niedziela, 27 lutego 2011

Capuchon

Od tygodnia nie brakowało śniegu, wiatr był wyjątkowo zimny, a o ujemnych temperaturach nie chciałem nawet wspominać. Tylko nieliczne osoby decydowały się na zabawę na błoniach i chociaż ja do nich nie należałem to czasami miałem wielką ochotę przemarznąć by później zaszyć się w cieple oferowanym przez Pokój Wspólny. Uważałem, że padający śnieg jest piękny i niesamowicie romantyczny, kształty płatków zatrzymujących się na szaliku cieszyły wzrok i dla samej tej przyjemności chętnie wyszedłbym, chociaż na kilka minut z zamku.
Wiedziałem jednak, iż nie znajdę ani na błoniach, ani w ogrodzie Marcela, który wychodził wyłącznie za zajęcia, po czym wracał do ciepłego głównego holu, gdzie czekała na niego gorąca herbata.
Mężczyzna od jakiegoś czasu wydawał się zmęczony. Był blady, jego śliczne oczy błyszczały błędnie, zaś usta były lekko spierzchnięte, co nigdy dotąd się nie zdarzyło. Byłem pewny, że walczy z chorobą i stara się jej uniknąć za wszelką cenę. Obawiałem się, iż tę bitwę mógłby przegrać, a wtedy cała przyjemność płynąca z lekcji z nim zniknęłaby na długie tygodnie póki nauczyciel nie wróciłby do zdrowia. Wątpiłem nawet w możliwość podziwiania go podczas posiłków, a wtedy umarłbym z tęsknoty, chociaż na pewno były ważniejsze powody by utrzymać profesora przy zdrowiu.
Prawdę powiedziawszy, czułem się odpowiedzialny za niego i tym samym musiałem za wszelką cenę pomóc mu w leczeniu wszelkich dolegliwości, które mogły mu dokuczać. To był mój obowiązek, jako osoby zakochanej, która uważała się za idealną partię dla profesora. Byłem przekonany, iż o wiele lepiej zajmę się mężczyzną niż ktokolwiek inny, więc działałem nie czekając długo. Dla dziewczyn Marcel był tylko ideałem, księciem z bajki, zaś ja znałem go lepiej i wiedziałem, że i on potrzebuje czasami opieki i ochrony. Zastanawiałem się nawet, jak to możliwe, iż przetrwał beze mnie tak długi okres czasu.
Pomysł na to, jak uchronić Camusa przed chorobami przyszedł mi do głowy, kiedy miałem z nim zajęcia. Kiedy ja opatulony latałem na miotle on rozcierał szyję, jakby odczuwał w niej ból. Nie mogłem zignorować czegoś tak oczywistego, więc gdy wróciłem do zamku od razu przejrzałem Proroka Codziennego, w którym podczas śniadania widziałem coś interesującego. Nie bacząc na koszta, ani tym bardziej na to, co wypada, a co nie, zamówiłem dla profesora szalik z kapturem. Nauszniki, które nosił nie zdawały egzaminu, więc pozwoliłem sobie przejąć kontrolę nad sytuacją, nawet, jeśli miał później protestować.
O ile zdjęcie szalika zamieszczone w gazecie było cudowne, o tyle realna część garderoby okazała się tym wspanialsza. Czarny materiał był miękki i ciepły, niewielkie kocie uszka na kapturze wcale nie rzucały się tak bardzo w oczy, zaś sam szalik zakończony był kocimi łapkami z wyhaftowaną niebieską miotełką. Byłem pewny, iż nauczyciel latania będzie wyglądał w tym fantastycznie i nie mogłem się wprost doczekać by się z nim spotkać. Nie wątpiłem, iż będzie stawiał opór i nie zechce przyjąć ode mnie żadnego prezentu, jednak niewiele mnie to obchodziło. Musiał wziąć to, co dla niego miałem czy tego chciał, czy nie. Skoro o siebie nie dbał to teraz musiał odcierpieć swoje, a ja byłem pewny, że nie zdoła mi się oprzeć.
Wykorzystałem okazję, kiedy Oliver zagadał się z kolegami i wymknąłem się z Pokoju Wspólnego ukrywając pod swetrem ładnie złożony materiał. Dobrze wiedziałem, gdzie powinienem szukać nauczyciela latania. Właśnie teraz kończył swoje przedostatnie zajęcia, więc miałem okazję złapać go, kiedy będzie czekał na następną grupę uczniów. W tamtej chwili nie myślałem ani trochę o tym, iż mężczyzna mógłby domyślić się moim uczuć, kiedy nagle zacznę się o niego nadmiernie troszczyć. W tym roku i tak obdarowałem go sporą ilością prezentów, jednak ewentualne usprawiedliwienie miałem już przygotowane. Myślałem nad nim przez ostatni tydzień i w końcu udało mi się coś wymyślić. Byłem z siebie dumny i nawet wstyd nie miał prawa mną zawładnąć, kiedy w grę wchodziło zdrowie ukochanego profesora.
Dopadłem drzwi wejściowych w chwili, kiedy Camus sięgał po kubek z gorącym napojem i rozgrzewał ciało przed kolejną lekcją. Czułem się niczym nieustraszony zdobywca, który postawi na swoim wbrew wszelkim sprzeciwom, chociaż szybko pozbyłem się tego przekonania i po prostu chciałem by Marcel był zdrowy i w pełni sił.
- Powinien pan bardziej o siebie dbać! – zaatakowałem bez ostrzeżenia.

