piątek, 29 marca 2013

Printemps

- Miała być wiosna! – Fillip splatając dłonie na piersi zmarszczył brwi i wierzgnął całym ciałem nadąsany. – Niech mi pan wyczaruje wiosnę! – patrzył przez okno mojego gabinetu, jak zwykle ostatnimi czasy. Nie miałem nic przeciwko temu, by spędzał ze mną jak najwięcej czasu nawet, jeśli denerwował się na pogodę, która robiła mu na złość. – Wiosna, tak tęsknię za wiosną… Powinien mi pan naprawdę ją wyczarować. – odwrócił się do mnie, a jego zmęczone zimą, ciemne oczęta śmiały się, kiedy na mnie spoglądał.
- Nie mogę popędzać wiosny, kochanie. – przypomniałem mu podchodząc bliżej. Pogładziłem palcem jego nos w niewinnej, niezobowiązującej pieszczocie.
- Mógłbyś! Ja wiem, że ty byś potrafił! – w dalszym ciągu nie nauczył się mówić do mnie po imieniu i co jakiś czas używał go, by później powrócić do stylowego „pan”. Teraz tylko ja zdawałem się to zauważać, jako że on wcale się nie wahał. Mówił to, co akurat mu przyszło do głowy. – Pan potrafi wszystko!
- Schlebiasz mi. – stwierdziłem odgarniając mu z twarzy kilka niesfornych pukli jego gęstych fal, które miejscami zamieniały się w słodkie śrubki. – Zawsze mi schlebiasz.
- Ponieważ cię lubię. – uciekł spojrzeniem w bok nie potrafiąc patrzyć mi w oczy, kiedy mówił tak słodkie słówka, wyznawał drobne sekrety, o których przecież wiedziałem od dawna.
Czasami byliśmy jak kochankowie, by innym razem zachowywać się przykładnie, jak przystało na nauczyciela i ucznia.
Wsunąłem dłoń w tą burzę ciemnych włosów i zmierzwiłem mu je tak, jak zawsze to robiłem. Uwielbiałem Fillipa, jego uśmiech, cichą słodycz słów. Byłem ciekaw, czy te malinowe usteczka smakują tak, jak wyglądają, czy mają słodki smak, czy może jednak owocowy, aromatyczny. A jego szyjka? Jak ona smakowała? Mlekiem, a może czekoladą?
Zaczął chichotać, a ja oprzytomniałem patrząc na niego pytająco. Czyżbym coś zrobił nie tak?
- Wygląda pan jak wilk patrzący na owieczkę. – pokazał rząd swoich równych, białych ząbków.
- Jesteś owieczką, a ja jestem wilkiem. – skinąłem, a on znowu zaczął chichotać.
- Gdyby wszystkie złe wilki były takie jak pan żaden Czerwony Kapturek nie musiałby się bać. Jest pan najlepszym złym wilkiem na świecie! – rzucił się na mnie i zaczął ściskać mocno, jakbym właśnie coś mu ofiarował, czymś oczarował. Zupełnie go nie rozumiałem, ale nie przeszkadzało mi to w żadnym stopniu. Lubiłem mieć go blisko siebie. – Niech mi pan obieca, że kiedy przyjdzie wiosna wyjdzie pan ze mną do Hogsmeade na słodycze. W ten sposób uczcimy wspólnie wiosnę!
- Nie odmówię ci, Fillipie. – uśmiechnąłem się pod nosem. Naprawdę nie potrafiłem powiedzieć „nie”, kiedy tak słodko na mnie spoglądał i błagał tymi kasztanowymi oczętami. Byłem przy nim coraz bardziej bezsilny. Już nie mogłem oprzeć się jego uśmiechowi, błaganiom, dotykowi, kiedy kładł swoje dłonie na moim ramieniu chcąc zachowywać się jak równy mnie, przyjaciel w tym samym wieku. – Niczego ci nie odmówię. – westchnąłem załamany samym sobą.

