niedziela, 29 grudnia 2013

Rendez-vous d'amour

Śnieg leniwie, choć gęsto spływał z nieba dużymi, miękkimi płatkami. Z każdą chwilą biały kobierzec błoni pokrywał się coraz gęstszym, nietkniętym przez nikogo dywanem. Przy oknie stała świeża, pachnąca choinka przyozdobiona bombkami o intensywnym, bordowym kolorze, drobnymi zabaweczkami z drewna i złotymi kuleczkami łańcuchów, cała w barwnych, migających światełkach. Z korytarza dochodził cichy, przyjemny śpiew duchów, które od świtu nuciły kolędy przesuwając się niemal bezszelestnie po ozdobionych świątecznie korytarzach.
Leżąc na boku i podpierając głowę na ręce nie potrafiłem powstrzymać uśmiechu. Byłem oczarowany tą świąteczną atmosferą, podobnie jak leżącym obok mnie mężczyzną, bez którego świat straciłby tę cudowną magię. Wodziłem spojrzeniem po tej uśpionej, przystojnej twarzy dojrzałego Anioła i nie potrafiłem zapanować nad cudownym łaskotaniem w brzuchu, które samo w sobie było radością. Czułem jak szczęście przepływa przez całe moje ciało, otula mnie rozkosznym kokonem miękkości i lenistwa. Było mi błogo i cudownie. Idealnie.
Delikatnie położyłem palec na nosie mojego Marcela i pogładziłem go subtelnie, by następnie pochylić się nad śpiącym mężczyzną i musnąć leciutko koniec jego nosa w niewyczuwalnym niemal pocałunku. Z rozbawieniem stwierdziłem, że mój kochanek jednak zdołał to zauważyć i teraz między jego nadal zamkniętymi oczyma pojawiła się mała zmarszczka. Zachichotałem, a on nieznacznie uchylił ciężkie z niewyspania powieki. Spojrzał na mnie, choć obraz musiał być zamazany, a wtedy na jego ustach pojawił się subtelny uśmiech. Objął mnie ramionami, przyciągnął blisko do siebie i otulając swoim ciepłem znowu osunął się w błogi sen. Jego pierś unosiła się i opadała powoli, miarowo, a kiedy przysunąłem do niej ucho, słyszałem spokojne bicie ukochanego serca. Niewinny, bezbronny, słodki mimo niewątpliwej męskości, ufny i całkowicie poddany mojej woli.
Przymknąłem powieki rozkoszując się tym spokojnym porankiem, który po raz pierwszy mogliśmy naprawdę spędzić wspólnie. Nie musiałem szukać wymówki by przyjść do nauczyciela, by z nim porozmawiać, obsypać prezentami i pocałunkami. Ilekroć miałem ochotę mogłem wślizgiwać się do jego łóżka, przytulać się i po prostu spać w jego objęciach.
Dziś jednak nie potrafiłem uleżeć spokojnie, chociaż było mi cudownie i błogo. Niespokojny zmieniłem odrobinę pozycję i uniosłem głowę odchylając ją lekko do tyłu. Miałem idealny dostęp do jego szyi i poruszającego się od czasu do czasu jabłka Adama. Przysunąłem do niego usta i całowałem lekko nie chcąc obudzić kochanka, a jedynie trochę go popieścić. Wyczułem pod wargami zmianę w częstotliwości ruchów jakie wykonywał Marcel, a tym samym wiedziałem już, że moje mało inwazyjne zaloty nie do końca spełniły swoje zadania.
- Jaki ty jesteś dzisiaj niegrzeczny. - mruknął ziewając przeciągle i z trudem otworzył oczy patrząc na mnie z właściwą sobie łagodnością. - Nawet nie dasz pospać staremu, zmęczonemu nauczycielowi. - zachichotałem rozbawiony jego sposobem narzekania.
- Głuptas! - skarciłem go kręcąc głową. - Daleko ci do starego i zmęczonego. Jesteś tylko niewyspanym przystojniakiem, który musi pokutować za to, że tak bardzo go kocham.
- Ja nazwałbym to jednak rozkoszą bycia kochanym i kochania. - pochylił się całując mnie w czoło i delikatnie pogładził po policzku, jakbym mógł się rozlecieć, gdyby tylko był bardziej gwałtowny.

