czwartek, 30 sierpnia 2012

Ce moment

Tak, tak, tak! Wróciłem do szkoły i już radość rozpierała mnie ze wszystkich stron. Gdyby była namacalna wyglądałbym jak ogromny ludzki pączek z dziwnymi wyrostkami rąk i nóg po bokach. Dodatkowo musiałbym się toczyć, gdyż chodzenie nie byłoby w takiej sytuacji możliwe. Byłbym jak kula miażdżąca wszystko, co stanie jej na drodze na korytarzach zamku! Uczniowie uciekaliby w popłochu, zaś nauczyciele próbowaliby mnie zatrzymać bym nie wyrządził komuś krzywdy. Bez trudu sobie to wyobraziłem, kiedy opuszczając Wielką Salę po uroczystym rozpoczęciu roku szkolnego miałem wracać do swojego dormitorium. Śmiałem się przy tym pod nosem. O tak, gdyby radość mogła fizycznie napierać na ciało od środka byłbym nie lada przeszkodą.
Nie patrząc kuzynowi w oczy wysłałem go wraz z kolegami z pokoju przodem, a sam zaszyłem się w bocznym korytarzu. Oliver na pewno wiedział, co jest powodem mojego zwlekania z powrotem do sypialni. Właśnie z winy tej wiedzy starałem się unikać jego wzroku, od kiedy przekroczyliśmy próg zamku. Co najgorsze musiałem także ograniczać patrzenie na nauczyciela latania, co było niebywale trudne. Mimo wszystko wytrwałem poświęcając całą swoją uwagę „rybie z okiem”, jak nazywałem pstrąga, którego nałożyłem sobie na talerz. Czułem się nieswojo mając świadomość, że Oli nie tylko wie o mojej miłości, ale i śledzi każdy mój ruch i gest, jakby planował w odpowiednim momencie zareagować i uniemożliwić mi dalsze trwanie w słodkim otępieniu.
Musiałem jednak przyznać sam przed sobą, że o ile odważnie zakończyłem poprzedni rok, o tyle jeszcze śmielej planowałem rozpocząć nowy. Teraz nie mogłem uciec nagle do pociągu i uniknąć konsekwencji swoich czynów. Musiałem stawić im czoło z wysoko uniesioną głową i taki był mój plan – odważnie okazywać nauczycielowi moje zainteresowanie nim jego mężczyzną. Problem mogło stanowić tylko wykonanie, gdyż nie miałem zielonego pojęcia, w jaki sposób dać Camusowi jasno do zrozumienia, że się w nim zakochałem po uszy, a przy tym nie wystraszyć go swoją namiętnością.
Widząc nauczyciela opuszczającego samotnie Wielką Salę przygotowałem się na „porwanie” go sprawnie i niezauważenie. Zatarłem ręce, wziąłem głęboki oddech, pozwoliłem by przez moje ciało przeszły chłodne dreszcze podniecenia, które miały zmniejszyć napięcie związane z moim planowanym „atakiem”. Mogłem w prawdzie podejść i poprosić go o chwilę jego cennego czasu, jednak zupełnie nie pasowało to do mojego wyobrażenia ukradkowego spotkania. Każdy mógł go zaczepić i zagaić rozmowę, a ja byłem dla nauczyciela kimś wyjątkowym, a więc i nasze spotkania musiały być niezwykłe.
Byłem gotowy.

