czwartek, 30 września 2010

Le soleil et la lune

Stojąc przed drzwiami gabinetu nauczyciela latania, nie potrafiłem zapanować nad nerwowymi odruchami. Miąłem skraj koszuli, to znowu splatałem dłonie i wyginałem je na wszystkie możliwe strony. Byłem trochę przestraszony, że tam przyszedłem, jednak pragnąłem porozmawiać z Camusem, spotkać się z nim, chociaż przez jedną króciutką chwilę być blisko niego. Znałem nauczyciela na tyle dobrze, by wiedzieć, iż przyjmie mnie ciepło i obdarzy chociażby małą dawką przyjemnych pieszczot, jak na przykład głaskanie. Czułem się jak żądny uwagi szczeniak, który sam podstawia się pod dłoń swojego pana i czasami bardzo chciałem być małym zwierzątkiem, by zawsze móc prosić Camusa o czułości.
Wiedziałem dobrze, że nauczyciel ma jeszcze zajęcia, które właśnie miały się kończyć, a więc powinien zjawić się u siebie za kilka chwil. Na myśl o tym przez moje ciało przeszły chłodne dreszcze. Moim głównym celem było wręczenie profesorowi prezentu, który sam zrobiłem. Zawsze byłem niecierpliwy i nie potrafiłem czekać, wolałem wyprzedzać wszystko nawet o kilka miesięcy, jednak dopinać na ostatni guzik i później czuć się pewniej. Tym razem było tak samo.
Był dopiero koniec września, a ja myślałem intensywnie o Halloween. Już wcześniej, gdy patrzyłem przez okno pociągu do Hogwartu, przyszedł mi do głowy pewien pomysł. Podszedłem do tego niebywale entuzjastycznie, ponieważ wiązało się to z kolejną małą niespodzianką dla Camusa. Nie byłem pewny, czy nie zachowuję się nazbyt dziecinnie, ani także, czy nauczycielowi spodoba się moja niespodzianka. Nie mniej jednak, z myślą o nim, starałem się stworzyć coś naprawdę ładnego, a teraz w mojej torbie czekał mały prezencik, który musiałem dać mężczyźnie od razu. Gdyby stwierdził, że go nie chce miałbym czas by się zrehabilitować, lub wylizać rany. Sam nie wiem, jak zareagowałbym na jakąkolwiek formę odrzucenia ze strony zawsze miłego i czułego mężczyzny. Nie wierzyłem, że mógłby sprawić mi jakąkolwiek przykrość, ale przecież nie mógł zawsze mi pobłażać. A może jednak mógł?
Uśmiechnąłem się na samą myśl o tym, że mógłbym być ulubieńcem Marcela, który rozpieszczałby mnie na wszystkie możliwe sposoby. Bardzo tego pragnąłem, a jednak równie mocno chciałem być tym, który to rozpieszczałby nauczyciela. Coraz częściej myślałem o tym, by sprawiać mu przyjemność zamiast czekać by to on zaopiekował się mną. Poniekąd byłem za niego odpowiedzialny i musiałem odciągać potencjalną konkurencję. To było moim najważniejszym zadaniem.
Pogłaskałem swoją torbę, w której bezpiecznie spoczywał prezent na Halloween. Moja niespodzianka wymagała ode mnie doskonalenia kolejnych umiejętności Skrzatów Domowych, jednak nie wstydziłem się tego, chociaż nie przyznałem się nikomu, co robiłem nocami. Nikt nie musiał wiedzieć, że...
Szyłem!
Nie zdradziłem się nawet przed szkolną pielęgniarką. Powiedziałem jej tylko, iż lepiej zapobiegać niż leczyć, po czym zabrałem całe opakowanie plasterków. Nie znałem w ogóle zaklęć, które wyszyłyby za mnie wszystko, co tylko bym chciał, a to znaczyło, że musiałem ręcznie zabrać się za mozolne i dokładne realizowanie wcześniejszego projektu. Nie byłem także artystą, który mógłby się pochwalić swoim dziełem. Wstydziłem się tego, co wyszło spod moich dłoni, jednak miałem małą nadzieję, iż mimo wszystko Camus będzie zadowolony.
Ostatni raz zastanowiłem się, czy aby na pewno dobrze robię, po czym wziąłem głęboki oddech. Zarumieniony uśmiechnąłem się niepewnie, kiedy dostrzegłem zbliżającego się profesora. Za kilka chwil wszystko miało się rozstrzygnąć, a ja nie potrafiłem skupić myśli, kiedy widziałem jak mężczyzna zbliża się powolnym krokiem. Wydawał mi się bóstwem, kiedy tak patrzyłem na niego.
Mój wyjątkowy Marcel!

