wtorek, 28 lutego 2017

Le romantisme

Fillip & Marcel

Nie potrafiąc się powstrzymać, roześmiałem się, mocniej zaciskając palce na dłoni Marcela. Był chłodny, pogodny wieczór, wręcz idealny na wspólne wyjście, jednak mój mąż nie był do tego w pełni przekonany.
- Kochanie, nie myśl już o tym. - szepnąłem mu na ucho i szybko musnąłem ustami jego szorstki od wieczornego, delikatnego zarostu policzek.
- To jak układać się z diabłem. - uparcie obstawał przy swoim.
- Nie, mój słodki. To przysługa, którą będziemy musieli kiedyś oddać Oliverowi i Reijelowi. Dzisiaj oni zajmą się naszym synem, innym razem to my będziemy musieli zaopiekować się ich bliźniętami, kiedy oni pójdą na randkę. Nie cieszysz się, że spędzimy trochę czasu tylko we dwóch?
- Aniele, nie znęcaj się nade mną. Wiesz, że nie o to mi chodzi. - Marcel spojrzał na mnie błagalnie i uniósł moją dłoń do swoich ust, całując ją z szacunkiem i uczuciem. - To był pomysł Reijela, a on nie należy do osób, którym coś podobnego przychodzi ot tak do głowy. Nasz syn jest pod opieką diabła.
- Jest z nimi Oliver, mój zamartwiający się niepotrzebnie misiu. - rozbawiony zatrzymałem mojego mężczyznę i pocałowałem lekko.
To wystarczyło, żeby Marcel się rozluźnił. Położył dłonie na moich biodrach i najwyraźniej nie zamierzał zbyt szybko ruszyć się z miejsca. Jego wargi powoli i czule muskały moje, jakbyśmy mieli cały czas świata w swoich rękach. Zarzuciłem ramiona na jego szyję i powoli bawiłem się jego włosami.
- Już ci lepiej, kochanie? - zapytałem rozbawiony, ponieważ doskonale znałem odpowiedź.
- Tak. Nawet zacząłem dostrzegać plusy tej sytuacji. - zamruczał opierając policzek o moje ramię i pokrywając słodkimi buziakami moją szyję.
- Tylko nie zapominaj, że idziemy na kolację, Marcelu. Na deser będziesz musiał trochę poczekać.
W odpowiedzi mój mąż zamruczał z zadowoleniem wywołując tym mój cichy śmiech.
Czasami zachowywał się po prostu słodko, niemal dziecinnie i rozbrajająco. Zupełnie nie odczuwałem różnicy wieku między nami, co sprawiało mi prawdziwą radość. Byliśmy sobie równi, pod każdym względem, chociaż musiałem przyznać, że uwielbiałem kiedy mnie rozpieszczał, a to robił bardzo często. Przynajmniej raz w miesiącu, bez żadnej okazji przynosił mi piękny bukiet kwiatów, a innym razem obsypywał mnie najlepszymi czekoladkami. Nathaniel cieszył się z takich okazji w szczególności, ponieważ w dni, kiedy ja dostawałem swoje łakocie, on dostawał swoje. Zresztą nasz malec często otrzymywał także drobne upominki zarówno ode mnie, jak i od Marcela. W naszym sklepie nie było nowych dodatków do mioteł, których nasza pociecha by nie miała jako pierwsza. Mogłem odmówić mu nowej zabawki z powodów ekonomicznych oraz z całkowitego braku miejsca w jego pokoju, mogłem nie kupić mu słodyczy, co wiązało się z jego zdrowiem, ale nigdy nie potrafiłem powiedzieć „nie”, kiedy chodziło o quidditcha.
- Chodźmy, Aniele. Rezerwacja nie będzie na nas czekać w nieskończoność. - Marcel ścisnął moją dłoń i znowu ją pocałował. W każdym jego geście widziałem dowodu jego miłości do mnie i wcale nie próbował tego kryć tylko dlatego, że znajdowaliśmy się w miejscu publicznym. Czasami miałem nawet wrażenie, że stara się zakomunikować ludziom jakim jest szczęściarzem.
Głuptas.