~ * ~ * ~

Poprawiłem wiszącą mi na ramieniu torbę i wydałem z siebie stosunkowo głośne westchnienie, którego powinienem się wstydzić. Czuć się zawiedzionym tylko, dlatego, że nie miałem okazji złapać mojego Cudu zanim wyszedł z Wielkiej Sali? W moim wieku i na mojej pozycji naprawdę nie wypadało być tak dziecinnym. W końcu po dwóch miesiącach wyczekiwania znowu mogłem podziwiać mojego Anioła, a to powinno stanowić szczyt moich marzeń. Niestety, byłem z roku na rok coraz bardziej zachłanny, z roku na rok chciałem więcej, pragnąłem mocniej.
Byłem Bestią i uśmiechałem się na myśl o tym.
Sam nie wiem, kiedy zaakceptowałem w pełni swój głód, swoje ogromne pragnienia i grzeszne myśli. Nie przeczyłem, że mogła się do tego przyczynić książka, którą pożyczył mi Fillip. Gdzieś w głębi duszy miałem nawet nadzieję, iż pod powłoką grubej oprawy i barwnych, pięknych ilustracji kryje się coś więcej – tajemnica, którą chłopak chciał mi zdradzić. Może zbyt śmiało sobie poczynałem, ale postawa Ślizgona pozwalała mi marzyć, a te marzenia sprawiały, iż każdy dzień wydawał się jaśniejszy, cieplejszy i piękniejszy niż wszystkie dotychczasowe.
Uwielbiałem to uczucie, które rozgrzewało mnie od środka i wypełniało cudownym mrowieniem.
Zamyślony nie zareagowałem, kiedy coś zakleszczyło się na moim przegubie i szarpnięcie wciągnęło mnie w boczny korytarz. Byłem zupełnie bezbronny, co zdarzyło mi się chyba pierwszy raz w życiu.
Moje zaskoczone spojrzenie napotkało mur z czekolady jego oczu, a miodowy uśmiech udowadniał mi, że sprawiłem wielką radość właścicielowi całej tej słodyczy. Wydawało mi się, że przed oczyma migają mi drobne złote iskierki magii. Jeśli to miało być nagrodą za moje roztargnienie to nie miałem nic przeciwko temu by oddawać się zajmującym marzeniom o wiele częściej. Przecież ten powrót do rzeczywistości był bez porównania cudowniejszy niż wszystkie moje fantazje.
- Tym razem naprawdę nie wiedział pan, co się z nim dzieje! – podniecony głos Fillipa wprowadził moje serce w drżenie.
- Masz rację, Aniele. – skinąłem głową nie potrafiąc oderwać od niego wzroku.
Przy naszym ostatnim spotkaniu zostawił mnie na pastwę moich pragnień i domysłów, kiedy po miękkim buziaku uciekł do pociągu. Nic, więc dziwnego, że teraz z tak wielkim trudem walczyłem z chęcią objęcia go, oddania pięknym za nadobne.
- Ha, ha! – chłopak pokazał rząd białych, równych ząbków, kiedy dymny z siebie dawał upust emocjom.
Nie musiałem tego rozumieć by uważać, że jest to jedno z najbardziej uroczych zachowań, jakich mogłem być świadkiem.
- Porwałem pana! – jego oczka stały się ogromne. – Ale nie zrobiłem tego by się tym chwalić. Proszę mi powiedzieć, co pan myśli o książce?! – jego ciało drżało lekko ze zniecierpliwienia.
Na mojej twarzy pojawił się uśmiech. Mogłem się domyślić, że to właśnie o to chodziło Fillipowi. Wsunąłem dłoń w jego włosy i zmierzwiłem je lekko patrząc jak chłopak mruży oczy wydając się zadowolonym z powodu mojej pieszczoty, jakby był szczeniakiem łaknącym uwagi pana.
- Podzielam twój entuzjazm. – mój uśmiech pogłębił się, kiedy wpatrzone we mnie ciemne oczęta Ślizgona rozbłysły tysiącami iskierek. Wyjąłem z torby pięknie wydaną książkę i oddałem ją Fillipowi, który rzucił na nią okiem z wyraźnym zadowoleniem i skupił swoją uwagę na mnie, jakby podejrzewał, że mogę mu uciec. – Przeczytałem całość kilka razy i przez cały ten czas byłem zachwycony. Dziękuję za nią. - mówiłem szczerze. – Nie uważasz jednak, że to nie Bestia powinna być porywana przez ciebie, ale ty przez Bestię?
Szkoda, że Bestia nie miała odwagi by go porwać, zatrzymać wyłącznie dla siebie.