~ * ~ * ~

Był taki zagubiony, że pragnąłem go strzec, chociaż w gruncie rzeczy powinno być odwrotnie. A jednak moja śmiałość musiała go peszyć, zadręczać. Wydawał się kłócić z samym sobą nie wiedząc, co powinien zrobić, czy wypada by traktował mnie jak kogoś bliskiego, gdy w rzeczywistości był moim nauczycielem?
- Może pan być pewny, że nie wykorzystam pańskiej dobroci w żaden sposób. To będzie tylko przyjacielskie ciastko, a nie randka. – chyba się zarumieniłem na brzmienie tego słowa. – Zjemy, porozmawiamy i będziemy się dobrze bawić, co pan na to? I z każdym dniem będziemy bliżej tego, kiedy zdradzę panu tajemnicę.
Roześmiał się szczerze, dźwięcznie i kusząco, tak jak lubiłem. Miałem ochotę całować go, tulić, sprawiać mu przyjemność, kiedy w ten sposób nagradzał moje słowa.
Podsunąłem sobie krzesło, które stało przy jego biurku i stając na nim byłem nagle wyższy od mojego ukochanego nauczyciela. Pogłaskałem go po głowie, jakby nagle to on był dzieckiem, a ja stałem się dorosłym. Nie wiem, który z nas bardziej tego potrzebował, ale chciałem by mój Marcel czuł się lepiej mimo moich ciągłych zawstydzających słów.
- Spadniesz, kochanie. – nauczyciel pokręcił głową i objął mnie w pasie ściągając z krzesła. Był silny skoro trzymał w powietrzu niemal dorosłego chłopca, jak ja. Z resztą, zawsze uważałem go za siłacza, jako że zawsze potrafił trzymać mnie na rękach, jakbym nie ważył nic.
- Nie mogę spaść, kiedy pan jest obok. Nie pozwoliłby pan na to.
- Masz rację, nie pozwoliłbym, chociaż chyba nie jestem panem. – jego usta wygięły się w uśmiechu, a ja czułem rumieńce na twarzy. No tak, nie był „panem”, ale „Marcelem”.
- Przepraszam. Zapominam się cały czas i to coraz częściej, a przecież jesteśmy przyjaciółmi. Zawsze mogę na ciebie liczyć, a ty na mnie. Nawet w środku nocy!
- I tak będzie, gdy pewnego dnia zdradzisz mi ten sekret, który tak ukrywasz, tak?
- A pan zdradzi mi swój! – skinąłem głową patrząc oczarowany w cudowne, szare oczy mężczyzny.
Jakże chciałem by powiedział, że mnie kocha, że zawsze mnie kochał i dlatego dawał mi tyle swobody, tyle miłości, nigdy się nie złościł, ale wytrwale pozwalał mi być rozpieszczonym dzieckiem. Może w chwili, kiedy ja wyznam mu swoje uczucia on wyzna mi swoje? Przecież z jakiegoś powodu był ze mną tutaj, obejmował mnie i tulił. Nie obdarzał może pocałunkami, które jasno wskazywałyby na dziwną intymność między nami, ale jednak był obok, był blisko i był mój, tylko mój.
- Nie jest panu zbyt ciężko? – przechyliłem głowę pokazując zęby w uśmiechu, kiedy on nieustannie trzymał mnie ponad sobą. Mój brzuch znajdował się na wysokości jego twarzy i gdyby mężczyzna miał ochotę mógłby mnie po nim całować, ale na to na pewno było zbyt wcześnie, o ile kiedykolwiek miało do tego dojść.
Przyłapałem się na tym, że coraz częściej myślałem o mnie i o Marcelu, jako o kochankach. Nie składaliśmy sobie żadnych oficjalnych wyznań miłości, a jednak czułem się, jakbyśmy naprawdę byli parą. Ja i on, uczeń i nauczyciel, Fillip Balack i Marcel Camus. Dwójka wojowników sprzeciwiających się zasadom panującym we wszechświecie, kochanków walczących o swój zakazany związek. Zabawne, gdyż nigdy tak naprawdę nie myślałem o tym, co mogłoby łączyć mnie z Marcelem, jako o czymś zabronionym. To było zbyt naturalne, dawało nazbyt wiele radości. Nigdy nie potrafiłbym uznać związku z Marcelem za coś niewłaściwego. Jeśli ktokolwiek się temu sprzeciwiał to z zazdrości!
- Dlaczego tak na mnie patrzysz?
- Ponieważ o panu myślę. – zachichotałem. – Myślę o tym, że jesteśmy przyjaciółmi i łączy nas coś wyjątkowego.
Mężczyzna skinął głową, uśmiechnął się i powoli postawił mnie na ziemi.
- To bardzo wyjątkowa przyjaźń, Fillipie. Jedyna w swoim rodzaju.
- Ma pan rację!