~ * ~ * ~

Romantyczna kolacja przy świecach z miłością mojego życia. Czy można chcieć czegoś więcej? W końcu od czasu do czasu, randka bez naszego pełnego życia Pluszowego Misia, który nie lubił posiłków przygotowywanych przez obcych ludzi, nie była złym pomysłem.
Tylko ja i Fillip.
I restauracja pełna obcych, ciekawskich ludzi oraz dzielący nas od siebie stół.
Nie tak wyobrażałem sobie romantyczny wieczór z moim mężem, ale zamartwiając się o synka, nie pomyślałem o tym wcześniej. Teraz dostrzegałem swój błąd bardzo wyraźnie i im dłużej o tym myślałem, tym goręcej chciałem coś zmienić.
- Kochanie, wiem, że obiecałem ci romantyczną kolację, ale co byś powiedział na to, żebyśmy zmienili odrobinę plan naszej randki? - nie wytrzymałem i w końcu podjąłem temat.
- Co chodzi ci po głowie, Marcelu? - na ustach Fillipa pojawił się cudowny, czarujący uśmiech, który rozwiał wszystkie moje wątpliwości.
- Gdybyśmy tak wzięli romantyczną kolację na wynos w jakimś barze i zjedli ją na ławce w parku przy świetle latarni... - cóż, zabrzmiało to niewątpliwie gorzej, niż początkowo sądziłem. - Przytuleni do siebie, z dużą porcją czułości... - dodałem dla ratowania sytuacji.
- Marcelu, to cudowny pomysł! - mój Anioł zarzucił mi ramiona na szyję i pocałował mnie mocno. - To będzie o wiele romantyczniejsze, niż restauracja.
Odetchnąłem z ulgą. Moja teściowa na pewno nie pochwalałaby takiej randki, ale przecież ona nie pochwalała także wyboru mnie na swojego zięcia, więc wątpiłem by miało to jakiekolwiek znaczenie. Zresztą, Fillip nie wydawał się wcale żałować zmiany naszych niedawnych planów.
Wyszliśmy z parku, który właśnie przecinaliśmy i wmieszaliśmy się między ludzi na głównej handlowej ulicy miasta, która tętniła życiem mimo wieczornej godziny. Pozwoliłem by mój mężczyzna wybrał miejsce, w którym zamówimy coś do jedzenia, zdając się całkowicie na jego intuicję i smak.
- Chińszczyzna! - zadecydował w końcu i wciągnął mnie do stosunkowo niewielkiej, ale całkiem schludnie wyglądającej restauracji. Azjata za ladą uśmiechał się przyjemnie przyjmując nasze zamówienie, ale co najważniejsze, nie musieliśmy zbyt długo na nie czekać.
Wprawdzie uważałem Fillipa za najlepszego kucharza na świecie i nic nie mogło równać się z przygotowywanymi przez niego potrawami, ale na myśl o pachnącym przyprawami posiłku w papierowym pudełeczku, które niosłem, ciekła mi ślinka. Nic dziwnego, byłem w końcu głodny jak wilk.
Wróciliśmy do parku i bez najmniejszego nawet problemu znaleźliśmy pustą ławkę, która idealnie nadawała się na miejsce naszej romantycznej kolacji. Usiadłem na czystej ławeczce, zaś Fillip usadowił się na moich kolanach przodem do mnie. Otrzymałem od niego małego buziaka, zanim mój mężczyzna nie porwał swojego pudełka z chińszczyzną i nie wepchnął do ust wielkiej porcji makaronu. Rozbawiony poszedłem za jego przykładem, ciesząc się, że zamówiłem podwójną porcję, ponieważ mój apetyt rósł w miarę jedzenia.
Kilka minut później było już po wszystkim.
- Ależ byłem głodny! - Fillip pogładził brzuch z błogim uśmiechem. - W restauracji, do której się wybieraliśmy, umarłbym z głodu, gdybym miał jeść powoli i dystyngowanie! No i krzesło nie byłoby tak wygodne. - jego usteczka wygięły się figlarnie, kiedy pokręcił się na moich kolanach. - Teraz proszę o deser. Romantyczna kolacja bez deseru się nie liczy! - oblizał się wymownie i przysunął usta bardzo blisko moich.
- Hm, deser? Bardzo chętnie. - sięgnąłem jego warg w delikatnym, powolnym pocałunku, który smakował chińszczyzną, ale i tak był cudownie słodki.
Nawet nie wiem kiedy, moje dłonie znalazły się na zgrabnych, idealnych pośladkach Fillipa. Gładziłem je i uciskałem lekko, a w zamian otrzymałem kilka wyzywających skubnięć w dolną wargę. Mój chłopiec najwyraźniej powoli się rozkręcał i nie miał zamiaru zadowolić się tylko niewinnymi pieszczotami.
- Wspominałem coś o deserze? Miałem na myśli weselny tort! - oświadczył ze śmiechem Anioł i przesunął się na moich udach jeszcze bliżej, dzięki czemu nasze ciała stykały się na tyle, na ile było to możliwe na niewygodnej parkowej ławce.
- Co tylko pan dobie życzy, panie Camus. - zamruczałem mu do ucha, a następnie possałem je lekko.
Po co w ogóle był mi dziś płaszcz, skoro ten wieczór był wyjątkowo upalny?

