środa, 27 września 2006

Bain...

Wracałem z biblioteki. Miałem sporo zadań, ale na szczęście uporałem się z nimi bez większych przeszkód. Chciałem jak najszybciej mieć wszystko z głowy, położyć się i czekać na poniedziałek. Nie cierpiałem weekendu. Czas wolny od lekcji oznaczał, że nie będę mógł tak często spotykać profesora Camusa.

Na końcu korytarza skręciłem w prawo i zatrzymałem się nagle.

- Nareszcie jakiś pierwszoklasista – wyszczerzył się jeden ze starszych chłopaków, którzy stali przede mną.

- Oj, masz pecha mały – rzucił drugi i wyciągnęli w moją stronę różdżki. Wypowiedzieli jakieś zaklęcie, a ja zamknąłem oczy, gdy niczym z jakiegoś rozpylacza zaczęła na mnie wypływać niebieska farba.

Nagle poczułem, że nic się już nie dzieje i spojrzałem na wystraszone miny dwóch oprawców.

Odwróciłem się powoli.

 

~ * ~ * ~

 

Ze sceptyczną miną patrzyłem na nieme przerażenie chłopców. Gdy Fillip spojrzał na mnie zmierzwiłem mu włosy, ale nie uraczyłem go ani słowem, nawet na niego nie patrzyłem.

- Ja bardzo panom dziękuję, ale raczej nie przepadam za karnawałem – zacząłem – Jednak, jeśli już się bawimy to… Aquafarua – machnąłem różdżką, a na głowy trzecioklasistów wylało się po wiadrze niebieskiego płynu, farbując ich na tą też barwę.

- Teraz jesteśmy kwita. Ach, zapomniałbym. Macie wyszorować korytarz i całą Wielką Salę. Żegnam – chłopcy szybko uciekli, a ja z uśmiechem popatrzyłem w przestraszone oczka Fillipa.

- Jeśli wyglądam tak jak Ty, to lepiej żeby mnie nikt więcej nie widział – rzuciłem.

- D… Dziękuję, panu. – wyjąkał lekko zawstydzony.

- Nie ma za co, ale chyba nie będziemy tak chodzić po szkole? – chłopiec całą twarzyczkę miał ubrudzoną farbą podobnie jak włoski i całe ubranie, a ja byłem pewien, że moja przypomina jakąś maskę ninja.

Po chwili Fillip zaczął się śmiać, a ja mu wtórowałem.

Kochałem ten jego słodki, niewinny śmiech, który przypominał mi cichutki dźwięk dzwoneczków.

- Chodź, musisz się wykąpać – powiedziałem spokojnie i podałem mu rękę, którą on uścisnął. Podniosłem z ziemi jego torbę i zaprowadziłem go do swojego gabinetu.

 

~ * ~ * ~

 

Mężczyzna otworzył drzwi i wpuścił mnie do środka. Rozglądnąłem się zaciekawiony po pomieszczeniu.

Naprzeciw drzwi było duże okno, a przed nim biurko. Po prawej stało duże łóżko z ciemnym baldachimem, a cała lewa ściana zasłonięta była przez półki z książkami i tylko jedne drzwi po środku zakłócały ich ciągłość.

- Napijesz się czegoś, Fillipie? – zapytał nauczyciel, a ja pokręciłem żywiołowo głową – Zaczekaj chwileczkę – poprosił ii położył moje rzeczy koło łóżka.

Zniknął za drzwiami, a ja usiadłem na pościeli. Wtuliłem twarz w miękką poduszkę i zaciągnąłem się zmysłowym, świerzym zapachem mężczyzny. Zrobiło mi się ciepło na samą myśl, że profesor tu śpi.

Camus wrócił po chwili i usiadł obok mnie.

- O czym są te wszystkie książki? – odezwałem się wskazując na rząd półek.

- Głównie o religii, Aniołach, Demonach…

- Interesuje się pan tym?

