poniedziałek, 30 maja 2011

Serre

Ciepło i zapachy cieplarni napełniały mnie szczęściem, rozluźniały mięśnie, wywoływały uśmiech na twarzy. Na śniadanie zjadłem kilka kromek z miodem i teraz słodki smak złotego produktu powrócił sprawiając, iż wszechogarniające uczucie radości rozpływało się po moim ciele, zupełnie jakbym zanurzał się w nim, niczym w wannie pełnej bitej śmietany.
Przed moimi oczyma stanął obraz przedstawiający mnie zatopionego po szyję w słodkiej białej pianie, zaś na jej powierzchni widniały złote wzory wymalowane miodową polewą. Czy Marcelowi spodobałby się taki widok? Uśmiechnąłem się do siebie zamieniając się miejscem z mężczyzną. Teraz to on leżał otoczony bitą śmietaną z adwokatowym zdobieniem. Camus nie był już dzieckiem, więc jego obraz musiał być dopełniony czymś, co jednoznacznie kojarzyłoby się z dorosłością, a alkoholowa słodycz była w tym wypadku niezastąpiona. Codziennie mógłbym mieć go podanego w taki sposób z innym smakiem polewy – rumowa, koniak, likier wiśniowy... Oblizałem się na samą myśl o tym. Deser idealny!
Przez chwilę zwróciłem większą uwagę na rośliny przede mną i to sprawiło, iż wizja łazienki rozmyła się zastąpiona przez soczyście zieloną trawę na rozległej łące, gdzie niegdzie przyprószoną niebieskimi i różowymi kwiatami, zaś na tym kobiercu spoczywał nauczyciel latania. Jego oczy były zamknięte, na twarzy widniał naprawdę wspaniały uśmiech, wydawał się rozkoszować bliskością natury. Niezrażony drobnymi robaczkami chodzącymi po jego ciele absorbował zapachy i dźwięki. Był tak piękny, że za nic w świecie nie chciałbym zniszczyć tej idylli swoją osobą.
A jednak inni znali Marcela z zupełnie innej strony. Otoczonego tłumem ludzi siedzących na trybunach, poklepującego po ramieniu członków swojej drużyny zachęcając ich do walki. Jego włosy mierzwione były przez pęd powietrza, gdy przecinał je na miotle, oczu uważnie śledziły sytuację na boisku. Żałowałem, że niedane mi było zobaczyć go w grze. Czy bardzo różnił się od mężczyzny, którego znałem teraz? Czy jego głos był równie łagodny i ciepły, dłonie tak samo gorące, a uśmiech zniewalający? Byłem bardzo ciekaw jak wiele w Camusie zmieniło się przez te lata i zazdrościłem ludziom, którzy mogli podziwiać go, jako gracza, chociaż ja widziałem go teraz, jako nauczyciela, a więc i inni mieli mi, czego zazdrościć!
Marcel Camus...
Bolesne szturchnięcie w żebra wybiło mnie z moich pięknych fantazji. Prychnąłem poirytowany i spojrzałem z żalem na kuzyna.
- Co? – zapytałem marszcząc brwi, jakby chłopak popełnił jakiś niewybaczalny błąd, za który teraz powinien słono zapłacić.
Chłopak wskazał kciukiem w bok, więc podążyłem wzrokiem w tym też kierunku. Stała tam Sprout i patrzyła na mnie poważnie tupiąc nogą. Podpierała się pod boki i nie miałem wątpliwości, że coś przeskrobałem, chociaż zupełnie nie wiedziałem, co.
- To ja się staram czegoś was nauczyć, a w zamian, co dostaję? Całkowitą ignorancję. Wszyscy już przesadzili swoje kwiaty poza jedną osobą. – wymownie utkwiła we mnie spojrzenie. Speszony sięgnąłem pospiesznie po ziemię, niestety worek wysunął mi się z rąk i wszystko wysypało się brudząc moje stanowisko pracy i dwa przylegające do mojego.
- Przepraszam! – rzuciłem spiesznie i chciałem zabrać się za sprzątanie jednak potrąciłem przypadkowo doniczkę i upadła na ziemię roztrzaskując się. Namieszałem jeszcze bardziej.
- Stój i nie ruszaj się! – głos nauczycielki zabijał wszelki sprzeciw, jaki mógłby się w kimś rodzić. – Reszta może już iść, a pan Ballack zostanie i posprząta po sobie i reszcie grupy za karę. Możecie wykorzystać jakoś czas, jaki został do końca zajęć. Ja niestety mam coś ważnego do zrobienia, więc dziś kończymy wcześniej. A tobie – wskazała na mnie palcem. – sprowadzę innego nauczyciela by cię przypilnował. Wychodzić, wychodzić, bo nie mam czasu. – wyganiała każdego, a ja bałem się poruszyć, by nie zostać ukaranym dotkliwiej.
Bardzo szybko zostałem w cieplarni sam jeden i dopiero teraz uświadomiłem sobie jak wiele pracy mnie czeka.
Westchnąłem głośno podwijając rękawy z zamiarem zabrania się do sprzątania.