~ * ~ * ~

Zdziwił mnie widok drobnej postaci przed gabinetem. Nie spodziewałem się odwiedzin, a już na pewno nie tak miłych. Moje serce przyspieszyło bicie, gdy tylko rozpoznałem cudownego chłopca już z daleka. Tej sylwetki nie dało się pomylić z żadną inną. Fillip nie zmienił się ani trochę przez czas wakacji, nadal był najniższy na swoim roku i emanował dziecięcą niewinnością, którą tak u niego kochałem, którą chciałem chronić za wszelką cenę.
Ciągle zastanawiałem się, kiedy mój Skarb uzna, że jest już zbyt duży by na mnie polegać. Tej chwili obawiałem się najbardziej. Chciałem, by Fillip zawsze mnie potrzebował, szukał mojej pomocy, towarzystwa. Przez najbliższy czas nie musiałem się tego obawiać. Mówiła mi o tym zarumieniona, cudownie uśmiechnięta buzia chłopca. Chciałem by zawsze taka była.
- Witaj, kochanie. – rzuciłem oddając uśmiech i niemal drżącą dłoń położyłem na jego głowie mierzwiąc miękkie włoski. Nie wiem, dlaczego się denerwowałem, jednak byłem naprawdę ucieszony. Rozpierała mnie radość i energia, kiedy miałem obok siebie największy z cudów świata. Samo patrzenie na Ślizgona pozwalało mi pozbyć się wszelkich zmartwień. – Gdybym wiedział, że tu będziesz przyszedłbym szybciej, długo czekałeś?
Chłopiec pokręcił głową, zaś ja otworzyłem drzwi gabinetu i wpuściłem Fillipa do środka przed sobą. Gdy zamykałem drzwi czułem się nieswojo, jakbym tym samym pozbawiał świat słońca, które teraz miałem tylko dla siebie. Ponieważ Fillip był dla mnie słońcem, zaś ja potrzebowałem go by żyć. Byłem drzewem, które przy nim stawało się większe i silniejsze, by móc swoimi licznymi konarami objąć drobnego chłopca i chronić go przed całym złem.
Zabawne, jak dalece potrzebowałem tego jednego, jedynego Ślizgona.

~ * ~ * ~

Wchodząc do gabinetu rozejrzałem się od razu po wnętrzu. Chciałem wiedzieć, jaki humor ma dziś nauczyciel. Pokój był przytulny i z pozoru zwyczajny. Przy oknie stało biurko, po bokach liczne szafki z książkami, zaś przed kominkiem dwa fotele i stoliczek. Gdzieś z boku, właśnie lewitowały filiżanki i czajniczek. Gdyby ten gabinet należał do kogoś innego, pewnie wcale bym się nie zachwycał, jednak świadomość, iż było to miejsce pracy mojego ukochanego Marcela sprawiała, iż czułem emanującą od wszystkiego magię, nie taką zwyczajną, jak ta, której uczyłem się na zajęciach, ale zupełnie inną. Jakby głębszą i doskonalszą. Sam sobie nie potrafiłem wytłumaczyć tego, co właśnie czułem całym sobą.
- Usiądź, Fillipie. – delikatnym ruchem dłoni Camus wskazał mi jeden z foteli. Skorzystałem z zaproszenia i zapadłem się w miękkiej materii, jak w poduszkach. Zaskoczony, ale i zachwycony spojrzałem na zadowolonego z efektu mężczyznę. Miałem ochotę przygryźć wargę by panować jakoś nad radością, jednak zrezygnowałem szybko. Wiedziałem, że profesor nie lubił, kiedy „maltretowałem” swoje usta, jak zwykł to nazywać.
- To jest niesamowite! – powiedziałem szybko, by w jakiś sposób ukryć ogarniającą mnie coraz większą błogość. Czułem, że zaraz wzniosę się w powietrze na skrzydłach, które właśnie wyrastały z mojego serca. Zakochałem się w najbardziej idealnym mężczyźnie na świecie i musiałem go chronić przed innymi, by nikt mi go nie zabrał! Miałem nawet ochotę rzucić się na nauczyciela i szczerze powiedzieć, że jest teraz niewolnikiem mojej miłości i nikomu go nie oddam.
Speszyłem się uświadamiając sobie to wszystko. Nie mogłem się tak zachować, ale mogłem narzucać się nauczycielowi, by mieć go zawsze na oku.
Nagle zapanowała chwilowa cisza, którą musiałem szybko przerwać. Marcel czekał na pewno aż wytłumaczę, po co się zjawiłem, zaś ja traciłem z każdą chwilą swoją pewność siebie.
Szybko, więc sięgnąłem do torby i wyjąłem z niej niewielki pakuneczek. Wyciągnąłem ręce w stronę profesora.
- Proszę, to dla pana. – chociaż powinienem spuścić głowę, to nie byłem w stanie tego zrobić. Nie mogłem oderwać oczu od przystojnego oblicza, od zdziwionych oczu mężczyzny, który sięgnął po prezent i uśmiechnął się do mnie w tak niesamowity sposób, że serce niemal przestało mi bić z wrażenia. Już nie ważne było, co Camus powie, kiedy odpakuje zdobny papierek. Ja otrzymałem już swój prezent!

