czwartek, 31 maja 2018

Les problèmes quotidiens

Fillip i Marcel

Mój słodki synek siedział przy kuchennym stole ze spuszczoną smętnie główką. Jego kasztanowe, rozczochrane włoski przysłaniały połowę buźki, w tym także jego niebieskie oczęta, a pełne usteczka wyginały swoje kąciki w dół. Malec wyglądał jak siedem nieszczęść. Krzesło obok niego zajmował ukochany miś chłopca, który wydawał się w tej chwili równie skruszony, co jego mały właściciel.
Z przeciwnego krańca stołu w Natha wpatrywały się dwie pary oczu: moje brązowe, mimo powagi sytuacji trochę rozbawione, oraz burzowo szare oczy Marcela. Może nie była to odpowiednia chwila by zwracać na coś takiego uwagę, ale uważałem, że mój mąż jest niesamowicie seksowny, kiedy się złości. Wydawał się wtedy emanować królewską siłą i dostojeństwem.
Trzymając dłoń na udzie ukochanego, gładziłem je lekko kciukiem w uspokajającym geście. Złoszczący się Marcel może i pobudzał wszystkie moje zmysły, ale jego zły humor był zbyt wysoką ceną za dodatkowe źródło mojego podniecenia.
Zresztą mieliśmy na głowie ważniejsze sprawy, jako że nasza pociecha przeskrobała co nieco i teraz musiała ponieść konsekwencje swoich czynów, tym bardziej, że we wszystko wmieszana była również mieszkająca obok rodzina mugoli. Na szczęście skończyło się tylko na dwóch rozbitych oknach – po jednym na dom – uszkodzonym samochodzie, drobnych kontuzjach, strachu i chociaż zaczarowany znicz Nath dostał szaleju, sąsiedzi jakimś cudem nie dowiedzieli się o istnieniu magii.
Ponieważ nie chcieliśmy przesadnie rozpieścić synka, każda jego przewina musiała pociągać za sobą karę adekwatną do winy. Tak było i tym razem, a maluch na pewno domyślał się, że jego swobodne latanie na miotle zostało poważnie zagrożone.
Panująca w tej chwili w kuchni cisza przedłużała się, co wcale nie pomagało w rozluźnieniu i tak gęstej już atmosfery.
Nathaniel starając się być dzielnym, przełykał wielkie łzy żalu i zawstydzenia, a rękawem swojej koszulki ocierał zasmarkany nosek.
- Co mówiliśmy ci o lataniu na miotle po podwórku? - głos Marcela był cichy i opanowany, co robiło niesamowite, złowrogie wrażenie. Mimowolnie poczułem dreszcze podniecenia na całym ciele.
- Tylko na tyłach domu i ostrożnie… - odpowiedział piskliwym szeptem Nathaniel.
- A o czarowaniu?
- Tylko pod nadzorem…
- A ty co zrobiłeś?
Chłopczyk przełknął łzy, pociągnął noskiem i odpowiadał dalej.
- Zaczarowałem źle znicza i goniłem go przed domem.
- Nie posłuchałeś nas i co się stało, Pluszowy Misiu? - zapytałem łagodnie, aby chłopiec wiedział, że jego postępowanie niczego nie zmieniło i nadal kocham go szalenie. Gdybym milczał, mógłby odebrać to jako rozczarowanie jego osobą, a tego bardzo nie chciałem.
- Znicz rozbił okna i przeleciał przez dom mugoli. Wystraszył kotka, który ze strachu podrapał swoją panią i uciekł na drzewo. Nie chciał zejść, więc jego pan musiał po niego iść i gałąź się złamała, porysowała samochód, a pan skręcił nogę. - odtworzył przebieg zdarzeń nasz maluch. Swoją wypowiedź przerywał aby zaczerpnąć gwałtownie powietrza w ten charakterystyczny, płaczliwy sposób.
- Miałeś więcej szczęścia niż rozumu. - skwitował wszystko Marcel, a chłopczyk zgodził się z nim kiwając główką.
Dzwoneczek piekarnika przerwał nam piskliwie.
- Rogaliki! - westchnąłem przypominając sobie o wypieku i podniosłem się z miejsca.
Mój biedny Marcel westchnął ciężko i pokręcił głową, ponieważ wypieki z całą pewnością nijak nie pasowały do tej podniosłej chwili „sądu” nad naszym synkiem. Nie mogłem jednak pozwolić żeby moje wypieki się zmarnowały. Jeśli był jakiś sposób, aby poprawić humor moim dwóm mężczyznom to niewątpliwie było nim jedzenie.