- Można tak powiedzieć – uśmiechnął się i pogładził mnie po głowie – Chodź, woda powinna się już nalać. – mężczyzna zaprowadził mnie do łazienki.

Naprzeciwko drzwi stała spora wanna, do której podszedł nauczyciel i zakręcił lejącą się wodę. Z lewej w kącie stał prysznic, a z prawej była umywalka i kolejne drzwi. Pomieszczenie wyłożone było błękitnymi kafelkami.

- Rozbierz się i wskakuj, a ja przyniosę Ci ręcznik. – Camus wyszedł, a ja szybko ściągnąłem ubrania i wszedłem do wanny pełnej ciepłej wody o przyjemnym zapachu lawendy przykrytej grubą warstwą białej piany.

Niemal natychmiast zacząłem się nią bawić.

- Powieszę Ci ręcznik na wieszaku – rzucił mężczyzna i umieścił ręcznik w pobliżu wanny.

- A pan? – zmieszałem się trochę.

- Ja wykąpię się później – rzucił i chciał wyjść.

- Może się pan kąpać ze mną – jęknąłem, a moje policzki spłonęły czerwienią, na szczęście przykrytą przez farbę.

- To zaproszenie? – roześmiał się ciepło profesor.

- C… Chyba tak – szepnąłem i odwracając piekącą twarz czekałem aż nauczyciel się rozbierze i usiądzie koło mnie.

- Wiesz, że nie powinienem… - powiedział mierzwiąc mi włosy. Pokiwałem głową.

- I mimo to chcesz żebym… - znowu pokiwałem głową.

Camus zdjął ubrania i usiadł za mną.

- Ja chyba oszalałem – westchnął, a ja przybliżyłem się do niego.

Nie wiem nawet, dlaczego tak bardzo pragnąłem jego bliskości, ale wiedziałem, że nigdy nie będę tego, co teraz miało miejsce żałował.

 

~ * ~ * ~

 

Sam do końca nie mogłem w to wszystko uwierzyć, a jednak czułem jak malec porusza się niepewnie siedząc między moimi nogami.

- Popatrz – szepnąłem chłopcu do ucha i zanurzając w wodzie palec zacząłem kręcić nim mały młynek unosząc powoli dłoń. Strużka wody uniosła się tworząc niewielką fruwającą spiralkę, która błyszczała odbijając od siebie światło docierające do pomieszczenia przez okno po lewej.

- Co to jest? – zapytał wesoło chłopiec dotykając paluszkiem ‘śrubki’, która odsuwała się pod delikatnym naciskiem jego dłoni.

- Woda – odparłem rozbawiony i w podobny sposób stworzyłem więcej małych tworów z najpiękniejszego żywiołu.

- Jakie fajne – roześmiał się Fillip i zaczął się bawić w najlepsze.

Przypominał mi trzyletnie dziecko, które potrafi cieszyć się ze wszystkiego, co tylko znajdzie na swojej drodze.

Nacisnąłem na niewielki kurek w ścianie nabierając na dłoń mydła w płynie.

Powoli dotknąłem ramion chłopca. Malec nie przerwał zabawy i nadal śmiał się głośno.

Powoli i delikatnie sunąłem po miękkiej, leciutko opalonej skórze chłopczyka przenosząc się z jego ramion na klatkę piersiową. Poczułem, że zaczął drżeć.

- Zimno Ci? – zapytałem, ale on pokręcił przecząco głową. Mimo to przytuliłem go mocno obejmując go w pasie. Oparłem twarz o jego policzek czując jak on czyni to samo.

- Czas umyć Ci buźkę i włoski – uśmiechnąłem się, a on szybko obrócił się o 180 stopni.

- Ten szampon szczypie w oczy? – rzucił zaniepokojony, ale zaraz potem uśmiechnął się szeroko – Do twarzy panu w niebieskim.

