środa, 31 sierpnia 2016

Les beaux-parents

- O, Merlinie! - było moją pierwszą reakcją na to, co zobaczyłem po wejściu do salonu. Siedzący na środku pokoju Nathaniel uśmiechnął się do mnie niepewnie, najwyraźniej przeczuwając, że coś jest nie tak, ale jak to dziecko, nie pojmując, co właściwie przeskrobał. Zajęty przygotowywaniem obiadu zostawiłem syna samego z jego miotełką na zaledwie dziesięć minut i bezsprzecznie było to bardzo owocne dziesięć minut. - Tata na pewno się ucieszy, kiedy wróci do domu z pracy. - westchnąłem ciężko do chłopca, który wyciągnął w moją stronę brudne łapki.
Nath wyglądał jak mała tęcza. Był od stóp do głów ubrudzony kolorowymi farbami malarskimi i podejrzewałem, że nasz remontujący dom sąsiad właśnie w ich poszukiwaniu wywracał garaż do góry nogami. Równie wielobarwne były teraz także ściany całego pokoju, który maluch wymalował witkami swojej miotły niczym wielkim, latającym pędzlem. Nie wątpiłem, że bawił się przy tym świetnie, ponieważ połączył rozrabianie z quidditchem, a mnie nie było w pobliżu aby pilnować żeby nie zrobił sobie przypadkiem krzywdy.
- Skończyłeś swoje dzieło i teraz oczekujesz, że cię umyję? - rzuciłem do chłopca biorąc go na ręce. - Powinienem zostawić cię takim do powrotu taty. Niech zobaczy jak wygląda artysta po ukończeniu swojego dzieła zniszczenia. - miałem zamiar pocałować chłopca w policzek, ale zrezygnowałem. Nie zamierzałem sprawdzać smaku mugolskich farb, nawet jeśli ich kolory były całkiem znośne.
Zabrałem syna do łazienki, posadziłem w wannie i rozebrałem go brudząc się przy tym porównywalnie do niego. Nie miałem innego wyjścia, teraz i ja musiałem się przebrać i wymyć, a o powrocie do salonu nie chciałem póki co nawet myśleć. Wrzuciłem wszystkie ubrudzone farbą ubrania do miski i rzuciłem szybkie zaklęcie piorące. Przyznaję, że w planach miałem tylko szybki prysznic, ale farby nie chciały ze mną współpracować i zaciekle trzymały się skóry Nathaniela oraz mojej. Nie obyło się więc bez kilku zaklęć mających pomóc nam w domyciu się oraz płaczu, kiedy myłem synkowi głowę. Nath nie miał nic przeciwko kąpielom, ale bardzo nie lubił mycia włosów, a w tym wypadku musiał przygotować się na długą, żmudną sesję intensywnego szorowania.
- Kochanie, trzeba było o tym pomyśleć zanim wytarzałeś się w farbach. - upomniałem syna, który próbował mi się wyrwać. - Nie uciekniesz mi, misiu, przykro mi. - serce mi się krajało, kiedy zalewał się łzami. - Wolisz żebym ci je obciął na króciuteńko? Takie śliczne, gęste włoski?
- Tak! - pisnął płaczliwie. - Obćnij!
- Tata nie będzie zadowolony, kiedy zobaczy cię takim... - ostrzegłem.
- Obćnij, tatusiu! Obćnij!
- Po co ja to w ogóle proponowałem. - westchnąłem ciężko. - Ale nie płacz i daj się doszorować, dobrze? Spłuczemy szampon i więcej nie myjemy włosków. - może było to głupotą, ale nie miałem innego pomysłu, a nie chciałem walczyć z zapłakanym, szarpiącym się synem. - Jak to w ogóle możliwe, że mój dzielny, nieustraszony chłopiec boi się mycia głowy, co? - Nath pokręcił główką i pociągnął noskiem żałośnie. Odchyliłem mu główkę do tyłu i pozbyłem się szamponu z jego włosów. Nadal były beznadziejnie pozlepiane farbą, więc nie miałem innego wyjścia, jak naprawdę obciąć go na krótko.
Wyjąłem różdżkę i już miałem rzucić zaklęcie, kiedy zawahałem się i zrezygnowałem.
