piątek, 29 listopada 2013

L'excitement

To dziwne uczucie, kiedy z jednej strony pragniesz czegoś całym sobą i drżysz na myśl o spełnieniu swoich pragnień, zaś z drugiej nie możesz znieść faktu, iż inni również będą się cieszyć tym, co powinno należeć wyłącznie do ciebie. Te złość i zazdrość wymieszane z podnieceniem i niecierpliwością potrafią nie tylko przyprawić o zawrót głowy, ale także o szaleństwo. Jak to możliwe, że dwa sprzeczne uczucia splatają się ze sobą w ciasnym uścisku, który czyni je jednym, choć przecież to niemożliwe?
- Nie podoba mi się to. - mruczałem niezadowolony jeszcze przed samymi zajęciami z obrony przed czarną magią, które w zastępstwie wyjątkowo miał prowadzić Marcel. - One będą się ślinić zamiast słuchać, co mówisz! - splatając ramiona na piersi z trudem powstrzymałem się przed tupnięciem dla nadania mocy moim słowom. - Już teraz czuję ich nienawistne spojrzenia na plecach, kiedy z tobą rozmawiam, a one ostatkiem swojej hydrzej woli trzymają się z daleka i nie wiedzą o czym rozmawiamy.
Marcel uśmiechnął się, chociaż widziałem jak stara się opanować reakcje swoich ust na moje słowa. Nie próbował mnie tym udobruchać, ale i tak miękłem, kiedy patrzyłem na ten uśmiech, który sięgał jego pięknych oczu.
- Fillipie, podejrzewam, że ty również nie będziesz wsłuchiwał się zbyt uważnie w moje słowa.
- Ja to co innego! Ja słucham uważnie, a jednocześnie odpływam myślami, bo jestem wyjątkowy.
- Tylko dlaczego ja też muszę tu stać? - mruknął przy okazji Oliver, który został zmuszony przeze mnie do dotrzymania nam towarzystwa.
- To wygląda mniej podejrzanie, więc milcz i stercz tutaj, jak dobry przyjaciel. - skarciłem go obdarzając ostrzegawczym spojrzeniem. Ostatnimi czasy Oli był trochę blady, zmęczony i zdołowany toteż uznałem, że odrobina towarzystwa mu nie zaszkodzi, a może nawet zdoła go rozweselić. Kiedy pytałem o przyczynę jego kiepskiego stanu nie chciał się przyznać, więc nie nalegałem. Musiałem działać na oślep, ale i tak robiłem, co w mojej mocy. Oliver był przecież dla mnie wszystkim – kuzynem, przyjacielem, bratem.
- Też mi zaszczyt. - bąknął pod nosem, więc kopnąłem go lekko w kostkę w ramach kary.
- Fillipie... - Marcel upomniał mnie łagodnie, zaś Oliver uśmiechnął się przebiegle.
- Zachowuj się tak dalej, a wszyscy od razu zrozumieją, że flirtujesz z nauczycielem i zaczną opowiadać niestworzone historie. Wszystko dojdzie do dyrektora, a wtedy...
- To może ty sobie lepiej idź, jeśli masz zamiar mnie dodatkowo denerwować? - ukróciłem jego wywody.
- Myślę, że najlepiej będzie jeśli obaj już się oddalicie. - profesor położył dłonie na naszych ramionach i lekko odwrócił nas w stronę drzwi sali lekcyjnej. Niepostrzeżenie przysunął usta do mojego ucha wprawiając w drżenie całe moje ciało. - Niech sobie na mnie patrzą, ty możesz dotykać, a jeśli będziesz grzeczny może po zajęciach pozwolę ci zostać dłużej w klasie... - wymruczał kusząco, zwiesił głos i niemal doprowadził mnie tym do podniecenia.