~ * ~ * ~

Patrzyłem rozbawiony na to cudo, które tak zgrabnie dobierało słowa sprawiające mi przyjemność. Zachowywał się o wiele doroślej niż wyglądał, a przecież był młodziutki, słodki i niewinny. Jak to, więc możliwe, że traktował mnie jak dziecko? Dla niego to ja byłem osobą, którą należało się opiekować, która wymagała dużej dawki różnych pieszczot, zaś mój Ślizgon dbał o moje zachcianki, potrzeby, o wszystko. Był chodzącą miłością. Tak przynajmniej chciałem o nim myśleć.
- Wiem! – chłopak klasnął w dłonie, jak dziecko, które właśnie odkryło wielki sekret rodzica. – Zasługuje pan na buziaka! Jako że pan nie daje mi już żadnych, bo jestem na to za duży, to ja dam kilka panu, bo moim zdaniem na to nigdy nie jest się za starym. Ale musi pan usiąść! O tutaj! – wykorzystał moje wielkie zaskoczenie sadzając mnie na fotelu za biurkiem i usadowił się na moich kolanach w pozycji, która pobudzała wyobraźnię i naprawdę nam nie przystoi. Rozsunął szeroko nogi obejmując udami moje uda, przysunął swoją drobniejszą pierś do mojej, złapał mnie rękoma za policzki i uśmiechnął się rumiany na twarzy.
- Fillipie… - zawahałem się nie wiedząc, jak zareaguję na tę bliskość, słodkość gestu, a co ważniejsze, na pocałunki, jakie właśnie mi obiecał.
- Ciiii! – położył palec na moich ustach. – Nie ma pan nic do gadania. Teraz to ja jestem panem, a ty jesteś tylko chłopcem. – jego idealne usteczka rozciągnęły się w kolejnym uśmiechu. – To nagroda za to, że pan ze mną jest, wytrzymuje i zawsze mogę na pana liczyć.
Powinienem go odsunąć, powiedzieć, że nie może, nie powinniśmy, że nie wiem czy zdołam nad sobą zapanować, ale nie potrafiłem tego zrobić. Byłem zupełnie uzależniony od tego słodkiego chłopca, jego uśmiechu, dziwnych pomysłów, niemożliwej słodyczy i ufności.
Zanim w ogóle to zrozumiałem, położyłem dłonie na jego biodrach i zamknąłem oczy, kiedy jego miękkie, ciepłe wargi musiały skórę na moim czole, policzkach, nosie, chociaż wytrwale omijały usta. Może nasze wargi nigdy nie miały się ze sobą spotkać? Jak długo żaden z nas nie sięgnął po ten cudowny owoc byliśmy tylko niebezpiecznie bliskimi przyjaciółmi i nie miałem pojęcia, czy chłopiec traktuje mnie z taką czułością z powodu rodzącego się jakimś sposobem uczucia, czy może w swojej niewinności dręczy mnie, jak dręczyłby także Olivera.
- Widzi pan jak przyjemnie? – jego głos był cichy, zawstydzony.
Otworzyłem oczy patrząc w jego ciemne, czekoladowe tęczówki.
- Tak, Fillipie. Bardzo przyjemne. Powinienem się odwdzięczyć. – tym razem to ja łamałem zasady obsypując pocałunkami skórę na twarzy chłopaka. Jego ciało wydawało się drzeć, ale nie miałem pewności, czy to nie ja cały się trzęsę. Gdybym tylko potrafił uwierzyć, że to, do czego teraz między nami dochodziło było wyznaniem… Gdybym mógł stwierdzić z całą stanowczością, że chłopak darzy mnie uczuciem wykraczającym poza sympatię względem bliskiego przyjaciela, czy ojca… Bo przecież nadal mógł traktować mnie jak rodziciela, którego przy nim w tej chwili nie było. Czyż między ojcem, a synem miłość nie wydawała się intymnym związkiem, gdy obaj byli w pewnym stopniu dziecinni?
- Łaskoczesz! – chłopiec zachichotał i odsunął się ode mnie chowając twarz w dłoniach. – Za lekko całujesz i gilgasz! – wyrzucał mi błędy, chociaż nie wydawał się złościć.
- Widać naprawdę zbyt długo nie całowałem twojej skóry skoro nie wiem, jak należy to robić. – stwierdziłem, a przez moje ciało przeszedł dreszcz niczym błyskawica trafiająca w sam środek mojego serca. – To, na co sobie pozwalamy, Fillipe…
- Nie wykracza poza normy przyjęte, jako przyjacielskie. – przerwał mi. – Przecież to tylko buziaki. Poza tym i tak od zawsze łamiemy pewne zasady! Pan jest dla mnie jak ojciec, a ja dla pana jak syn, prawda? Chociaż jesteśmy sobie jeszcze bardziej bliscy, więc, w czym problem?
Tak, miał rację… To nie mogło się zmienić. Ojciec i syn…