- Poprosimy o pomoc babcię. - podjąłem decyzję. W końcu mama wychowała mnie i była w bliskich stosunkach z mamą Olivera, który zawsze sprawiał sporo kłopotów, więc jeśli ktokolwiek mógłby nam pomóc to właśnie ona. - Marcel nie będzie zadowolony. - westchnąłem kolejny już raz tego dnia.
Wysuszyłem nas pospiesznie i ubrałem, odczuwając prawdziwą ulgę, kiedy miałem już na sobie czyste rzeczy. Nawet nie zdawałem sobie sprawy z tego, jak bardzo jestem przywiązany do takiego drobiazgu. Z wielką niechęcią spojrzałem na salon, który musiałem minąć w drodze do kuchni, gdzie posadziłem syna na krześle. Miałem nadzieję, że mama będzie dostępna i pomoże mi w walce z farbą we włosach Nathaniela.
Zazwyczaj komunikowałem się z nią za pomocą kominka, jednak dzisiaj nie miałem zamiaru kręcić się po salonie. Jak to mówią, potrzeba matką wynalazku, toteż wykorzystałem to, co miałem pod ręką w kuchni robiąc improwizowany, maleńki kominek na bazie świeczki.
Miałem niewątpliwe szczęście, kiedy maleńka, niewyraźna twarz mojej mamy pojawiła się w płomieniu.
- Fillipie? - jej głos zdradzał zatroskanie.
- Część, mamo. - starałem się brzmieć naturalnie żeby jej niepotrzebnie nie wystraszyć prośbą o pomoc. - Mam drobny kryzys i chyba będziesz mi potrzebna. Nie martw się! To nic wielkiego. - taką przynajmniej miałem nadzieję. - Nathaniel trochę się ubrudził... Trochę bardziej niż trochę i teraz mam problem z jego włosami. Są posklejane farbą, a on nie daje mi ich dobrze umyć i...
- Zaraz tam będę! - rzuciła i zniknęła zanim zdążyłem ją powstrzymać.
Mogłem się tego spodziewać. W końcu to właśnie ona trzymała mnie pod kloszem przez jedenaście lat mojego życia i gdyby nie Marcel, nadal byłbym dla niej małym chłopcem, któremu nie wolno nawet spojrzeć na miotłę, nie wspominając już o siedzeniu na niej.
- Merlinie drogi! - usłyszałem jej głos z salonu niedługo później. Jedno musiałem jej przyznać, była szybka.
Wziąłem Nathaniela na ręce i wyszedłem z kuchni aby stawić czoła nieuniknionemu.
- Co tutaj się stało?!
- Ktoś odnalazł w sobie duszę artysty. - rzuciłem i zmusiłem się do uśmiechu.
- Chodź tu do mnie, moje małe biedne kochanie! Co oni ci zrobili? - wyciągnęła ręce do Natha.
- Mamo, to nie my! - prychnąłem oburzony wręczając jej chłopca. - To jego zasługa! - wyjaśniłem jej szybko, jak wielkich zniszczeń potrafi dokonać mój syn mając dla siebie dziesięć minut i otwarte okno.
- Co ty w ogóle masz na głowie, mój maleńki? - kobieta rzuciła mi tylko karcące spojrzenie i skupiła się na wnuku. - Jeden wielki paskudny strąk. Fuj! Dasz babci umyć włoski? Będę delikatna.
- Nie! - maluch spojrzał na nią wystraszony i już był przygotowany do ewentualnej ucieczki z jej ramion.
- Heh, po kim on to ma, bo na pewno nie po tobie? - znowu piorunowała mnie wzrokiem. - Ty uwielbiałeś mycie głowy! Zapewne po Marcelu. - rzuciła z niechęcią. - On uwielbia sprawiać problemy. - nie mogłem uwierzyć, że nawet w takiej chwili znalazła sposób żeby się przyczepić do mojego mężczyzny. - Zabrał moje najukochańsze dzieciątko z domu, zaciągnął przed ołtarz, a teraz jeszcze razem z wnukiem wywiózł do Francji.
- Mamo, jesteś niesprawiedliwa... - westchnąłem.