~ * ~ * ~

Niebo zaszło chmurami, powietrze stało się czystsze i świeższe, co zwiastowało bliską ulewę. Chciałem wykorzystać te ostatnie chwile dobrej pogody by nabrać sił do dalszej pracy. Mijał przecież kolejny rok, a ja się starzałem tym samym potrzebując większej przestrzeni życiowej.
- Witaj, Pomono. – powitałem niską, okrągłą nauczycielkę, która przebierała pospiesznie krótkimi nogami. Zacięty wyraz jej twarzy świadczył o tym, że gdzieś się spieszyła.
- Och, Marcel! – zatrzymała się gwałtownie i poprawiła trochę potargane włosy, a na jej policzki wstąpiły rumieńce. – Jaka szkoda, że nie mam czasu by porozmawiać z tobą w tej chwili! Ale dobrze, że cię widzę. W czwartej cieplarni został uczeń, kazałam mu za karę posprzątać, więc gdybyś był tak miły i przypilnował go, oczywiście, jeśli tylko miałbyś chwilkę... – mówiła spiesznie.
- Naturalnie. Jestem wolny, wiec chętnie pomogę. – uśmiechnąłem się do kobiety, która odetchnęła z ulgą.
- Bardzo ci dziękuję! A teraz naprawdę muszę już iść. – tłumacząc się pognała w stronę zamku. Chyba po raz pierwszy widziałem ją tak zabieganą, nie wspominając nawet o wyjątkowo krótkiej rozmowie, jaką przeprowadziliśmy.
Odwracając się w stronę cieplarni zacząłem zastanawiać się nad tym, co usłyszałem od nauczycielki. O ile się nie myliłem Fillip miał teraz zielarstwo, a chociaż Sprout skończyła swoje zajęcia nie widziałem nigdzie mojego Anioła. Przyzwyczaiłem się już do niespotykanego szczęścia, jakie miałem, gdy w grę wchodził słodki Ślizgon, więc nic dziwnego, iż moje serce przyspieszyło bicia. Czyżby chłopiec napsocił i w efekcie musiał odpokutować?
Nie potrafiłem dłużej czekać, musiałem mieć pewność!

~ * ~ * ~

Przesadzone roślinki przeniosłem na ich właściwe miejsce i już nie mogłem odnaleźć w sobie ani odrobiny chęci do dalszej pracy. Nie byłem w prawdzie zmęczony, ale moje ciało odmawiało mi posłuszeństwa domagając się odrobiny lenistwa. Musiałem stoczyć ze swoim organizmem niemożliwie trudną walkę, by zmusić kończyny do ruchu. Wydawało mi się to dziwne, gdyż zazwyczaj nie miałem aż takich problemów z zapanowaniem nad samym sobą. Zawsze miałem, chociaż minimalna ochotę do działania, zaś teraz najchętniej położyłbym się i leżał do samego wieczora.
„Gdybym był rycerzem byłoby inaczej” przyszło mi do głowy. Codziennie musiałbym ćwiczyć, utrzymywać swoje umiejętności na niebywale wysokim poziomie bym w razie potrzeby mógł chronić swojego króla... Skronie Marcela przyozdobione złotą koroną, jego szczęka zakryta dodającym powagi i lat zarostem, mądre, miłosierne spojrzenie jego szarych oczu, postawa wyrażająca dumę, gdy chodził lub siedział na wielkim, bogato zdobionym tronie. U jego stóp leżały wilki, które z należnym szacunkiem oddawały mu cześć i godziły się służyć tylko i wyłącznie jemu.
A ja byłbym dowódcą jego wojsk! Marcel ufałby mi bezgranicznie, tylko ja mógłbym zbliżyć się do niego bez obawy, że zostanę zaatakowany przez strzegące go bestie. Tak, wtedy na pewno miałbym siłę i ochotę by pracować!
Westchnąłem z rozmarzeniem zbierając w sobie całą energię i straciłem równowagę upadając, dodatkowo boleśnie tłukąc pośladki.
- Co?! – nie mogłem poruszyć nogami i kiedy zszokowany spojrzałem w dół zobaczyłem, że aż do ud skrępowany jestem przez jakąś roślinę o kwiecie w kształcie fioletowych kobiecych ust.

