- Ach! – usiadłem roztrzęsiony i wystraszony, a moje oczy otwarte szeroko szukały mary, która dręczyła mnie we śnie. Nie było jej, a przynajmniej nie potrafiłem dostrzec obecności koszmaru, który wydawał się przenikać do rzeczywistości, chociaż czułem obecność każdej jego drobinki. Mogłem być spokojny, jednak nijak nie potrafiłem.
Nauczyciel Latania spał w moim pokoju przez tydzień, odstraszając złe sny i wszelkie przerażające wytwory wyobraźni. Niestety, od kiedy wrócił do siebie minęło kilka dni, a tej nocy zjawy przyszły po raz kolejny dopominając się o mnie. Nie wiem, czym było to wszystko powodowane i jakoś mnie to szczególnie nie interesowało. Chciałem tylko spać spokojnie jak inni i śnić o Camusie, zamiast ocierać łzy zawsze, kiedy ciemność przytłaczała mnie bardziej niż powinna.
Przeszedł mnie zimny dreszcz, a przed oczyma stanęła cała rzeczywistość koszmaru. Nie spałem, mogłem być tego pewien, jednak wszystko powracało. Chciałem krzyczeć i skulić się błagając by odeszła każda potworna wizja, jednak nie mogłem. Budząc kolegów i Olivera potwierdziłbym tylko swoją beznadzieję i liczne słabości.
Objąłem kolana ramionami starając się opanować, ale na nic się to zdało. Popadałem w coraz większą skrajność bojąc się już nawet oddychać. Wszystko wyglądało tak, jakby nauczyciel nie starał się mi nawet pomagać i właśnie to bolało mnie bardziej niż cały ten bezimienny strach, który mnie rozdzierał. Łzy zaszkliły mi oczy, a podświadomość podsuwała obraz profesora, który ociera każdą kroplę traktując ją jak cenną perełkę.
Właśnie taki był mężczyzna, który leczył całe zło świata samą swoją obecnością i właśnie jego bliskości pragnąłem tak bardzo.
Marcel...
Z jego imieniem w myślach, które zagłuszało wycie i złowrogie szepty usiadłem na skraju łóżka. Wydawało mi się, że coś klęczy na materacu tuż za mną. Ubrałem szybko pantofle, a czując ich chłód na stopach tylko bardziej zaczynałem się bać. Nie miałem odwagi podejść do szafy i wyciągnąć sweter, czy cokolwiek innego. Z trudem sięgnąłem trzęsącą się dłonią po różdżkę i kiedy tylko trzymałem ją mocno wybiegłem z pokoju.
Drogę oświetlałem sobie dopiero na korytarzu, gdzie sam nie wiem, dlaczego, ale byłem spokojniejszy, jednak po kilku chwilach musiałem zgasić światełko, gdyż tworzyło cienie i potęgowało mrok w miejscach, do których nie było w stanie dotrzeć.
Był to już kolejny raz, kiedy to po koszmarnym śnie musiałem mieć świadomość obecności w moim życiu nauczyciela Latania.
Wiedziałem, że nie powinienem, że to zabronione, zakazane, złe i obrzydliwe, a jednak nie potrafiłem inaczej. Pragnąłem bliskości profesora. Jego ciepła, spokojnych słów, delikatnych gestów i całej tej cudownej aury, jaką wokół siebie roztaczał.
Prawdopodobnie miał mnie już dosyć, jednak ta potrzeba była silniejsza niż mój zdrowy rozsądek, o ile jeszcze go miałem.
Mogłem się zaklinać, że słyszę czyjeś kroki za sobą, ciężki oddech, szelest ubrania. Mara przecinała powietrze z niesamowitą szybkością, krzyczała przeraźliwie i wyciągała szpony by tylko mnie dopaść, absorbując, co tylko mogła. Nie wiem, czy była to kobieta, czy mężczyzna, a może nawet nie miała płci, będąc zwykłym potworem. Oglądając się za siebie widziałbym ciemne, puste oczodoły, czułbym wyraźnie zapach krwi i dostrzegał tysiące wykrzywionych w grymasie przerażenia twarzy jej wcześniejszym ofiar. Bałem się nawet, jeśli wszystko było wyłącznie moim wymysłem.