- Jestem jego teściową, nie muszę być dla niego sprawiedliwa. Co ja teraz z tobą zrobię, moje słoneczko? - znowu skupiła całą swoją uwagę na Nathanielu. - Jeśli nie dasz mi umyć tych ślicznych włosków, będziemy musieli je obciąć.
- Tak, obćnij! - malec znowu zapalił się do pomysłu.
- Też mu to zaproponowałem i zareagował równie entuzjastycznie. - powiedziałem mamie. - Ale nie potrafię się do tego zabrać i dlatego pomyślałem o tobie.
- I dobrze zrobiłeś, kochanie. Nawet nie masz pojęcia jak wiele razy musiałam obcinać te śliczne blond loczki Olivera. Nie zliczę już nawet, co potrafił sobie w nie wplątać, wlepić i czym zabrudzić. Może to po wujku Oliverze jesteś takim rozrabiaką, co? - moja matka naprawdę zapominała, że Nath nie jest biologicznym dzieckiem moim i Marcela. Już jakiś czas temu zrozumiałem, że sposobu myślenia tej kobiety nie da się pojąć, a jej odwiedziny zawsze mi o tym przypominały. - Idziemy obciąć włoski. A ty gdzie się wybierasz?! - złapała mnie za ramię.
- Skończyć obiad? - zapytałem niepewnie.
- O nie, mój drogi. Idziesz z nami i nauczysz się ode mnie paru sztuczek. Nie mogę przybiegać tutaj za każdym razem, kiedy moja mała perełka coś przeskrobie. Nie przeszkadza mi to, naturalnie, ale nie zawsze będę pod ręką, więc marsz do łazienki.
Chociaż przyznawałem to niechętnie, miała trochę racji, toteż nie kłóciłem się z nią i po prostu pomaszerowałem zrezygnowany na piętro, a ona gruchała do Nathaniela słodko, jakby mogła zastąpić swoim głosem cały tort urodzinowy.

~ * ~ * ~

Wyczerpany psychicznie i fizycznie po długich godzinach pracy z bandą nastolatków, marzyłem tylko o kąpieli, lekkim posiłku i chwili odpoczynku u boku miłości mojego życia. Niestety nie przyszło mi do głowy, aby w swoich fantazjach wziąć poprawkę na obecność w naszym życiu kilkuletniego dziecka.
- Dobry Boże. - rozejrzałem się po salonie, czy też po tym, co kiedyś nim było. - Fillipie...?!
- Tutaj jesteśmy!
- Kochanie, jeśli chciałeś dać mi do zrozumienia, że czas zmienić wystrój salonu... - stanąłem w drzwiach kuchni zaskoczony. - Mama?
- Tak, Marcelu, mama. Też się cieszę, że cię widzę. - teściowa nie wyglądała jednak na zadowoloną z naszego spotkania.
- Zapewne. - mruknąłem do siebie i spojrzałem na siedzącego nadzwyczaj grzecznie synka, który od dnia narodzin nie miał na głowie tak mało włosów. - Rozumiem, że coś mnie ominęło? - uniosłem brew.
- Spostrzegawczość godna pochwały.
- Jesteś dzisiaj bardzo łaskawa, mamo. Czym zasłużyłem sobie na komplementy?
- Oj, przestańcie już! - Fillip prychnął poirytowany. Pocałował mnie szybko na powitanie i uśmiechnął się łagodnie. - Umyj się i przebierz. Obiad zaraz będzie na stole.
- Dziękuję. - odpowiedziałem odwzajemniając uśmiech. Gdybyśmy nie mieli widowni na pewno pozwoliłbym sobie na więcej. - Przepraszam na chwilę. - rzuciłem do teściowej i wycofałem się z ulgą oddalając od kobiety, która nie pałała do mnie przesadnym uczuciem. Wprawdzie akceptowała mnie i rozumiała, że jej syn trafił w dziesiątkę, ale nie przeszkadzało jej to we wbijaniu mi szpilek w boki ilekroć nadarzyła się okazja.
