sobota, 29 września 2007

Froid

- Ach! – usiadłem roztrzęsiony i wystraszony, a moje oczy otwarte szeroko szukały mary, która dręczyła mnie we śnie. Nie było jej, a przynajmniej nie potrafiłem dostrzec obecności koszmaru, który wydawał się przenikać do rzeczywistości, chociaż czułem obecność każdej jego drobinki. Mogłem być spokojny, jednak nijak nie potrafiłem.
Nauczyciel Latania spał w moim pokoju przez tydzień, odstraszając złe sny i wszelkie przerażające wytwory wyobraźni. Niestety, od kiedy wrócił do siebie minęło kilka dni, a tej nocy zjawy przyszły po raz kolejny dopominając się o mnie. Nie wiem, czym było to wszystko powodowane i jakoś mnie to szczególnie nie interesowało. Chciałem tylko spać spokojnie jak inni i śnić o Camusie, zamiast ocierać łzy zawsze, kiedy ciemność przytłaczała mnie bardziej niż powinna.

Przeszedł mnie zimny dreszcz, a przed oczyma stanęła cała rzeczywistość koszmaru. Nie spałem, mogłem być tego pewien, jednak wszystko powracało. Chciałem krzyczeć i skulić się błagając by odeszła każda potworna wizja, jednak nie mogłem. Budząc kolegów i Olivera potwierdziłbym tylko swoją beznadzieję i liczne słabości.
Objąłem kolana ramionami starając się opanować, ale na nic się to zdało. Popadałem w coraz większą skrajność bojąc się już nawet oddychać. Wszystko wyglądało tak, jakby nauczyciel nie starał się mi nawet pomagać i właśnie to bolało mnie bardziej niż cały ten bezimienny strach, który mnie rozdzierał. Łzy zaszkliły mi oczy, a podświadomość podsuwała obraz profesora, który ociera każdą kroplę traktując ją jak cenną perełkę.
Właśnie taki był mężczyzna, który leczył całe zło świata samą swoją obecnością i właśnie jego bliskości pragnąłem tak bardzo.
Marcel...
Z jego imieniem w myślach, które zagłuszało wycie i złowrogie szepty usiadłem na skraju łóżka. Wydawało mi się, że coś klęczy na materacu tuż za mną. Ubrałem szybko pantofle, a czując ich chłód na stopach tylko bardziej zaczynałem się bać. Nie miałem odwagi podejść do szafy i wyciągnąć sweter, czy cokolwiek innego. Z trudem sięgnąłem trzęsącą się dłonią po różdżkę i kiedy tylko trzymałem ją mocno wybiegłem z pokoju.
Drogę oświetlałem sobie dopiero na korytarzu, gdzie sam nie wiem, dlaczego, ale byłem spokojniejszy, jednak po kilku chwilach musiałem zgasić światełko, gdyż tworzyło cienie i potęgowało mrok w miejscach, do których nie było w stanie dotrzeć.
Był to już kolejny raz, kiedy to po koszmarnym śnie musiałem mieć świadomość obecności w moim życiu nauczyciela Latania.
Wiedziałem, że nie powinienem, że to zabronione, zakazane, złe i obrzydliwe, a jednak nie potrafiłem inaczej. Pragnąłem bliskości profesora. Jego ciepła, spokojnych słów, delikatnych gestów i całej tej cudownej aury, jaką wokół siebie roztaczał.
Prawdopodobnie miał mnie już dosyć, jednak ta potrzeba była silniejsza niż mój zdrowy rozsądek, o ile jeszcze go miałem.
Mogłem się zaklinać, że słyszę czyjeś kroki za sobą, ciężki oddech, szelest ubrania. Mara przecinała powietrze z niesamowitą szybkością, krzyczała przeraźliwie i wyciągała szpony by tylko mnie dopaść, absorbując, co tylko mogła. Nie wiem, czy była to kobieta, czy mężczyzna, a może nawet nie miała płci, będąc zwykłym potworem. Oglądając się za siebie widziałbym ciemne, puste oczodoły, czułbym wyraźnie zapach krwi i dostrzegał tysiące wykrzywionych w grymasie przerażenia twarzy jej wcześniejszym ofiar. Bałem się nawet, jeśli wszystko było wyłącznie moim wymysłem.
Znowu chciałem płakać i chociaż powstrzymywałem się, kilka łez spłynęło po mojej twarzy. Nawet nie mogłem ich otrzeć. Gdybym to zrobił wpadłbym na kogoś przez własną nieuwagę, a patrząc na intruza dostrzegłbym tylko lśniące w nikłym świetle księżyca kły i paskudną mordę.
Zaczynałem coraz bardziej panikować, a mój oddech drżał wraz z całym ciałem, kiedy w końcu stanąłem przed drzwiami gabinetu nauczyciela. Piszcząc cicho zapukałem i skuliłem się chowając głowę, by żaden ze stworów mnie nie dopadł, a przynajmniej by mniej bolało, kiedy już mnie dogoni.

