piątek, 31 maja 2013

Le pique-nique

- Co powie pan na piknik teraz, zaraz, już? - dopadłem nauczyciela latania na korytarzu, kiedy kręcił się koło schodów prowadzących na piętro, gdzie mieścił się jego gabinet, jakby oczekiwał, że właśnie tu mnie znajdzie. Nie wątpiłem, że właśnie z takim zamiarem przemierzał krótką trasę to w jedną, to w drugą stronę. - Wiem, że umawialiśmy się na jakiś inny, bliżej nieokreślony termin, ale nie wytrzymałem. Załatwiłem już wszystko ze Skrzatami. - pokazałem zminiaturyzowany koszyk piknikowy, który sam przygotowałem przy drobnej pomocy zaprzyjaźnionych już ze mną Skrzatów Domowych.

- Miałem nadzieję, że właśnie to mi zaproponujesz. - mężczyzna uśmiechnął się do mnie, pochylił się i zaledwie musnął mój policzek. - Pogoda nam sprzyja. - było w tym coś podniecającego, niewłaściwego, ale pożądanego. Zupełnie jakbyśmy się spotykali, chociaż żadne z nas nie wyznało swoich uczuć. Nie chciałem cieszyć się zbyt wcześnie, ale nie mogłem się powstrzymać.

- Koło jeziora, tam, gdzie pokazywałeś mi trytona. - rzuciłem w ostatniej chwili powstrzymując cisnące się na usta „pan”. - Nikt nas nie zauważy, jeśli skryjemy się po drugiej stronie za krzakami.

Jasne oczy nauczyciela sondowały mnie, jakby za chwilę planował odmówić, wyjaśnić mi, że posuwamy się za daleko w naszej znajomości, bądź jakby chciał rzucić się na mnie i całować. Tak wyglądało to moimi oczami i nie zdołałem powstrzymać się przed przygryzieniem wargi.

- Myślę, że to świetne miejsce, Fillipie. - Marcel sięgnął do moich ust, pogładził je kciukiem zmuszając mnie tym samym do wypuszczenia swojego niewolnika spomiędzy zębów.

- Więc pójdziemy? Teraz? W tej chwili? - miałem ochotę go ugryźć, a później ssać jego palec póki nauczyciel nie oszalałby z powodu moich niedwuznacznych starań.

- Tak, Aniele. Teraz. - odpowiedział odwracając ode mnie spojrzenie, jakby musiał to zrobić, by powstrzymać jakąś siłę, która w tamtej chwili działała między nami.

Jeśli jeszcze się we mnie nie zakochał to na pewno był na dobrej drodze i w najbliższym roku mogłem spodziewać się przełomu. Przecież nie mógł mnie dłużej traktować jak syna! Nie kiedy narzucałem mu się otwarcie pragnąc jego uwagi i zainteresowania.

Nie miałem też wątpliwości, co do tego, że tej nocy nie zasnę zbyt szybko, gdyż moje myśli będą wędrować między piętrami zamku sięgając pokoju profesora. Gdybym tylko mógł wejść w jego sny... Zadbałbym by budził się z nich podniecony i myślał wyłącznie o mnie! Przecież ja niemal szalałem z miłości do niego, więc dlaczego i on nie miałby oszaleć na moim punkcie? Skoro ustaliłem już ze samym sobą, że nie dopuszczę do niego żadnej dziewczyny, ani kobiety, to równie dobrze mogłem uczynić go swoim na zawsze, nie tylko na te ostatnie kilkanaście miesięcy, jakie spędzę w szkole.

Miałem ochotę złapać go za rękę i pociągnąć za sobą, ale obawiałem się ciekawskich spojrzeń. Zamiast tego uśmiechnąłem się i poruszyłem głową wskazując kierunek.

- Wszystko jest gotowe, więc chodźmy. Mam nadzieję, że panu posmakują moje specjały, bo sam je robiłem. Nadal się uczę i teraz tylko czasami dostaje pan moje posiłki, ale myślę, że jestem w tym wystarczająco dobry żeby nie korzystać z pomocy Skrzatów w domu. - majaczyłem.

- Nigdy nie wątpiłem, że jesteś zdolny. - mężczyzna położył dłoń na moim ramieniu, co sprawiło, że zadrżałem. - Wybierzmy mniej oczywistą drogę, nie chciałbym natknąć się na twoje adoratorki.

Prychnąłem i zmierzyłem Marcela ostrzegawczym spojrzeniem.

- I pan to mówi? Nawet nauczycielki śliną się na pański widok! - oddałem cios.

- Hm, brzmisz jakbyś był zazdrosny. - w jego jasnych oczach igrały ogniki.

- Może jestem. - odparłem odważnie i niby to przypadkiem otarłem się dłonią o dłoń mężczyzny.

Przyspieszyłem i przeszedłem jako pierwszy przez przejście, którym kiedyś nauczyciel wnosił mnie do zamku, gdy zimną miałem ochotę zamarznąć w ogrodzie na tyłach zamku zraniony przez Olivera. Uśmiechałem się pod nosem czując się chytry jak lis i nie do pokonania. W taki czy inny sposób w końcu dam profesorowi odczuć, że jestem nim na poważnie zainteresowany. Przecież od samego początku właśnie o to mi chodziło.