Wziąłem szybki prysznic i założyłem coś wygodnego, ale wystarczająco eleganckiego aby nie narazić się mamie mojego Anioła. Dołączyłem do rodziny przy stole i wysłuchałem opowieści Fillipa o tym, co wydarzyło się podczas mojej nieobecności. Obawiałem się, że będę zmuszony porozmawiać z Nathanielem na temat jego magicznych zdolności i tego, w jaki sposób je wykorzystuje, chociaż nie byłem pewny, czy chłopiec w pełni zrozumie moje słowa. Byłem dumny z tego, jak dobrze sobie radzi w swoim wieku i jak silna jest jego magia, ale wiązała się z tym także odpowiedzialność, na którą był zbyt malutki, toteż jej ciężar spoczywał na mnie i Fillipie.
W salonie coś się przewróciło, ktoś zaklął głośno, rozległ się syk, pstryk, kolejny syk, znowu kilka przekleństw, wydawanych pospiesznie rozkazów i w drzwiach stanął nachmurzony teść, spoglądający na swoje ubrudzone farbą, zapewne nieziemsko drogie buty ze skóry aligatora. Nathaniel miał szczęście, że był tylko dzieckiem, ponieważ w przeciwnym razie dziadek nie oszczędziłby mu długiego, wyczerpującego wykładu na temat odniesionych właśnie szkód.
- Rodzina w komplecie. - zauważył smętnie Fillip.
Jego ojciec skrzywił się z niezadowoleniem kilka razy i w końcu podniósł wzrok na syna.
- Mówiłem ci, że potrzebujcie Skrzatów Domowych. - rzucił nie zawracając sobie nawet głowy powitaniem. - Nie wiem jak w ogóle można bez nich żyć! Wasz salon wygląda jak pole bitwy, co mimowolnie odczułem na sobie. - znowu spuścił wzrok na buty i westchnął ciężko. - Nasze Skrzaty właśnie sprzątają ten koszmarny bałagan, ale jak słowo daję, powinniście się zdecydować na swoje. - pokręcił głową, wydał ostatnie ciężkie westchnienie i podniósł spojrzenie z butów na Nathaniela, do którego uśmiechnął się ciepło. - Déjà vu?
- Tak, zupełnie jak Oliver. - przytaknęła mu żona. - Gdybyś wiedział, co miał na głowie, kiedy się tu zjawiłam! Coś strasznego.
- Oliver! - Fillip aż podskoczył na krześle. - Miał tutaj dzisiaj przyjść żeby porozmawiać...
- O swojej dziewczynie. - dokończyłem za niego zupełnie naturalnie. Było w tym sporo prawdy, ponieważ Oli rzeczywiście miał nas dzisiaj odwiedzić właśnie w tym celu. Chodziło o kłamstwa, których naopowiadał matce, a które musiał jakoś pociągnąć dalej, o zmyśloną dziewczynę, z którą się spotyka, ale której nie chce przedstawić rodzinie. Jego matka nalegała, naciskała, a jemu powoli kończyły się wymówki. Reijel nawet gdyby chciał, nie mógłby udawać kobiety, a był zbyt zazdrosny, żeby pozwolić swojemu chłopakowi na odstawienie szopki z pomocą jakiejkolwiek koleżanki. Oliver był więc w kropce i potrzebował pomocy.
- O! W takim razie ja chętnie zostanę i doradzę chrześniakowi! - moja teściowa wyraźnie zapaliła się do tego pomysłu. Oczy jej błyszczały, a po ustach błąkał się radosny uśmiech. Ta kobieta naprawdę przerażała.
- Zapomnij! - przez śliczną twarzyczkę mojego Anioła naprzemiennie przetoczyły się wszystkie odcienie bladości i czerwieni. - To sprawa między facetami!
- Więc twój ojciec...
- Poprawka, kuzynami! To sprawa między kuzynami! Ani ty, ani tata nie jesteście osobami godnymi zaufania. Od razu pobilibyście do ciotki Elizabeth, a pewnie i tak to zrobicie żeby tylko powiedzieć jej o tym, że Oli tutaj będzie.
- Fillipie, jak możesz tak w ogóle myśleć!
- Kochanie, wiesz, że ma trochę racji... Auć, nie po butach! - teść zawył, kiedy żona nadepnęła mu na stopę i spiorunowała spojrzeniem.