~ * ~ * ~

 

Coś we mnie drgnęło, chociaż nie byłem przekonany, czy jakikolwiek dźwięk rzeczywiście mnie obudził. Połowa mojego umysłu spała, podczas kiedy druga wróciła do rzeczywistości. Oczy piekły, nie chciały się otworzyć samoistnie zamykając i zastępując tęczówki białkami. Poduszka stała się niewygodna i męcząco miękka, a kołdra za szeroka.
Wstałem chwiejąc się na nogach i próbując za wszelką cenę utrzymać równowagę. Ziewając otworzyłem drzwi, jednak poza ciemnością nie widziałem nic. Jak zwykle kierowany impulsem, któremu ufałem popatrzyłem pod nogi.
- Fillipie? – szepnąłem zanim zdążyłem w ogóle o tym pomyśleć.

Malec wstał szybko i spięty patrzył prosto na mnie.

Byłem chyba nazbyt zaskoczony i przestraszony by móc samemu dochodzić czegokolwiek.
- Wejdź! – rzuciłem szybko odsuwając się na krok i robiąc mu miejsce.
Kiedy zamknąłem drzwi wydał mi się o wiele spokojniejszy, a jego ciało trzęsło się już tylko raz na jakiś czas, co bynajmniej nie zmniejszało mojej obawy o niego. Cała poprzednia senność chwilowo uleciała, zamieniając się miejscem z troską o tego Anioła.
Uklęknąłem łapiąc go za zziębnięte dłonie i odwracając do siebie. Widząc szeroko otwarte oczęta wiedziałem już, o co chodziło. Przyciągnąłem go bliżej obejmując.
Całe drobne ciałko było przemarznięte i nie zdziwiłbym się gdyby miało to później jakieś swoje następstwa pod względem zdrowia chłopca.
Biorąc go na ręce pocałowałem ciemne włoski, a spokojniejsza już buzia wtulona w mój tors wydawała się być teraz niesamowicie śpiąca.
Nie dziwiłem się temu, biorąc pod uwagę, że do niedawna sam starałem się pozbyć jakoś męczących Ślizgona koszmarów. Miałem nadzieję, że nie wrócą, ale to, co widziałem teraz upewniło mnie w przekonaniu jak okropna musiała być dla niego każda noc.
Posadziłem Fillipa na materacu i owinąłem szczelnie pierzyną. Wyglądał jak mały Eskimos, ale dzięki temu miałem świadomość, że zaraz będzie mu cieplej. Zdjąłem pantofle z jego nóg i objąłem dłońmi zimne stopy ściskając je lekko i rozcierając. Paluszki zgięły się i nie chciały rozprostować. Chuchnąłem na nie, a chłopiec szarpnął lekko nóżkami będąc podatnym i wrażliwym na takie doznania. Nie potrzebował wiele czasu by jego palce znowu się rozprostowały, a ja z powodzeniem mogłem teraz ucałować jeden z nich, dokładniej określając niezbyt wysoką temperaturę.