~ * ~ * ~

Patrzyłem, jak w błyszczących łzami oczkach Nathaniela pojawia się nadzieja na myśl o rogalikach Fillipa. Nie chciałem być „tym złym”, ale w tej chwili musiałem wziąć się w garść i być konsekwentnym rodzicem, który wychowuje, a nie rozpieszcza.
- Zapomnij o jedzeniu. Nathanielu. Nie skończyliśmy jeszcze. - skarciłem chłopca, który znowu posmutniał i spuścił główkę w geście pokory zupełnie jak poprzednio.
Bycie rodzicem bywało czasami naprawdę trudnym i niewdzięcznym zadaniem. Gdyby rodzicielstwo polegało wyłącznie na rozpieszczaniu, byłoby zdecydowanie łatwiejsze, ale tym samym niewiele warte. Tym, co czyniło rolę ojca bądź matki w pełni wartościową i godną podziwu była umiejętność szlifowania charakteru młodego człowieka, uczenia go różnicy między dobrem a złem oraz sprawiedliwego karania za przewiny.
- Nathanielu... – ponownie zwróciłem się do synka, kiedy Fillip stawiał na stole talerz z gorącymi rogalikami. Pachniały cudownie i wyglądały kusząco, co rozpraszało moją uwagę.
Spojrzałem karcąco na mojego pięknego, niepokornego Fillipa, który tylko niewinnie wzruszył ramionami. Podobało mi się to, że mimo mojego podłego humoru, mój mąż nic sobie z tego nie robi. Gdybym mógł, porwałbym go teraz w ramiona, pocałował mocno i szeptał na ucho ciche sprośności, które miałyby być formą kary dla niego za rozpraszanie mnie. To musiało jednak pozostać w sferze niespełnionych marzeń.
Fillip posłał mi pełen słodyczy, krzepiący uśmiech i stanął za moim krzesłem. Położył dłonie na moich ramionach, ściskając je lekko.
- Nathanielu, podnieś główkę i spójrz na nas. - poprosił naszego synka łagodnym, ale stanowczym głosem.
Wielkie, załzawione oczęta posłusznie spoglądały na mnie i Fillipa.
Rozumiałem, co mój mąż chciał przez to osiągnąć. Pragnął pokazać chłopcu, że obaj zgadzamy się, co do kary, jaką zaraz od nas otrzyma. Musnąłem palcami dłoń Anioła, gładząc ją lekko.
- Kochanie, nie posłuchałeś nas i działałeś wbrew ustalonym zasadom. Tym naraziłeś na szkodę siebie oraz inne osoby. Nikomu nie stało się nic poważnego, chociaż było to tylko dziełem przypadku. Rozumiesz to, prawda? - zapytał i kontynuował dopiero otrzymawszy potwierdzenie w formie skinienia. - Za karę zabierzemy ci miotłę na trzy tygodnie. Przez ten czas masz też zakaz latania na jakiejkolwiek innej lub na czymkolwiek innym. Rozumiemy się?