- Dziękuję, ale ta farba łatwo się zmywa, więc długo się ze mnie nie ponabijasz. Gorzej będą mieć tamci dwaj chłopcy. Tydzień to dość długo, jak na chodzenie z niebieską skórą i w dodatku swędzącą. – roześmiałem się i opuszkiem palca uderzyłem Fillipa w czubek noska.

Otrząsnął się słodko i patrzył jak biorę do rąk buteleczkę z szamponem.

Zacząłem myć mu włosy jednocześnie bawiąc się nimi. Jego ciemne, duże oczka błyszczały, a usteczka, co chwilę wykrzywiały się w słodkim, niewinnym uśmiechu.

- Zamknij oczęta – szepnąłem i ostrożnie przetarłem twarzyczkę chłopca. Zmywająca się farba szybko odsłoniła czerwone policzki.

 

~ * ~ * ~

 

Mężczyzna popatrzył na mnie rozbawiony i nabierając na palec piany zostawił ją na moim nosie. Starłem ją i udałem oburzenie.

- Moja kolej – rzuciłem i szybko uklęknąłem w lekkim rozkroku, co nauczyciel wykorzystał wsuwając się między moje uda i opierając nogi na stopach.

Oparłem się o jego kolana i wziąłem na dłonie mydło, a widząc jak profesor kręci zrezygnowany głową powoli dotknąłem jego piersi. Drgnął leciutko i unosząc ręce obmył twarz i włosy.

Położył dłonie na moich udach i przyglądał mi się uważnie. Uśmiechałem się bez przerwy, gdy moje palce sunęły po gorącej skórze mężczyzny.

Wyczuwałem zabawne ruchy jego mięśni, które spinały się pod delikatną, niemal jedwabną skórą.

Podobało mi się to. On nie protestował, pozwalał mi na wszystko, a ja cieszyłem się jego bliskością.

 

~ * ~ * ~

 

Mięciutkie dłonie chłopca błądziły po moim ciele.

Czułem się jak gdyby śmierć zabrała mnie podczas jednego z najpiękniejszych snów czyniąc go rzeczywistością.

Nagle malec przez przypadek podrażnił paluszkami mój sutek. Drgnąłem nerwowo, a on zauważywszy to roześmiał się i po raz kolejny potarł moją pierś w tym miejscu. Z rozbawieniem zaczął opuszkami palców dotykać moich brodawek.

Szlag! Gdyby nie ta wesoła buźka pewnie bym mu tego zabronił. Tak niesamowicie mnie to podniecało!

Ścisnąłem lekko uda Fillipa, a on jęknął cicho i roześmiał się jeszcze bardziej z większym zaangażowaniem zajmując się moimi sutkami.

Nie mogłem tego wytrzymać.

Nieznacznie rozchyliłem kolana, o które nadal opierał się chłopiec. Odchyliłem minimalnie głowę do tyłu patrząc spod przymkniętych powiek na malca. Dłonią objąłem swój członek i potarłem go.

Boże, wybacz mi, ale muszę to zrobić!

Powolnymi ruchami zacząłem pieścić własne ciało, a maleńkie rączki na moim torsie tylko potęgowały mrowienie, które czułem w podbrzuszu.

Przyspieszyłem znacznie ruchy palców zaciskających się na mojej męskości.

- Fillipie… - wyszeptałem, a jego błyszczące oczęta spojrzały na moją twarz.

Oddychałem ciężko i szybko, a serce waliło mi jak oszalałe.

Chłopiec oparł twarz o moją pierś wtulając się w nią.

Uścisk mojej dłoni zwiększył się podobnie jak szybkość tarcia, które wywoływałem. Byłem u kresu wytrzymałości.

- Marcel… - szepnął mięciutko i z dziwną czułością – Piękne imię… - doszedłem natychmiast, gdy wypowiedział te słowa. Westchnąłem głośno i poczułem ulgę.