Reijel & Oliver

Przyglądałem się dzieciakowi Marcela, a dzieciak przyglądał się mi, gotów do ucieczki w razie ataku. Byliśmy na jego terenie, więc miał oczywistą przewagę, chociaż jako kilkuletni człowieczek nie miał ze mną większych szans nawet we własnym domu. Mimo wszystko nie ufałem mu, uważając go za nieobliczalnego, zaś on nie ufał mi, zapewne mając na mój temat takie samo zdanie, więc byliśmy kwita. To, co o sobie sądziliśmy nie miało jednak żadnego znaczenia, ponieważ nasze losy były ze sobą w pewnym stopniu połączone, podobnie jak losy moich dzieci.
- Kolacja gotowa, jeśli zaraz nie siądziecie do stołu, zapiekanka wystygnie, a ja nie będę jej odgrzewał! - Oliver nadąsany wszedł do salonu, ale ani ja, ani dzieciak Marcela nie spuściliśmy siebie nawzajem z oczu. Tak było bezpieczniej. - Merlinie, daj mi więcej cierpliwości, bo zaraz kogoś żywcem obedrę ze skóry! - usłyszałem kilka cichych kroków i wyczułem, że to wystarczyło żeby Oli stanął za mną. Jego palce zacisnęły się boleśnie na moim uchu. - Wstawaj! Idziemy jeść! Nathanielu, biegnij do kuchni i siadaj do stołu. My zaraz do ciebie dołączymy.
- Czy mógłbyś mnie już puścić? - starałem się odgrywać niewzruszonego, kiedy dzieciak był z nami, ale teraz mogłem pozwolić sobie na ciche jęknięcie. Bolało! Oliver złapał moje ucho jak w imadło i tarmosił je boleśnie, jakby planował je wyrwać.
- Czy mógłbyś przestać stresować Nathaniela? - odpowiedział pytaniem na pytanie. - To tylko dziecko i koszmary z tobą w roli głównej nie są mu w tak młodym wieku potrzebne. Zachowuj się jak odpowiedzialny dorosły! A teraz do kuchni!
Oliver puścił w końcu moje ucho, więc rozmasowałem je, patrząc na niego z urazą. Byłem do żywego dotknięty takim traktowaniem, ale równocześnie odczuwałem wyraźny głód, więc nie miałem zamiaru sprzeciwiać się mężczyźnie, któremu z własnej woli oddałem serce i który zapełniał mój żołądek, kiedy tego potrzebowałem.
Z ustami pełnymi zapiekanki, Nathaniel śledził mnie uważnym spojrzeniem gotowego na wszystko zwierzęcia. I dobrze, to znaczyło, że przynajmniej on wiedział, kogo w tym domu powinien się poważnie obawiać.
Nałożyłem sobie na talerz kawałek zapiekanki i ugryzłem pokaźny kawałek. Pogryzłem ją i poczułem jak zaczyna wypalać mi wnętrze ust oraz język. Oczy zaszły mi łzami, a z nosa w każdej chwili mogło zacząć cieknąć. Miałem ochotę wypluć cały kęs na talerz, ale w kuchni zjawił się właśnie Oliver, co wiele komplikowało. Z trudem przełknąłem to, co miałem w ustach i sięgnąłem po wodę wypijając pół szklanki.
Syn Marcela uśmiechnął się szeroko. Zbyt szeroko żebym mógł uznać to za przypadek.
- Ty mały... - syknąłem przez zęby, ale dłoń Olivera spoczęła na moim ramieniu ściskając je mocno.
- Ostatnio narzekałeś, że się ciebie boi, więc chyba powinieneś się cieszyć, że postanowił utrzeć ci nosa.
- Od samego początku byłeś z nim w zmowie! - zdradzony przez kochanka, ojca swoich dzieci!
- Podszedł do mnie, kiedy przygotowywałem kolację, a ty przewijałeś maluchy i poprosił żebym zrobił zapiekankę, która wypali ci gardło. Domyślił się najwyraźniej, że lubisz łagodne potrawy, a to chyba dobrze o nim świadczy, prawda? - Oliver oparł brodę o moje ramię. - Pokonany przez kilkulatka. - szepnął mi na ucho i roześmiał się siadając na swoim krześle. - Nie żałujcie sobie zapiekanki. Druga już się piecze.
Rzucałem wściekłe spojrzenia to patrząc na zadowolonego z siebie dzieciaka, to na nie mniej szczęśliwego zdrajcę. Jak nisko musiałem upaść żeby doświadczać czegoś podobnego?
Oli zabrał moją nadgryzioną porcję i przełożył ją na swój talerz. W tej samej chwili zadźwięczał dzwonek piekarnika i mój chłopak podszedł do niego wyjmując z niego dekę.
- Ta jest łagodna, głuptasie. - uspokoił mnie, ale wcale mu nie ufałem.
Spróbowałem maleńki kawałek ze środka aby mieć całkowitą pewność, że nie próbuje mnie oszukać i dopiero wtedy na moim talerzu wylądowała porcja ze dwa razy większa od poprzedniej.
Zjedliśmy w spokoju, co dało siedzącej ze mną przy stole dwójce czas na nacieszenie się zwycięstwem nade mną i z każdą chwilą pobudzało mój gniew. Nie byłem jednak zdolny do wybuchu, jak zdarzało mi się to dawniej.
Co było ze mną nie tak?!