~ * ~ * ~

Wchodząc do cieplarni nie byłem przygotowany na to, co dane było mi zobaczyć. Na samym jej środku siedział Fillip z donicą w dłoniach. Wymachiwał nią niczym toporem i mówił coś głośno zasapany. Był zbyt zajęty by mnie zobaczyć, więc zbliżyłem się i wtedy wszystko stało się jasne.
Chłopiec walczył zaciekle z oplatającą się wokół niego rośliną, która niezrażona licznymi ciosami pięła się po jego ciele. Biedny Ślizgon nie mógł się od niej uwolnić, więc chciał ją zmusić do odwrotu siłą.
- Uciekaj, głupi chwaście! – mamrotał zaciekle waląc donicą o kwiat. – Puszczaj mnie, ale już! – kolejne ciosy, które jednak nie zraziły zielonej zalotnicy. – Bo będę krzyczał!
Miałem ochotę wybuchnąć śmiechem słysząc tę groźbę. Mój słodki Skarb niestrudzenie wił się w uścisku mocno oplatającej go łodygi. Jego zajęte walką dłonie na niewiele mogły się w tym wypadku zdać, więc niczym barwna gąsienica usiłował odpełzać coraz dalej w tył, niestety ciągnął za sobą kwiat, a tym samym jego sytuacja nie ulegała zmianie.
Rumiane od wysiłku policzki chłopca upodobniły go do róży, a liczne liście i gałązki powplatane we włosy tylko pogłębiały to podobieństwo. Sapał z każdą chwilą głośniej, a ruchy rąk były wolniejsze, ociężałe.
- Nie lubię cię, zostaw! – Fillip nie dawał za wygraną. – Będę płakał!
Był tak rozkoszny, że nie mogłem dłużej bezczynnie patrzeć, jak męczy się nie widząc szans na ratunek. Wyjąłem różdżkę i podchodząc do donicy dotknąłem rośliny zaraz przy zasypanych ziemią korzeniach. Kwiat ustąpił nieruchomiejąc, dzięki czemu mogłem odłożyć go na puste miejsce, które wcześniej zapewne zajmował. Spojrzałem przy tym na Anioła, który wielkimi oczętami wpatrywał się we mnie.

~ * ~ * ~

Marcel! Chciałem to wykrzyczeć, ale przez moje zdarte gardło nie przecisnął się żaden dźwięk. Oddychałem świszcząc jakbym nie pił nic od tygodni, a wszystko z winy tej rośliny! Do tej pory chyba nie byłem w równie kompromitującej sytuacji, a teraz musiałem stawić czoła świadomości, że Camus widział wszystko.
Nagle zaczął się głośno i ciepło śmiać. Uklęknął przede mną splatając ręce na brzuchu i chichotał aż jego twarz zrobiła się czerwona, a oczy zwilgotniały.
- Fillipie... – wydyszał rozbawiony i przetarł dłońmi twarz. – Nigdy jeszcze nie widziałem czegoś takiego.
Uśmiechnąłem się zawstydzony nie potrafiąc się na niego gniewać. To wcale nie było śmieszne, chociaż mężczyźnie chyba właśnie takie się wydawało.
- Ciebie nie można zostawić samego. – odezwał się już spokojniejszy, jednak na jego twarzy nadal widniał imponujący uśmiech. Zbliżył się do mnie i pogładził mój spocony policzek z ojcowską czułością. Cieszyłem się, że zasłużyłem na takie wyróżnienie. – Jesteś cały brudny. – odgarnął włosy z mojej twarzy i pocałował mnie w czoło bardzo delikatnie.
Zacisnąłem mocno dłonie na swojej szacie, kiedy to zrobił. Byłem przecież pokryty ziemią, spocony, nie wątpiłem, że wyglądałem okropnie, a jednak Camus nie zraził się tym i przyłożył swoje usta do mojej brudnej skóry! To wydawało mi się tak niesamowicie intymne, że przez moje ciało przeszły dreszcze podniecenia. Pragnąłem więcej!

