sobota, 30 września 2017

Douceur quotidienne

Marcel i Fillip

Moje usta leniwie i delikatnie muskały miękką, słodko pachnącą szyję Fillipa, który z rozmysłem przekrzywił głowę w bok, ułatwiając mi dostęp do siebie. Upojony jego zapachem, miałem przymknięte oczy i próbowałem nie mruczeć z przyjemności, aby nie obudzić przypadkiem śpiącego na kolanach Anioła Nathaniela.
Z założenia powinniśmy teraz oglądać wspólnie kreskówkę, jednak ostatecznie stała się ona tylko tłem dla naszej pełnej słodyczy codzienności, jako że żadne z nas nie śledziło już tego, co działo się na ekranie telewizora.
Chwil takich jak ta, było ostatnio w naszym życiu niewiele, ponieważ Nath towarzyszył nam przez większość czasu, a przy nim nie pozwalaliśmy sobie na zbyt wiele intymności. Chłopiec był nazbyt zafascynowany tym, w jaki sposób okazywaliśmy sobie z Fillipem uczucia, a to było krępujące nawet dla nas. W przypadku niewinnym, pozbawionych przejawów seksualności gestów i słów, jego wpatrujące się w nas oczęta nie były problemem, ale kiedy w grę wchodziły pieszczoty, płoszyliśmy się mając świadomość, że Nathaniel patrzy na wszystko z niegasnącym zainteresowaniem i dziką radością.
Zachichotałem cicho, kiedy wyobraźnia podsunęła mi pytanie, jakie chłopiec zadałby na pewno, gdyby widział teraz mnie i Fillipa. „Tato, a dlaczego to robisz?”, „A co to oznacza?”, „Tatusiu, a dlaczego się uśmiechasz?” Tysiące pytań, na które dziecko w jego wieku nie powinno znać jeszcze odpowiedzi.
Doskonale pamiętałem ostatnie ze szczerych pytań zadanych przez naszego synka. Padły rano podczas śniadania, po intensywnej, męczącej i cudownej nocy wypełnionej niczym niekrępowaną bliskością.
„Tatusiu, a dlaczego wydajesz się promieniować jakbyś połknął słonko i tak dziwnie kręcisz pupą?” zapytał wtedy malec. Najpierw byliśmy zaskoczeni, następnie zawstydzeni, a ostatecznie rozbawieni.
„Ponieważ tata w sekretny sposób zrobił mi zastrzyk z promieni słońca, które ma w sobie.” brzmiała odpowiedź Fillipa. Zawstydziłem się wtedy tak bardzo, że odbiło się to na mojej twarzy rumieńcem.
„Tato, a jaki to sekretny sposób?” dociekał malec, kiedy nie potrafiłem wydusić słowa, a Fillip chichotał zadowolony z tego, że napuścił na mnie ciekawskiego Nathaniela.
„Dowiesz się, kiedy dorośniesz i spotkasz kogoś, kto wypełni cię od środka milionami małych motylków, które będą cię bezustannie łaskotać, a ty nie będziesz mógł się nawet podrapać.” raczej nie tak zawiłej odpowiedzi spodziewał się wtedy chłopiec. Zamyślił się najwyraźniej chcąc przeanalizować moje słowa, po czym podrapał się po policzku i otrzepał z dreszczy.
„Ale to będzie boleć, jeśli się nie podrapię!” jęknął.
„Wtedy nie będzie boleć, ale skoro teraz tak myślisz to znak, że nadal jesteś zbyt maleńki żeby wiedzieć wszystko. Musisz mi wierzyć na słowo, pluszowy misiu.”
- Wiem, o czym teraz myślisz, kochanie. - głos Fillipa pobrzmiewał słodyczą, kiedy zwrócił się do mnie szeptem.
- Tak łatwo mnie rozgryźć? - szepnąłem w jego ucho i pocałowałem go w skroń. Starałem się przy tym przesadnie nie kręcić, aby nie obudzić malca.
- O tak. Twój umysł niemal zawsze stoi dla mnie otworem. - mój mąż przekręcił głowę i spojrzał na mnie roześmianym wzrokiem swoich pięknych czekoladowych oczu. - Podpowiada mi to każdy dźwięk, jaki wydajesz, brzmienie twojego głosu, sposób w jaki mnie dotykasz i całujesz, rytm bicia twojego serca, sposób w jaki na mnie patrzysz. - wymieniał powoli. - Wiesz jakie trzy słowa najczęściej pojawiają się w twoich myślach?
Pokręciłem głową zainteresowany tym, co może mi zdradzić i wręcz nie potrafiłem oderwać od niego spojrzenia. Był tak piękny, tak pełen miłości i radości życia.
Kochałem go całym sobą, każdym oddechem, słowem, spojrzeniem, każdym uderzeniem serca, ruchem mojego ciała.
- Fillip, Nathaniel, kocham. - wymienił wyliczając kolejno na palcach.
Roześmiałem się zupełnie innym śmiechem niż jeszcze przed chwilą. O tak, kochałem go i nie miałem przed nim żadnych tajemnic.