~ * ~ * ~

Nie czułem się dziś najlepiej, chociaż to samo mogłem powiedzieć dzień wcześniej, dwa dni wcześniej, sam nie pamiętam, kiedy się zaczęło. Kark bolał niemiłosiernie, a ból promieniował na głowę, co czyniło udrękę tym większą i sprawiało, iż z trudem nią poruszałem, zaś oczy same się zamykały. Nie wiem, jak mogłem doprowadzić się do takiego stanu, jednak niewiele mogłem teraz wskórać. Starałem się w końcu zwalczyć chorobę, ale ona jak na złość przyczepiła się do mnie i ani myślała ustąpić.
Chociaż marzyłem o swoim gabinecie, chwili spokoju, możliwości snu i odpoczynku, to miałem obowiązki wobec swoich uczniów, a to nie pozwalało mi ani na chorobę, ani na kilkudniową przerwę w zajęciach. Musiałem wytrzymać jeszcze odrobinę dzisiejszego dnia, a później po prostu przetrwać do nocy, przespać się i od nowa walczyć ze wszystkim.
Przez nieuwagę sparzyłem język, kiedy za moimi plecami rozległ się głos Fillipa. Nie spodziewałem się go tutaj, jednak chłopiec zazwyczaj pojawiał się znienacka i zaskakiwał mnie swoją obecnością, zupełnie jakby robił to specjalnie. Tym razem nie miałem jednak pojęcia, co sprowadzało go pod drzwi wyjściowe ze szkoły. Wątpiłem by chciał bawić się w śniegu, kiedy sypało obficie, a błonia świeciły pustkami.
- Witaj, Fillipie. – przywitałem go z uśmiechem i odwróciłem się przodem do niego. Upiłem łyk ciepłego napoju ignorując pieczenie na języku.
- Powinien pan bardziej o siebie dbać. – powtórzył, co znaczyło, iż jest to temat, który pragnie poruszyć bez względu na wszystko.
Westchnąłem nie specjalnie wiedząc, co mam odpowiedzieć.
- Staram się, jednak nie jest to proste zadanie. – odparłem używając kiepskiego argumentu, a Fillip spojrzał na mnie niczym rodzic na dziecko, które nie potrafi kłamać, chociaż właśnie bardzo się starało. Wywołał tym uśmiech na mojej twarzy.
- Jeśli pan nie potrafi o siebie zadbać, to ja panu pomogę. – kontynuował ostrym, rozkazującym tonem. Podszedł do mnie poważny i wyciągnął w moją stronę ciemne zawiniątko.
- Hm? – zmarszczyłem brwi nie pojmując.
- To należy teraz do pana i musi pan w tym chodzić. – oświadczył. – M – u – s – i! – przeliterował powoli uniemożliwiając mi odmowę. – To kara za to, że się pan rozchorował. Kto będzie sędziował na meczach, jeśli pan będzie przykuty do łóżka?
- Fillipie...
- Nie ma Fillipa. – zarzucił mi coś na głowę i patrzył na mnie z wyraźną wyższością.
Nie mogłem odmówić, chociaż niewątpliwie powinienem. Nie chciałem sprawiać mu przykrości, a jego troska sprawiała, iż czułem się szczęśliwy, zaś choroba jakby mniej mi dokuczała.
- Dobrze. Będzie po twojemu, Aniele. – pogłaskałem go i dopiłem swoją herbatę. – Nie wygram z tobą, to pewne.