Wystarczyłoby mi samo patrzenie na tą dziecięcą twarzyczkę, bym osiągał spełnienie.

Przytuliłem do siebie magie ciało chłopczyka czując na sobie gładkość jego skóry.

- Najwyższy czas kończyć – powiedziałem cicho dotykając ustami płatek jego ucha.

 

~ * ~ * ~

 

Mężczyzna wstał, szybko owijając się w pasie ręcznikiem. Wyszedł z wanny.

Patrzyłem jak po jego mokrym ciele spływają kropelki wody, a niektóre kapały mu na plecy i ramiona z włosów.

Budowa całego ciała profesora była cudowna. Leciutki zarys mięśni, jasna skóra i typowo męski kształt barek, brzucha oraz bioder – był idealny.

- Chodź – rzucił i łapiąc mnie pod pachy wyciągnął z wody stawiając przed sobą. Owinął mnie całego puszystym, białym ręcznikiem i roześmiał się.

- Wyglądasz jak pluszowy miś.

 

~ * ~ * ~

 

Widziałem jak porusza się w miękkim ‘kokonie’ i rozchyliłem lekko ręcznik patrząc jak stoi mierząc mnie wściekłym spojrzeniem.

Rączki skrzyżował na piersi i zmarszczył rozkosznie czółko oraz nosek.

- Co to za mina, kochanie? – zapytałem i dopiero po chwili dotarło do mnie jak go nazwałem. Zdziwił się, ale po kilku sekundach znowu wysunął nieznacznie do przodu dolną wargę.

- Nie jestem misiem! To pan mnie tak owinął! – powiedział obrażony.

- Więc zdejmę z Ciebie ten ręcznik – stwierdziłem i powolutku zacząłem zsuwać go z jego ramion.

- Nie! – krzyknął i owinął się z powrotem. Jego policzki spłonęły, a on czując to naciągnął puszysty materiał na główkę chowając twarzyczkę.

- Teraz sam zrobiłeś z siebie misiaka – zaśmiałem się i siłując się z nim lekko odsłoniłem różową od wstydu buźkę.

- Przyniosę Ci coś do ubrania – rzuciłem i wyszedłem z łazienki.

Gdy wróciłem on nawet się nie ruszył. Pokręciłem głową i uklęknąłem przed nim.

- Mam Cię wysuszyć? – zapytałem unosząc jedną brew. Fillip uśmiechnął się nieśmiało, a ja powoli wytarłem go uważając, by nie wyrządzić krzywdy jego delikatnemu ciału.

Odrzuciłem na bok ręcznik i szybko rzuciłem okiem na nagie ciało chłopca.

- Ubieraj – powiedziałem pomagając mu założyć bieliznę i moje krótkie spodenki, które przewiązałem paskiem, by nie spadły ze szczupłych bioder malca. Fillip podniósł do góry rączki, a ja ubrałem mu jeden z moich podkoszulków.

Spojrzałem poważnie na chłopczyka, ale zaraz potem zacząłem się głośno śmiać.

- To nie jest śmieszne – oburzył się, a ja zmierzwiłem mu wilgotne kasztanowe kosmki.

- Musisz urosnąć, bo moje ubrania są na Ciebie stanowczo za duże – westchnąłem – Idź szybko do siebie i się przebierz, bo wszystko jest niemal trzy razy większe niż Ty. – malec uśmiechnął się promiennie i wybiegł z gabinetu.

Popatrzyłem w sufit.

Boże, niech się dzieje, co chce! Ja go naprawdę kocham!

 

~ * ~ * ~

 

Szczęśliwy pobiegłem do dormitorium. Podskoczyłem z radości i szybko naciągnąłem spodnie, które mi się zsunęły z bioder.

Ciekawe, czy to, co czuję można nazwać miłością?

piątek, 22 września 2006

Vol...