Mój największy skarb był dla mnie ważniejszy niż wszystko inne i nie mogłem pozwolić by zachorował, a przynajmniej chciałem dołożyć wszelkich starań, by nic mu nie było.
Zbliżyłem usta do stóp chłopca ogrzewając je i niemal całując.
Malec był rozkoszny i miał dla mnie wartość niemal sakralną. Nawet gnąc kolana przed Ołtarzem nie byłem tak szczęśliwy jak w tej chwili. Klęcząc przed nim, czułem się tak, jakbym został stworzony wyłącznie po to by darzyć go szacunkiem i traktować niczym młodego księcia, któremu przyszło mi służyć. Gdybym musiał oddać za niego życie uczyniłbym to bez najmniejszego żalu, nawet, jeśli stanowiłoby to wyłącznie kaprys dziecka.

~ * ~ * ~

 

Mężczyzna ukrył moje stopy pod pościelą i przybliżając się na klęczkach objął mnie by dać tym dodatkowe ciepło.
Nie mogłem uwierzyć, że na wpół nagi będzie mnie do siebie tulił i opiekował się mną z tak wielka troską. Pościel, która pachniała nim, była w dalszym ciągu pełna ciepła, jakim ogrzało ją ciało profesora, a sposób, w jaki zajął się moimi nogami wywołał u mnie rumieńce.
Marzyłem by w taki właśnie sposób traktował mnie każdego chłodnego dnia i mroźnej nocy spędzonej tylko we dwoje, jednak o tym mogłem zapomnieć całkowicie.
- Profesorze... – wydukałem przez zaschnięte gardło, które bardzo powoli dochodziło do siebie i popatrzyłem w te piękne szare oczy, które chciałem by widziały tylko i wyłącznie mnie. – Dziękuję – uśmiechając się niepewnie przyłożyłem swoje czoło do jego. Było mi niemal gorąco, gdy wiedziałem jak cudowne wargi unoszą się odwzajemniając mój gest i chociaż wstyd nie dawał za wygraną nie potrafiłem się odsunąć. Chciałem widzieć każde drżenie mięśnia na jego twarzy, lub chociażby poczuć na policzku muśnięcie rzęs.

- Więc teraz powiedz mi, co tutaj robisz w środku nocy? – ciepły oddech otulił moją twarz pieszcząc ją pełnymi czułości słowami i tym delikatnym brzemieniem głosu. Mężczyzna był teraz tak niesamowicie blisko, że mogłem umrzeć napawając się tym niewielkim dystansem.

- Miałem koszmar... – uciekłem spojrzeniem ściszając głos, ale nie zabrałem głowy. Chciałem, chociaż przez tą chwilę czuć, że jest przy mnie.
Mój wzrok znowu zatrzymał się na wpatrzonych we mnie srebrnych oczach nauczyciela. Wydawało mi się, że to właśnie w nich zaklęta jest jego dusza, którą mógłbym uczynić moją, tak jak on postąpił ze mną.
Nie byłem zachwycony, kiedy zabrał czoło i dłoń sięgając po coś na szafce nocnej. Dopiero, gdy paczuszka znalazła się na wysokości mojej twarzy zwróciłem na nią uwagę.
- Przyszedł bardzo późno i nie miałem możliwości dać ci tego wcześniej – profesor wytłumaczył się z westchnieniem i usiadł obok mnie poprawiając zsuwającą się odrobinę część kołdry.
Otworzyłem pakunek i w świetle księżyca wpadającym przez okno dostrzegłem kilku calowe, niebieskie kółeczko, którego środek pełen był pajęczyny z granatowych nici i koralików. Na trzech wstążkach opuszczono w dół sześć niebieskich piórek. Cała konstrukcja wyglądała ślicznie i była przepełniona swoistą magią, którą czuło się nawet, gdy można było wyłącznie na to patrzeć.

~ * ~ * ~

 

