poniedziałek, 30 listopada 2015

A la recherche de la beauté perdue

Pogoda przestała dopisywać już kilka tygodni temu, kiedy słońce zaszło chmurami, a okropny wiatr sprawiał, że temperatury wydawały się niższe niż w rzeczywistości. Do tego dochodził paskudny kapuśniaczek, który czasami tylko ustępował miejsca normalnym deszczom, a one wcale nie były od niego lepsze. Zima zbliżała się wielkimi krokami i najwyraźniej nie niosła ze sobą niczego szczególnego, jeśli nie liczyć faktu, że mój kapryśny Marcel narzekał na „angielską pogodę” niemal bezustannie i przepraszał mnie za to, nie chcąc być uciążliwym, ale nie potrafił się powstrzymać.
Czasami naprawdę go rozumiałem, ponieważ w tym roku pogoda naprawdę była paskudna, a przecież jeszcze w Hogwarcie tak bardzo uwielbialiśmy wszystkie pory roku, w tym także jesień i zimę.
Kiedy myślałem o tym teraz, wydawało mi się, że szkoła przyciągała piękne pory roku, których w mieście nie dało się odczuć w taki sam sposób. Tęskniłem za tamtymi czasami, chociaż jednocześnie nie miałem na to zbyt wiele czasu. Sklep i Nathaniel doskonale radzili sobie ze zbędnymi, niepotrzebnymi myślami zajmując mnie co do minuty.
- Znowu pada... - jęk Marcela, który wyglądał przez okno sklepu niemal mnie rozbawił. To samo powiedział dwie godziny wcześniej, w takich samych okolicznościach, nawet opierał się podobnie o parapet. Chociaż siedział w sklepie, wyglądał na zagubionego pośród tej pluchy za oknem. Mój otoczony aurą melancholii książę z bajki. Nie potrafiłem nawet oderwać od niego wzroku. Był piękny. Naprawdę piękny.
- Oczywiście, że pada. To przecież angielska jesień, mój drogi. - uśmiechnąłem się pod nosem.
- Chciałem was zabrać wieczorem na spacer po parku! - rzucił żałośnie i odwrócił się do mnie z miną skarconego szczeniaka, jakby był dzieckiem, a nie dorosłym, dojrzałym mężczyzną. - Nie zamierzam was narażać na żadne choróbska tylko dlatego, że angielska pogoda jest taka płaczliwa! - znowu zaczynał, a ja nigdy nie miałem tego dosyć.
Kochałem jego głos i chciałem by nigdy nie milczał, ale bezustannie mówił do mnie tym pełnym oddania i miłości głosem, w którym odbijały się wszystkie jego emocje.
- Bardzo tęsknisz za Francją? - zapytałem zdając sobie sprawę z tego, jak ciężko musi odczuwać rozstanie ze swoim krajem. Podejrzewałem, że w szkole pogoda naprawdę była piękniejsza i świat tak cudowny, że Marcel nie myślał o domu tak intensywnie, jak teraz.