~ * ~ * ~

Zadrżałem na całym ciele na dźwięk jego śmiechu, a ruch moich mięśni obudził śpiącego Nathaniela.
- Marcelu… - wyszeptałem wkładając w jego imię ogrom wypełniających mnie uczuć. Tak bardzo go kochałem, że czułem już wzbierające łzy radości.
Objąłem dłońmi jego twarz i pocałowałem go mocno, mało elegancko i niewprawnie, jakbym dopiero uczył się to robić.
Marcel odpowiedział mi równą pasją i uczuciem, a jego dłonie także spoczęły na moich policzkach, które gładził kciukami.
Czułem, że Nathaniel ostrożnie schodzi z sofy, ale nie zważałem na to, że chłopiec najpewniej znalazł sobie dogodniejsze miejsce do obserwowania nas. Musiałem w jakiś sposób dać upust swojej miłości do tego wspaniałego, wyjątkowego mężczyzny, który zamienił moje życie w Raj.
- Kocham cię. - wyszeptałem odsuwając się odrobinę i opierając swoje czoło o jego. - Kocham cię, Marcelu. - z moich oczu w końcu spłynęły łzy.
- A ja kocham ciebie, mój Fillipie. - odpowiedział z uczuciem i zabrał się na scałowywanie z mojej skóry każdej słonej kropli.
Małe, drobne łapki objęły mnie w pasie, a kudłata główka wtuliła się w moją pierś.
- Dlaczego płaczesz, tatusiu? - padło pierwsze pytanie i sprawiło, że roześmiałem się nie potrafiąc się powstrzymać.
- Ponieważ jestem szczęśliwy i kocham ciebie i twojego tatę tak bardzo, że ta miłość już się we mnie nie mieści. Kiedy wypływają łzy, robi się w środku więcej miejsca na uczucia.
- To dlaczego tata je zjada? Co będzie jeśli w tobie też nie będzie się wszystko mieścić? - nasz synek uniósł główkę i spojrzał pytająco na mojego męża, który pogłaskał go pieszczotliwie po buzi.
- Każda łza tatusia jest dla mnie bezcenna, mój mały. - Marcel przeniósł spojrzenie cudownych oczu z malca na mnie i posłał mi zapierający dech w piersi uśmiech. - Kiedy jesz czekoladę, która rozpuści ci się w paluszkach to je oblizujesz, prawda? - malec skinął potakująco. - Dlaczego?
- Bo jest pycha! - odpowiedział pewnym przekonania głosem Nath.
- Ze mną jest podobnie, ale dla mnie tą czekoladą są teraz łzy.
- I one są pycha jak czekolada?
- Dla mnie, kochanie, są o niebo lepsze od czekolady.
Nathaniel zmarszczył czoło i wydął usteczka w dzióbek. Zamyślił się. W końcu wystawił języczek i polizał mój policzek w miejscu, gdzie wciąż czułem wilgoć łez.
- Słone! - ocenił niejako zdziwiony maluch. Prawdopodobnie sądził, że będzie miał do czynienia ze słodyczą ulubionych łakoci.
- Dla ciebie są słone, misiu, ale dla mnie smakują tak dobrze, że czuję mrowienie na języku, kiedy ich próbuję.
Zarumieniłem się słuchając słów mężczyzny mojego życia. Czyżby moje łzy naprawdę tak mu smakowały, że chciał znowu doprowadzić mnie do łez?
- Och, twoja bajka właśnie się skończyła! - jęknąłem aby odwrócić uwagę synka od pytań o to, do czego doszło przed chwilą między mną i Marcelem. Czasami do pytań „dlaczego”, dochodziły także pytania o to, co w danym momencie czuliśmy, a wtedy zawsze musieliśmy odpowiadać skrępowani, ponieważ nie mogliśmy okłamać chłopca, a nie wszystkie wyjaśnienia przeznaczone były dla jego uszu.
- O nie! - malec spojrzał na telewizor, gdzie właśnie w górę przesuwały się napisy końcowe.
- Obejrzymy bajkę jutro, a teraz pójdziemy się umyć i spać. - Marcel wstał łapiąc chłopca w pasie i przerzucił go sobie przez ramię.
Nath zaśmiał się ucieszony wysokością i pozycją, jak przystało na dziecko.
- A bajka i buzi? - zapytał z nadzieją, chociaż doskonale wiedział, że bez bajki i buziaka na pewno nie pozwolimy mu spać. To była nasza wieczorna tradycja, którą uwielbialiśmy wszyscy troje.
- Naturalnie, pluszowy misiu.
Wymieniliśmy z Marcelem uśmiechy i wspólnie ruszyliśmy w stronę schodów wiodących na górę gdzie mieściła się łazienka, nasza sypialnia oraz pokój Natha.
Kolejny pełen miłości i radości dzień właśnie dobiegał końca, aby ustąpić miejsca równie przepełnionej pozytywnymi uczuciami nocy.