To było straszne. Chłopcy już dawno wybiegli z Wielkiej Sali, a ja powoli zmierzałem w kierunku błoni.
Pierwsza lekcja latania…
Gdyby nie moja matka, pewnie reagowałbym na samą myśl o tym bardzo entuzjastycznie.
Ociągając się dołączyłem do Olivera. Niepewnie spojrzałem w niebo. Słońce świeciło, a delikatny wiatr chłodził twarz.
- Witam państwa – wesoły głos wyrwał mnie z zamyślenia.
„Zaczęło się” pomyślałem i popatrzyłem na właściciela tego przyjemnego głosu.
Przed nami stał wysoki młody mężczyzna. Mógł mieć, co najwyżej dwadzieścia trzy lata. Jego krótkie jasno brązowe włosy delikatnie opadały na kołnierz czarnej koszuli, a szare oczy uważnie śledziły każdy nasz ruch.
To on uchronił mnie przed upadkiem pierwszego dnia szkoły.

~ * ~ * ~

Chłopiec stał w grupie kolegów. Nikt nie miał pojęcia, że moja uwaga skupiła się wyłącznie na nim.
- Nazywam się Marcel Camus i od tego roku będę uczył was latania – mówiłem i niechętnie oderwałem wzrok od Fillipa.
- Jest pan francuzem? – zapytał jeden z chłopców. Uśmiechnąłem się rozbawiony.
- Masz rację, ale to chyba nie jest aż tak ważne. Zakładam, że niemal każdy z was potrafi, choć w małym stopniu latać – zauważyłem, że młody Ballack drgnął.
Popatrzyłem na niego ciepło i napotkałem niepewne i wystraszone spojrzenie jego cudownych oczu.
Pragnąłem móc zapewnić mu bezpieczeństwo i patrzeć jak oswaja się ze wszystkim.
Chciałem by mi zaufał.
- Czy ktoś chce zaprezentować, co potrafi? – zapytałem i roześmiałem się cicho widząc las rąk. - Meddie Ligdbon – rzuciłem cicho, a szczupła blond włosa dziewczyna wyszła z tłumu. Wzięła z moich rąk miotłę i siadając na niej odbiła się lekko od ziemi. Zawisła ponad naszymi głowami patrząc na mnie pytająco. Gdy przytaknąłem zaczęła kręcić w powietrzu koła, ósemki i młynki. Bez wątpienia była w tym niezła.
Po niej jeszcze kilka osób zaprezentowało swoje umiejętności i pozwoliłem im wrócić do zamku.
- Następnym razem każdy z was będzie miał swoją szansę. A teraz, żegnam – podniecone głosy powoli stawały się coraz głośniejsze, gdy zaczęli zbierać się do powrotu.
- Fillipie, zostań proszę – drgnął i spojrzał na mnie błagalnie.
Wyglądał niczym małe spłoszone zwierzątko.
Boże, on jest słodki do granic możliwości!

~ * ~ * ~

Byłem pewny, że chodzi mu o mój brak przekonania w stosunku do miotły i odrywania się od ziemi.
Gdy zostaliśmy sami podszedł do mnie podnosząc z ziemi Śmigacza i uśmiechając się.
- Powiedz mi, o co chodzi – zażądał – Widziałem jak patrzysz na to wszystko. W czym problem?
- Ja… - zacząłem niepewnie – Ja… nigdy nie latałem na miotle. Matka bojąc się o mnie zabroniła mi się chociażby do nich zbliżać… - profesor zaśmiał się zmysłowo.
- Więc ta kobieta, która rozmawiała z dyrektorem prosząc o zwolnienie ucznia z moich zajęć to była Twoja mama? – zaczerwieniłem się szepcząc:
- Ale wstyd. – Camus położył delikatnie dłoń na moim ramieniu.
- Dziś po lekcjach spotkajmy się w tym miejscu. Nauczę Cię, co oznacza miłość do mioteł. – spojrzałem mu w oczy. Błyszczały łagodnie, a ja przytaknąłem urzeczony ich ciepłem.