~ * ~ * ~

Zrobiłem się lekko rumiany na twarzy, kiedy pytanie nauczyciela rozbrzmiało, a ja nie miałem przygotowanej logicznej odpowiedzi. Zgodziliśmy się jeszcze przed wakacjami, że to on jest Bestią, a ja... Cóż. Nie powiedziałem jasno, kim jestem, a przynajmniej sobie tego nie przypominałem, jednak było oczywiste, iż w takiej sytuacji mogłem być tylko Piękną. Jak to, więc możliwe, że to ja uprowadziłem profesora?
- Wprowadziłem udoskonalenia do historii w książce. – odezwałem się w końcu. – W tej bajce Bestia zostaje porwana i wcale nie jest taka straszna. To ja jestem straszny! – znowu pokazywałem zęby w czarującym, jak sądziłem, uśmiechu.
Złapałem mężczyznę za rękę i ścisnąłem ją, jakbym chciał zapobiec jego oddaleniu się. Tak naprawdę, potrzebowałem tej bliskości i dotyku, który pozwoliłby mojej skórze zetknąć się z ciepłą powłoką ciała Camusa. Posunąłem się nawet dalej, w nagłym przypływie odwagi, podnosząc jego rękę do twarzy i wtulając policzek we wnętrze tej dużej dłoni.
Palce Marcela pachniały słodko cytryną i bakaliami, które dodane były do ciasta, jakie mieliśmy okazję jeść podczas Wielkiej Uczty. Jakże bardzo chciałem z nim zamieszkać i samemu przyrządzać rożne pyszności, które mógłby jeść! Ciasta, ciasteczka, torty, drobne i większe pyszności, słodkie śniadania, apetyczne obiady i lekkie kolacje, a do tego masa mojej miłości. Obraz takiego sielankowego życia idealnie pasował do nauczyciela.
- Gdyby miał pan żonę to, jaka powinna być? – nie wiem, co mnie podkusiło by o to zapytać, zaś Camus wydawał się zaskoczony nie mniej niż w chwili, kiedy wciągnąłem go w korytarz. Mimo wszystko nie chodziło mi o to, by rozbudzić w sobie smutek, ale by wiedzieć, czego powinienem się nauczyć chcąc starać się o względy mężczyzny. Nie wystarczy mi zmężnieć, czy też być sobą. Muszę być idealny i nie mieć sobie równych!
- Prawdę mówiąc... – jego palce pogładziły mój policzek. – Nie mam pojęcia. Nigdy się nad tym nie zastanawiałem. – wydawał się trochę zawstydzony. Musiał też czuć się nieswojo, kiedy uczeń pytał go o takie rzeczy w chwili, kiedy bezmyślnie tulił się do jego dłoni. – Musi po prostu być.

~ * ~ * ~

Nie wiedziałem, co mam dopowiedzieć na tak postawione pytanie, jak wybrnąć z tej sytuacji. Nie spodziewałem się tego typu dociekliwości ze strony Fillipa. Naturalnie, mógł być ciekaw moich upodobań, tym bardziej, że nasza rozmowa w czerwcu była z tym tematem ściśle związana. Może sądził, że moja odpowiedź pomoże mu ukierunkować jego poszukiwania odpowiedniej partnerki? A może pamiętał, co mi proponował i chciał... Czegóż takiego mógł chcieć?
Miałem wrażenie, że usprawiedliwiam Ślizgona na wszelkie sposoby, które pozwolą mi nie doszukiwać się w jego zachowaniu i słowach wyraźnego zainteresowania moją osobą. Nie wiem tylko czy robiłem to dla siebie, czy z czystej przekory. Przecież gdybym uwierzył, że między mną, a Fillipem może coś być... Uznałbym, że oszalałem.
- Twoje pytania są z roku na rok coraz trudniejsze. – stwierdziłem poważnie. – Aż boję się myśleć o tych, które zadasz mi pod koniec tego roku.
Dopiero teraz przyszła mi do głowy odpowiedź, której nie mogłem udzielić, a która była całkowicie prawdziwa. „Powinna być tobą”. Tak. Moja żona musiała być Fillipem, zaś on powinien być sobą.
- Zasmakowałem w zawstydzaniu pana moimi pytaniami. – zażartował. – Dałbym sobie jednak głowę uciąć, że jest całkiem sporo osób, które zadają sobie takie same pytania, jak ja. Jest pan chodzącą zagadką w kwestiach uczuciowych, a przecież kochają się w panu wszystkie uczennice i nauczycielki.