Znowu chciałem płakać i chociaż powstrzymywałem się, kilka łez spłynęło po mojej twarzy. Nawet nie mogłem ich otrzeć. Gdybym to zrobił wpadłbym na kogoś przez własną nieuwagę, a patrząc na intruza dostrzegłbym tylko lśniące w nikłym świetle księżyca kły i paskudną mordę.
Zaczynałem coraz bardziej panikować, a mój oddech drżał wraz z całym ciałem, kiedy w końcu stanąłem przed drzwiami gabinetu nauczyciela. Piszcząc cicho zapukałem i skuliłem się chowając głowę, by żaden ze stworów mnie nie dopadł, a przynajmniej by mniej bolało, kiedy już mnie dogoni.
~ * ~ * ~
Coś we mnie drgnęło, chociaż nie byłem przekonany, czy jakikolwiek dźwięk rzeczywiście mnie obudził. Połowa mojego umysłu spała, podczas kiedy druga wróciła do rzeczywistości. Oczy piekły, nie chciały się otworzyć samoistnie zamykając i zastępując tęczówki białkami. Poduszka stała się niewygodna i męcząco miękka, a kołdra za szeroka.
Wstałem chwiejąc się na nogach i próbując za wszelką cenę utrzymać równowagę. Ziewając otworzyłem drzwi, jednak poza ciemnością nie widziałem nic. Jak zwykle kierowany impulsem, któremu ufałem popatrzyłem pod nogi.
- Fillipie? – szepnąłem zanim zdążyłem w ogóle o tym pomyśleć.
Malec wstał szybko i spięty patrzył prosto na mnie.
Byłem chyba nazbyt zaskoczony i przestraszony by móc samemu dochodzić czegokolwiek.
- Wejdź! – rzuciłem szybko odsuwając się na krok i robiąc mu miejsce.
Kiedy zamknąłem drzwi wydał mi się o wiele spokojniejszy, a jego ciało trzęsło się już tylko raz na jakiś czas, co bynajmniej nie zmniejszało mojej obawy o niego. Cała poprzednia senność chwilowo uleciała, zamieniając się miejscem z troską o tego Anioła.
Uklęknąłem łapiąc go za zziębnięte dłonie i odwracając do siebie. Widząc szeroko otwarte oczęta wiedziałem już, o co chodziło. Przyciągnąłem go bliżej obejmując.
Całe drobne ciałko było przemarznięte i nie zdziwiłbym się gdyby miało to później jakieś swoje następstwa pod względem zdrowia chłopca.
Biorąc go na ręce pocałowałem ciemne włoski, a spokojniejsza już buzia wtulona w mój tors wydawała się być teraz niesamowicie śpiąca.
Nie dziwiłem się temu, biorąc pod uwagę, że do niedawna sam starałem się pozbyć jakoś męczących Ślizgona koszmarów. Miałem nadzieję, że nie wrócą, ale to, co widziałem teraz upewniło mnie w przekonaniu jak okropna musiała być dla niego każda noc.
Posadziłem Fillipa na materacu i owinąłem szczelnie pierzyną. Wyglądał jak mały Eskimos, ale dzięki temu miałem świadomość, że zaraz będzie mu cieplej. Zdjąłem pantofle z jego nóg i objąłem dłońmi zimne stopy ściskając je lekko i rozcierając. Paluszki zgięły się i nie chciały rozprostować. Chuchnąłem na nie, a chłopiec szarpnął lekko nóżkami będąc podatnym i wrażliwym na takie doznania. Nie potrzebował wiele czasu by jego palce znowu się rozprostowały, a ja z powodzeniem mogłem teraz ucałować jeden z nich, dokładniej określając niezbyt wysoką temperaturę.