~ * ~ * ~

Boże, ileż ja bym dał, by to mnie pokochał!
Przysunąłem go bliżej siebie i obejmując po przyjacielsku odprowadziłem do zamku. Czułem jak moje serce waliło mi w piersi niczym oszalałe.
Bliskość tego malca sprawiała, że czas płynął inaczej, a wszelkie ziemskie prawa traciły sens…
Panie, on ma jedynie 11 lat…

~ * ~ * ~

Po eliksirach pobiegłem szybko do sypialni i zostawiłem swoje rzeczy. Profesor już na mnie czekał.
- Może zacznijmy od tego byś dotknął po raz pierwszy z życiu miotły – zaproponował lekko żartobliwie i przywołał mnie do siebie ruchem dłoni.
Wyciągnął w moją stronę rękę trzymającą tego samego Śmigacza, co rano.

~ * ~ * ~

Nieśmiało wyciągnął rączkę do przodu i opuszkami palców przesunął po lakierowanej rączce. Jego ciemne oczęta rozbłysnęły na chwilę, ale zaraz potem znów wyrażały jakąś obawę.
- Nie dziwię się Twojej matce – zacząłem – Naprawdę jesteś strasznie delikatny. Dobrze, że nie udało jej się przekonać dyrektora. Dzięki temu mam okazję poznać Cię bliżej.
Był tak niewinny i delikatny, niczym porcelanowa laleczka, którą tak łatwo stłuc.
On był najwspanialszą z lalek… Idealną wykonaną przez samego Boga.


~ * ~ * ~

Wsunął głębiej do tylnej kieszeni swoich czarnych jeansów różdżkę i usiadł na miotle.
- Podejdź – szepnął, a widząc mój strach dodał – Nie bój się. Nie oderwiesz się od ziemi nawet na milimetr. – nie wiedząc, czemu z ufnością złapałem jego dłoń, którą mi podał.
Mężczyzna przejechał palcami po całej długości mojej ręki i łapiąc mnie w pasie uniósł lekko sadzając na miotle przed sobą. Przysunął się do mnie tak, iż czułem jak moje plecy przylegają do jego klatki piersiowej.
- Spokojnie – szepnął mi do ucha i kładąc moje dłonie na drążku nakrył je delikatnie swoimi. – Musisz poczuć się pewnie – szeptał cicho.
Czułem jego ciepły oddech na szyi, a jego usta niemal całowały płatek mojego ucha.
- Uspokój się i wyluzuj. Dopiero, gdy będziesz opanowany będziesz mógł bezpiecznie unieść się nie obawiając o to, że możesz spaść. Powiedz mi, czy zakradałeś się kiedyś do sąsiadów kradnąc im jabłka z drzewa? – jego szczere pytanie sprawiło, że się speszyłem jednak czując jak delikatnie wzmocnił uścisk na moich dłoniach, kiwnąłem głową potwierdzając.
Zaśmiał się cicho i ciągnął dalej:
- Wyobraź sobie, że stoisz pod jabłonią. Nad Twoją głową rośnie piękny, czerwony owoc, jednak by go zerwać musisz nieznacznie podskoczyć – mężczyzna uniósł jedną rękę i delikatnie musnął opuszkiem palca moje usta, szepcząc:
- Wyobraź sobie jego słodki smak, który poczujesz dopiero, gdy jabłko zostanie zerwane. – przymknąłem oczy, gdy ciepła dłoń nauczyciela błądziła po moich wargach. Czułem dziwną przyjemność i rozkosz płynącą z jego dotyku i bliskości.
- Odbij się od ziemi jakbyś chciał sięgnąć owocu. Delikatnie, lecz stanowczo. Spróbuj – skończył i zeszedł z miotły.
Omal nie jęknąłem zawiedziony, gdy jego gorące ciało odsunęło się ode mnie.
Przypominając sobie cichy szept profesora bez problemów i oporów oderwałem się od ziemi. Wszelkie obawy zniknęły, a ja czułem się tak jakbym od dziecka latał na miotle. Wszystkie negatywne uczucia zastąpione zostały przez kojącą bliskość mężczyzny i chęć zbliżenia się do niego.
Gdy Camus uznał, że bez przeszkód może pokazać mi pewnie sztuczki zamienił się ze mną. Teraz to ja stałem patrząc na niego.
Wyglądał niesamowicie, gdy z majestatem i zręcznością szybował w powietrzu.
Zatrzymał się na wysokości moich oczu i uniósł stając na drążku, nadal będąc nad ziemią. Z łatwością utrzymywał równowagę. Bez problemów stał wyprostowany i robił fikołki nawet, gdy miotła była w ruchu. Moje usta otworzyły się z zachwytu.
Mężczyzna zeskoczył lekko na ziemię i rzucił:
- Spróbuj. – usiadłem na miotle i zacząłem męczyć się, by jakoś na niej stanąć.
Profesor bawił się świetnie widząc moje nieudolne próby.
- Przenieś ciężar ciała na ręce – podpowiedział.
Po pewnym czasie udało mi się stanąć prosto, lecz co chwila kiwałem się to do przodu, to do tyłu. W pewnym momencie straciłem równowagę i spadłem z miotły.
Przed bolesnym upadkiem uchroniły mnie silne ramiona nauczyciela, który szybko złapał mnie i objął mocno.
- Na dziś chyba wystarczy – stwierdził puszczając mnie.
Nie mogłem znieść tego, że zachowuje się tak zwyczajnie, podczas gdy moje ciało niemal drżało, gdy on był blisko.
- Chodź – rzucił i zmierzwił mi włosy. – Czas wracać, w końcu jutro masz lekcje, a przeze mnie Twoje zadania czekają, aż je w końcu odrobisz.