~ * ~ * ~

Skrzyżowałem ręce na piersi i patrzyłem na nauczyciela, dla którego ta rozmowa nie była łatwa, ale i dla mnie nie stanowiła bezy, którą można pochłonąć za jednym zamachem.
- Może i jest pan bestią, skoro sam pan tak uważa, ale jednak ciężko przejść obok pana obojętnie. To oczywiste, że każdy jest ciekaw, jak wygląda pańskie życie uczuciowe i prywatne.
- A pewien rozkoszny Ślizgon wydaje się tym szczególnie zainteresowany skoro pyta o to, o co inni pytać się obawiają. – uniósł brew patrząc na mnie pewnie. Jego wcześniejsze zmieszanie zniknęło bezpowrotnie i teraz rzucał mi wyzwanie, który z nas, jako pierwszy straci swoją pewność siebie i zacznie się wahać pąsowiejąc i uciekając wzrokiem na boki.
Podobała mi się wizja tego rodzaju zabawy. Mogłem otwarcie wpatrywać się w cudowne, szare oczy nauczyciela mając ku temu wymówkę.
Kiedy w ogóle pozwoliłem by jego dłoń odsunęła się od mojego policzka? Nie pamiętałem, co mogło wydawać się dziwne.
Na twarzy Marcela pojawił się subtelny uśmiech, kiedy mierzyliśmy się wzrokiem stojąc w miejscu, do którego go „uprowadziłem”. Ja nie chciałem okazać tego rodzaju słabości, więc zagryzłem wargę by zachować powagę, ale mężczyzna nigdy nie lubił, gdy maltretowałem swoje usta. Nic, więc dziwnego, że położył na nich palec i pogładził subtelnie chcąc mnie zmusić do zaprzestania kąsania.
- Nie wolno. – powiedział łagodnie, choć stanowczo. – Znowu się zapominasz i maltretujesz usteczka.
- Ale kiedy ja muszę...
Chyba nie zgadzał się ze mną, gdyż jego brew znowu wystrzeliła ku górze, a spojrzenie było przenikliwe, niecierpiące sprzeciwu.
Omal znowu nie gryzłem warg, kiedy widziałem go takim. Lubiłem, kiedy troszczył się o mnie z rozkoszną, jak na takiego mężczyznę, determinacją. Inni mogli mi tylko zazdrościć! Byłem przez niego rozpieszczany bardziej niż kiedykolwiek przez rodziców. Oni traktowali mnie jak dziecko, zaś nauczyciel uczynił ze mnie królewicza, którego należało odpowiednio wychować, by był w przyszłości dobrym królem. Prawdę powiedziawszy, nie miałem nic przeciwko byciu wielkim panem, jeśli tylko mój profesor znalazłby dla siebie miejsce u mojego boku.
Aż westchnąłem rozmarzony, co wykorzystał nauczyciel.
Patrząc mi w oczy zbliżył swoją twarz do mojej i szybko pocałował mnie w nos śmiejąc się, kiedy moje policzki poróżowiały.
- To było nieuczciwe! – syknąłem wiedząc, że właśnie przegrałem nasze małe starcie, gdyż nie panowałem już nad wzrokiem, który usilnie unikał spojrzenia Camusa.
- A kto powiedział, że gramy uczciwie? Jestem Bestią, więc nie mogę być szlachetny i honorowy.
- To jest jeszcze bardziej nieuczciwe! – stwierdziłem ostro, ale szybko roześmiałem się rozbawiony argumentami nauczyciela. Przytuliłem się do niego mocno nawet nie sprawdzając, w jakim stopniu zaskoczyłem go tym zachowaniem.
Podobał mi się jego zapach. Świeża, czysta woń natury przywodziła na myśl trawę, żywicę i deszcz. Może rzeczywiście tak właśnie pachniał, a może było to tylko moim wyobrażeniem. Nie odważyłem się jednak wąchać go zaciekle by nabrać pewności. Zamiast tego z wielkim trudem i żalem odsunąłem się od idealnego ciała nauczyciela.
- Dziękuję. – powiedziałem szukając wymówki, która usprawiedliwiłaby moje zachowanie. – Za wszystko. Za to, że mnie pan rozśmiesza, że mnie pan upomina, że zawsze jest pan gdzieś blisko żeby mi pomóc. I za to, że ma pan do mnie cierpliwość. – uśmiechnąłem się starając się wyglądać ładnie.

~ * ~ * ~

- Jeśli tak stawiasz sprawy, Fillipie... – pocałowałem chłopca w czoło i policzek. – Dziękuję, że mogę cię rozśmieszać, upominać, pomagać.
Chłopiec złapał mnie za rękę, kolejny raz tego dnia, i ściskał ją mocno. Podejrzewałem, że gdyby tego nie zrobił kąsałby swoje wargi. Żałowałem, że nie mogę zaoferować mu swoich ust, jeśli tak bardzo chciał czymś zająć te dwa rumiane płatki, ale jego dotyk był wystarczająco przyjemny bym chciał mieć jego łapki zawsze na swojej skórze.
- Wołają cię. – zwróciłem jego uwagę na nawoływania, które były coraz głośniejsze. Nie musiałem zgadywać, gdyż wiedziałem dobrze, kim jest natręt, który poszukiwał mojego Anioła. Jego kuzyn nigdy nie dawał za wygraną, kiedy mógł przerwać mi te chwile prywatnego spotkania z rozkosznym Ślizgonem.
- Jak zwykle. – Fillip skrzywił się niezadowolony, co sprawiło mi wielką przyjemność, gdyż oznaczało, że i jemu zależało na spędzaniu ze mną czasu, którego w tym wypadku nie mieliśmy. – Jeszcze pana kiedyś porwę! – oświadczył i puścił moją dłoń uciekając z bocznego korytarza na główne schody.