Oliver i Reijel

Ponieważ jeszcze minutę temu Xavier wypłakiwał sobie płuca, a teraz już milczał jak zaklęty, wcale nie zdziwił mnie fakt, iż wchodząc do pokoju dzieci zastałem w nim ekscentrycznego i pozbawionego dobrego wychowania ojca mojego kochanka. Mężczyzna trzymał na rękach łaszącego się do niego chłopca, co najwyraźniej przypadło do gustu im obu. Anastasie z kolei leżała przerażona najciszej jak potrafiła i przełykała ciche łzy. Nadal bała się dziadka i nie wiem, czy to miało się zmienić w najbliższym czasie.
- Przepraszam. - rzuciłem przepychając się między starszą wersją Reijela i łóżeczkiem, chcąc dotrzeć do córki.
- Ależ nie ma za co. - rzucił rozbawiony mężczyzna robiąc krok w tył, co ułatwiło mi dostęp do dziecka.
Wziąłem Anastasie na ręce i pozwoliłem jej przytulić się do mnie mocno i wypłakać głośno, ponieważ dopiero przy mnie poczuła się na tyle bezpieczna żeby wydać z siebie jakiś dźwięk. Nic więc dziwnego, że teraz chlipała rzewnie, jakby nie robiła tego od wieków i musiała nadrobić zaległości. Gładziłem jej plecy i delikatnie całowałem policzek, aby te drobne, powtarzane zawsze w podobnych okolicznościach czułości uspokoiły ją.
- Błagam, niech pan jej nie straszy pojawiając się nagle… - westchnąłem, ale nie skończyłem, ponieważ mi przerwano.
- Tato. Mów mi tato. - mężczyzna rzucił mi przymilny uśmiech, który sprawił, że po moim ciele przeszły nieprzyjemne dreszcze. Jeśli drapieżnik uśmiecha się do swojej ofiary na niedługo przed jej zabiciem to właśnie taki byłby to uśmiech.
- Nie powinienem…
- Nalegam.
Skinąłem głową nie mając innego wyjścia. Sprzeczanie się z nim nie miało sensu, a mogło tylko narazić mnie na jego gniew. Nie wiem na ile był szalony, a na ile normalny, w każdym razie był ojcem Reijela, a to mówiło samo za siebie. Komuś takiemu nie chciałem się narazić. Przynajmniej jeśli mogłem tego uniknąć.
- Reijel wyszedł na chwilę, więc jeśli chciał pan… tata – poprawiłem się – spotkać się z nim to…
- Och, ależ nie, nie! Przyszedłem do ciebie i do moich wnucząt. Nawet jeśli jedno nadal nie cieszy się jakoś szczególnie na moje odwiedziny.
Ja również nie byłem zachwycony jego odwiedzinami, ale wolałem tego nie zdradzać dla własnego bezpieczeństwa. W końcu jeśli wszystko, co słyszałem o Reijelu było prawdą to właśnie rozmawiałem ze samym Lucyferem, nienawidzącym rodzaju ludzkiego Aniołem strąconym z Nieba. Przyznaję, że ciężko było mi w to uwierzyć, kiedy tak kołysał w ramionach mojego syna i zachowywał się jak ekscentryczny bogacz, a nie wielki Pan Piekieł.
- W takim razie może przejdziemy do salonu? - zaproponowałem z nadzieją. Pokój dzieci był niewielki, a ja nie czułem się zbyt dobrze przebywając z tym mężczyzną na tak ograniczonej przestrzeni.