Mój największy skarb był dla mnie ważniejszy niż wszystko inne i nie mogłem pozwolić by zachorował, a przynajmniej chciałem dołożyć wszelkich starań, by nic mu nie było.
Zbliżyłem usta do stóp chłopca ogrzewając je i niemal całując.
Malec był rozkoszny i miał dla mnie wartość niemal sakralną. Nawet gnąc kolana przed Ołtarzem nie byłem tak szczęśliwy jak w tej chwili. Klęcząc przed nim, czułem się tak, jakbym został stworzony wyłącznie po to by darzyć go szacunkiem i traktować niczym młodego księcia, któremu przyszło mi służyć. Gdybym musiał oddać za niego życie uczyniłbym to bez najmniejszego żalu, nawet, jeśli stanowiłoby to wyłącznie kaprys dziecka.
~ * ~ * ~
Mężczyzna ukrył moje stopy pod pościelą i przybliżając się na klęczkach objął mnie by dać tym dodatkowe ciepło.
Nie mogłem uwierzyć, że na wpół nagi będzie mnie do siebie tulił i opiekował się mną z tak wielka troską. Pościel, która pachniała nim, była w dalszym ciągu pełna ciepła, jakim ogrzało ją ciało profesora, a sposób, w jaki zajął się moimi nogami wywołał u mnie rumieńce.
Marzyłem by w taki właśnie sposób traktował mnie każdego chłodnego dnia i mroźnej nocy spędzonej tylko we dwoje, jednak o tym mogłem zapomnieć całkowicie.
- Profesorze... – wydukałem przez zaschnięte gardło, które bardzo powoli dochodziło do siebie i popatrzyłem w te piękne szare oczy, które chciałem by widziały tylko i wyłącznie mnie. – Dziękuję – uśmiechając się niepewnie przyłożyłem swoje czoło do jego. Było mi niemal gorąco, gdy wiedziałem jak cudowne wargi unoszą się odwzajemniając mój gest i chociaż wstyd nie dawał za wygraną nie potrafiłem się odsunąć. Chciałem widzieć każde drżenie mięśnia na jego twarzy, lub chociażby poczuć na policzku muśnięcie rzęs.
- Więc teraz powiedz mi, co tutaj robisz w środku nocy? – ciepły oddech otulił moją twarz pieszcząc ją pełnymi czułości słowami i tym delikatnym brzemieniem głosu. Mężczyzna był teraz tak niesamowicie blisko, że mogłem umrzeć napawając się tym niewielkim dystansem.
- Miałem koszmar... – uciekłem spojrzeniem ściszając głos, ale nie zabrałem głowy. Chciałem, chociaż przez tą chwilę czuć, że jest przy mnie.
Mój wzrok znowu zatrzymał się na wpatrzonych we mnie srebrnych oczach nauczyciela. Wydawało mi się, że to właśnie w nich zaklęta jest jego dusza, którą mógłbym uczynić moją, tak jak on postąpił ze mną.
Nie byłem zachwycony, kiedy zabrał czoło i dłoń sięgając po coś na szafce nocnej. Dopiero, gdy paczuszka znalazła się na wysokości mojej twarzy zwróciłem na nią uwagę.
- Przyszedł bardzo późno i nie miałem możliwości dać ci tego wcześniej – profesor wytłumaczył się z westchnieniem i usiadł obok mnie poprawiając zsuwającą się odrobinę część kołdry.
Otworzyłem pakunek i w świetle księżyca wpadającym przez okno dostrzegłem kilku calowe, niebieskie kółeczko, którego środek pełen był pajęczyny z granatowych nici i koralików. Na trzech wstążkach opuszczono w dół sześć niebieskich piórek. Cała konstrukcja wyglądała ślicznie i była przepełniona swoistą magią, którą czuło się nawet, gdy można było wyłącznie na to patrzeć.
~ * ~ * ~
Rozradowane oczka chłopca popatrzyły na mnie i chociaż wiedziałem, że nie pojmuje znaczenia prezentu cieszy się z możliwości jego posiadania.
Tylko podkreślał tym swoja dziecięcą niewinność i słodycz, co poszerzało uśmiech na mojej twarzy.