Miałem wspaniały humor, byłem w stanie dokonać niemożliwego. W końcu właśnie wybierałem się na piknik z ukochanym mężczyzną, który wyraźnie nie miał nic przeciwko moim flirtom, a i sam odpowiadał na nie coraz bardziej otwarcie. Czy mogłem wymarzyć sobie lepszy dzień?

 

~ * ~ * ~

 

Czułem się jak wilk, który ostatkiem sił powstrzymuje się przed połknięciem Czerwonego Kapturka. Czy ten słodki Anioł wiedział jak wiele wysiłku kosztowało mnie zapanowanie nad swoim pożądaniem, kiedy niemal wodził mnie za nos, jakby chciał bym wysnuł z jego propozycji i zachowania daleko idące wnioski? Ta wspaniała Bestia owinęła sobie mnie wokół palca i teraz kierowała moimi ruchami, kusiła, nakłaniała do sprzeniewierzenia się zasadom i skorzystania z okazji, którą mi dawała. Wobec niego byłem bezsilny, ale było jeszcze za wcześnie bym się na niego rzucił. Wilk musiał czekać, zaś Czerwony Kapturek wraz z nim. Nie chciałem przecież utracić nadziei troskliwie karmionych przez ostatnie lata.

Dobry, pełen miłości Bóg czuwał nad nami, kiedy przekradaliśmy się w stronę wyznaczonego wcześniej miejsca. Nikt nie zwracał na nas uwagi, nikt nas nawet nie zauważył. Bez najmniejszego problemu obeszliśmy jezioro i przekroczyliśmy krzaki pełne delikatnych, różowych kwiatów.

Fillip podał mi miniaturowy koszyk i wyjął swoją różdżkę niwelując zaklęcie zmniejszające. Teraz miałem okazję dzierżyć w dłoniach całkiem spory kosz piknikowy przykryty cienkim kocem w kratkę. Chcąc rozkoszować się odrobiną normalności zaproponowałem chłopakowi, że możemy wspólnie rozłożyć go w sposób jak najbardziej naturalny. Nie odmówił mi, ale z uśmiechem sięgnął po drugi koniec koca i wspólnymi siłami wyrównaliśmy go na trawie. Anioł rozsiadł się na jednym boku i zaczął powoli wyjmować wszystkie produkty, jakie tam zapakował. W tym czasie ja uklęknąłem przed nim i sięgając do obutych w sandały stóp Ślizgona zacząłem powoli odpinać klamerki by chłopak mógł swobodnie ulokować się na kocu.

Chłopiec uśmiechał się nieustannie i kiedy tylko podniosłem głowę wsunął mi do ust oliwkę.

- Niech pan usiądzie obok. - poprosił tonem zakrawającym na rozkaz i odczekał chwilę. Wtedy też podał mi trójkątną kanapkę, a sam położył się z rękoma pod głową zapatrzony w czyste niebo nad nami. - To zabawne, że takie zwyczajne, małe rzeczy mogą nas tak cieszyć. - stwierdził nagle. - Teraz chyba rozumiem, jak niektórzy potrafią żyć bez magii.

- Czy to nie zbyt poważny temat w czasie pikniku? - nachyliłem się nad nim i tym razem to ja wsunąłem w jego kuszące wargi oliwkę. Rozgryzł ją z uśmiechem.

- Chyba ma pan rację. - skinął głową. - Jak panu smakowała kanapka? - zmienił temat na bardziej niewinny.

Miałem ochotę sięgnąć i pogładzić palcami jego twarz, kiedy tak leżał zapatrzony we mnie. Pragnąłem pochylić się o wiele niżej nad jego ciałem i zasmakować w ustach, które na pewno były cudownie słone po drobnej przekąsce. Nie odważyłem się na to.

- Nigdy nie jadłem lepszych. - powiedziałem szczerze. - A przynajmniej nigdy nikt nie robił smaczniejszych niż twoje. Mówię całkiem szczerze.

- Wiem. Pan nigdy by mnie nie okłamał. - jego niewinność była tak naturalna, że niemal jęknąłem.

Ślizgon miał rację, nigdy bym go nie okłamał, ale przecież kłamałem udając, że nie szaleję na jego punkcie, kiedy w rzeczywistości byłem w stanie umrzeć z ogromu miłości, jaką odczuwałem.

- Zjedz jeszcze jedną. - nakazał mi chłopiec i sam sięgnął po chlebowy trójkąt z szynką, serem, liściem sałaty, pomidorem i ogórkiem. Fillip nie żałował składników. - Tylko muszę się przyznać, że nie ja piekłem ciasto. Pomagałem w jego robieniu, albo przeszkadzałem, ciężko określić, ale zawsze trochę się do tego przyłożyłem w tę, czy w drugą stronę.

 

~ * ~ * ~

 

Mężczyzna roześmiał się szczerze, a ja byłem z siebie naprawdę dumny. Uwielbiałem, kiedy moje słowa wprawiały go w dobry humor. Jego oczy błyszczały wtedy jak dwa księżyce, usta drżały i chyba nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, że je oblizywał, gdy ja śledziłem wzrokiem ruchy jego języka, jakby miało to jakieś ukryte, perwersyjne znaczenie.