- Za tobą. - rzucił kurtuazyjnie mężczyzna i wolną ręką wskazał na drzwi.
Mówi się, żeby nie odwracać się tyłem do wroga, ale to nie zawsze jest możliwe, tak jak chociażby w tym przypadku, toteż wyszedłem z pokoju jako pierwszy i miałem nadzieję, że to nie będą ostatnie chwile mojego życia.
I nie były. Bezpiecznie opuściłem pokój dziecięcy i udałem się do salonu, gdzie usiadłem z córką w ramionach w jednym z foteli. Anastasie zmęczona płaczem zasnęła, co pozwoliło mi odetchnąć z ulgą. Martwiłem się, że jeśli nadal będzie tak płakać, w końcu pochoruje się i zamieni w malutki kłębek nerwów.
Ojciec mojego kochanka zajął drugi z foteli, sadzając Xaviera na swoich kolanach i trzymając malca pod pachami, unosił i opuszczał kolana podrzucał ucieszone dziecko lekko do góry. Nadal nie mogłem uwierzyć, że mój strachliwy syn tak uwielbiał swojego dziwacznego i bez wątpienia cholernie niebezpiecznego dziadka.
- Jak wiele wiesz o moim synu? - zapytał nagle mężczyzna, przenosząc spojrzenie z roześmianego chłopczyka na mnie.
Przełknąłem głośno ślinę, jakbym właśnie miał udzielić odpowiedzi na najważniejsze w moim życiu pytanie.
- Niewiele i jednocześnie wystarczająco. - rzuciłem po chwili zastanowienia. - Nie jest tym, kim był na samym początku naszej znajomości.
Wlepione we mnie spojrzenie krwawych oczu sprawiło, że ślina utknęła mi w gardle wielką gulą, kiedy próbowałem ją przełknąć.
- Pojawił się tutaj, ponieważ tam gdzie żył wcześniej, nie mógł zaspokoić wszystkich swoich potrzeb. - nie byłem pewny, czy mężczyzna zwrócił uwagę na moją odpowiedź i ją zaakceptował, czy też miał w nosie to, jaka była i po prostu chciał się wygadać. - Zrodził się z nienawiści i miłości, więc znając już jedno, musiał nauczyć się drugiego. Kiedy go spotkałeś, był nieokrzesany i niezgrabny, jako że dopiero zaczynał naukę życia i poznawał ludzi oraz ich emocje. Osoba, jaką jest teraz to jego ostateczna forma, której ty nadałeś kształt. Jeśli zdradzisz go tak, jak Pan zdradził mnie, zabiję cię i będę pławił się w nienawiści Reijela. Rozumiemy się? - na jego ustach znowu pojawił się niemal słodki, niewinny uśmiech.
Cholera! Bałem się go chyba równie mocno, co moja córka.
- Tak, myślę, że doskonale rozumiem, co chcesz mi powiedzieć. - wychrypiałem, a ślina w końcu spłynęła z trudem w dół przełyku.
- Doskonale! - mężczyzna wstał gwałtownie i obejmując Xaviera potarł nosem o jego mały nosek. Chłopiec małą łapką dotknął jego warg, a kiedy dziadek otworzył usta prezentując ostre zęby, maluch dotykał ich drobnymi paluszkami jakby miał do czynienia z zabawką. - Naucz mnie jak przygotować mleko dla dzieci. - rzucił rozkazującym tonem ojciec Reijela. Kiedy mówił, jego usta muskały palce Xaviera, ale zęby w żadnym razie nie czyniły malcowi krzywdy.
- Yyy, dobrze… - mruknąłem zbity z tropu.