~ * ~ * ~

Sam nie wiem, jakim cudem udało mi się wtedy opanować. Gdybym dał się ponieść emocjom nie wiem jak daleko mógłbym się posunąć.
Nie, nie mogłem zaprzepaścić tego, co starałem się wtedy zbudować!

środa, 20 września 2006

Gardien

Siedziałem znudzony przy stole nauczycielskim. Po trzech latach każdy miał już dość Ceremonii Przydziału. No, może poza dyrektorem. On uwielbiał na to patrzeć.
Od niechcenia bawiłem się sztućcami i liczyłem pierwszoklasistów. W tym roku nie było ich wielu.
W pewnym momencie widelec wypadł mi z rąk i ze zgrzytem uderzył o podłogę. Skrzywiłem się słysząc jak głuchy dźwięk odbija się po Sali, w której chwilowo panowała cisza.
Profesor Span popatrzyła na mnie ze złością.
Jakoś nie przepadałem za tą kobietą. Miała około 40 lat i surową, poważną twarz. Jej krótkie włosy zdążyły już posiwieć, a niegdyś może i niebieskie oczy wyblakły. Zastanawiałem się, czy wiecznie ma zamiar patrzeć na wszystkich z góry.
Schyliłem się i podniosłem widelec odkładając go na bok, a jego miejsce na stole zajął kolejny.
- Ballack, Fillip! – krzyknęła młodziutka kobieta, która dopiero w tym roku zaczęła uczyć w Hogwarcie, Minewra McGonagall.
Spojrzałem na chłopca, który niepewnie podszedł do stołka i usiadł na nim. Poczułem dziwny impuls, który sprawił, że zadrżałem.
Malec nie był wysoki, ale budowa jego dziecięcego ciała bez wątpienia uchodziła za idealną. Jego kasztanowe włoski opadały na twarzyczkę.
Nie widziałem go dokładnie, lecz miałem zamiar jeszcze dziś przyjrzeć mu się z bliska.
- Slytherin! – krzyknęła Tiara, a ja uśmiechnąłem się niemal niewidocznie do siebie.
Młody panicz… To ciekawe.
Chłopczyk podszedł szybko do stołu i usiadł lekko zawstydzony na krześle.
- Ballack, Oliver! – otrząsnąłem się.
Do nauczycielki podszedł teraz jakiś blondynek.
Zdziwiło mnie to. Ten chłopiec był zupełnie inny. Wyższy, pewniejszy siebie… Jednak i on trafił do Domu Węża. Obaj chłopcy znali się świetnie, gdyż od razu zaczęli rozmawiać.