- Tak, nie będę tego ukrywał. Francja jest bardziej przystępna dla przeciętnego człowieka, a przynajmniej dla przeciętnego mnie. Nie chcę narzekać, ale jednak piękno jesieni gdzieś mi umknęło w pewnym momencie i nie mogę go odnaleźć. Chciałem sprawdzić czy nie ma go w parku, ale jak widzisz muszę sobie to podarować. - spojrzał przez okno z wyrzutem, jakby chciał żeby deszcz wiedział, że go rozczarował. - Nie chcę urazić twojego kraju, ale jest taki szary i brzydki, podczas gdy Francja jest naprawdę piękna. I zdecydowanie bardziej wyrazista. - dodał z przekąsem.
- Muszę się z tobą zgodzić. - po chwilowym zastanowieniu skinąłem głową. - Co do Anglii, bo nie wiem dokładnie jak to wygląda we Francji, ale podejrzewam, że niedługo się przekonam, skoro mój mężczyzna tak bardzo kręci nosem na wszystko tutaj. - uśmiechnąłem się podchodząc do niego. Nathaniel spał przytulony do swojej nowej miotełki, więc mogliśmy z Marcelem pozwolić sobie na chwilę spokojnej rozmowy i pieszczot.
- Przyznaję, że coraz częściej o tym myślę. - jego ramiona objęły mnie ciasno. - Chciałbym otaczać was pięknem, a tutaj nie jest to możliwe. Chcę żeby Nathaniel mógł bawić się w barwnych liściach, żeby cieszył się urodą świata tak, jak my cieszyliśmy się nią, kiedy jeszcze uczyłeś się w Hogwarcie. Naprawdę chciałbym żeby te czasy wróciły, chociaż jednocześnie nie oddałbym za nie tego, co mam teraz. Gdyby tylko dało się to połączyć...
Uśmiechnąłem się subtelnie słuchając jego słów.
- Przeniesiemy się do Francji przynajmniej na jakiś czas, co ty na to? Może jeszcze nie teraz, bo Nathaniel jest zbyt malutki żeby można było go codziennie męczyć podróżą kominkiem lub świstoklikiem, ale już niedługo. - pocałowałem Marcela delikatnie w usta składając tę propozycję.
Chciałem żeby był szczęśliwy, żeby odnalazł to, co utracił podczas swojej nieustającej podróży przez życie. Nie byłem pewny, czy potrafiłbym pokazać mu piękno Anglii skoro mieszkałem tutaj od urodzenia i wszystko wydawało mi się tak normalne i oczywiste, chciałem jednak żeby dostrzegł w dniu codziennym dokładnie to, co dostrzegał na co dzień w Hogwarcie. Pamiętałem przecież jak pięknie błyszczały jego oczy, kiedy rozkoszowaliśmy się wspólnie urokami świata. Pamiętałem jego cudowny uśmiech i malującą się na twarzy fascynację życiem, kiedy piękno otaczało nas swoim ciepłym kokonem.
Powoli zaczynałem rozumieć za czym tak tęskni mój Książę.
- Marcelu... - zacząłem z ustami przy jego ustach, ale wtedy też Nathaniel postanowił zrezygnować z dłuższej drzemki i zakwilił obwieszczając światu swoje przebudzenie. - Nasz Pluszowy Miś wzywa. - roześmiałem się i z trudem odsunąłem od Marcela.
Wziąłem Nathaniela na ręce i obsypałem buziakami, co w pełni go uspokoiło i sprawiło, że ułożył się na moim ramieniu najwyraźniej planując jednak jeszcze chwilę pospać. Mój syn był po prostu słodki i najwyraźniej słodycz ta płynęła w żyłach całego Upadłego Rodu, ponieważ dostrzegałem ją także w moim Marcelu.