- Z tym większą chęcią spróbuję twojego przeszkadzania, bądź pomagania, Aniele.

- Na pewno się pan nie zawiedzie i będzie panu smakować! - zapewniłem promieniejąc wewnętrzną radością i niemal płonąc pożądaniem. Nie rozumiałem tego do końca, ale fakt, że Marcel tak entuzjastycznie podchodził do moich kulinarnych pomysłów sprawiał mi prawdziwą rozkosz. Pragnąłem kiedyś zamieszkać z nim i móc dbać o niego lepiej, niż jakakolwiek kobieta. Ot, takie naiwne, małe marzenie, które nigdy nie powinno pojawić się w głowie panicza z dobrego domu. Tyle, że ja łamałem już wszystkie zasady ustalone przed wiekami i prawdę mówiąc wcale się tym nie przejmowałem.

- W to nie wątpię, Fillipie. - jego palce musnęły wierzch mojej dłoni. - Jesteś bardzo zdolny pod każdym względem.

„Dlaczego musiał je tak szybko zabrać?” - pomyślałem, kiedy dotyk zniknął pozostawiając po sobie tylko wspomnienie ciepła i łagodności.

- Robię to dla pana. - wyznałem zanim zdążyłem się ugryźć w język, ale wcale nie żałowałem tych słów.

Jego oczy zrobiły się większe, a usta drgnęły.

 

~ * ~ * ~

 

„Mów dalej.” - chodziło mi po głowie. - „Powiedz, że mnie kochasz, Fillipie, że to jest powodem, dla którego się starasz.”

Gdyby chłopiec odważył się na takie słowa na pewno nie zdołałbym nad sobą zapanować. Objąłbym go brutalnie, wycisnął na jego słodkich usteczkach nasz pierwszy, płomienny pocałunek. Nie zdołałbym się opanować, a nawet bym tego nie chciał. W końcu to on nadawał sensu mojemu życiu.

- Dlaczego pan tak na mnie patrzy? - jego głos był odrobinę niepewny, a może tylko mi się wydawało i drżał z zupełnie innego powodu?

- Ponieważ lubię na ciebie patrzeć, Fillipie.

Chłopak przygryzł wargę, ale szybko wypuścił ją spomiędzy białych ząbków i uśmiechnął się łapiąc mnie ręką za brodę. Ścisnął moje policzki palcami sprawiając, że moje usta otworzyły się same. Serce, które biło w mojej piersi przyspieszyło gwałtownie. Niemal czułem smak miękkich usteczek Fillipa na swoich, ale właśnie wtedy on wsunął między moje wargi łyżkę ze słodkim, czekoladowym ciastem. To zdecydowanie mnie ocuciło. Roześmiałem się kosztując wypieku, do którego powstania się przysłużył.

- Kochanie, co ty wyprawiasz? - powiedziałem może odrobinę niewyraźnie, gdyż jego dłoń w dalszym ciągu mnie przytrzymywała.

- Karmię cię żebyś nie zmarniał. - na ślicznej twarzy pojawił się figlarny uśmiech. - Taki duży chłopiec, a nie potrafi sam jeść, kto by pomyślał! Beze mnie pan zginie!

- Masz rację. Bez ciebie na pewno nie przetrwam. - objąłem palcami jego dłoń i odsunąłem powoli od swojej twarzy. - Musisz więc o mnie zadbać.

 

~ * ~ * ~

 

Dłoń mężczyzny była tak ciepła, że niemal parzyła. Wpatrywałem się w niego urzeczony i zastanawiałem, jak to możliwe, że potrafiłem nadal żartować, kiedy byliśmy tak blisko wiszącego w powietrzu wyznania. W końcu chciałem powiedzieć te dwa słodkie w smaku słowa, które wypełniały mnie od samego początku mojej nauki w Hogwarcie.

O ile wcześniej to ja rozładowałem napięcie zmuszając mężczyznę do jedzenia, o tyle teraz to Marcel pokierował moją dłonią trzymającą widelczyk i przy jej pomocy poczęstował się kolejnym kęsem ciasta.

Oczyma wyobraźni widziałem, jak rzucam się na niego, przewracam go i wpijam się w te lekko ubrudzone czekoladą wargi, które byłyby rozkosznie słodkie w smaku. Już czułem ciepłe ciało nauczyciela pod sobą, widziałem jego zdziwione spojrzenie i miałem świadomość, że lada chwila położy dłonie na moich plecach przyciskając mnie mocniej do siebie.

- Prawda, że dobre? - wydusiłem.

- O tak, znakomite, Fillipie. - szare oczy Marcela przeszywały mnie niemal na wylot.

Postanowiłem karmić go dalej by pozbyć się dziwnych dreszczy, które przechodziły przez moje ciało. To było tak dziwne, tak niesamowite i trudne do opisania, że gubiłem się we własnych uczuciach. To jak na mnie patrzył, to jak ja musiałem patrzeć na niego... Wszystko wydawało się jasne i klarowne. Byliśmy dla siebie stworzeni!