Oczka chłopca stały się jeszcze większe i miałem wrażenie, że odbijały się w nich przerażenie oraz ból, których nie sposób opisać. Wiązało się to z tym, że nasza pociecha kochała quidditcha i w pewnym stopniu była uzależniona od miotły oraz latania. To właśnie ta pasja doprowadziła Nathaniela w miejsce, w którym znajdował się w tej chwili, to ona przysporzyła mu kłopotów, a więc kara, jaką na niego nakładaliśmy była jak najbardziej odpowiednia.
- To nie podlega dyskusji, Pluszowy Misiu. - uciąłem narzekania i prośby malca zanim się w ogóle pojawiły. - Narozrabiałeś i teraz musisz odpokutować. To lekcja, której nie da się pominąć. A teraz odpowiedz na pytanie, tatusia. Zrozumiałeś na czym polega twoja kara?
- Tak. - głos Natha był tak cichutki i przepełniony rozpaczą, że czułem się po prostu podle. Nie mogłem jednak ustąpić i darować mu nieposłuszeństwa.
Mój syn miał kiedyś stanąć na czole Upadłego Rodu, a więc moim zadaniem było wychować go w taki sposób, aby był dumą Rodu i ucieleśniał wszystkie ideały, którymi się w życiu kierowaliśmy. Mógł popełniać błędy, był w końcu człowiekiem, ale musiał być ich świadom, przyznawać się do nich i próbować je naprawiać.
Anioł pochylił się całując mnie w czubek głowy i odsunął się ode mnie, pozostawiając po sobie chłodną pustkę oraz uczucie tęsknoty za jego bezpośrednią bliskością.
Po chwili postawił przede mną oraz Nathanielem po kubku mleka i podsunął nam małe talerzyki układając na nich po rogaliku.
- Skoro mamy nieprzyjemny obowiązek za sobą możemy coś zjeść. Nathanielu, po podwieczorku przyniesiesz nam swoją miotełkę.
Nasz maluch zmarkotniał, chociaż jeszcze przed chwilą miałem wrażenie, że liczył na to, iż zmienimy z Fillipem zdanie.
- W czasie, kiedy będziesz odbywał swoją karę, wujek Reijel będzie zabierał cię na naukę jazdy innym środku transportu. - powiedziałem, a Nath zadarł głowę do góry.
Roześmiałem się mimowolnie i porozumiewawczo mrugnąłem do synka, który spoglądał na mnie oraz na Fillipa z widoczną niepewnością. Nie miał zaufania do Reijela, czemu nie mogłem się zupełnie dziwić. Sam przez długi czas wahałem się, czy to aby na pewno dobry pomysł, ale ostatecznie dałem się przekonać Fillipowi, który w przeciwieństwie do mnie od samego początku popierał pomysł Reijela.
- Nie martw się, nic nie będzie ci grozić, skarbie. - zapewnił Anioł i zachęcająco podsunął naszemu synkowi talerz z rogalikiem.