*

Z Wielkiej Sali wyszedłem za grupą pierwszorocznych Ślizgonów. Uważnie śledziłem ruchy chłopczyka, który tak mnie zainteresował.
Zauważyłem jak jeden ze starszych chłopaków przepycha się między nimi. Fillip stracił równowagę i niebezpiecznie przechylił się w tył.
Szybko doskoczyłem do niego i trzymając się jedną ręką poręczy, drugą objąłem go w pasie przechylając się do tyłu, chroniąc go przed upadkiem. Był niesamowicie leciutki…

~ * ~ * ~

Poczułem delikatny uścisk w pasie i z ulgą stwierdziłem, że nie upadłem. Otworzyłem oczy oddychając ciężko.
Ktoś przysunął mnie nieznacznie do siebie i dmuchając w twarz odgarnął troszeczkę moje włosy, które całkowicie zasłoniły mi oczy.
Spojrzałem na uśmiechniętą twarz młodego mężczyzny. Jego jasno brązowe włosy opadły niesfornie na czoło zapewne w chwili, gdy mnie łapał. Szare, wąskie oczy błyszczały wesoło jak gdyby bawiąc się światłem, które się w nich odbijało.
Nieznajomy podniósł mnie bez trudu i niczym zabawkę włożył pod pachę.
Odstawił mnie na ziemię dopiero, gdy znaleźliśmy się na górze schodów.
Czułem się dziwnie i było mi trochę głupio.

~ * ~ * ~

Przykucnąłem i delikatnie odgarnąłem mu włoski, które jak zauważyłem sięgały ramion. Założyłem mu je za uszy i po raz kolejny uśmiechnąłem się do niego.
Niepewnie odwzajemnił uśmiech.
Jego śliczne ciemne oczka powoli przestały wyrażać strach, a idealnie wykrojone usta uniosły swoje kąciki w szczerym uśmiechu.
- Uważaj na siebie – powiedziałem cicho i delikatnie pogładziłem jego policzek.
Na niewinnej twarzyczce malowało się zakłopotanie, które zgrało się z lekkim rozkosznym rumieńcem.
- P… Przepraszam i dziękuję… - wyszeptał niepewnie chłopiec spuszczając wzrok.
- Nic się nie stało – odparłem i zmierzwiłem mu włosy – Do zobaczenia – dodałem i zniknąłem mu z oczu za zakrętem.

~ * ~ * ~

Zaciekawiony patrzyłem jak odchodzi.
Nie miałem pojęcia, kim był, ale pragnąłem spotkać go po raz kolejny.
Gdy wystraszony Oliver podbiegł do mnie pytając, co się stało, skłamałem mówiąc, iż się zagapiłem i zgubiłem resztę grupy.

~ * ~ * ~

Oparłem się ciężko o ścianę.
Te dreszcze, które czułem będąc przy tym chłopcu i to dziwne narastające z każdą chwilą podniecenie…
Czy to możliwe? Czy w tym dziecku Bóg zaklął mojego Stróża? Przecież to maleństwo ma dopiero 11 lat…
Oddychając głęboko uspokoiłem się po chwili.
Potrzebuję spokoju…
To pierwsze takie uczucie w moim życiu. Czy to możliwe, że kocham to dziecko?