~ * ~ * ~

Oszalałem! Jak mogłem powiedzieć coś takiego? Ojciec i syn?! Ha! Nigdy nie był mi ojcem, a ja nie chciałem być jego synem! Chciałem żeby teraz zaprotestował, złapał mnie za twarz i zmiażdżył moje usta swoimi. Pragnąłem poczuć, że się mylę, że darzy mnie uczuciem rezerwowanym dla kochanka, ale on patrzył na mnie w ciszy, jakby nigdy więcej nie chciał się odzywać, a ja odpowiadałem na jego baczne spojrzenie swoim. Tonąłem w szarości jego tęczówek, jakbym unosił się w powietrzu.
- Fillipie…
- Tak?
- Nie, nic. Lubię brzmienie twojego imienia, kiedy je wypowiadam. – kąciki warg mężczyzny drgnęły lekko ku górze.
- Jest pan niemożliwy! – pokręciłem głową uśmiechając się. – Lubię, kiedy mi pan schlebia. To miłe, chociaż niebezpieczne. Z resztą, już jest za późno. Do tego stopnia rozpieścił mnie pan swoimi miłymi słowami, że nie potrafię się bez tego obejść. Dzień po dniu czekam tylko na to, by pan ze mną porozmawiał i powiedział coś miłego.
- Dzień po dniu czekam na to by móc ci powiedzieć coś miłego, Fillipie.
- I znowu pan to robi, znowu mnie pan rozpieszcza! – zacząłem chichotać, gdyż radość rozpalała mnie do wewnątrz, serce biło mi szybko, mocno, szalało w piersi tak, że nie potrafiłem nad tym zapanować. Każde jego ciepłe słowo, dotyk, gest, każde spojrzenie, wszystko sprawiało, że rodziłem się i umierałem raz za razem na nowo, w nieskończoność. Gdybym mógł z nim być, jako kochanek, byłbym najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. Mógłbym przenosić góry, nie byłoby dla mnie rzeczy niemożliwej. Już teraz byłem o tym przekonany. Ta miłość dodawała mi skrzydeł, sprawiała, że byłem zdolny do wszystkiego. Mógłbym nawet płakać z radości.
Prawdę mówiąc wszystko, co wtedy mówiliśmy brzmiało jak wyznanie, każde słowo mogliśmy potraktować, jak zapewnienie dozgonnej miłości, więc dlaczego tego nie robiliśmy? Co powstrzymywało nas przed traktowaniem każdego wyznania, jako obietnicy miłości? Przecież on mógł wyczytać z moich słów, gestów, westchnień, że kocham go jak szaleniec, a jednocześnie i ja mogłem łudzić się jego uczuciami. Gdybyśmy tylko byli odważniejsi…

~ * ~ * ~

- Jesteś rozkoszny, kochanie. – westchnąłem z radością patrząc na to, jak cudowny, jest jego uśmiech, jak błyszczą jego ciemne oczka, a policzki pod oczyma stają się odrobinę pulchniejsze.
Sam nie wiedząc dlaczego, wstałem podtrzymując chłopca za uda, przez co był zmuszony objąć mnie nogami w pasie, by się nie zsunąć.
- Masz szesnaście lat, Fillipie, a zachowujesz się, jak dziecko. – kręcąc głową podszedłem do okna i kazałem mu zaciągnąć zasłony. – Chciałeś wiosny, Aniele, więc dam ci odrobinę wiosny. – obiecałem sięgając jedną ręką po różdżkę. Najpierw zapaliłem światło wyczarowując wielką, jasną kulę pod sufitem chcąc by imitowała słońce, a następnie bezgłośnym zaklęciem stworzyłem barwne motyle, pszczoły, kwiaty, które pięły się w górę tak, że sięgały chłopcu pasa, gdy siedział uwieszony na mnie, jak miś koala. Zafascynowany obserwowałem, jak jego policzki kraśnieją, usta uchylają się, a zachwyt lśni w jego oczach. Nie mogłem dać mu nic więcej, a jednak pragnąłem go rozpieszczać jeszcze przez chwilę. Kogo obchodziło to, że postępuję niewłaściwie, że zaledwie cienka, nieistniejąca w rzeczywistości, bariera dzieli mnie od tego chłopca? Może tak naprawdę to ja stworzyłem wszystkie te „za” i „przeciw” wiążące się ze związkiem, którego pragnąłem? Świat miał swoje zasady, ale i zawsze je łamał, jakby nie istniały. Dlaczego więc ja powinienem ich przestrzegać i nieustannie przypominać sobie o tym, jak cienka jest granica między próbą, a właściwym działaniem?
- Moja własna wiosna! – westchnął uradowany Anioł, a jego ciało przylgnęło ciaśniej do mojego.
Nie. Nie chciałem łudzić się, że chłopiec coś do mnie czuje, jeszcze nie teraz. Niedługo na pewno porzucę swój zdrowy rozsądek, ale póki co było na to zbyt wcześnie. Wolałem być dla niego tym, kim byłem, by karmić samego siebie kłamstewkami, próżnymi obietnicami. Bądź czekać wytrwale na więcej niż dotychczas otrzymałem. Nie mniej jednak, warto było czekać!

~ * ~ * ~

Moja własna wiosna… Mój książkę z bajki… Mój mały Raj.