poniedziałek, 31 lipca 2017

Notre jour

Fillip & Marcel

Niemal leżąc rozłożony leniwie w fotelu w salonie, spoglądałem na Marcela, który karmił naszego zajętego zabawą syna jogurtem i owocami, które przygotowaliśmy dla niego na drugie śniadanie. Uśmiechałem się przy tym do siebie, a mój umysł pracował w zwolnionym tempie, równie leniwym, co ja sam.
Jestem szczęściarzem, myślałem.
Miałem cudownego męża, którego kochałem całym sobą i który równie mocno kochał mnie. Miałem wspaniałe dziecko, które było moim oczkiem w głowie.
Czułem się spełniony, ale moja radość życia nie osiadała na laurach. Każdego dnia wydawało mi się, że jestem szczęśliwszy niż wczoraj, a przecież już poprzedniego dnia byłem pewny, że większa radość jest niemożliwa. To uczucie towarzyszyło mi od lat i nigdy mi się nie nudziło. Było ze mną, kiedy zamykałem oczy zasypiając i kiedy je otwierałem budząc się rano. Z utęsknieniem wyczekiwałem każdego nowego dnia, nowych wzlotów i upadków codzienności.
Marcel dał mi wszystko czego kiedykolwiek mogłem w życiu chcieć.
- Popatrz jak tatuś ślicznie się uśmiecha. - mój umysł zarejestrował cichy głos Marcela, który szeptał do Nathaniela, próbując zwrócić na mnie jego uwagę.
Skupiłem spojrzenie na dwóch parach cudownych oczu wlepionych we mnie i mimowolnie uśmiechnąłem się jeszcze szerzej niż wcześniej.
- Ładnie to tak mnie obserwować, kiedy nie jestem tego świadomy? - roześmiałem się pokazując moim dwóm mężczyznom język.
- Jesteś dziełem sztuki, Fillipie. Nie sposób na długo oderwać od ciebie spojrzenia. - słowa mojego męża sprawiły, że się zawstydziłem.
Marcel nabił na widelczyk kawałek mango i wsunął go w usta Natha, który jakby obudzony z transu znowu skupił się na swojej miotle, którą starannie czyścił i upiększał po swojemu. Był tym tak zajęty od samego rana, że nie miał cierpliwości do samodzielnego jedzenia. Wraz z Marcelem uznaliśmy, że pozwolimy chłopcu na ten jeden dzień pełnego poświęcenia swojej pasji, ale nie pozwolimy aby trwało to dłużej. Malec musiał się nauczyć, że nawet zainteresowania i praca mają pewne ograniczenia, które dyktują indywidualne możliwości człowieka.
Podniosłem się ociężale ze swojego miejsca w fotelu i na chwilę wyszedłem do kuchni. Nalałem soku pomarańczowego do trzech szklanek, z czego do jednej włożyłem rurkę i wróciłem do salonu. Mój mężczyzna właśnie objadał skórkę zjedzonego przez naszego synka mango. Następnie zaczął zapełniać brzuszek malca kawałkami arbuza, które ten posłusznie łykał.
- Dziękuję. - powiedział, kiedy przysunąłem szklankę do jego ust i pozwoliłem aby wypił duży łyk soku.
- Dla ciebie wszystko. - odpowiedziałem zaczepnym tonem i przytuliłem się do niego siadając obok na podłodze. - Nathanielu, sok. - wsunąłem rurkę w usta chłopca, który zaczął posłusznie ssać, jak na komendę. Nie odrywał się przy tym od pracy, polerując rączkę miotły jak mały robocik.
Chłopiec machinalnie wypił cały sok i zjadł wszystko, co podał mu Marcel, toteż postanowiliśmy dać mu spokój do obiadu.
Nasz skarb bawił się sam, więc my mieliśmy dzięki temu trochę czasu dla siebie. Tylko w jaki sposób mieliśmy go spożytkować?
Ostatecznie po prostu usiedliśmy na sofie i trzymając się za ręce przyglądaliśmy się naszemu synkowi. Niczego więcej w tamtej chwili nie było nam trzeba.