Przecież to oczywiste, że atrakcyjny nauczyciel latania stanowi obiekt fantazji, kiedy nagle stanie przy biurku nauczycielskim w swojej rozpiętej szacie, której nie nosi na żadnych swoich zajęciach, by mu nie przeszkadzała. Oprze się o blat, skrzyżuje w kostkach nogi w tych swoich ciemnych jeansach i wodząc spojrzeniem po uczniach zacznie wykładać materiał, który należy zrealizować. Płonąłem od środka na myśl o tym!
Jasne, miałem Marcela na co dzień całego dla siebie, ale i tak czułem podniecenie, kiedy wyobrażałem go sobie w takiej czy innej sytuacji, a Marcel Camus i biurko to jedna z tych fantazji, które nigdy mi się nie znudzą. Może powinienem być niegrzeczny, by mnie ukarał? Byłem nie lepszy, niż te wszystkie zakochane w nim dziewczęta, ale co mogłem na to poradzić? Przecież on sprawiał, że drżała każda komórka mojego ciała!
Nauczyciel wprowadził nas do sali obrony przed czarną magią i czekając aż się usadowimy, stanął przy biurku lekko opierając o nie swoje naprawdę zgrabne pośladki. Wiedziałem, że to zrobi! Znęcał się nade mną! Aż serce zabiło mi szybciej, gdyż tylko on mógł tak pobudzać wyobraźnię nawet tak drobnym gestem.
Rozsiadłem się przy swoim stoliku miętosząc w napięciu kolano Olivera, który przewrócił oczyma i zrzucił moją dłoń ze swojej nogi.
- Przesiądę się jeśli będziesz mnie maltretował. - zagroził cicho. - Cieszę się, że go zdobyłeś i nadal szalenie pragniesz, ale czy ja muszę przez to cierpieć?
- Ale ja nie mam co zrobić z rękami! - pisnąłem błagalnie wpatrując się w mojego bezwzględnego kuzyna.
- Nie! Miętoś sobie swoje nogi, a nie moje.
Marcel rozpoczął zajęcia od krótkiego wykładu na temat istot niebezpiecznych, ale całkowicie fizycznych, które przy odrobinie szczęścia dało się unieszkodliwić choć na chwilę za pomocą własnej siły fizycznej, sprytu i zwinności. Choć na co dzień zajmował się quidditchem na pewno wiedział, co mówi i nie jeden raz udowodnił swoją wartość w starciu z czymś niebezpieczniejszym niż kafel czy zawodnik drużyny przeciwnej. Należał do Upadłego Rodu, więc strzegł swoich tajemnic i nawet ja nie wiedziałem o nim wszystkiego. Jeszcze nie.
- Nie zawsze macie pod ręką różdżkę, czasami zostanie wam wytrącona, a wtedy nie musicie czuć się bezbronni. - rozumiałem, że ten temat zajęć został mu narzucony, ale był tak pewny siebie i przekonywający, że obawiałem się, iż zechce zademonstrować kilka technik obronnych, a wtedy najpewniej zacząłbym zabijać każdego, kto tylko by go dotknął. Wyłącznie Oliverowi pozwoliłbym na to, gdyż był on ostatnią osobą, która mogłaby czuć cokolwiek do Marcela. Prędzej by go znienawidził, niż pokochał. - Niestety, zajęciami praktycznymi zajmiecie się dopiero pod okiem waszego nauczyciela. Przykro mi, ale takie otrzymałem dziś informacje i nie mogę na to wpłynąć. To nie mój przedmiot. - spojrzenie mężczyzny skupiło się na mnie. Czyżby potrafił wyczytać z mojej twarzy myśli, które właśnie plątały mi się po głowie?
Nie powinno mnie to dziwić, Marcel potrafił wszystko!