~ * ~ * ~

- Mój słodki. - patrzyłem w te roześmiane, czekoladowe oczęta i miałem ochotę całować jego zawsze chętne do pieszczot usteczka. Odgarnąłem jego gęste, falowane włosy z grzesznie przystojnej twarzy i łapiąc go lekko za krótką, zadbaną bródkę pociągnąłem. - Przez nią wyglądasz na odrobinę starszego i jeszcze bardziej męskiego. - skomentowałem.
- Nie kręć nosem, bo właśnie o taki efekt mi chodziło. - odgonił moją dłoń i przygładził bródkę z przesadną starannością. - W ten sposób jestem mniej słodki i lepiej do ciebie pasuję.
- I kto tu jest głuptasem? - pokręciłem głową i przyciągnąłem go do siebie szukając swoimi wargami jego słodkich ust. Odnalazłem je bez najmniejszego problemu i pocałowałem z początku delikatnie, później odrobinę gwałtowniej. Chłopak nie stawiał żadnego oporu, kiedy pokonywałem językiem tę ciepłą drogę z wnętrza swoich do gorąca jego usteczek. Usłyszałem tylko ciche, przyzwalające mruknięcie i rozpłynąłem się w tej rozkoszy naszej nieskrępowanej bliskości.
Chciałem by ten dzień był leniwy, miękki i ciepły, pełen Fillipa, słodkości i najlepszych smaków rozpieszczających podniebienie, żywych kolorów, śmiechu, radości. Potrzebowałem tej rozkoszy chwili, tego świątecznego piękna i naprawdę marzyłem by kiedyś tej atmosferze towarzyszył także pisk uradowanego dziecka, tupot małych stóp na parkiecie, mlaskanie słodkiej, małej buźki, radosne gaworzenie. Te Święta miałem spędzić z moim Aniołem, ale pragnąłem by któregoś dnia dołączyła do nas mała, słodka istotka, która siedziałaby na kolanach Fillipa rozrywając opakowania prezentów, gdy ja wchodziłbym do salonu niosąc butelkę kaszy dla malucha i dwa kubki herbaty z sokiem. Marzenia...
Odsunąłem się do mojego Cudu, kiedy coś zadzwoniło zaledwie pół metra od nas. Spojrzałem na postawioną na nocnej szafce tacę ze śniadaniem dla dwojga i dwiema szklankami soku. Wiedziałem, kto maczał w tym swoje paluszki, więc wcale mnie nie zdziwił niewinny uśmiech mojego Anioła.
- Zadbałem o to już wczoraj. - wyznał wzruszając lekko ramionami. - Zostawiłem Skrzatom liścik z dokładnymi wytycznymi. - choć starał się to ukryć, był z siebie wyraźnie dumny. - Spisały się na medal. Nie musimy ruszać się z łóżka.
- Ty spisałeś się na medal. - pochwaliłem go i pocałowałem lekko w uśmiechnięte usteczka. - Idealne śniadanie, cudowny kochanek tuż obok. Jestem naprawdę szczęśliwy. - położyłem tacę na naszych kolanach i podałem chłopakowi łyżeczkę oraz drobny kieliszek z jajkiem. Ukąsił podsunięty przeze mnie chleb z masłem, a następnie zabrał się za jedzenie. Coś tak małego, tak przyziemnego, a jednak potrafiło sprawić niewysłowioną radość.
Dwie kromki i dwa jajka na głowę później byliśmy pojedzeni i jeszcze szczęśliwsi. Wypiłem swój sok, a szklanka znowu się zapełniła, Fillip wtulił się w mój bok i gładził mnie leniwie po brzuchu, nucił coś cicho pod nosem nie pozwalając mi usłyszeć chociażby melodii, która chodziła mu po głowie w tej chwili.
- Wiem, że zamówiłeś dla nas miejsce w herbaciarni pani Puddifoot. - mruknął spoglądając na mnie z uśmiechem świadczącym o wielkiej przebiegłości.
- Masz rację, kochanie. - nie mogłem przecież zaprzeczyć. - Uznałem, że powinniśmy wykorzystać to przedświąteczne wyjście najlepiej jak to możliwe, a w tym okresie w herbaciarni będzie bardzo ciężko o wolny stolik, więc zrobiłem rezerwacje. Wprawdzie skłamałem, że chodzi o miłą atmosferę korepetycji, których będę ci udzielał, ale to nieistotne szczegóły. - mrugnąłem do niego, co nagrodził cichy, radosny chichot.

~ * ~ * ~

- Mój kłamczuch. - pocałowałem go nie potrafiąc się powstrzymać.