~ * ~ * ~

Patrzyłem na mojego pięknego Fillipa i drobnego, rozkosznego Nathaniela, na moje dwa największe i najdoskonalsze Skarby. Chciałem położyć cały świat u ich stóp, podarować im na własność cząsteczkę czystego nieba, najjaśniejszą z gwiazd, cudowne ciepło słońca i kojący blask księżyca. Chciałem także dać im piękno świata, którego teraz poszukiwałem bezskutecznie.
Nie byłem dumny z faktu, że stałem się ponurym, narzekającym Kłapouchem. Chciałem bezustannie otaczać moją rodzinę radością i szczęściem, a tymczasem nie wychodziło mi to tak, jakbym sobie tego życzył. A przecież tak bardzo się starałem! Jak to możliwe, że nawet nie zauważyłem chwili, kiedy umknęło mi coś tak istotnego, jak piękno codzienności, którym przecież od zawsze chciałem otulać moich bliskich?
- Nie pozwolę żebyście musieli tkwić pośród szarości i brzydoty! - postanowiłem ostro i podchodząc do moich dwóch Cudów, objąłem je mocno całując jednego, a później drugiego w czoło. Tak bardzo ich kochałem, a tak mało wydawałem się od siebie dawać. Naprawdę chciałem dać im więcej, uczynić ich najszczęśliwszymi na świecie.
- Jesteś niepoprawny. - Fillip roześmiał się kręcąc głową.
Był taki piękny, kiedy jego twarz rozjaśniał uśmiech, a poskręcane od wilgoci włosy otulały jego twarz. Jego miodowa skóra przypominała mi o wyczekiwanym z takim utęsknieniem słońcu, a czekoladowe oczy obiecywały cudowne, barwne Święta już niebawem.
Nagle uświadomiłem sobie, że całe piękno tego świata jest zaklęte w nim i tak naprawdę zawsze tak będzie. Może właśnie dlatego nie mogłem odnaleźć go w świecie zewnętrznym? Ponieważ całe wniknęło w mojego Anioła, niczym słodki alkohol wsiąkający w delikatny biszkopt. Fillip miał w sobie wszystkie uroki pór roku i widziałem, jak to piękno przekazywał każdego dnia Nathanielowi. Obaj rozkwitali na moich oczach.
- Kocham was. - westchnąłem z uwielbieniem przytulony do tej dwuosobowej radości mojego życia. - Kocham was tak mocno, że z trudem to w sobie mieszczę.
- Hmm, nie mieścisz w sobie miłości, ale zawsze znajdziesz tam miejsce na obiad, nawet kiedy nie specjalnie mi wyjdzie. - Fillip znowu się śmiał, a to sprawiło, że i ja roześmiałem się zapominając o paskudnej pogodzie za oknem.
- To dlatego, że twoje obiady zawsze wychodzą. Nawet jeśli jest inaczej.
- To się wyklucza! - prychnął rozbawiony.
- Nie dla mnie. - przyznałem całując jego szyję delikatnie. Raz, drugi, w końcu obsypałem ją setkami małych, delikatnych buziaków. - Mmm, i nagle nie mam ochoty ruszać się stąd nawet na krok. - było mi przy nim tak dobrze, że najchętniej zamknąłbym sklep aby nikt nie mógł nam przerwać tej słodkiej chwili zwyczajnej, ale jakże pięknej bliskości.
Niestety wiedziałem, że taka radość nie może trwać wiecznie. W szczególności, kiedy zaczynałem czuć się o wiele lepiej, niż wcześniej myśląc o tej koszmarnej pogodzie. Nie zdziwił mnie więc fakt, że właśnie w takiej chwili odwiedził nas klient otulony szczelnie płaszczem, składający w drzwiach ociekający wodą parasol.
Westchnąłem odsuwając się od mojej małej, ale cudownej rodziny i z uśmiechem na twarzy podszedłem do klienta. Przyjemności musiały poczekać, nawet jeśli tylko o nich potrafiłem teraz myśleć. W końcu wypełnianie obowiązków również zaliczało się do dowodów miłości. Chciałem dawać z siebie wszystko, bez względu na to co robię, a wszystko to z myślą o nich, o Fillipie i Nathanielu.