~ * ~ * ~

Kciukiem gładziłem dłoń Fillipa uśmiechając się do siebie i do całego otaczającego mnie świata. Byłem tak po prostu, najzwyczajniej w świecie szczęśliwy. Nie odczuwałem ani przejmującego spokoju, ani też nie otaczało mnie wrażenie normalności. Wszystko we mnie wydawało się drżeć niecierpliwie, ponieważ radość wypełniała każdą komórkę mojego ciała niczym wyładowanie elektryczne. To było wspaniałe uczucie. Wręcz niezastąpione i trudne do porównania z jakimkolwiek innym. Wiązało się z pełnią satysfakcji i jednocześnie z niezaspokojonym pragnieniem. To jak jeść jakiś niesamowicie pyszny smakołyk, być tak pełnym, że niemal pęka się w szwach, ale w tym samym czasie myśleć już o kolejnej pyszności, która zaraz wjedzie na stół.
- Ta miotła zaczyna mi przypominać jakiegoś tęczowego kucyka. - rzuciłem nagle nie mogąc się powstrzymać i musząc skomentować skrupulatne zabiegi syna, który pastwił się nad swoją ukochaną miotłą.
- Nie martw się, fascynacja kolorami w końcu mu przejdzie i wtedy będzie korzystał tylko z czarnych i srebrnych klipsów do witek.
- Tak myślisz? - spojrzałem na Fillipa, który uśmiechnął się do mnie szeroko.
- Ja na to liczę, Marcelu. - przyznał się chichocząc. - Mam szczerą nadzieję, że tak będzie. Oczy mnie bolą, kiedy widzę jak najlepszy model miotły dziecięcej zamienia się w tęczę. Przypomnij mi proszę, kto dał mu ten niezwykle barwny zestaw akcesoriów?
- Twoja mama, Fillipie. - nie mogłem powstrzymać śmiechu. - Dała mu go tydzień temu podczas tego małego przyjęcia urodzinowego, podczas którego Nathaniel wleciał na miotle w tort.
- Ach, tak! Rzeczywiście. Zupełnie o tym zapomniałem. Byłem zbyt zajęty sprzątaniem po tej katastrofie.
Obaj roześmialiśmy się na wspomnienie tamtego szalonego dnia.
To bezsprzecznie były urodziny, których nigdy się nie zapomina. Nath cały w swoim śmietankowo-czekoladowym torcie, zaproszeni goście pochlapani łakociem od stóp do głów, walka z bliźniętami żeby przypadkiem nie zaczęły jeść tortu, który miały na sobie, ponieważ były jeszcze zbyt młode żeby zajadać się słodyczami. O tak, nasz mały solenizant zadbał wtedy o to, żeby jego urodziny były dalekie od innych.
- Następnym razem zrobię listę dozwolonych kolorów dla prezentów Nathaniela. - mój młody mąż odetchnął głośno i głęboko dla uspokojenia oddechu po serdecznym śmiechu.
- Tak, zdecydowanie trzeba będzie to zrobić. Już czuję nadchodzącą migrenę, a przecież on jeszcze nie zaczął nawet latać po domu na tym swoim jednorożcu o tęczowym ogonie. Dobrze, że nie zainteresował się aranżacjami kwietnymi lub dekorowaniem wnętrz.
Spojrzeliśmy na siebie z udawanym przerażeniem w oczach i roześmialiśmy się kolejny raz.
Dobrze, że nasze biedne dziecko nie słuchało tego, o czym rozmawialiśmy. Malec mógłby poczuć się urażony, a tego nie chcieliśmy. Wprawdzie jego aktualne pojęcie piękna rozmijało się z naszym, ale nie był to powód, dla którego chłopiec miałby dostosować się do nas. Nawet jeśli było to bolesne dla naszych oczu i zmysłu estetyki.
- Tatusiu, popatrz! - Nathaniel uniósł nad główkę swoją upiększoną miotłę, a jego oczka błyszczały radośnie.
- Och, jest wspaniała! - Fillip zaklaskał w dłonie entuzjastycznie. - Przepiękna! Naprawdę robi piorunujące wrażenie!
Należało przyznać, że ta ostatnia pochwała była w stu procentach prawdziwa. Kolorowa miotełka Nathaniela robiła wrażenie, które można było porównać do pioruna.
- Słyszałeś, tato? - chłopiec spojrzał na mnie rozanielony.
- Tak, kochanie. - przytaknąłem. - Tatuś ma rację. Świetnie się spisałeś. Tylko jak ty będziesz na niej latał żeby wszystkie te ozdoby z niej nie spadły, kiedy zaczniesz szaleć?
Chłopiec zrobił wielkie oczka, najwyraźniej wcześniej nie pomyślał o tym, że duża liczba klipsów do witek może utrudnić mu manewrowanie, jeśli nie chciał ich wszystkich stracić podczas gwałtownych zakrętów, które uwielbiał oraz innych szaleństw, bez których nie mógł się obejść.
- Zostaw po jednym klipsie z każdego koloru, skarbie. - podpowiedział mu Fillip łagodnie i podszedł do naszego synka klękając obok niego. - Pomogę ci i zrobimy to tak, żebyś nic nie zgubił, kiedy będziesz latał, dobrze?
- Tak! - malec pokiwał energicznie główką. Minę miał zaciętą i był zdecydowany dołożyć wszelkich starań żeby jego projekt ucierpiał możliwie najmniej, a jednocześnie żeby nie został zniszczony przez niego samego, kiedy tylko wsiądzie na swoją bezcenną miotłę.