*

Powiodłem wzrokiem po wnętrzu pięknie przystrojonej herbaciarni. Oblegana nawet bardziej niż przeciętnie pękała w szwach, a jednak właścicielka znalazła spokojniejszy kącik, w którym usadziła mnie i Marcela serwując nam gorącą czekoladę stanowiącą zupełnie darmowy, świąteczny prezent. Zwlekając z odejściem życzyła mi powodzenia w nauce i poprosiła atrakcyjnego nauczyciela by był dla mnie dzisiaj wyjątkowo wyrozumiały. Było oczywiste, że stara się mu przypodobać, ale tym razem nie czułem ani odrobiny zazdrości. W końcu mój Marcel kłamał byśmy mogli spędzić ten czas jak na prawdziwej randce, tuszował nasz związek, specjalnie dla mnie postarał się o miejsce już na miesiąc przed dzisiejszym dniem i wyglądał olśniewająco. Naprawdę czułem tę atmosferę romantycznej randki we dwoje, o którą chciał zadbać, gdyż wystroił się z niebywałą starannością zakładając zupełnie nową, wzorzystą koszulę, spodnie łączące w sobie niezobowiązującą elegancję i wygodę, oddał do pastowania buty, ogolił się gładko, wylał na siebie całe litry cudownie pachnącej wody toaletowej, starannie ułożył włosy, czego na co dzień nie zwykł robić i uśmiechał się do mnie w sposób niezwykle wymowny, choć w dalszym ciągu niewinny.
Tym większy problem miałem przed wyjściem z doprowadzeniem do ładu samego siebie. Nie chciałem prezentować się przy nim przeciętnie, więc przewróciłem do góry nogami całą szafę i kufer, by ostatecznie pożyczyć od Olivera kilka łaszków. Wykorzystałem swoją czarną koszulkę bez rękawów, którą zakładałem zawsze na największe mrozy, narzuciłem na to lekko workowaty, ale delikatny i szykowny czerwony sweter, w którym Oli rzadko chodził, bo nie lubił, kiedy osuwał mu się z ramienia i odsłaniał skórę, wyprosiłem pożyczenie czarnych spodni – moje wszystkie były w praniu – i na koniec założyłem całkowicie moje buty do połowy łydki. Dla poprawienia sobie samopoczucia związałem wstążką za głową pasma okalających moją twarz włosów żeby nie przeszkadzały mi w rozkoszowaniu się Marcelem. Nadal czegoś mi brakowało i sądziłem, że może to być spowodowane bródką, w której nic nie zmieniłem, ale uznałem, że przesadna troska o szczegóły mogłaby wyglądać dziwnie. W końcu oficjalnie wcale nie byliśmy na randce.
- A więc, o czym powinniśmy rozmawiać w czasie tych korepetycji? - Marcel upił łyk swojej gorącej czekolady i zamruczał z wyraźną aprobatą. - Jest wyśmienita, Fillipie. Skosztuj. - więc uległem jego namowie i musiałem przyznać, że nie piłem jak dotąd lepszej czekolady niż ta. Była wyśmienita i od teraz na pewno zawsze już będzie kojarzyć mi się z Marcelem.
- Najlepszym tematem byłby quidditch. - zauważyłem zachłannie wlewając w siebie słodki, gorący napój. - Ty byłeś profesjonalistą, ja gram w drużynie. To neutralny, ale istotny temat.
- Tak, masz całkowitą rację. - Marcel skinął głową, choć byłem całkowicie pewny, że już od dłuższego czasu wiedział, że tak skończy się nasze małe kłamstewko. Leniwym ruchem wyjął kilka serwetek ze stojaczka w kształcie płatka śniegu i rozdzielił je na dwie kupki. - To nasi gracze. - wyjaśnił mnąc wszystkie serwetki, a tym samym tworząc dwie drużyny, na których przykładzie miał zamiar prezentować mi manewry, taktyki, wszystko, co odwróci do nas ciekawskie spojrzenia.
- Podać wam coś, kochaneczki? - właścicielka herbaciarni niemal na palcach podeszła do nas zerkając z ciekawością na stół, gdzie Marcel zdążył już ustawić swoje serwetkowe kulki.