~ * ~ * ~

Spojrzenia rzucane przez Fillipa były tak wymowne i zawierały w sobie tak wielki ładunek słodyczy, że z największym trudem odwracałem wzrok od tego Cudu, który dorastał w zastraszającym tempie, a jednocześnie pozostawał dzieckiem. Jego uwielbienie względem mnie zakrawało na grzech, a uczucia na herezję, ale schlebiał mi tym i musiałem przyznać, że w pełni odwzajemniałem jego miłość. Przecież nie zawahałbym się poświęcić dla niego życia, nie chciałem plątać się po tym świecie bez niego, to dla niego walczyłem o lepsze jutro, dla niego śniłem i budziłem się każdego dnia.
To nie Bóg dał mi życie, ale Fillip. To on był moim stwórcą, moim Światem.
- Naprawdę nie sprawia mi przyjemności zanudzanie was teorią, ale to na mnie spadł ten przykry obowiązek. Myślę jednak, że zamieniając ten wykład w dyskusję będzie wam łatwiej przyswajać materiał, jak również unikniemy chrapania niektórych jednostek. - naprawdę chciałem by byli zainteresowani moimi zajęciami, toteż planowałem wychodzić z siebie, jeśli będzie taka potrzeba. Mój plan był prosty – chciałem w ten sposób zaimponować Fillipowi. W jego oczach musiałem być idealny pod każdym możliwym względem, pozbawiony wad. I tak, brzmienie mojego głosu, każdy mój gest, ruch, uśmiech – wszystko to musiało doprowadzać mojego Anioła do szaleństwa.
Miałem wrażenie, iż idzie mi całkiem dobrze. Fillip wpatrywał się we mnie nieprzerwanie, jego usta były rozchylone, a języczek raz za razem zwilżał miękkie wargi, których smak potrafił odbierać zmysły. W ciemnych oczach chłopca niemal widziałem odbijającą się zapowiedź bliskiej przyszłości. Obaj pragnęliśmy wykorzystać tę okazję, kiedy to zamiast na lekcji quidditcha spotkaliśmy się w odrobinę innych, pobudzających wyobraźnię okolicznościach. Byłem nauczycielem i pragnąłem to wykorzystać.
Fillip był rozkojarzony, więc miałem dobrą wymówkę by zatrzymać go w sali po zajęciach. Nawet gdyby ktoś podejrzewał, że coś mnie z nim łączy, nie potrafiłbym zrezygnować z okazji zostania z nim sam na sam, całowania jego ust, posadzenia go na biurku i dotykania. Nie byłem dzieckiem, więc nie sądziłem, że uczenie go w zamkniętym pomieszczeniu może działać na moje ciało w jakiś szczególny sposób, a jednak czułem lekkie mrowienie w okolicach krocza ilekroć rzuciłem na niego okiem.
*
- Dziękuję za wasz wkład w te zajęcia i do zobaczenia na moich lekcjach. - obdarzyłem uśmiechem ogół grupy. - A ciebie, Fillipie, prosiłbym o pozostanie na chwileczkę w klasie. Nie wierzę, że straciłeś głos, kiedy byłeś taki wyjątkowo rozmowny przed zajęciami.
Fillip ukrył twarz za włosami, kiedy pokornie schylił głowę, ale widziałem, że na jego ustach pojawił się subtelny uśmiech, a zębami zaczął przygryzać wargę chcąc powstrzymać odruch okazywania zadowolenia.
Sam z trudem nad sobą panowałem widząc, jak entuzjastycznie reaguje na moje polecenie, zaś świadomość tego, co chcę z nim robić nie pomagała mi się uspokoić. Moje ciało było go spragnione, moje serce chciało czerpać całymi garściami z bliskości tego należącego do chłopaka, moje dłonie drżały z niecierpliwości, a usta łaknęły jego ust.