Kładąc palec na jego nosie pukałem w niego delikatnie tłumacząc, co powinien zrobić, a on z przygryzioną wargą chichotał przy każdym dotknięciu jego noska.
Moje, małe, rozkoszne stworzonko...
- Powieś go nad łóżkiem, a ja obiecuję, że już więcej nie przyśni ci się nic strasznego. – ziewnąłem zdając sobie sprawę z godziny, o której malec mnie zbudził. Nie miałem nic przeciwko pobudką serwowanym mi przez tego słodkiego Ślizgona, jednak mój organizm powoli dawał za wygraną. Zamknąłem oczy na kilka chwil i mruknąłem cicho.
Nie widziałem sensu by Fillip znowu krążył po chłodnych korytarzach narażając się na nieprzyjemne spotkanie z woźnym lub którymś z nauczycieli, a i jego oczka powoli zaczynały się przymykać.
Poczucie obowiązku i odpowiedzialności kłóciło się z moimi własnymi uczuciami, przez co sam już nie byłem pewny czy postępuję słusznie.
Zabrałem chłopcu kołdrę rozkładając ją i kładąc się po jednej stronie łóżka.
Zdziwiony wzrok towarzyszył moim poczynaniom, co nie przeszkadzało mi ani trochę, a wręcz zaczynało się podobać. Patrząc w szklące się ciemne tęczówki posłałem Ślizgonowi ciepły uśmiech podnosząc jedną część pościeli.
- Wchodzisz, czy chcesz błąkać się po ciemku? – pytając wstrzymywałem śmiech, gdyż uchylone usteczka i zaciśnięte na prześcieradle piąstki łączyły w sobie słodycz oraz zabawną niewinność połączoną z wielkim zdziwieniem.
Fillip potrząsnął główką i szybko wślizgnął się pod pierzynę. Opalona twarzyczka była cała czerwona i mogłem to dostrzec nawet w ciemności pokoju.
Drobne ciałko przysunęło się bardzo blisko mnie, a jeszcze lekko chłodne stopy potarły moje łydki.
Gdybym nie był tak niesamowicie śpiący z pewnością rozkoszowałbym się tą chwilą o wiele dłużej, niestety już niemal odpływałem otulony zapachem chłopca, jego ciepłem, chłodem i zmysłowym, niewinnym dotykiem jego łapek na piersi.
~ * ~ * ~
Nie mogłem się powstrzymać i przysunąłem się jeszcze bliżej do gorącego ciała nauczyciela. Zwijając się w kłębek oparłem kolana o brzuch profesora, który już nieprzytomny wsunął ramię pod moją głowę, a drugą ręką objął mnie zamykając dłoń na moich zimnych stopach.
Miałem ochotę pocałować jego pierś, której niemal dotykałem nosem, ale nie odważyłem się.
Unosząc twarz popatrzyłem na niesamowicie piękny obraz, jaki stanowiło uśpione oblicze profesora.
Cienka linia jego ust kusiła mnie bardziej, niż kiedykolwiek, jednak i w tym momencie brakowało mi odwagi.
Wyprostowałem się odrobinę i musnąłem lekko czubek nosa nauczyciela. Zachichotałem widząc jak lekko marszy czoło.
- Kocham pana... – wyszeptałem, a jego wargi powoli wygięły się w ślicznym uśmiechu.
- Ja ciebie też, maleńki... – wtuliłem się w nagi tors niemal z całych sił. Jego słowa, chociaż wypowiedziane bez przemyślenia i przez sen sprawiły mi niesamowitą radość. Rano z pewnością nawet nie będzie pamiętał o tym zajściu, jednak był to jeden ze szczęśliwszych dni mojego życia.
Zamknąłem mocno oczy powstrzymując głośny okrzyk radości. Gdyby reakcja mężczyzny była taka sama w innych okolicznościach, moje serce nie zdołałoby chyba wytrzymać tak szaleńczego bicia, skoro już teraz wyrywało się z piersi.