~ * ~ * ~

Mdła ziemia zmieszała się ze słonym potem na czole chłopca, a ich smak uświęcał moje wargi, gdy oblizałem je szybko. Musiałem poskromić swoje ciało, by móc sobie pozwalać na taką bliskość.
Odsunąłem się od chłopca usiłując ukryć swoje uwielbienie względem niego. Jego umazana buzia była pełna słodyczy.
- Co zrobiłeś, że Pomona zmusiła cię do samotnego sprzątania? – zadałem to pytanie w tej chwili, by odciągnąć uwagę chłopca od mojego niedawnego pocałunku.
Fillip zawahał się, pokręcił w miejscu niespokojnie i patrząc na moją szyję wymruczał cicho pod nosem:
- Zamyśliłem się i nie przesadziłem kwiatka... Tak na dłużej się zamyśliłem.
Nie mogłem ukryć uśmiechu.
- Pomogę ci sprzątać tylko nie mów nikomu, dobrze? Użyjemy magii, więc pójdzie nam bardzo szybko. – podniosłem chłopca na nogi i otrzepałem jego szatę, a resztę zabrudzeń usunąłem z niej zaklęciem. Niestety buzia i ręce tego Anioła wymagały użycia mydła i sporej ilości wody.
Miałem ogromną ochotę rozpieszczać go i nie wypuszczać z cieplarni.

~ * ~ * ~

- Dziękuję! – rzuciłem piskliwie, co było kolejnym powodem do zawstydzenia, jednak Marcel wcale nie zwrócił na to uwagi. Uśmiechnął się tylko w ten wspaniały sposób i mrugnął porozumiewawczo, a wszystko zaczęło sprzątać się samo. On był niesamowity!
Złapałem go za rękę mocno, jakbym był dzieckiem i unikając jego spojrzenia obserwowałem, jak cieplarnia wraca do stanu sprzed moich dzisiejszych przygód. Profesor pogładził kciukiem moją dłoń.
- Spójrz na mnie, Fillipie. – zażądał łagodnie i nie mogłem mu odmówić. Uniosłem głowę, a on gestem nakazał mi ciszę i wskazał na coś niedaleko jednej z roślinek.
Przysunąłem się i aż uchyliłem usta ze zdziwienia, kiedy zobaczyłem trzy niewielkie pszczoły, które siedziały na miniaturowym rowerku dla trzech osób i zawzięcie pedałowały w powietrzu. Maleńkie kółka poruszały się i w ten sposób trzy owady przemieszczały się od jednego kwiatka do drugiego.
- Jak...? – oderwałem spojrzenie od pszczół i przeniosłem je na nauczyciela, który przypatrywał mi się z uwagą.
- Profesor Sprout chwaliła się, że znalazła lepszy sposób zapylania swoich roślin, widocznie to on. – szepnął i zastukał palcem o blat niedaleko pracujących owadów. Te wystraszone tym odgłosem zaczęły szybkie pedałowanie swoimi cieniutkimi niczym niteczki odnóżami chcąc uciec jak najdalej od źródła hałasu.
Roześmiałem się głośno naprawdę ubawiony tym widokiem. Camus również chichotał, a jego dłoń, którą ściskałem drżała. Nie odważyłem się do niego przytulić, jednak napawałem się odgłosem jego wesołości, ciepłem palców, jak także jego obecnością w cieplarni.
- Chodźmy zanim wrócą z posiłkami i to my będziemy uciekać.
- Dobrze. – skinąłem głową niemożliwie szczęśliwy. Nie spodziewałem się, że moje wielkie nieszczęścia dzisiejszego dnia zamienią się w coś tak cudownego. Byłem wystraszony nagłym atakiem dziwnej rośliny, a teraz już niemalże o niej nie pamiętałem. Marcel zawsze potrafił sprawić, że moje niepowodzenia zamieniały się w najradośniejsze chwile spędzane z nim.
Moje marzenia uległy zmianie. To profesor był rycerzem! Moim rycerzem w lśniącej zbroi! Tylko moim i nikt inny nie miał do niego prawa! Niech dziewczyny znajdą sobie innego!

~ * ~ * ~

Ciepła, brudna rączka chłopca wydawała mi się przesyłać w głąb mojego ciała impulsy, które docierały do serca i otwierały je niczym kwitnący kwiat. Magia była czymś więcej niż umiejętnością, wypowiadanym zaklęciem, machnięciem różdżką. Fillip był tego dowodem. Jego czary różniły się od wszystkich innych. Miał duszę Anioła, był moim Aniołem, którego Pan zamknął w drobnym ciele, zaś moje własne już niemal nie mogło pomieścić miłości, którą do niego czułem.
- Chodźmy na spacer! – chłopiec zaskoczył mnie tą propozycją. Jego policzki były rumiane z powodu zawstydzenia, więc na pewno kosztowało go to wiele odwagi, a tym samym nie mogłem mu odmówić.
- Z przyjemnością, Fillipie. – Czułem, że Pan temu błogosławi.