Niemniej jednak, to wzrok Olivera miał moc sprowadzenia mnie na ziemię. On wiedział, co kryje się w moich myślach i karcił mnie swoim niebieskim spojrzeniem. Czułem się jak ostatni zboczeniec, kiedy spoglądałem w te pełne niechęci i chłodu tęczówki, za którymi kryła się nieodgadniona tajemnica.
- Zadbam by nikt was nie zaskoczył, ale skrzywdź go kiedykolwiek, a nie zobaczysz więcej światła słonecznego. - syknął mi w twarz tak, by Fillip nie słyszał ani jednego słowa.
- Wiesz dobrze, że przy mnie nigdy nie uroni ani jednej łzy. - odpowiedziałem pewnym głosem. - Jest dla mnie wszystkim.
Skrzywił się, ale miał pełną świadomość, że mówię prawdę. Może od zawsze wiedział, co czuję do jego kuzyna i podejrzewał, że sprawy tak się potoczą, a to wywoływało jego reakcje obronne na to uczucie?
Drzwi sali zamknęły się, a zaklęcie, najpewniej rzucone przez Olivera, dodatkowo je zablokowało. To wystarczyło. Fillip rzucił się na mnie popychając na biurko, które zajęczało w proteście. Jego usta zmiażdżyły moje, jego dłonie mocno trzymały mnie za kark, zaś nogami oplótł mnie mocno. Miałem ochotę roześmiać się, kiedy to zrobił, ale nie dał mi okazji. Mogłem tylko oddać jego zachłanny pocałunek i ściskając zgrabne, cudowne pośladki odsunąć się od biurka. Posadziłem na nim mojego Anioła i nie odsunąłem się nawet na krok, kiedy swoim ciałem niemal wtapiał się w moje. Wiele wysiłku kosztowało mnie uwolnienie się od tych ramion i warg.
- Naprawdę tak bardzo podobam ci się zamknięty w czterech ścianach klasy z grupką uczniów?
- Podobasz mi się zawsze. - sprostował bawiąc się moimi włosami i uśmiechał się, kiedy jego spojrzenie sunęło po mojej twarzy, jakby do tej pory nie miał jeszcze wystarczająco wiele czasu by się nią nacieszyć. - To może być jedyna i ostatnia okazja, kiedy mam cię przy sobie, jako zwyczajnego nauczyciela, który stoi w tej szarej klasie, w której wielkie biurko tylko zawadza, chociaż może być odpowiednio wykorzystane. - w jego czekoladowym spojrzeniu rozbłysły niepokorne iskierki flirtu. - Kiedy jesteśmy na zewnątrz i uczysz mnie latania, oddaję się całkowicie pod władanie miotły, wiatru i gry. Nie mogę wtedy podniecać się twoim widokiem. Tym bardziej, że nie mam gdzie ukryć erekcji.
- Tak, jak mogłem tego nie zauważyć. - uśmiechając się odsunąłem od niego całe ciało. Sięgnąłem do jego szkolnej szaty, którą całkowicie z niego zdjąłem i położyłem dłoń na nabrzmiałym kroczu. - To na pewno trudno ukryć.
Fillip zaśmiał się gardłowo i odchylił opierając rękoma za plecami. Obserwował mnie uważnie, niemal wyzywająco, kiedy rozpinałem jego spodnie i pochylałem się nad podnieconym, ukochanym ciałem. Spojrzałem chłopakowi w oczy, a następnie pocałowałem jego oswobodzony z bielizny członek by w końcu wziąć go w usta i ssać, lizać, pieścić najlepiej, jak potrafiłem.