Więc dlaczego nadal nie powiedziałem głośno tego, co czułem? Dlaczego nadal zwlekałem? Przecież by mnie nie odrzucił! Wiedziałem, że nie. Tylko, czy naprawdę mogłem wierzyć w to, że Marcel podziela moje uczucia? Byłem pewny, iż w najbliższym czasie wyznam mu wszystko, powiem głośno, co do niego czuję, ale czy miałem prawo interpretować jego zachowanie w jakikolwiek sposób? Przecież byliśmy sobie bliscy już od mojego pierwszego roku w szkole, a byłbym skończonym ignorantem oczekując, że Marcel czułby coś już wtedy do niskiego dzieciaka, za którym chodził pech.

Przypadkowo – naprawdę przypadkowo – upuściłem odrobinę ciasta na dłoń Marcela. Od razu złapałem mężczyznę za rękę i przeprosiłem wylewnie.

- Zaraz się tym zajmę, proszę siedzieć spokojnie! - złapałem mocniej dłoń nauczyciela i podniosłem ją do ust. Niczym posłuszne szczenię zjadłem kawałek słodkiego ciasta z dłoni profesora, a następnie ostrożnie oblizałem jego palce nie chcąc by poczuł się dziwnie, a jednocześnie nie mogąc się powstrzymać. To było niemal jak pocałunek! Niemal, ale i tak sprawiło mi rozkosz.

- Fillipie. - dotarł do mnie jego zaskoczony głos.

Zbity z tropu własną odwagą odsunąłem się szybko i rumiany na twarzy spuściłem głowę starając się zasłonić włosami. A jednak coś zmusiło mnie do spojrzenia na nauczyciela, który przesunął językiem po miejscu, które ja lizałem wcześniej, jako że nie zdążyłem całkowicie oczyścić jego skóry z czekolady.

- Musisz wiedzieć, Aniele, że twoja słodycz czyni mnie bezbronnym. - znowu zwrócił się do mnie mężczyzna. Jego wspaniałe, szare oczy lśniły, kiedy patrzył na mnie uważnie.

Kolejny raz czułem intymną bliskość, jaką w ten sposób osiągaliśmy i z trudem przychodziło mi zapanowanie nad swoimi pragnieniami. Ileż to razy śniłem o jego pocałunkach, o jego dotyku, o wspólnym śnie i pierwszym razie?

- Lubię, kiedy jest pan bezbronny, bo wtedy to ja mogę nad panem czuwać i pilnować by nikt pana nie wykorzystał. - wyjaśniłem przysuwając się do niego bliżej i podałem mu butelkę ze smakowym mlekiem. Nie wiem dlaczego ze wszystkich możliwych produktów do picia wybrałem akurat ten, ale wydawał mi się wystarczająco niewinny, a zarazem zmysłowy, by zaoferować go mojemu ukochanemu mężczyźnie podczas pikniku.

- Chcesz być moim obrońcą, Fillipie? - znowu zdołałem go zaskoczyć.

- Tak, w pewnym sensie, tak. Jeśli się panem nie zaopiekuję, ktoś na pewno zacznie pana prześladować, śledzić, może nawet będzie szukał sposobu żeby się do pana zbliżyć. Jakaś okropna kobieta. Ale ja do tego nie dopuszczę! - przysiadłem bliżej niego i wziąłem miseczkę z ciemnymi winogronami bezlitośnie wsuwając jeden z owoców w usta Marcela. - Musi pan jeść żeby mieć siłę walczyć z tymi wszystkimi harpiami, kiedy mnie nie ma w pobliżu.

 

~ * ~ * ~

 

Uśmiechnąłem się i rozgryzłem słodki owoc. Rozkoszowałem się jego smakiem, który przyjąłem przecież prosto z rąk mojego Anioła. Sięgnąłem po winogrono i odwdzięczyłem się chłopcu tym samym, wsuwając owoc w jego lekko rozchylone usteczka. Bynajmniej nieprzypadkowo musnąłem palcem te miękkie wargi przywodzące na myśl dwa kawałki aksamitnych wiśni.

Położyłem się na kocu i lekko pociągnąłem Fillipa za rękę. Usłuchał niemego polecenia i wyłożył się obok mnie. Może była to trochę niewygodna pozycja, ale i tak z przyjemnością karmiłem chłopca i jadłem z jego rąk.

- Myśli pan, że jeszcze kiedyś to powtórzymy? - Ślizgon przekrzywił głowę spoglądając na mnie z wyraźną nadzieją ukrytą w jego ciemnych oczętach.

- Jestem tego pewny, Fillipie. - zapewniłem zgodnie z tym, co czułem.

- To dobrze. Przygotuję wtedy jeszcze lepszy koszyk, jeszcze pełniejszy i bardziej apetyczny! I wtedy już na pewno nie będę się zapominał i będę używał twojego imienia.