Rozradowane oczka chłopca popatrzyły na mnie i chociaż wiedziałem, że nie pojmuje znaczenia prezentu cieszy się z możliwości jego posiadania.
Tylko podkreślał tym swoja dziecięcą niewinność i słodycz, co poszerzało uśmiech na mojej twarzy.
Kładąc palec na jego nosie pukałem w niego delikatnie tłumacząc, co powinien zrobić, a on z przygryzioną wargą chichotał przy każdym dotknięciu jego noska.
Moje, małe, rozkoszne stworzonko...
- Powieś go nad łóżkiem, a ja obiecuję, że już więcej nie przyśni ci się nic strasznego. – ziewnąłem zdając sobie sprawę z godziny, o której malec mnie zbudził. Nie miałem nic przeciwko pobudką serwowanym mi przez tego słodkiego Ślizgona, jednak mój organizm powoli dawał za wygraną. Zamknąłem oczy na kilka chwil i mruknąłem cicho.
Nie widziałem sensu by Fillip znowu krążył po chłodnych korytarzach narażając się na nieprzyjemne spotkanie z woźnym lub którymś z nauczycieli, a i jego oczka powoli zaczynały się przymykać.
Poczucie obowiązku i odpowiedzialności kłóciło się z moimi własnymi uczuciami, przez co sam już nie byłem pewny czy postępuję słusznie.
Zabrałem chłopcu kołdrę rozkładając ją i kładąc się po jednej stronie łóżka.
Zdziwiony wzrok towarzyszył moim poczynaniom, co nie przeszkadzało mi ani trochę, a wręcz zaczynało się podobać. Patrząc w szklące się ciemne tęczówki posłałem Ślizgonowi ciepły uśmiech podnosząc jedną część pościeli.
- Wchodzisz, czy chcesz błąkać się po ciemku? – pytając wstrzymywałem śmiech, gdyż uchylone usteczka i zaciśnięte na prześcieradle piąstki łączyły w sobie słodycz oraz zabawną niewinność połączoną z wielkim zdziwieniem.
Fillip potrząsnął główką i szybko wślizgnął się pod pierzynę. Opalona twarzyczka była cała czerwona i mogłem to dostrzec nawet w ciemności pokoju.
Drobne ciałko przysunęło się bardzo blisko mnie, a jeszcze lekko chłodne stopy potarły moje łydki.
Gdybym nie był tak niesamowicie śpiący z pewnością rozkoszowałbym się tą chwilą o wiele dłużej, niestety już niemal odpływałem otulony zapachem chłopca, jego ciepłem, chłodem i zmysłowym, niewinnym dotykiem jego łapek na piersi.

~ * ~ * ~

 

Nie mogłem się powstrzymać i przysunąłem się jeszcze bliżej do gorącego ciała nauczyciela. Zwijając się w kłębek oparłem kolana o brzuch profesora, który już nieprzytomny wsunął ramię pod moją głowę, a drugą ręką objął mnie zamykając dłoń na moich zimnych stopach.
Miałem ochotę pocałować jego pierś, której niemal dotykałem nosem, ale nie odważyłem się.
Unosząc twarz popatrzyłem na niesamowicie piękny obraz, jaki stanowiło uśpione oblicze profesora.
Cienka linia jego ust kusiła mnie bardziej, niż kiedykolwiek, jednak i w tym momencie brakowało mi odwagi.
Wyprostowałem się odrobinę i musnąłem lekko czubek nosa nauczyciela. Zachichotałem widząc jak lekko marszy czoło.
- Kocham pana... – wyszeptałem, a jego wargi powoli wygięły się w ślicznym uśmiechu.
- Ja ciebie też, maleńki... – wtuliłem się w nagi tors niemal z całych sił. Jego słowa, chociaż wypowiedziane bez przemyślenia i przez sen sprawiły mi niesamowitą radość. Rano z pewnością nawet nie będzie pamiętał o tym zajściu, jednak był to jeden ze szczęśliwszych dni mojego życia.
Zamknąłem mocno oczy powstrzymując głośny okrzyk radości. Gdyby reakcja mężczyzny była taka sama w innych okolicznościach, moje serce nie zdołałoby chyba wytrzymać tak szaleńczego bicia, skoro już teraz wyrywało się z piersi.

sobota, 8 września 2007

Le cauchemar

Od kiedy poznałem Fillipa za każdy razem, gdy pogoda z ciepłych, spokojnych dni zmieniała się diametralnie, a lato zastępowała ulewna, chłodna jesień, chciałem być bliżej chłopca by chronić go przed zimnem i chorobami. Gdybym mógł z pewnością nie odstępowałbym go na krok, ponieważ to właśnie jego bezpieczeństwo było dla mnie najważniejsze nawet, jeśli uchodziło to za drobną przesadę.