~ * ~ * ~

Westchnąłem, jęknąłem i starałem się nie zamykać oczu, nie odchylać przesadnie głowy. Chciałem patrzeć na Marcela, śledzić ruchy jego idealnych warg na moim ciele. Nie robił tego pierwszy raz, nie był on także ostatni, a jednak nie potrafiłem oderwać oczu od jego płynnych ruchów, które były jednoznaczne z odczuwaną przeze mnie rozkoszą.
Marcel Camus – idealny, przystojny, miły, łagodny, utalentowany, niezwyciężony, tajemniczy. Choć był nie do zdobycia, na jego punkcie szalały nauczycielki, uczennice, może nawet uczniowie. I był mój. Tylko i wyłącznie mój. Jego ciało, jego serce, jego dusza – wszystko. Inni mogli o nim marzyć, ja miałem go na własność. Potwierdzał to każdym swoim oddechem, każdym uderzeniem serca.
- Marcel... - wydusiłem rozkoszując się dźwiękiem jego imienia w moich ustach, jak również jego pełnymi miłości zabiegami. Może to dziwne, ale naprawdę czułem wszystkie te głębokie, gorące uczucia w sposobie, w jaki mnie pieścił. To było coś więcej niż zwykła gra wstępna. To były nowe narodziny.
Starając się nie kąsać warg, odsunąłem od siebie jego głowę najdelikatniej jak potrafiłem. Było mi błogo, więc mój cudny kochanek zasłużył na podziękowanie. Pochyliłem się i pocałowałem go w czoło. Mój Marcel wyprostował się ze słodkim uśmiechem na ustach. Objął swoimi dłońmi moją twarz i oddał muśnięcie w ten sam sposób.
- Więc może ja zdejmę spodnie? - zaproponowałem rozbawiony. - W mojej torbie powinna być oliwka do ciała. - trochę się zawstydziłem mówiąc o tym głośno, ale spojrzenie, jakie rzucił mi mężczyzna było bardzo wymowne. Podobało mu się to, że zadbałem o wszystko.
Zsunąłem się z biurka, kiedy on przeszukiwał moje rzeczy. Drżałem odrobinę, kiedy zdejmowałem spodnie. Wyłożyłem nimi blat, dorzuciłem swoją szkolną szatę i ponownie usiadłem na biurku. Tym razem rozsunąłem uda i wysunąłem biodra do przodu tak by Marcel miał do mnie lepszy dostęp.
Gotowy obserwowałem, jak wyjmuje tubkę oliwki, którą ukradłem Oliverowi i wącha ją odkręcając. Na pewno spodobał mu się ten zapach! Ja go uwielbiałem.
Rzucił mi długie, uważne spojrzenie, a jego krocze zareagowało wyprężając się w spodniach. Nawet nie próbował tego ukryć, bo i po co miałby to robić? Przecież miał świadomość, iż chłonę reakcje jego ciała jakby to od nich zależał każdy oddech. Wiedział, że kocham go w każdym calu, tak jak on kocha każdy kawałeczek mnie. Od początku zdawał sobie sprawę z tego, że nasze dzisiejsze zajęcia zakończą się w ten jeden, szczególny sposób. Byliśmy jednym uczuciem w dwóch spragnionych siebie ciałach.
Otrzymałem lekki, ciepły pocałunek, kiedy Marcel zbliżył się do mnie, zaś jego usta wyginały się rozkosznie ku górze. Pragnął mnie, a ja pragnąłem jego i teraz byliśmy bliżej spełnienia swoich pragnień, niż jeszcze minutę temu.
- Marcel... - rzuciłem wypuszczając z płuc powietrze, kiedy przesunął palcami po moim udzie.
- Tak, kochanie? - pocałował mnie w kolano i wycisnął na dłoń sporą ilość oliwki.
- Lubię kiedy do mnie mówisz. - przyznałem z uśmiechem czując jak rozpiera mnie radość, gdy jego cudne, szare oczy lśniły wewnętrznym blaskiem wywołanym moimi słowami.
Pocałował mnie, a jego ciepłe palce musnęły opuszkami moje pośladki. Powoli wsunęły się między dwie spragnione dotyku półkule i odnajdując wejście naparły. W tym czasie także język mojego kochanka przedzierał się przez zasłonę ust wnikając do środka.