Oliver i Reijel

Z niedowierzaniem wpatrywałem się w mojego kochanka, który właśnie chodził po salonie naszego mieszkania na czworakach, mając na plecach dwójkę naszych adopcyjnych dzieci.
Kilka razy nabrałem powietrza, aby coś powiedzieć lub skomentować jakoś całą tę sytuację, ale ostatecznie mój umysł był tak pusty, że potrafił odpowiadać wyłącznie za podstawowe funkcje życiowe.
Powiedzieć, że byłem zaskoczony to mało.
Reijel nie był złym ojcem, ale nie był też tatuśkiem na medal, więc wożenie na sobie bliźniąt nie zaliczało się do jego ojcowskich kompetencji. Przyznaję, że zapytany o to, powiedziałbym, że mój kochanek zwyczajnie nie jest zdolny do czegoś podobnego.
W tym większym szoku byłem teraz, kiedy na własne oczy widziałem, jak nasze bobasy siedziały mu na plecach, a on kręcił się po podłodze salonu udając konika.
- To nie tak jak myślisz! - ostre, gardłowe warknięcie przywróciło mi zdolność racjonalnego myślenia, a nasze bobasy wystraszyło tak bardzo, że drgnęły spadając z pleców swojego ojca. Na szczęście nic im się nie stało, ponieważ podłoga była magicznie zamieniona w jeden wielki, niesamowicie miękki materac.
Spojrzałem w skierowane na mnie czerwone oczy kochanka. Sam nie wiem, co w nich dostrzegłem. Panikę, złość, wstyd? Zupełnie nie potrafiłem ocenić ich wyrazu. W tej chwili Reijel był dla mnie zagadką, której nie potrafiłem rozgryźć.
- Yhym. - skinąłem głową nie wiedząc, co powiedzieć.
- Uczę ich jeździć konno w jedyny sposób, w jaki jest to możliwe, skoro nie zgadzasz się nawet na prawdziwe lekcje w stadninie. - wytknął ze złością.
No tak, niemal zapomniałem, że kilka tygodni temu pokłóciłem się o to z Reijelem. On nalegał na kupno konia, ponieważ jego zdaniem każdy szanujący się człowiek powinien umieć jeździć konno, zaś ja byłem temu przeciwny, jako że w dzisiejszych czasach nikomu taka umiejętność nie była potrzebna. Po co mielibyśmy tracić pieniądze na coś tak nieprzydatnego? Lekcje jazdy konnej również nie wchodziły w grę.
- Anastasie i Xavier to jeszcze małe dzieci! Są za młodzi na konia! - przypomniałem kochankowi, który słał w moją stronę gromy.
- Fillip nie miał takich oporów przed powierzeniem mi Nathaniela.
- Merlinie drogi. - westchnąłem ciężko – Reijelu, Nath jest starszy od naszych maluchów. Nie wspominając o tym, że to dziecko utrzymywało równowagę na miotle chyba zanim w ogóle nauczyło się chodzić! Poczekaj dwa lata, a może zmienię zdanie, co do nauki jazdy. Do tego czasu niech sobie ujeżdżają twoje plecy do woli. Ale na kupno konia na pewno się nie zgodzę! - zaznaczyłem mocno.
- Dwa lata?! - Reijel warknął wściekle, a w jego oczach płonął gniew. - Za dwa lata mój ojciec będzie uczył ich jeździć na smokach, a nie głupich koniach!
- Co?! - wlepiłem w niego pełne furii spojrzenie. Wiedziałem, że to nie żart. Reijel był szalony, ale jego ojciec jeszcze bardziej. - Czy wy postradaliście zmysły?!
Nasze dzieci rozpłakały się wystraszone kłótnią.
- Widzisz, co narobiłeś? - prychnął w moim kierunku Reijel. - Bliźnięta wiedzą, jakiej szansy chcesz je pozbawić.
Tego było już za wiele. Byłem tak wściekły, że po prost odwróciłem się na pięcie i wyszedłem z pokoju, a następnie z domu, zostawiając Reijela z dwójką płaczących dzieci.

~ * ~ * ~

Szlag! Szlag! Szlag!
Cholerny egoista!
Spojrzałem z złością na płaczące dzieci i machnąłem od niechcenia ręką. Maluchy uniosły się w powietrze i nagle ich krzyki ucichły. Były zbyt zafascynowane możliwością latania i swobodnego kręcenia się w każdym kierunku aby pamiętać o tym, że zaledwie przed kilkoma sekundami wydzierały się wniebogłosy.
Chwila spokoju pozwoliła mi pomyśleć.
Byłem pewny, że gdyby drugim ojcem bliźniąt był Fillip, bez dłuższego namysłu zgodziłby się ze mną i dał dzieciom szansę rozwoju. Zaufałby mojej ocenie ich możliwości, zamiast ciągle kwestionować moje decyzje. Fillip byłby partnerem o niebo lepszym od Olivera.
Problem w tym, że to nie Fillip zawrócił mi w głowie, ale właśnie Oliver. Oliver, któremu zacząłem pozwalać na zbyt wiele i w konsekwencji rozbestwił się do tego stopnia, że podnosił na mnie głos, ignorował mnie, traktował jak równego sobie. Kiedy właściwie zamiast palca dałem mu całą rękę?
Nie mogłem na to dłużej pozwalać. Oliverowi należało przypomnieć kto tu jest panem.