~ * ~ * ~

Byłem wzruszony faktem, że mój synek tak bezgranicznie mi ufał, że postanowił oddać w moje ręce dzieło całego poranka. Wprawdzie nazbyt kolorowe i jakieś takie pstrokate, ale jednak z trudem stworzone i będące dla niego powodem do dumy.
- No dobrze, kochanie. Wybierz jeden niebieski klips, który chcesz żeby został na miotle. Inne delikatnie zdejmiemy. - instruowałem, a maluch z ciężkim sercem pomagał mi w modyfikacji swojego dzieła.
Byłem z niego naprawdę dumny!
- Na rączce zostawcie tylko cztery gumki. - mój Marcel podszedł do nas i pokazał naszemu malcowi, co ma na myśli. - Musisz mieć się czego dobrze złapać, a gumki będą się poruszać, kiedy zaciśniesz na nich łapki. Wybierz sobie cztery kolory. Później możesz zawsze je zmieniać. - mężczyzna pogłaskał czule chłopca po główce.
Nath zastanawiał się nad tym wszystkim bardzo intensywnie. W końcu uznał, że nie ma wyjścia i musi posłuchać rady taty. Wybrał więc cztery gumki i z bólem przyglądał się swojej miotle. Najwyraźniej nie podobała mu się tak jak wcześniej. Problem w tym, że malec musiał wybrać między ozdobami a brawurowym lataniem i sam podjął decyzję, że nie może obejść się bez tego drugiego.
- Dobrze, moi panowie, a teraz chwila przerwy na szklankę wody. Jest zbyt upalnie żebyśmy mieli tak usychać. - Marcel pocałował w czoło Nathaniela, a następnie mnie i zostawił nas na chwilę samych.
Przyglądałem się miotle Natha i nie rozumiałem dlaczego chłopcu nie pasuje mała ilość ozdóbek. Teraz przynajmniej dało się na to patrzeć bez mrużenia oczu, ale sądząc po minie naszej pociechy, on widział to zupełnie inaczej. Biedak krzywił się za każdym razem, kiedy tylko jego wzrok spoczął na miotle.
- Wolisz zdjąć wszystko, pluszowy misiu? - zapytałem syna nie chcąc by dalej tak się męczył.
Tak jak myślałem, skinął głową i przy mojej pomocy pozbyliśmy się wszystkich ozdób. Kiedy Marcel wrócił z naszą wodą, miotła wyglądała już tak, jak na samym początku, zanim Nathaniel zaczął ją „upiększać”.

~ * ~ * ~

Nasz synek był teraz nie w humorze. Wziął ode mnie swój kubeczek i pił z żalem w oczkach wpatrując się w swój sprzęt do quidditcha. Uznałem, że nie mogę tego tak zostawić. Zaklęciem zmieniłem więc kolory witek w ogonie jego miotły na barwy flagi mojego kraju.
- Co ty na to, kochanie? - zapytałem chłopca, który zrobił wielkie oczka i wpatrywał się z niedowierzaniem w swoją miotłę. - Może tak być? Jest lepiej?
- Tak! - maluch zaczął entuzjastycznie kiwać główką.
- Fillipie? - spojrzałem na mojego cudownego Anioła, który odpowiedział mi uśmiechem.
- Jest o wiele lepiej, Marcelu. Bez porównania.
Złapał mnie za rękę i przyciągnął do siebie. Musiałem uklęknąć przy nim na ziemi żeby nie stracić równowagi. Usta chłopaka musnęły delikatnie moje. Zamruczałem uśmiechając się bardzo szeroko.
- Jeśli to nagroda za pomysł to jestem zawsze do usług.
- Och, to tylko podziękowanie za wodę. - chłopak pokazał mi figlarnie język i przyssał się do swojej szklanki z mineralną z lodem. Nasza pociecha poszła w jego ślady, a ja nie planowałem zostać w tyle.
Życie było nadzwyczajnie piękne, kiedy człowiek potrafił cieszyć się z drobnych, codziennych rzeczy i powtarzanych bezustannie czynności, a nam naprawdę to wychodziło, ponieważ kochaliśmy się bezwarunkowo.