~ * ~ * ~

Złapałem spoczywającą na stole dłoń Reijela i ścisnąłem ją lekko. Nadal byłem rozbawionym jego miną, kiedy zaczął przeżuwać stanowczo za ostrą jak na jego gust zapiekankę i wątpiłem, czy kiedykolwiek o tym zapomnę. Wiedziałem jednak, że mój kochanek jest teraz obrażony i nie łatwo będzie mi go udobruchać, chociaż uważałem, że było warto.
Reijel tymczasem zignorował mój dotyk i podejrzewałem, że właśnie taką taktykę przyjął na najbliższe godziny lub nawet dni, kiedy to będzie się na mnie dąsał. Wiedziałem, że tylko w jeden sposób mogę go przeprosić, ale to musiało zaczekać, aż znajdziemy się w zaciszu naszej sypialni. Pytanie, jak do tego czasu miałem radzić sobie z jego złością.
Nath otarł usteczka najedzony, więc wysłałem go do salonu, aby położył się na chwilę i pozwolił brzuszkowi odpocząć po posiłku. Wykorzystałem ten czas na rozmowę z Reijelem, lub chociaż jej próbę.
- To był tylko niewinny żart, nie bierz tego do siebie. - próbowałem go przekonać. - Nathaniel zaczyna cię lubić i dlatego chciał ci pokazać, że już się ciebie nie boi. Powinieneś to docenić.
Jego spojrzenie mogłoby burzyć miasta.
- Reijelu, bliźnięta również będą kiedyś sobie z ciebie żartować i nic na to nie poradzisz. Nie jesteś już złym wilkiem, którego należy się obawiać, ale zwykłym, groźnie wyglądającym tatuśkiem, który wbrew temu, co nadal chce o sobie myśleć, jest nieszkodliwy. Nie ma w tym nic złego! - dodałem szybko, widząc jego minę. Gdyby chciał, mógłby spuścić na to miasto wszystkie plagi egipskie, a tego zdecydowanie wolałem uniknąć.
- Wujku! - Nathaniel wszedł do kuchni i wlepił spojrzenie w Reijela. - Chodź się bawić!
- Hę? - mina mojego kochanka zdradzała najwyższy stopień zaskoczenia.
Malec tymczasem złapał go za rękę i usilnie próbował siłą zmusić mężczyznę do podniesienia się z krzesła.
- Chodź! - jęknął ciągnąc z całej siły. - Bawić się w patrzenie! - odwrócił się tyłem do Reijela, założył sobie jego rękę na ramię i przebierał nóżkami w miejscu, ponieważ jego wujek ani drgnął.
- Bawić się w patrzenie?! - Reijel warknął na chłopca wyrywając rękę z uścisku i podnosząc malca z ziemi. - To ja traktuję cię całkiem poważnie, a ty uważasz to za zabawę?! Co za bezczelny dzieciak! - przełożył sobie Nathaniela przez kolana i wymierzył mu klapsa.