~ * ~ * ~

Nie mogłem ukryć, że gest chłopca zaskoczył mnie i równocześnie uszczęśliwił. Nie myślałem, że Fillip mógłby sprawić mi dodatkową radość, skoro już otrzymywałem do niego najcudowniejsze prezenty raz w miesiącu, kiedy to uczył się gotować i pozwalał mi zjadać przepyszne dzieło tych drobnych rączek.
- Cóż to takiego? – zapytałem otwierając prezent. Chociaż zwalczałem nawyk przygryzania wargi u chłopca, to teraz ja nie mogłem się przed tym powstrzymać. Nie chcąc zdradzić jak bardzo cieszy mnie podarek musiałem opanować swoją ogromną wesołość. Czułem, że mógłbym oszaleć, tak ogromna była radość, jaką sprawiał mi Ślizgon.
- To prezent. – odpowiedział w oczywisty sposób mój Anioł i dopiero, kiedy wyjąłem niespodziankę, dodał. – To na Halloween.
Moje oczy stały się jeszcze większe niż chwilę wcześniej. Miałem właśnie w dłoniach niewielki, słodki księżyc w kształcie rogalika o uśmiechniętej buzi i wspaniałych ciepłych oczach. Był mięciutki i niebywale rozkoszny. Mógł mieć około dziesięciu centymetrów, a nierówne miejscami szycie było wręcz obłędnie rozkoszne.
- To niesamowite, Fillipie. – zacząłem prawdziwie oczarowany. – Sam to zrobiłeś? – spojrzałem na chłopca, który cały rumiany, ale widocznie szczęśliwy, skinął głową.
W jego otwartej torbie dostrzegłem jakiś żółty kształt. – A to? – wskazałem.

~ * ~ * ~

Mojemu ukochanemu nauczycielowi spodobał się prezent! On nigdy nie kłamał, a to znaczyło, że naprawdę mu się podobało. Aż cały się zaczerwieniłem słysząc jego pełen uznania głos i widziałem zachwyt na jego twarzy. Chciałem krzyczeć by odreagować swoją ogromną radość.
Kiedy tylko profesor wskazał ruchem głowy na moją torbę wyjąłem z niej ukryte tam słoneczko. Ono także było moim wytworem i tak samo jak księżyc, było wypchane miękkim puchem.
- To jest spineczka. – wyjaśniłem pokazując trzymany przez mężczyznę upominek. – Znalazłem odpowiednie zaklęcie by się magicznie trzymała. A to czapeczka, którą zrobiłem dla siebie. – wyznałem speszony i założyłem na głowę żółte, wesołe słonko, które chciałem by było równie wesołe, co spineczka. Teraz wydawało mi się to dziecinne, jednak czułem, że warto było zaryzykować.
Podniosłem wzrok na nauczyciela, który uśmiechał się i chyba próbował dłońmi to ukryć, jednak szybko zaprzestał starań i złapał moje dłonie przyglądając się im, jakby czegoś na nich szukał.
Roześmiałem się i dumnie wypiąłem pierś do przodu.
- Nie znajdzie pan ran. – jego zdziwienie było naprawdę cudowne. – Zanim zacząłem szyć obkleiłem palce plasterkami, żeby się nie pokaleczyć. – tym razem to profesor śmiał się ciepło.