~ * ~ * ~

Westchnąłem w jego słodkie wargi i przysunąłem się bliżej wsuwając palec w drobny otworek, który przyjął mnie z drżeniem. Starałem się pieścić go możliwie jak najdłużej, masować jego ciało, przygotowywać go na kolejne słodkie pieszczoty. Moim największym pragnieniem było rozpieszczanie go i teraz robiłem co w mojej mocy, by to osiągnąć. Całowałem, masowałem jego wejście, gładziłem ciepłe, miękkie ścianki. Czułem, jak chłopak drży pode mną, słyszałem ciche jęki i westchnienia wydawane prosto w moje usta. Wnętrze jego warg było niemożliwie gorące i słodkie.
Odsunąłem się od niego podziwiając jego słodziutkie oblicze, zaróżowione policzki i błyszczące oczy w kolorze czekolady. Był taki piękny.
- Marcel! - wyjęczał rozsuwając nogi jeszcze szerzej. Zapraszał mnie, a ja nie miałem na tyle silnej woli by mu odmówić.
- Co tylko rozkażesz, mój piękny. - pochyliłem się całując jego unoszącą się szybko pierś i zabrałem palce z tej słodkiej pupy. Byłem tak podniecony, że sam z trudem trzymałem nerwy na wodzy. Złożyłem pocałunek na jego brzuchu, a następnie trzymając mocno jego uda przygotowałem ukochane ciało na przyjęcie mnie głęboko wewnątrz.
Uśmiechałem się patrząc mu w oczy, kiedy powolnym, ale zdecydowanym pchnięciem pokonywałem lekki opór jego „zaręczynowego” pierścienia mięśni. Chociaż niewątpliwie miał ochotę zmrużyć oczka, może nawet je zamknąć, nie zrobił tego. Usilnie starał się utrzymywać ze mną kontakt wzrokowy i to jeszcze bardziej mnie podniecało.
Pochyliłem się sięgając jego uchylonych usteczek i poruszając się pieściłem lekko szorstki języczek mojego Anioła.
Byłem jego niewolnikiem w każdym calu, zaś on był całym moim światem.

~ * ~ * ~

Wzdychałem w słodkie wargi profesora i choć niezdarnie, to starałem się odpowiadać na każdy jego ruch, muśnięcie, dotyk. Niczym wąż, który zjada własny ogon, nasze ciała były ze sobą splecione w jedno. Jego język w moich ustach, jego członek we mnie. Byłem kłębkiem rozkoszy, którym mężczyzna bawił się sprawnie i czule.
Ciągle było mi go mało, pragnąłem więcej i więcej, bez przerwy, jakby wraz z pierwszym podmuchem wiatru miał się rozwiać zamieniając w sypki, ciepły piach. Jakby pierwsze promienie słońca miały wystraszyć go niczym zjawę.
Sięgnąłem dłońmi do jego twarzy dotykając jej opuszkami, badając, pieszcząc. Jęczałem czując fizyczną i psychiczną rozkosz, ogromną miłość, którą darzył mnie Marcel i którą ja darzyłem jego.
Pot perlił się na naszej skórze, byliśmy rozczochrani, zaczerwienieni. Tykanie zegara zastąpione szybkim biciem naszych serc i głębokim oddechem odmierzało kolejne sekundy.
Jego ruch, słodkie westchnienie, mój jęk, chwila oddechu, kiedy się odsuwał. Jego ruch, słodkie westchnienie, mój jęk, chwila oddechu, kiedy się odsuwał. Jego ruch, słodkie westchnienie... Raz za razem, minuta po minucie.
Spełnienie zalało mnie falą jasnych, pięknych kolorów, wizją naszej cudownej, wspólnej przyszłości.
Marcel wyglądał jakby miał się rozpłakać, kiedy jego pragnienie eksplodowało we mnie. Był szczęśliwy, wiedziałem o tym, wyczuwałem to.
Pocałowałem go subtelnie w ramach podziękowania za to, że jest zawsze blisko, że mnie kocha, spełnia moje zachcianki, a jednocześnie jest samolubnym, gdyż moje pragnienia zawsze odzwierciedlały jego.

~ * ~ * ~

Pogładziłem palcami jego czerwony, wilgotny policzek, złożyłem pocałunek na czole i przytuliłem go mocno do siebie.
Fillip, mój Fillip. Anioł, Cud, Skarb. Moje Wszystko.