Poczułem dotyk ciepłej dłoni na swoich palcach, kiedy chłopak nieśmiało ocierał swoją skórą o moją. Odpowiedziałem tym samym i chociaż nie odważyłem się spleść naszych palców ze sobą, to muskaliśmy się w ten sposób w ciszy. Nie chciałem psuć tej chwili żadnym niesfornym wyznaniem. Tak było idealnie i czułem się spełniony.

czwartek, 2 maja 2013

Rendez-vous

Doczekałem się wiosny i nagle wszystko wydawało się inne, barwniejsze, piękniejsze i pachniało zachęcająco, rozczulająco, jedynie w swoim rodzaju. Nie ważne, że każda pora roku jest wyjątkowa, ma w sobie coś niezastąpionego i magicznego! W tej chwili moje ciało potrzebowało tylko i wyłącznie wiosny! Miałem dosyć bieli, zimna i szarości nieba. Chciałem by trawa się zieleniła, drzewa zakwitały obsypując się kwiatami, a nad głową musiałem widzieć piękny błękit. Kojarzyło mi się to z powrotem do pięknego dzieciństwa, które odeszło i tylko wspomnienia mogą je przywołać. Wiosna... Byłem taki szczęśliwy, że nadeszła i rozpieszczała mnie ciepłem, promieniami słońca, drobnymi cudami codzienności.
Poza tym pamiętałem, że wraz z nastaniem lepszych dni miałem wybrać się wraz z Marcelem do Hogsmeade i spędzić z nim cały dzień sam na sam. Teraz nadarzała się okazja i nie zamierzałem bezczynnie czekać aż mężczyzna sobie o tym przypomni. Postawiłem go przed faktem dokonanym, kiedy wysłałem mu liścik z informacją, że czekam pod drzwiami wyjściowymi, gdyż wybieramy się razem na mały spacer i łakocie w herbaciarni.
Założyłem swoje najlepsze spodnie, które wydawały się wydłużać moje nogi, lekko je opinały i najprawdopodobniej nadawały im przynajmniej odrobinę więcej seksowności – taką miałem nadzieję. Na górę zarzuciłem podkoszulek oraz koszulę w kratkę, by wszystko wyglądało niezobowiązująco, ale pasowało na randkę, na którą oczywiście się nie wybierałem, ale przecież mogłem. Moje skomplikowane myślenie zaskakiwało mnie samego.
By móc liczyć na dobry dzień zjadłem na śniadanie kromkę z miodem i popiłem ją kawą zbożową, której dawniej nie lubiłem, a którą teraz wręcz uwielbiałem. Byłem gotowy i brakowało mi tylko Marcela.
Zaczynałem się denerwować i niecierpliwić, kiedy mężczyzna nie zjawiał się dłużej niż przypuszczałem. Przecież powinien już przyjść! Pół godziny przed czasem, zakładałem, że właśnie tyle wcześniej się pojawi, a tymczasem jego nadal nie było w zasięgu wzroku. Czyżbym się przeliczył i nauczyciel w rzeczywistości nie czuł do mnie nic więcej poza ojcowskim uczuciem? Głupota! Oczywiście, że się we mnie podkochiwał! Chciałem tak myśleć i myślałem, a dzięki temu moje ciało drżało całe wyczekując na chwilę, kiedy mężczyzna przyzna się do wszystkiego. Żyłem w swoim małym, dziwnym świecie i całkiem mi to odpowiadało.
- Wybacz, Fillipie, miałem drobne problemy z garderobą. - głos Marcela za moimi plecami był, jak prawdziwe tornado dla mojego ciała i duszy.
- Słońce nie będzie na nas czekać. - odwróciłem się do niego z uśmiechem.
Czy Marcel zawsze tak seksownie prezentował się w zwyczajnych koszulkach? W tej, którą miał na sobie wyglądał jak młody bóg. Do tego jeansy, ciemne trampki i moje serce stanęło w miejscu, a z ust kapała ślina.
- Nie patrz tak na mnie, Fillipie. - Marcel szybko rzucił na siebie okiem. - Skrzaty Domowe pomieszały pranie i zamiast wziąć brudne rzeczy zabrały wszystkie czyste. Akurat dziś! - położył ręce na moich plecach i pchnął mnie w stronę wyjścia. Pokazałem swoje pozwolenie na wypady do Hogsmead i stanąłem obok nauczyciela.
- Chce pan powiedzieć, że musiał wąchać to, co zostało w pokoju żeby wybrać coś najbardziej świeżego na nasze wyjście? - śmiałem się mówiąc głośno o czymś tak absurdalnym, ale kiedy spojrzałem na sceptyczną minę nauczyciela wiedziałem, że trafiłem w samo sedno. Tym razem mój śmiech wycisnął łzy z oczu i nie mogłem przestać chociaż z największym trudem szedłem do przodu. Mógłbym paść na ziemię i tarzać się po trawie chichocząc, kiedy tylko wyobrażałem sobie Marcela obwąchującego swoje ubrania i przeklinającego pod nosem. - Żałuję, że tego nie widziałem! - zawyłem niemal.
- To nie jest zabawne, Fillipie! To poniżające! - nauczyciel patrzył na mnie poważnie, ale bez chociażby odrobiny złości. On po prostu nie potrafił się na mnie wściekać! Uwielbiał mnie i tyle!