Coraz częściej łapałem się na tym, iż zamiast uważać i poddać dniom codziennym myślami krążyłem wokół Ślizgona. Wystarczyła mi jednak, krótka chwila, przez którą mogłem na niego spojrzeć, a ciepły, radosny impuls przechodził przez każdą komórkę mojego ciała pieszcząc ją delikatnie. Praca stała się dla mnie uzależnieniem i to wyłącznie, dlatego że dzięki niej mogłem być bliżej chłopca i przynajmniej w tym małym stopniu zapewnić mu opiekę i bezpieczeństwo.

Moje ciało wyuczone niektórych manewrów samo mijało uczniów na korytarzu i odpowiadało na ich powitania. Wzrok szybko skakał z twarzy na twarz jak zawsze szukając pośród tłumu najsłodszej buzi, jaką kiedykolwiek widziałem, a zrazem jej cudownego właściciela. Bez sprzecznie wszystko, co wiązało się z Fillipem było dla mnie najdoskonalsze i niewinne, podobnie jak calusieńka drobna istotka, która mną zawładnęła.

W dalszym ciągu nie mogłem przestać dziękować Panu za chłopca, bez którego nic nie miało takiego sensu, jaki zdobyło teraz.

Zaczesałem dłonią włosy do tyłu i przetarłem twarz. Po raz kolejny nie potrafiłem myśleć o nikim innym, a przy kąciku moich ust powstawała maleńka zmarszczka wywołana przez unoszące się subtelnie wargi.

- Aniele... – wyszeptałem cicho i sam byłem w stanie dosłyszeć wyraźną tęsknotę, która zawierała się w tym jednym, jedynym słowie. Odchyliłem lekko głowę, a kiedy znowu popatrzyłem przed siebie dostrzegłem idącego niezwykle powoli ciemnowłosego chłopca, którego tak mi brakowało. Niepokoił mnie zmęczony wyraz jego twarzyczki, a podchodząc bliżej zdołałem także dostrzec podkrążone oczęta. Wyglądał dosyć mizernie, a jego niechętne włóczenie nogami po posadzce przywodziło na myśl smutnego, opuszczonego szczeniaka trzymanego pod sklepem w papierowym pudełku.
Widok malca w takim stanie przyprawiał mnie o mroźne dreszcze, a świadomość mojej niewiedzy powoli zabijała.
Kiedy czekoladowe oczęta podniosły się nieśmiało, a usta wykrzywiły w niepewnym uśmiechu przestałem interesować się całym otaczającym światem. Najważniejszy w moim życiu Anioł wyglądał tak, jak gdyby nie służyła mu ziemska atmosfera i nie mógłbym się temu dziwić. Podczas kiedy on był czysty, niewinny i dziecięco naiwny, świat stanowił jego przeciwieństwo. Z całego serca pragnąłem zapewnić mu spokojny azyl, Raj, w którym mógłby być szczęśliwy nie martwiąc się niczym i ciesząc każdą chwilą.
Marszcząc czoło zbliżyłem się do chłopca i przykucnąłem by móc lepiej przyjrzeć się jego buzi. Jak na złość malec podniósł łepek wysoko do góry, co nawet, jeśli tego nie chciałem musiało mnie rozbawić.
- Co tam widzisz? – zapytałem przechylając głowę w bok i czekając aż Fillip zmęczy się tym wszystkim.
- Nic – bąknął cichutko i przygryzł wargę.