Na początku obawiałem się, że może zrobić chłopcu krzywdę, ale ręka mężczyzny uderzyła o pośladki Natha z taką siłą, że maluch roześmiał się rozbawiony nową zabawą. Nie wiem, co musiało mu się podobać bardziej, wiszenie głową w dół, czy udawane bicie. W każdym razie, chłopiec majdał nóżkami, piszczał i śmiał się głośno, za każdym razem, kiedy Reijel zadawał udawany cios. Nie sądziłem, że potrafi się miarkować, ale najwyraźniej dał już się oswoić w 100%.
- Tak cię to bawi? - mój kochanek najwyraźniej również nieźle się bawił, ponieważ właśnie syczał groźne do ucha Nathaniela, a malec chichotał cicho żeby słyszeć. - Kiedy moje dzieci dorosną, staną w obronie ojca, a wtedy nie będziesz miał szans. Starcie dwoje na jednego nawet tobie da radę!
- Reijelu, to będzie nieuczciwe. - zauważyłem. - Nie powinieneś uczyć ani Nathaniela, ani naszych maluchów czegoś takiego.
- Nie muszą grać fair, mają zwyciężać. - machnął na mnie ręką i postawił Natha na ziemi.
Naprawdę cieszyłem się, że mój kochanek nie zajmuje się synem Fillipa i Marcela częściej, ponieważ daleko mu było do dającego dobry przykład dorosłego. Sytuacja z pewnością wyglądała gorzej w przypadku naszych dzieci, przez co w czarnych barwach widziałem ich wychowanie. Mały aniołek Camusów i dwa diabełki Ballacków. Już teraz przechodziły mnie ciarki na myśl o tym, co będzie się działo, kiedy ta trójka zacznie bawić się wspólnie.
- Dobra, idziemy do salonu. Nauczę cię jak należy zastawiać zasadzki. Będziesz polował na koty sąsiadów! - Reijel pchnął Nathaniela w stronę drzwi.
Złapałem się za głowę czując nadchodzącą migrenę.
- Nie sądzę żeby to był dobry pomysł. Marcelowi się to nie spodoba.
- Cicho, wiem doskonale, co robię i co przyda się dzieciakowi, kiedy dorośnie! - zostałem zwyczajnie zignorowany. - Zresztą, nie planuję go uczyć, jak torturować wrogów, a jedynie jak ich łapać.
Merlinie, w domu będziemy musieli odbyć bardzo poważną rozmowę na temat wychowywania dzieci. Nie chciałem żeby moje odziedziczyły kodeks postępowania po Reijelu.