~ * ~ * ~

Westchnąłem kręcąc głową. Tego chłopca nie dało się uspokoić, jeśli coś przypadło mu do gustu, bądź to ja nie potrafiłem go uspokajać, gdyż kochałem jego uśmiech, dźwięczny chichot i rozbawienie. Tylko on potrafił tak wpływać na człowieka, że chciało się robić z siebie niepoważnego głuptasa, by mu dogodzić. Teraz już wcale nie byłem wściekły na Skrzaty Domowe, a przecież jeszcze niedawno miałem ochotę je pozabijać za tak niewybaczalny błąd. Przecież miałem wyjść z moim Aniołem, a tymczasem miałem na sobie koszulkę sprzed dwóch dni, która może nie śmierdziała, ale i nie była pierwszej świeżości. Nie wspominając już o spodniach, które wymagały prania, gdyż były już krytycznie wymięte i pewnie brudne w kilku miejscach.
- Tak ci się podoba to, że spotykam się z tobą w takim stanie? - złapałem lekko za włosy chłopca i zmierzwiłem je mając nadzieję, że kiedyś będę mógł go pocałować po tego typu pieszczocie. W końcu obiecałem sobie, że jako pierwszy zdobędę te wspaniałe wargi Ślizgona, a jak do tej pory miałem pewność, że nie sięgnął ich nikt. Mój chłopiec nie interesował się miłostkami, ale zabawą u mojego boku. Można powiedzieć, że go sobie przywłaszczyłem i nie planowałem zbyt szybko wypuszczać ze swoich sideł, o ile kiedykolwiek miałbym to zrobić.
- Uważam, że to nieistotne, jak długo jest pan tu ze mną. - w końcu wyprostował się i uśmiechnął do mnie bez przesadnej wesołości. Jego twarz była czerwona, wilgotna, a włosy kleiły się do apetycznej, kuszącej szyi. - Poza tym, nie uważam by pan śmierdział, więc jakie to ma znaczenie, czy założył pan coś wyjętego świeżo z szafy, czy coś już wcześniej noszonego? Jesteśmy mężczyznami, nas takie rzeczy nie rażą. - pokazał swoje białe ząbki, kiedy wyszczerzył się do mnie. - Mam tylko nadzieję, że nie zapomniał pan pieniędzy, bo na pewno zadbam o uszczuplenie pańskiego portfela.
- O to się nie martw. Jedno nieszczęście na dzień w zupełności wystarczy, więc mogę cię zapewnić, że nie musisz się dziś przejmować cenami, czy zachciankami. - specjalnie wziąłem wszystko co miałem by moc sprawiać chłopcu przyjemność, jeśli tylko czegoś by sobie zażyczył. Nie ważne, że to nie miała być randka. I tak traktowałem to wyjście jak jedną z nich.
Przez chwilę szliśmy w całkowitej ciszy, która wcale nam nie przeszkadzała. Ptaki dbały o ścieżkę dźwiękową do naszej drogi, owady basami swoich skrzydełek wybijały melodię. Mój Fillip uśmiechał się pod nosem obserwując kwiaty na drzewach, podziwiając lot motyla, który przypadkiem znalazł się przed nami, a Hogsmead zbliżało się wielkimi krokami.
- Kiedyś musisz obiecać mi piknik, Aniele. - odezwałem się zanim w ogóle pomyślałem o tym, co mówię.
- Piknik? - chłopiec zainteresował się zadzierając głowę do góry i patrząc na mnie z widocznym zafascynowaniem, radością i czymś więcej, czego nie mogłem zidentyfikować. - Taki z kanapeczkami, sałatką, obrusem w kratkę, koszykiem pełnym łakoci?
Skinąłem, chociaż z jakiegoś powodu brakowało mi do pełni opisu drobnego, niewinnego dziecka, które bawiłoby się piłeczką, kiedy my przygotowywalibyśmy wszystko w cieniu drzew.
- Myślę, że mogę to panu obiecać. Kiedyś wybierzemy się razem na piknik. Kiedy skończę szkołę, co pan na to? Będę miał pewność, że mi pan nagle nie zniknie, a poza tym, nikt nam nie przeszkodzi.
- To świetny pomysł i mogę na niego przystać. - skinąłem uśmiechając się. Gdybym miał jakiś wybór sam wyznaczyłbym właśnie tak odległą datę by upewnić się w tym, że chłopak nie zniknie. Nie wyobrażałem sobie mojej przyszłości bez niego.