- Marcel... - jej głos stał się nagle niewyobrażalnie słodki. Popatrzyła na mnie kokieteryjnie z uśmiechem, który mroził krew w żyłach, chociaż zapewne miał mnie roztopić. Widać byłem bardzo opornym zięciem. - Ty na pewno rozumiesz, że przyda wam się kobieca opinia podczas tej rozmowy.
Zaniemówiłem. Nie mogłem zdradzić Olivera, ale równocześnie sprzeciwienie się opinii teściowej było równoznaczne z wypowiedzeniem jej wojny.
- Tato, si! - to był ratunek zesłany mi przez samego Boga. Nathaniel wyciągnął przed siebie ramiona czekając aż zostanie wzięty na ręce, więc zerwałem się momentalnie z miejsca.
- Wybacz, mamo. To nie może czekać. - starałem się udawać skruszonego, ale nie byłem pewny, czy naprawdę mi się to udało. Wziąłem syna na ręce i wycałowałem jego drobna buzię, kiedy tylko opuściłem kuchnię.
Salon, w którym krzątały się właśnie Skrzaty Domowe wyglądał o niebo lepiej, niż w chwili, kiedy wróciłem do domu. Może ojciec Fillipa miał rację i przydałaby się nam pomoc. Nie miałem jednak czasu się nad tym zastanawiać. Mój syn był ważniejszy.
- Mój mały wybawca. - szepnąłem mu na uszko. - Co ja bym bez ciebie zrobił? Uratowałeś mnie przed złą wiedźmą. - Chłopiec uśmiechnął się i oparł główkę na moim ramieniu.
Zabrałem go do łazienki i posadziłem na nocniczku.
- Nie spiesz się, kochanie. - pogłaskałem go i usiadłem na zamkniętej klapie muszli.
Nie miałem zamiaru wracać zbyt szybko do teściów i prawdopodobnej kłótni o Olivera i tajemnice jego związku. Tym bardziej, że czekała mnie jeszcze dzisiaj przeprawa z przyjaciółmi. Podejrzewałem, że ku wielkiemu niezadowoleniu Reijela, będzie on jednak zmuszony podjąć jakąś konkretną decyzję dotyczącą Oliego. Nie mógł uciekać przed tym w nieskończoność, tym bardziej, że jego partner pochodził z wysoko postawionej, zamożnej rodziny czystej krwi. Podobnie zresztą jak mój, z tą jednak różnicą, że ja i Fillip wzięliśmy sprawy w swoje ręce i zaryzykowaliśmy.
- Kochanie, o czym tak myślisz?
Serce niemal wyskoczyło mi z piersi, kiedy usłyszałem nad sobą głos mojego Anioła.
- Ależ mnie wystraszyłeś! - złapałem się za pierś. - Twoi rodzice? - zapytałem przytomniejąc.
- Szczęśliwie okazało się, że mają jakiś bankiet. To dlatego tata się tutaj zjawił. Musiał przypomnieć mamie, że dziś wychodzą, a ona wciąż nie jest gotowa. - Fillip usadowił się okrakiem na moich kolanach i uśmiechnął wyzywająco.
- Nath... - wyjrzałem zza ciała mojego mężczyzny, ale ten złapał moją twarz w dłonie i przyciągnął do siebie.
- Zająłem się nim i już zadowolony goni po korytarzu. - zapewnił kąsając moją dolną wargę. - A teraz poproszę o mój właściwy, powitalny pocałunek.
Nie zamierzałem mu odmówić. Wpiłem się w jego usta spragniony i obejmując go w pasie, przyciągnąłem bliżej siebie. Z uwielbieniem całowałem jego słodkie usteczka, muskałem dolną i górną wargę, polizałem je lekko i wsunąłem język w ciepłe, delikatne wnętrze, które mi zaoferowały.
Kiedy w końcu oderwałem się od mojego Anioła byłem jak nowo narodzony. Zrelaksowany, szczęśliwy, upojony rozkoszą i miłością. Gdyby nie wisiało nad nami widmo gości, zaszyłbym się z nim w sypialni i na pewno nie wypuściłbym go z ramion tak łatwo.