~ * ~ * ~

Uśmiechnąłem się patrząc na mojego męża, który właśnie rozmawiał ze starszym mężczyzną wyraźnie zainteresowanym najnowszym modelem miotły, którą dostarczono nam zaledwie dwa dni temu. Sądząc po ożywieniu, z jakim o niej rozmawiał, podejrzewałem, że jest zapalonym kolekcjonerem, który sam nie gra w quidditcha ani nawet nie lata, ale uwielbia czuć tę moc posiadania swojego własnego cudeńka. W swojej pracy spotkałem już kilka takich osób, toteż nauczyłem się je rozpoznawać. Nie było to wcale takie trudne.
Marcel wrócił do nas po sfinalizowaniu bardzo udanej dla obu stron transakcji, której przedmiotem była podziwiana przez wszystkich miotła. Osobiście żałowałem, że nie mogę jej zatrzymać, ale nie była mi zupełnie potrzebna, więc nie widziałem sensu w jej posiadaniu. Nathaniel był zbyt mały na takie cuda, zaś Marcel nie miał szczególnie czasu na latanie. Swoją pasję do quidditcha rozwijał w inny sposób, więc podejrzewałem, że nie żałował szczególnie tego cudeńka, którego właśnie się pozbył.
- Brrr! - mój cudowny mężczyzna wtulił się we mnie jak dziecko w rodzica i pocierał nosem o moją szyję w rozkosznej, delikatnej pieszczocie. - Na zewnątrz jest strasznie zimno! Wystarczyło, że otworzył drzwi, a poczułem na całym ciele tę koszmarną pogodę. Ależ ja tęsknię za ciepłem!
- Kochanie, teraz przesadzasz. - pogładziłem go po głowie starając się nie kręcić za bardzo, aby nie zbudzić Nathaniela.
- Wiem o tym. - w głosie Marcela słychać było nutę słodkiej przekory. - Ale to wszystko dlatego, że brakuje mi tej pięknej, złotej jesieni.
- Więc proponuję zacząć od gorącej czekolady, a wieczorem mimo pogody wybrać się na spacer. Może nie znajdziesz tego, czego szukasz, ale przynajmniej wyrwiemy się na chwilę z domu. Nathanielowi również dobrze zrobi świeże powietrze.
- Mmm, taaaak. Zgadzam się. Pójdę przygotować czekoladę. - ożywił się i pozostawił po sobie uczucie chłodu, kiedy jego ciało odsunęło się od mojego.
Podejrzewałem, że Nath również to odczuł, ponieważ zaczął się kręcić i tym razem obudził się na dobre. Uderzając w płaczliwy ton, domagał się posiłku, jak to ostatnio miał w zwyczaju, więc Marcel wyraźnie zadowolony z faktu, że może zająć się czymś lepszym niż kontemplowanie deszczu, pospieszył schodami na piętro, gdzie mieściła się kuchnia.
Czasami, ale tylko czasami, miałem wrażenie, że to ja jestem tym starszym i dojrzalszym mężczyzną.

~ * ~ * ~

Rozpuściłem w mleku dwie tabliczki czekolady i rozlałem do kubków nie potrafiąc powstrzymać uśmiechu i zadowolonego mruczenia jednej z moich ulubionych piosenek. Kilka kropel whisky dla nadania aromatu i zaostrzenia smaku, duża łyżka przygotowanej na szybkiego bitej śmietany i oto ambrozja na dzisiejszy deszczowy dzień była gotowa.
W czasie Świąt miałem zamiar serwować ją mojemu Aniołowi o wiele częściej, jako że wiedziałem, że uwielbia ten smak w mroźne, nieprzystępne dni. Zapalę w kominku, włączę światełka na choince, usiądę z nim na kanapie i będę rozkoszował się obrazem jaki będzie przedstawiał mój słodki Fillip z kubkiem gorącej, parującej czekolady w dłoniach. Nie mogłem doczekać się chwili, kiedy to nastąpi, co świadczyło o tym, że mój humor znacznie musiał się poprawić od samej myśli o tym niezawodnym sposobie na zaczarowanie każdego chłodnego, dołującego dnia.
Zabierając ze sobą podgrzaną butelkę kaszy dla naszego kwilącego malca, wróciłem do dwójki najważniejszych w moim życiu osób. Czekali na mnie siedząc za ladą i bawiąc się malutkimi, latającymi miotełkami, które zajęły Nathaniela na tyle, że nie myślał przez chwilę o jedzeniu. Wystarczyło jednak by zobaczył butelkę, a znowu płakał domagając się swojego przysmaku. Tym razem uspokoiliśmy go wsuwając między jego drobne usteczka smoczek butelki, którą od razu zaczął ssać. Naprawdę był nienasycony, ale to bardzo cieszyło Fillipa, który nie martwił się o ewentualne problemy z jedzeniem malucha w przyszłości.
Wykorzystaliśmy okazję, że nasza kruszyna była pochłonięta kaszą, aby móc rozkoszować się gorącą czekoladą i sobą nawzajem. Tym razem los nie zesłał nam żadnych klientów, którzy przeszkodziliby nam w kontemplacji tej pełnej spokoju i słodyczy chwili, co uznałem za dobry znak. W mgnieniu oka nie przeszkadzała mi już nawet koszmarna pogoda za oknem. Byłem szczęśliwy, ponieważ zagubione piękno nie miało tak wielkiego znaczenia, kiedy obok miałem prawdziwie piękne Cuda, w które mój Pan tchnął życie.