~ * ~ * ~

Piknik? Już ja zrobię mu piknik, którego nigdy nie zapomni! Nauczę się przygotowywać więcej dań, a wtedy wyjdziemy z domu na cały dzień i olśnię go swoją kuchnią! Nie skorzystam z pomocy Skrzatów Domowych, ani z rad mojej mamy, ale wszystko zrobię sam. Może nawet nauczę się wiązać żeby mieć pewność, iż nauczyciel nie ucieknie mi nigdy i na zawsze zostanie gdzieś blisko? Przecież już niedługo będę musiał wyznać mu swoje uczucia! A wtedy może mi uciec i nigdy już na mnie nie spojrzeć. Gdybym się jednak nie przyznawał, ale on sam odgadłby co we mnie siedzi... Może wtedy miałbym większe szanse na związanie go ze sobą? Przecież kto jak kto, ale on na pewno nie chciałby mnie zranić niewłaściwym zachowaniem, a jeśli i on odwzajemnia moje uczucia, wtedy... Wtedy bez zbędnych pytań pocałuje mnie tak, jak zawsze marzyłem! Jego usta zmiażdżą moje, dłonie będą szukać miejsca, w którym mogłyby zostać na stałe, a serca będą biły gwałtownie blisko przy sobie. On musiał mnie pokochać! Po prostu musiał!
Uśmiechałem się pod nosem od czasu do czasu gryząc usta, kiedy pomyślałem o tym, co jeszcze mogło mnie spotkać. Byłem naprawdę szczęśliwy mogąc planować liczne spotkania z ukochanym nauczycielem, a nawet słuchając jego propozycji. Teraz mówił o pikniku, ale niedługo mógł zaproponować mi poważną randkę, lub mieszkanie z nim w jednym domu. Przecież byliśmy przyjaciółmi, czyż nie? Przyjaciółmi z zadatkami na kochanków, jak sądziłem.
Nawet nie wiem, kiedy droga do Hogsmeade skończyła się między budynkami sklepowymi i przemieniła w główną ulicę miasta. Byliśmy na miejscu, a to znaczyło, że teraz właśnie zaczynała się naprawdę emocjonująca część tego wyjścia.
- Herbaciarnia! Chodźmy do herbaciarni! - moje oczy musiały lśnić szaleństwem, kiedy złapałem mężczyznę za rękę i siłą ciągnąłem go w stronę zazwyczaj zaludnionej kawiarenki, gdzie zawsze spędzali czas kochankowie i pary. Tym razem nie miałem zamiaru ukrywać się i udawać, że nie znam Marcela na tyle blisko by jeść z nim coś słodkiego i popijać to mlekiem, kawą, czy zwyczajną herbatą. Niech każdy widzi, że zarezerwowałem nauczyciela na całe popołudnie!
- Jeśli znajdziesz wolny stolik. - uśmiechnięty wzruszył ramionami. - Nie widzę problemu.
- Niech pan zostawi to mnie! - zadeklarowałem i wciągnąłem go do środka przez ładne drzwi. Pomieszczenie było przepełnione, ale szybko wypatrzyłem dwójkę osób, które wyraźnie zbierały się do wyjścia. Poczekałem chwilę i kiedy tamci się podnosili, ja przepchnąłem się tam wraz z nauczycielem. Nie minęło nawet pół minuty, a stolik był sprzątnięty, kiedy przy nim zasiadaliśmy. Te tłumy zapewniały nam pewną anonimowość i intymność, chociaż mogło się to wydawać naprawdę dziwne. Nawet jeśli ktoś nas rozpozna i zwróci na nas uwagę, nie wpadną na pomysł, że przyszliśmy tutaj razem w ramach odrobiny wspólnie spędzonego wolnego czasu.
W przeciągu kolejnych kilku chwil zjawiła się młoda córka właścicielki, która wyraźnie była zainteresowana Marcelem. Nie podobał mi się jej wzrok, więc postanowiłem skrócić jej obecność przy naszym stoliku do minimum.
- Dwa razy specjalność dnia. - wypaliłem zanim zdążyłem się zastanowić dokładniej nad tym, co robię. - I dwie herbaty. - i już złożyłem zamówienie. Chcąc bądź nie, kobieta musiała odejść, a ja czułem satysfakcję z tego tytułu.
Widziałem, jak otwiera usta chcąc coś powiedzieć, ale szybko zamknęła je i wzruszyła subtelnie ramionami. Zanotowała nasze zamówienie po czym odeszła, jakby się jej spieszyło do powrotu.
- Spodobał się jej pan. - odezwałem się przełykając wściekłość na dziewczynę, która śliniła się na widok mojego profesora. Gdybym mógł nie pokazywałbym go światu, ale zostawił dla siebie, jak najcenniejszy i najrzadszy okaz.
- Możliwe, ale czy to ma jakieś znaczenie?
- Nie. Żadnego. Chociaż chyba jednak ma... - nie chciałem być aż tak szczery, ale nie potrafiłem kłamać. - To po prostu trochę dziwne. Wszędzie gdzie się pan pojawi tam kobiety rzucają za panem spojrzeniem, puszczają oczka, ślinią się.
- Nie był bym tego taki pewny. Nie jednokrotnie widziałem, jak to na ciebie zwracały uwagę.
Zamyśliłem się trochę zbity z tropu, jako że dobrze pamiętałem, że w przeszłości miałem spore powodzenie, a później Marcel musiał ukrywać mnie przed napalonymi wiedźmami. Nawet teraz było ich sporo, choć nie wracałem na nie uwagi.
- Myślę, że mamy remis. - stwierdziłem w końcu odważnie.
Usługująca nam dziewczyna naprawdę szybko się uwinęła. Już podeszła do nas z tacą i wykładała na stolik zamówienie, co dało mi czas na przemyślenie moich dalszych posunięć.