~ * ~ * ~

Moje pomysłowe Słoneczko!
Trudno opisać, co czułem patrząc na jego zawstydzenie widniejące na słodkiej buzi, którą teraz dodatkowo rozświetlało wspaniałe słonko. Miałem wrażenie, że wszystko to miało swoje własne znaczenie. Słońce i księżyc nigdy nie mogły być razem, podobnie jak ja i Fillip.
Z namaszczeniem ponownie ująłem jego dłonie i przysunąłem do nich twarz. Nie ważne, co mógł o tym pomyśleć chłopiec. Po prostu zacząłem całować powoli każdy z jego palców. Czułem, iż mógłbym płakać z radości i żalu jednocześnie.
- Muszę podziękować tym łapkom za tak piękny prezent. – wytłumaczyłem się, chociaż nie miałem odwagi spojrzeć na Ślizgona. Muskałem drobne opuszki i gdybym mógł, mógłbym nigdy nie robić niczego innego. Niespodzianka, jaką sprawił mi chłopiec była ogromna i ucieszyła mnie niebywale.
Nigdy nie spodziewałbym się, że Fillip sam weźmie w rączki igłę i nici. Podczas gdy w domu na pewno był dumnym paniczem, tutaj pokazał mi się od zupełnie innej strony. Był chłopcem tak słodkim, iż nigdy nie można było nazwać go zwyczajnym. Uświadomiłem sobie w tej chwili, to, co przecież wiedziałem już od dawna, że mam przy sobie najcenniejsze z boskich stworzeń. Dla tego Anioła mogłem zrobić wszystko, spełniłbym każdą jego prośbę, każdą zachciankę.
Kochałem go tak mocno, iż sam nie byłem w stanie tego pojąć. Ponieważ, kto zrozumie cud? A ta miłość była Cudem. Prawdziwym Cudem, jaki tylko Pan jest w stanie sprawić.

~ * ~ * ~

Przełknąłem głośno ślinę, wpatrywałem się w swoje dłonie, których palce właśnie stykały się z ustami Marcela. Poczułem masę przyjemnych dreszczy, które przechodziły przez moje ciało biorąc początek w całkowanym opuszku. To było przyjemniejsze niż sama przyjemność, o wiele lepsze niż myśli o całującym mnie profesorze.
Wstydziłem się dopuścić do świadomości wspomnień snu, który wywarł na mnie takie wrażenie podczas wakacji. Nie chciałem by Marcel znał tę wstydliwą stronę mnie, wszystkie te pragnienia, które coraz jawniej zaczynały panować nad moim ciałem.
Kiedy Marcel pocałował już ostatni z moich palców złapałem go szybko za głowę i przytuliłem ją do swojej piersi. Nie chciałem by się odsunął, ale nie panowałem też nad swoimi odruchami.
- Bardzo się cieszę, że się panu podoba. – powiedziałem drżącym ze wstydu głosem, by usprawiedliwić swoje zachowanie. Nie miałem pojęcia, jak spojrzę w oczy profesora po czymś takim, jednak było już za późno.
On objął mnie lekko i pogładził po plecach. Czułem, jakby wtulił się w moją pierś, jednak, gdy tylko poluźniłem uścisk ramion, mężczyzna usiadł normalnie. Jego uśmiech sprawił, że nie czułem aż takiego zażenowania, a jego gorąca dłoń pogłaskała mnie po policzku.
- Sprawiłeś mi tak ogromną radość, Fillipie. – na jego ustach ponownie pojawił się ten wspaniały uśmiech.
Nie. Marcela nie musiałem się nigdy wstydzić.
- Chyba powinienem już iść. Zaraz będzie obiad. – mruknąłem niechętnie, jednak nie był to sposób do ucieczki z kłopotliwej sytuacji sprzed chwili. Tamto zdarzenie było już dalekie, a moje dziwne zachowanie wydawało się takie zwyczajne, kiedy patrzyłem w szare oczy mężczyzny.

~ * ~ * ~

- Tak, Fillipie. Obaj musimy iść, więc dlaczego nie mielibyśmy zejść do Wielkiej Sali razem? – chciałem skraść więcej tych cennych chwil, które spędzaliśmy wspólnie.
Kiedy Fillip przytulił mnie nagle w tak nieporadny sposób myślałem, że roztopię się w jego ciepłych ramionkach. Ten Anioł był nadal dzieckiem, nadal niewinnym i słodkim chłopcem, którego znałem sprzed trzech lat. Zupełnie, jakby czas dla niego stał w miejscu, chociaż nie było to prawdą. Tak bardzo chciałem wiedzieć, co dzieje się w jego wnętrzu, z jakimi problemami styka się dorastając. Kontrast między jego wiekiem, a zachowaniem był ogromny, niemal niewyobrażalny. Samolubnie pragnąłem by się pogłębiał. By Fillip dorastał, ale zawsze był równie niewinny, jak w tej chwili.
- Tak, chodźmy!
Drobna dłoń, która złapała mnie za rękę ukróciła skutecznie myśli, które nagle zaczęły kłębić się w mojej głowie. Wiedziałem dobrze, że Fillip dorośnie, zmieni się, a wtedy jego niewinność i słodycz połączy się z nowymi cechami, jakich nabędzie, ale on sam nigdy się nie zmieni. Mój Fillip zawsze będzie taki sam.
I nagle nie mogłem się doczekać chwili, gdy poznam mężczyznę, jakim mój rozkoszny Anioł stanie się za kilka lat.