Wzruszyłem ramionami, kiedy nauczyciel spojrzał na mnie pytająco.
- W takim razie, dwie pomarańczowe galaretki jogurtowe i dwie czarne herbaty cytrynowe. - złożył zamówienie i musiałem przyznać, że jestem pod wrażeniem tego, że właścicielka rozumie jego bełkot. Jak dla mnie coś w tym wszystkim się wykluczało, ale zignorowałem tę analizę mojego umysłu. To była herbaciarnia, a więc tutaj nie istniały zasady sensu i logiki w nazwach!
- Już się robi. - kobieta zakręciła biodrami odwracając się i znikając za ladą, co pozwoliło mi spojrzeć pytająco na mojego mężczyznę, który odpowiedział niewinnym uśmiechem.
- Czasami wpadam tu żeby osłodzić sobie życie lub zwyczajnie czegoś się napić. W takiej sytuacji skróty myślowe tworzą się samoistnie.
- Jak częste jest twoje „czasami”? - czyżbym odczuwał zazdrość? A przecież bez niej było tak pięknie, tak naturalnie, a teraz czułem narastającą w sobie złość spowodowaną tym, że byłem jego uczniem i nie mogłem towarzyszyć mu wszędzie i zawsze. Dopiero teraz uświadomiłem sobie, że chwile których nie spędzał ze mną musiał spędzać z kimś innym. To było oczywiste od samego początku, ale wcześniej jakoś wcale tego nie czułem. Kiedy ja kręciłem się po Hogsmeade z Oliverem, Marcel musiał przesiadywać tutaj i swobodnie rozmawiać z właścicielką, wchodzić do innych sklepów, gdzie kobiety również robiły do niego maślane oczy.
- Fillipie...
- Nie musisz odpowiadać. - machnąłem lekceważąco ręką – Tak naprawdę to nie ma znaczenia, bo przecież musisz jakoś żyć, a twój świat nie może być bez reszty zależny ode mnie. Przynajmniej póki jestem uczniem. - pchnąłem palcem jedną z serwetkowych kulek i zmieniłem ich ustawienie na takie, w którym najbardziej lubiłem grać. - Nawet nie wiem, co czuję, czy jestem zazdrosny, czy nie. W końcu wiem, że mnie kochasz i nigdy nie przestaniesz, ja cię kocham tak samo i ty jesteś tego świadomy. Bylibyśmy osłami gdybyśmy nagle zaczęli wątpić w to, że istnieje jakiekolwiek życie poza tym, które jest naznaczone naszą wzajemną obecnością.
- I dlatego zazdrość nie ma sensu, ale czasami można ją poczuć żeby nie zapomnieć, że istnieje? - Marcel roześmiał się odstawiając drużynę quidditcha na swoje miejsce. - Zabieraj te łapki. O ile mi wiadomo to ja miałem cię uczyć strategii, a nie ty mnie. - jego karcenie nigdy nie przypominało poważnego i prawdziwego upominania, ale kolejną pieszczotę, więc uśmiechnąłem się pod nosem i szybko wziąłem kubek z niedopitą jeszcze do końca czekoladą Marcela. Kilka łyków i jego kubek także był pusty, a pani Puddifoot mogła z powodzeniem donieść nam nasze zamówienie żebyśmy mogli na poważnie rozpocząć przed nią naszą grę w korepetycje. I nagle coś sobie uświadomiłem.
- Naprawdę chcesz mnie tego uczyć? - spojrzałem na niego zapewne wielkimi oczyma, bo na przystojnej twarzy profesora pojawił się rozbawiony uśmiech.
- Oczywiście, że nie, Aniele. - starał się powstrzymać śmiech. - Będę bezmyślnie przesuwał moje dwie drużyny, a ty od czasu do czasu również pchniesz tego czy tamtego. To inni mają sądzić, że naprawdę o tym dyskutujemy.
- A w rzeczywistości będziesz prawił mi komplementy, snuł plany na przyszłość, rozkoszował się moją obecnością? - jego spojrzenie było pełne łagodności i uczucia, kiedy powoli skinął głową.