~ * ~ * ~

Czyżby Fillip był zazdrosny? Czy mogłem właśnie w taki sposób odbierać jego zachowanie i słowa? Naturalnie, ja szalałem i kipiałem wściekłością, kiedy to on był w centrum zainteresowania, ale raczej nie mogłem liczyć na to, że i on byłby zazdrosny o mnie. To byłoby zbyt piękne, a jednocześnie przesadnie idylliczne. Chociaż pożądane. Zdecydowanie pożądane.
Spojrzałem na zamówione przez chłopca łakocie i uniosłem wysoko brwi. Na talerzykach znajdowały się po dwa kruche ciastka z masą, galaretką i rumianymi malinami, a ich kształt przypominał kształtne serca. W sam raz dla zakochanych. Nawet filiżanki do herbaty miały kształt serc.
Zaniemówiłem.
- Coś nie tak? - kobieta zawahała się. - To dzisiejsze specjały. Wiem, że może nie pasują do sytuacji, ale...
Popatrzyłem na Fillipa, którego oczy lśniły radością. On już porwał za widelczyk i nadział na niego jedną malinę wkładając ją do ust. Jego policzki nabrały koloru, a oczy były zmrużone w rozkoszy. A więc owoce miały wyborny, słodki smak.
- Nie, wszystko w porządku. Myślę, że mój towarzysz również nie ma zastrzeżeń. - uśmiechnąłem się pod nosem patrząc, jak chłopak pakuje do ust spory kawałek ciastka. Nie potrzebowałem lepszej rekomendacji.
Dziewczyna ukłoniła się i odeszła, a ja obserwowałem zadowolony mojego Anioła, który bawił się teraz robiąc sobie herbatę w filiżance pełnej gorącej wody.
- Myślę, że to jednak jest randka. - powiedziałem szczerze i bynajmniej nie do siebie.
Fillip uniósł głowę patrząc na mnie swoimi pełnymi zaskoczenia, pięknymi oczyma. Przeniósł spojrzenie na ciastka, następnie na filiżankę i skinął głową.
- Ma pan rację. To jednak jest randka. - był rozkosznie rumiany, ale starał się ukryć to, kiedy pochylił się i zjadł jeszcze odrobinę ciastka.
Skosztowałem wypieków kuchni w tj naprawdę uroczej herbaciarni i teraz nie mogłem mieć wątpliwości, że Fillip miał całkowitą rację. Smak kremu i galaretki dopełniał się, a owoce były wyśmienite.
- Myślę, że się nie obrazisz. - rzucił nagle Anioł i sięgnął przez stół porywając z mojego ciastka dwie maliny. Uśmiechnął się przy tym naprawdę wspaniale i oblizał, kiedy wkładał je do ust. - Te na twoim talerzu smakują nawet lepiej niż te moje. - rzucił poufale, co naprawdę mnie rozbawiło, jako że aż do tej pory nie zapominał o formalnych zwrotach. Widać odrobina łakoci mogła zdziałać cuda. - To najlepsza randka na jakiej byłem, a jest jedyna, więc tym bardziej wyjątkowa się staje. - dodał mimochodem. - Pyszne ciastko, wspaniała herbata, a wszystko w kształcie serc. To tak, jakby świat do nas przemawiał, prawda?

~ * ~ * ~

W cudownych oczach nauczyciela widać było zaskoczenie, kiedy powiedziałem to, co siedziało mi na sercu. Skoro nie chciałem mówić otwarcie, że go kocham to przynajmniej mogłem go naprowadzić na właściwe konkluzje. Przecież to nie mógł być przypadek, że właśnie dziś wszystko było stworzone dla par, a my tkwiliśmy w samym środku tego miłosnego szaleństwa.
- Może masz rację, Fillipie. - nauczyciel spojrzał mi w oczy otwarcie. - Może ktoś chcesz nam coś przekazać.
Wiele bym oddał za możliwość czytania w jego myślach w tej chwili. Czy naprawdę myślał o tym, co mówi? Czy nie miał nic przeciwko takim aluzjom?
Zarumieniłem się pod wpływem jego palącego, intensywnego spojrzenia, które wydawało się przyszpilać mnie do miejsca.
- Oczywiście mogę się mylić, ale sam pan widzi, że wszystko jest...
- Wiosenne?
- Tak, wiosenne. - uśmiechnąłem się pod nosem i dokończyłem swoje ciastka. Wypiłem też szybko herbatę. - Kiedy odczyta pan znaczenie znaków, jakie nam ktoś wysyła wtedy proszę mi od razu o tym powiedzieć. Chciałbym wiedzieć, co mówią. - tym razem to ja spojrzałem na profesora i nie mogłem powstrzymać uśmiechu. Czy mogłem dać mu jeszcze jakąś podpowiedź? Czy za moimi słowami i zachowaniami mogło kryć się cokolwiek innego poza miłością? Nauczyciel musiał o tym wiedzieć! Musiał zrozumieć mój przekaz.

~ * ~ * ~

To co w tamtej chwili działo się między nami było oczywiste, chociaż odrzucałem te prawdy, jakbym wcale ich nie dostrzegał. Uczucia, które nas otaczały przytłaczały mnie, ale i sprawiały, że czułem ogromne szczęście. Gdybym jednak się pomylił, umarłbym i nigdy sobie tego nie wybaczył. Musiałem mieć pewność. Nie własne domysły, jak teraz, ale całkowitą pewność. Fillip musiał mi powiedzieć, co czuje bym przyjął to do wiadomości. Czy jednak było to możliwe?
- Ty również postaraj się zdradzić mi to, co mówi ten ktoś, jeśli dotrzesz do tego pierwszy.
Chłopiec skinął głową. To był nasz mały układ. Kiedy z naszych ust padną słowa określające nasze uczucia, wtedy dopiero zaakceptuję prawdę, która wydawała się mnie otaczać.
Dopiero kiedy padną słowa, kiedy będę miał całkowitą pewność. A jednak już teraz coś we mnie drżało z podniecenia, jakie wywoływała myśl o miłości, którą chłopiec mógłby odwzajemnić.