~ * ~ * ~

Denerwowało mnie to, że zawsze trafiając na nauczyciela musiałem robić z siebie ofiarę. Profesor już kilka razy uratował mnie z opresji, a kiedy obiecałem sobie, że zacznę uważać, ponownie trafiałem na kolejne przeszkody. Dobrze zdawałem sobie sprawę z tego, że przypominałem zombie i właśnie, dlatego nie chciałem pokazywać się mężczyźnie w takim stanie. Moją twarz dodatkowo pokrywał rumieniec wypływający z bezradności i wstydu, co stanowiło dokończenie dzieła kilkudniowych nocnych pobudek i ośmieszenia się przed tak ważną dla mnie osobą.
Poczułem jak palec nauczyciela niesamowicie delikatnie dotyka mojego sprawiając, że opuszek zaczynał łaskotać. Zacisnąłem szybko pięść i zapominając się spojrzałem na rozbawione oblicze profesora. Jeszcze bardziej czerwony szybko uniosłem głowę, a ciepły śmiech dotarł do moich uszu przebijając się przez szumiącą w żyłach krew, która wraz z szybko bijącym sercem gotowała się wewnątrz mnie.
- Pokaż dzióbek – cichy i cudownie delikatny głoś profesora sprawił, że do oczu nabiegły mi łzy. Nie wiedziałem, co robić, więc szybko pokręciłem głową.
- Korytarz jest pełen twoich kolegów i koleżanek, a ja niemal przed tobą klęczę... – opuściłem purpurową twarz i zasłoniłem ją dłońmi. Nie mogłem ukryć ogromnego zażenowania, a słowa mężczyzny tylko to spotęgowały. Uchylając minimalnie palce a także powieki popatrzyłem na Camusa, który odetchnął głośno i uniósł ręce.

~ * ~ * ~

 

Nie mogłem uwierzyć, że chłopiec w dalszym ciągu może być tak niesamowicie słodki, a jednak miałem przed oczyma rozkoszny widok, który nie mógł równać się z niczym innym.

Delikatnie objąłem dłonie Fillipa i odsunąłem je od zarumienionej buzi.

Rozpływałem się czując ciepło bijące od malca, jednak nie mogłem nie zwróci uwagi także na lekkie podkowy pod parą ciemnych oczu.

- Skąd to się tu wzięło, co? – opuszkami palców przesunąłem po lekko sinych śladach, a malec ufnie na to pozwolił nie przymykając nawet powiek.
Po raz niezliczony musiałem powstrzymywać samego siebie i tłumić głęboko w sobie ogromną chęć ucałowania podkrążonych ślepek. Pogładziłem policzek Ślizgona i skinąłem głową prosząc go o odpowiedź.
Musiałem wiedzieć jak najwięcej, by w jakiś sposób móc pomóc mojemu Aniołowi. Nie pozwoliłbym go skrzywdzić, a jego zmęczona twarzyczka bynajmniej nie zapowiadała szczęśliwego zakończenia. Prędzej sam przejąłbym wszystkie problemy chłopca niż pozwolił by to on musiał się z nimi wszystkimi zmagać samemu.

- Ja... – zaczął marszcząc czoło i nosek – Miałem koszmary –mówiąc to ściszył głos tak bardzo, że nawet ja z trudem mogłem dosłyszeć jego słowa.
- Od jak dawna, misiaku? – pogładziłem maleńka zmarszczkę między brwiami.
- Od tygodnia... – bąknął i przetarł łapką oko w rozkosznym geście.
Nie byłem w stanie powstrzymać westchnienia, kiedy dowiedziałem się, co tak bardzo męczyło Fillipa. Jego drobne ciało z pewnością potrzebowało więcej snu, którego przez tak długi czas nie mógł spokojnie zaznać.
Na samą myśl o wystraszonym Ślizgonie, który zrywa się przerażony w środku nocy odczuwałem kłucie w piersi. Nie mogłem pozwolić by chłopiec tak się męczył i musiałem znaleźć sposób by znowu mógł spokojnie spać i by na jego buźce nadal gościł ten pełen radości prześliczny uśmiech.

Delikatnie jednym palcem podniosłem twarz chłopca ku górze tak by jego podbródek przestał dotykać piersi i przyłożyłem opuszek do jego nosa.

- Jest pewien sposób na pozbycie się nocnych mar, tylko potrzebuję na to odrobinę czasu. Może uda nam się pozbyć tych koszmarów w jakiś inny sposób? Jak myślisz, maleńki?

~ * ~ * ~

 

Palec profesora leciutko puknął w mój nos, przez co uśmiechnąłem się szerzej na kilka chwil zapominając o dręczącym mnie problemie. Wiedziałem, że jest błahy, jednak nauczyciel mimo to chciał mi pomóc, co krępowało mnie i równocześnie niesamowicie cieszyło.