~ * ~ * ~

- Tak, Fillipie. W tym czasie będę zasypywał cię czułością. - wiedziałem jak policzki mojego Cudu delikatnie się rumienią, jak białe, drobne ząbki przez chwilę miętoszą wargę. Gdybyśmy nie byli otoczeni przez ludzi na pewno sięgnąłbym przez stolik i karcąco pogładził kciukiem te maltretowane usteczka.
- Wasze zamówienie. - rzuciła przymilnie właścicielka wyrywając mnie z zamyślenia.
- Dziękuję, Punny. - odpowiedziałem z uśmiechem odbierając od niej naczynia i kładąc na stoliku w miejscach, w których nie przeszkadzałyby naszej udawanej nauce. - Gdybyśmy mogli dostać jeszcze syrop malinowy byłoby cudownie.
- Oczywiście, już się robi. - była naprawdę zadowolona mając pretekst by ponownie się tu zjawić i wydawała się unosić w powietrzu, kiedy gnała po gęsty, naturalnie wytwarzany sok.
- Będzie ci smakować, więc nie patrz tak na mnie, Fillipie. - roześmiałem się spoglądając na wpatrzone we mnie ostrzegawczo czekoladowe tęczówki. - Powinieneś spróbować też jej czekolady z sokiem wiśniowym. Jest obłędna. I kojarzy mi się z tobą, Aniele. - dodałem popychając w jego stronę jedną z rozłożonych na stole kulek. - Tak się składa, że wszystko, co sprawia mi radość jest związane z tobą i nigdy nie będzie inaczej. To uczucie, które dominuje nad każdym innym. Jakby to dokładniej opisać... - odczekałem chwilę by na naszym stole pojawił się syrop i skinąłem głową Punny, która i bez nas miała pełne ręce roboty. - Jesteś jak zaklęcie, które ma ogromną moc i wpływa na wszystko. Wyostrzasz barwy, dźwięki, zapachy i smaki, napełniasz pięknem i znaczeniem wszystko co nas otacza, potrafisz samym oddechem tchnąć życie w każdą porę roku, w każdą pogodę, a twój śmiech stwarza zupełnie nowe magiczne stworzenia. Przypominasz mi najwspanialsze książki dla dzieci, które same w sobie są odrębnym światem i tym samym zachwycają nawet dorosłych.
Rumiany Fillip schował twarz w finezyjnym kubeczku z herbatą i starał się ukryć wyraźne zażenowanie wywołane moimi słowami. Wcześniej sam nie zdawałem sobie sprawy z tego, że mogę go tak bardzo zawstydzić, ale czy sam nie zareagowałbym podobnie, gdyby to on zasypywał mnie podobnymi wyznaniami?
- Wybacz. - mruknąłem samemu się pesząc.
- Nie, nie! - chłopak mówił do swojej herbaty, przez co jego głos był głuchy, trochę zniekształcony. - To wszystko było... - chyba nie wiedział jak to określić i wcale mu się nie dziwiłem. Zaczął palcem przestawiać połowę znajdującej się po jego stronie drużyny, co miało zapewne przywrócić nas do rzeczywistości. - Dobrze, że nie można już bardziej kochać, bo chyba przyczynilibyśmy się do końca świata, którego nikt się nie spodziewa.
Skinąłem głową przyznając mu rację. Ludzie snują wizje końca posługując się najbardziej zmyślnymi katastrofami, ale chyba nikt nie pomyślał o tym, jak wielką moc może mieć bezgraniczna miłość. Nawet nie chciałem sobie tego wyobrażać.
- Przez ciebie czuję się teraz jak ludzkie ognisko, a to dlatego, że uosabiasz wszystkie ideały. - Fillip patrzył na mnie błyszczącymi oczyma. - Jesteś jak taki słodki, niewinny pluszowy miś, przy którym nie ma się czego obawiać. A kiedy zapada noc, ten miś zamienia się w idealnego, dzielnego rycerza o czystym sercu, który walczy z koszmarami swojego śpiącego właściciela. Nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego, jaki jesteś przy tym niebezpieczny i tylko ja to rozumiem.
Roześmiałem się patrząc na wydymającego wargi chłopaka, który obficie polewał swoją jogurtową galaretkę sokiem malinowym.
- Czy teraz jesteśmy już kwita? - zapytałem nie mogąc się powstrzymać.
Ja byłem słodki? To jak powinienem określić mojego Fillipa?
- Nie jesteśmy, ale w ramach mojej wielkoduszności przymknę na to oko. - obdarzył mnie dumnym spojrzeniem i zamruczał kosztując deser. - Pycha! - jego oczęta lśniły i musiałem zwalczyć przemożną ochotę by pocałować go w te słodkie usteczka pełne deseru.
- Wiem, co ci smakuje, mój Aniele. - popchnąłem po stole kilka kulek i patrzyłem, jak chłopak kręci głową ustawiając je inaczej. Chyba zbyt wiele czasu zmarnowaliśmy na beztroską rozmowę i teraz musieliśmy na poważnie potraktować nasze kłamstewko. Tym bardziej, że w herbaciarni zrobiło się odrobinę więcej miejsca.

~ * ~ * ~

- To najsmaczniejsze korepetycja świata! - stwierdziłem szczerze patrząc jak Marcel kręci głową i poprawia wcześniej przesuniętych przeze mnie serwetkowych pałkarzy.
- I najbardziej bezsensowna lekcja taktyki jakiej kiedykolwiek udzieliłem. - odpowiedział rozbawiony, a jego cudowne, szare oczy spoglądały na mnie figlarnie, kiedy bawił się papierowymi kulkami na stole. - Uwielbiam spędzać z tobą czas, Fillipie.
- Uwielbiam, kiedy to robisz. - czułem, jak spomiędzy nas pod sam sufit unoszą się drobne, czerwone serduszka, których nikt nie mógł dostrzec, a których obecność bezsprzecznie wyczuwał również Marcel.