~ * ~ * ~

Wchodząc do domu na odległość wyczułem moc ojca. Warknąłem niezadowolony i nie zdejmując nawet butów, przeszedłem z głąb domu chcąc upewnić się, że moja rodzina jest bezpieczna, chociaż nie wyczułem zapachu krwi, co pozwalało mi mieć nadzieję, że mu nie odbiło.
Usłyszałem dochodzące od strony połączonej z salonem kuchni ciche głosy, więc tam właśnie skierowałem kroki.
Niemal zakrztusiłem się nabieranym w płuca powietrzem, kiedy zobaczyłem mojego ojca w kuchennym fartuszku karmiącego Xaviera oraz stojącego obok Olivera ze śpiącą mu w ramionach Anastasie.
Zaniemówiłem, co nie zdarza mi się często, ale w tamtej chwili naprawdę nie potrafiłem znaleźć słów, które powinienem wypowiedzieć.
- Niech zgadnę, nie zdążyłeś się jeszcze za mną stęsknić od naszego ostatniego spotkania. - odezwał się do mnie ojciec, odrywając wzrok od mojego syna.
- Jesteś stanowczo za bardzo zainteresowany moimi dziećmi. - wydusiłem z trudem unikając zająknięcia. Nie wiedziałem, co o tym wszystkim myśleć, ponieważ ojciec jakiego widziałem teraz, nie był tym, którego znałem.
- Ależ oczywiście. Mają w sobie odrobinę mojej krwi, więc mam zamiar aktywnie uczestniczyć w ich życiu.
- Każdy w Upadłym Rodzie ją ma, więc dlaczego uczepiłeś się właśnie ich? - prychnąłem, ale znałem odpowiedź i wiedziałem doskonale, że nie chodzi tylko o ich przyszłość w Rodzie.
- A dlaczego postanowiłeś przygarnąć właśnie tę dwójkę? Dlaczego Anastasie boi się mnie śmiertelnie, podczas gdy Xavier mnie uwielbia?
Było to retoryczne pytanie, na które nie musiałem odpowiadać. Przygarnąłem dzieci z tego samego powodu, dla którego byłem z Oliverem, z tego samego powodu, dla którego go prześladowałem i raniłem na początku naszej znajomości i w końcu z tego samego powodu, dla którego mój ojciec nienawidził ludzi tak bardzo.
- Miłość. - powiedziałem głośno tylko dlatego, że Oliver patrzył to na mnie, to na mojego ojca bez zrozumienia. On nie znał odpowiedzi, więc postanowiłem mu podpowiedzieć.