Kilka dziewczyn ze starszej klasy przechodząc koło nas z przymilnymi uśmiechami ukłoniło się Camusowi, a on skinął im głową, jednak cała uwaga jego pięknych oczu skupiona była niezmiennie na mnie.
Zaczerwieniłem się, kiedy tylko pozwoliłem wyobraźni na cichą nadzieję i złudne wyobrażenie, iż dla mężczyzny jestem ważniejszy niż wszystkie te młode czarownice o wypielęgnowanych dłoniach, zadbanych fryzurach, czy twarzach foto modelek.

Wiedziałem, iż nauczyciel jest kimś wyjątkowym i właśnie to pozwalało mi wierzyć, że kiedyś zdołam wydusić z siebie wyznanie uczuć, a on pogłaszcze mnie, pocałuje w czoło i z uśmiechem zaakceptuje moją miłość.
Ponownie zakryłem twarz dłońmi i wymamrotałem szybko, dopóki nikły płomyk odwagi, jeszcze się we mnie tlił prośbę, która od pewnego czas chciała zostać wysłuchaną.

- Czy... mógłby pan ze mną spać? – serce na dłuższy czas przestało mi bić, a klatkę piersiową miażdżyła dziwna siła. Przez chwilę żałowałem tego bezmyślnego i nazbyt śmiałego pytanie, którego dwuznaczność  stała się dla mnie gehenną, jednak znowu poczułem dłonie profesora na swoich.

~ * ~ * ~

 

Gdybym emocje można było ukazać obrazowo w tej chwili z pewnością klęczałbym na wpół żywy z wielką strzałą w piersi, na której końcu widniałaby maleńka karteczka ze zdjęciem Fillipa, który wystawiałby zadziornie język.

Wstając zmierzwiłem chłopcu włosy nie do końca wiedząc czy aby nie leżę właśnie uśpiony w łóżku przeżywając zbyt realistycznie kolejny ze snów.
- Pod wejściem do dormitorium pół godziny przed ciszą nocną. – rzuciłem na wydechu i powoli przeniosłem wzrok na dwie prześliczne siedemnastowieczne monety na kształt, których ułożyły się właśnie oczka Ślizgona. Na jego buźce pojawił się wyraz ogromnej radości, który tak bardzo chciałem w końcu dostrzec.
Gdybym mógł zrobiłbym dosłownie wszystko by zatrzymać ten przesłodki, niewinny i jakże szczery uśmiech na całe życie.
Ten widok potrafił zmienić najgorszy dzień, w wielkie święto pełne szczęścia.
- Biegnij już na Eliksiry – powiedziałem zanim zdążyłem pomyśleć, a mój optymizm zamienił się w wielki wykrzyknik.
- Skąd pan wie, że mam Eliksiry? – po raz kolejny zostałem ugodzony pytaniem malca, na które musiałem odpowiedzieć szczerze, nie chcąc go okłamywać.
- Znam na pamięć cały twój rozkład zajęć – mrugnąłem, a Fillip zachichotał słodko i wystawił lekko języczek.
- Dziękuję! – krzyknął i szybko uciekł.
Odetchnąłem z ulgą ciesząc się, że prawdę zawsze niewiele dzieliło od kłamstwa, dzięki czemu łatwiej było wyznać jedno kreując to na drugie. Teraz musiałem tylko w miarę rozsądniej podejść do problemu z koszmarami Anioła.
Sam pamiętałem swoje nieprzespane noce zaraz po zabiciu pierwszej osoby. Wzdrygałem się na samo wspomnienie tamtych chwil i tym bardziej nie mogłem pozwolić małemu męczyć się z jego własnymi marami.

*

 

Lokatorzy Fillipa nie zwracali na mnie najmniejszej uwagi i tylko Oliver na chwilę zainteresował się moją obecnością dziękując, iż zgodziłem się przyjść do jego kuzyna.
Ciemnooki Ślizgon leżał już w łóżku przykryty szczelnie kołdrą i uśmiechając się nieśmiało gryzł dolna wargę. Wątpiłem by ktokolwiek widząc go teraz był w stanie zaprzeczyć, jakoby malec miał w sobie duszę najprawdziwszego Anioła.