~ * ~ * ~

Oczywiście, że nie mógł wygrać. Nie, kiedy chodziło o jego zdrowie, a ja byłem zdeterminowany i pewny swego. Zawiązałem szalik na szyi nauczyciela i zrobiłem kilka kroków do tyłu, by przyjrzeć mu się dokładniej.
Wyglądał słodko! Kaptur niewątpliwie do niego pasował rzucając cień na przystojną twarz. Uszka jednak sprawiały, iż mrok znikał z jego postaci pozostawiając same pozytywne uczucia, kiedy patrzyło się teraz na profesora. Tak opatulony na pewno nie poczuje chłodu!
Ciężko było mi nawet opisać, jak wielką odczuwałem dumę. Wyobrażałem sobie, że to ja jestem ciepłem, które sprawi przyjemność nauczycielowi, które ogrzeje jego ciało i zapewni lepsze samopoczucie. Gdybym mógł zapewniłbym mu to swoimi ramionami, niestety daleki byłem od uznania za piecyk, lub ciepły koc. Fillip był Fillipem i musiał nim pozostać nawet, jeśli miał wiele pomysłów, w jaki sposób uczynić życie Camusa lepszym.
Uśmiechnąłem się szeroko i walczyłem z przemożną ochotę uściskania profesora. Kiedy mi pobłażał czułem, że jestem rozpieszczonym paniczem, a on spełniłby każdą moją zachciankę, jak przystało na kochającego ojca niezdolnego do odmowy, kiedy prosi go dziecko. Wykorzystywanie słabości nauczyciela nie świadczyło o mnie najlepiej, jednak czasami było to zło uzasadnione i konieczne. Dla jego dobra musiałem działać nawet posuwając się do nieuczciwości!

