pomożesz, bo jestem beznadziejny, jeśli chodzi o bach... dzieci. - mężczyzna poprawił się w przypływie dobrej woli, świętując swoje zwycięstwo nad Oliverem.
Nie wiem, jak to możliwe, że mój kuzyn zakochał się w kimś takim, ale naprawdę miałem zamiar kiedyś go o to zapytać. Oli nigdy nie był święty, ale żeby na swojego życiowego partnera wybrać Reijela? Musiał być masochistą z krwi i kości.
Przyznaję jednak, że czasami mężczyzna potrafił pokazać się od tej dobrej strony, która była dowodem na to, że naprawdę kochał mojego kuzyna. Oli zapewniał, że Reijel potrafił czasami być nawet słodki, w co niestety nie potrafiłem uwierzyć.
- Czy ja długo mam tak jeszcze stać z waszymi dziećmi na rękach? - Marcel przyglądał się niepewnie dwójce niemowląt, które w każdej chwili mogły się obudzić i zacząć płakać.
- Pójdziemy z Nathanielem po mleko dla nich. - zaoferowałem ku uciesze syna, który ochoczo kiwał główką. Podejrzewałem, że miał już swój własny plan dotyczący kuzynostwa, którego pierwszym punktem było karmienie. Moje dziecko bardzo łatwo było rozgryźć.
- Zabierzcie ze sobą Reijela. Skoro zachciało mu się dzieci, niech od razu zrobi zakupy. - Oli uśmiechnął się wyjątkowo wrednie. - Fillipie, pokaż mu czego jego „plan” będzie potrzebował przez najbliższy czas.
Biednemu Nathanielowi zrzedła mina i musiałem przyznać, że doskonale go rozumiałem. Reijel nie należał do wymarzonych towarzyszy, bez względu na to, czy chodziło o zakupy, czy o zabawę.
- Wcześniej powiedz mi chociaż jak te maluchy mają na imię. - Marcel ostrożnie położył dwa zawiniątka na sofie i odetchnął z ulgą. Nie obudził ich.
- Xavier i Anastasie.
- Cóż za postęp. Byłem przekonany, że Plan A i Plan B. - rzucił zrzędliwie Oli, a Reijel zgromił go wzrokiem.

~ * ~ * ~

Odprowadziłem swoje dwa Skarby oraz Reijela do drzwi i wracając do salonu spojrzałem na Olivera, który siedząc obok śpiących bliźniąt schował twarz w dłoniach i wzdychał ciężko.
- Nie tak sobie to wyobrażałeś, co? - zagadnąłem chłopaka.
- Ani Reijel, ani ja nie nadajemy się na rodziców. On jest emocjonalnie niestabilny, a ja jestem niedojrzały. To będzie katastrofa.
- Razem z Fillipem pomożemy ci jak tylko się da. - zapewniłem, chociaż wiedziałem, że to marna pociecha. - Twoi rodzice na pewno również będą wychodzić z siebie, żeby wszystko ci ułatwić.
- Dziękuję, Marcelu. - wymusił uśmiech. - Matka będzie nalegać żebym wrócił do domu, na co Reijel się nie zgodzi. Później będzie próbowała sama się do mnie wprosić, żeby być zawsze pod ręką, na co Reijel również się nie zgodzi. Ona będzie urażona, on będzie wściekły, dzieci będą płakać, a ja będę chodził do pracy niewyspany. Tak, moja przyszłość rysuje się w różowych barwach.
- Mamy wolny pokój, w którym możesz zawsze przenocować, a Nathaniel będzie w niebo wzięty jeśli zostaniesz u nas na jakiś czas.
Chłopak w końcu uśmiechnął się szczerze.
- Reijel działa impulsywnie i nie myśli o konsekwencjach, ale zazwyczaj nie chce nikomu zaszkodzić. Jest po prostu samolubny. - starałem się wytłumaczyć jakoś kumpla.
- Tak, wiem. - Oliver skinął głową i rzucił szybkie spojrzenie dwójce niemowlaków. - Moja mama myśli, że jest jakimś mafijnym bossem. Nie będzie zachwycona, że jej wnuki wychowują się przy kimś takim.
- Fillip z nią porozmawia i uspokoi ją. Nauczyłem się już, że każdy w waszej rodzinie ufa Fillipowi, mimo że uciekł z domu ze swoim byłym już wtedy nauczycielem i po kryjomu założył własną rodzinę. - zauważyłem rozbawiony. Nawet jego babcia, którą miałem okazję spotkać jak do tej pory dwa razy, uważała mojego Anioła za niewinne dziecko, a mnie za zbira.
- Pewnie właśnie dlatego, że zrobił coś szalonego tylko po to żeby móc wieść swoje nudne, całkowicie zwyczajne życie. Ja zawsze byłem tą drugą stroną medalu, więc po mnie oczekują zadawania się z niewłaściwymi osobami i wszelkiego rodzaju kłopotów. A teraz proszę, samotny ojciec z dwójką dzieci i podejrzanym współlokatorem. Nie powinni być zawiedzeni.
Chciałem powiedzieć coś, co mogłoby znowu podnieść go na duchu, ale nie miałem okazji. Jedno z dzieci obudziło się zaczynając płakać, a drugie poszło w jego ślady. Mieliśmy więc ręce pełne roboty i niewątpliwie obaj myśleliśmy w tamtej chwili o tym samym – o szybkim powrocie Fillipa.