~ * ~ * ~

Złapałem chłopca za ręce i ucałowałem jego drobne dłonie.
Fillip był wyjątkowy i pochlebiała mi jego troska. Nie wiedziałem, w jaki sposób mógłbym mu się za to wszystko odwdzięczyć, jednak kiedyś na pewno miałem to zrobić. Ufałem mu, więc nawet nie myślałem o tym, by sprawdzić, co tak naprawdę na mnie ubrał. Jego ciemne oczka wydawały się pełne przekonania, iż wszystko to do mnie pasuje, a więc postanowiłem przyjąć to za pewnik.
- Dziękuję ci, Fillipie. – poczułem się zdecydowanie lepiej. – Umyj później dokładnie rączki, nie chciałbym cię zarazić. – uprzytomniłem sobie, iż narażam przecież tego Anioła na podzielenie mojego losu, więc szybko puściłem jego palce. Nie wybaczyłbym sobie, gdybym był powodem jego choroby. Chętnie chorowałbym dwa razy poważniej i dłużej gdybym miał pewność, że tym samym uchronię przed tym mój Skarb.
Przez chwilę wpatrując się w jego uśmiechniętą buzię zastanawiałem się jak wyglądałoby nasze życie gdybyśmy obaj byli mugolami. Czy wtedy mógłbym się z nim związać? Czy dzielące nas zakazy przestałyby obowiązywać? Wątpiłem niesamowicie pragnąc by był mój. Marzyłem o zignorowaniu różnicy wieku i stanowisk, o wspólnym życiu bez oglądania się na innych, o ogromnym szczęściu, jakie Ślizgon mógłby mi zapewnić. Nigdy niczego nie pożądałem tak bardzo, jak życia z Fillipem.
Przed oczyma miałem już mały, ciepły domek z ogródkiem i cieszyłem się wizją siebie samego wychodzącego rano do pracy w chłodny zimowy poranek i cudownego Słoneczka, które otuliłoby mnie szalikiem, naciągnęło na głowę czapkę, sprawdziło czy mam rękawiczki, a później dając mi buziaka pozwoliłoby mi wyjść z domu. W południe chłopiec czekałby na mnie z gorącym posiłkiem i wspaniałym uśmiechem. Kazałby mi się rozebrać do samej bielizny zdejmując zimne ubrania, a następnie owijając szczelnie kocem tuliłby się do mnie czekając aż moje ciało rozgrzeje się w jego miłości.
Nie mogłem pozbyć się wrażenia, iż nasze życie byłoby pełne spokoju i gorących uczuć. Mógłbym udowodnić całemu światu, że ideały istnieją, a warunkiem jest całkowite oddanie, bezwarunkowa miłość i poświęcenie. Mając Fillipa miałbym wszystko.
Nagle w jego ciemnych tęczówkach zabłysnął dziwny figlarny ognik.
- Muszę powiedzieć Skrzatom by robiły panu herbatę z sokiem malinowym i miodem. – odezwał się wyraźnie zadowolony, czego z początku nie pojmowałem.

~ * ~ * ~

Nie byłem genialny, jednak mój plan był niewątpliwie świetny. Nie wiem, dlaczego nie wpadłem na niego wcześniej, a przecież nie potrzebowałem wiele, by w mojej głowie zrodziła się nowa myśl. Poza ciepłym napojem pełnym witamin nauczyciel musiał także przyjmować pokarmy, które wzmocnią jego organizm.
- Musi pan także jeść surową cebulę i czosnek. To mój rozkaz!
Uchylone z wrażenia usta profesora kusiły jeszcze bardziej niż zazwyczaj. Było oczywiste, iż taka dieta nie należała do jego ulubionych, jednak ja wiedziałem, co należy robić. Nie ważne, co podawała mu szkolna pielęgniarka, ponieważ moje leki były skuteczniejsze.
- Fillipie, to chyba przesada... – starał się powstrzymać odruch krzywienia, przez co był tym bardziej niewinny i słodki. Podobała mi się ta zamiana ról, a on chyba nie miał nic przeciwko.
- Z lekarzem się nie dyskutuje. – pogroziłem mu palcem. – Zadbam o pana i w końcu na pewno panu przejdzie, a jeśli nie... – zastanowiłem się, co wtedy i uśmiechnąłem niewinnie. – Wtedy zadbam o pana osobiście i sam dopilnuję by był pan zdrowy i silny.
Wypiąłem pierś czując nagły przypływ siły. Byłem panem domu, opiekunem Marcela i głową rodziny.
Zacisnąłem pięści i przygryzłem wargę wściekły, kiedy usłyszałem nadchodzącą nową grupę, z którą nauczyciel miał mieć teraz zajęcia. Wolałem spędzić z nim więcej czasu, porozmawiać dłużej o tym, co z pozoru nieistotne, niestety musiałem zadowolić się tym, co miałem.
Ostatni raz, szybko poprawiłem kaptur i szalik mężczyźnie. Uśmiechnąłem się do niego mimo wszystko szczęśliwy.
- Mam na pana oko, więc proszę uważać. – ostrzegłem go i już po chwili mnie nie było. Wolałem oddalić się zanim poczuję wstyd spowodowany swoim zachowaniem.
Tak naprawdę miałem nadzieję, że uda mi się jakimś sposobem rozkochać w sobie nauczyciela. Wtedy pojmałbym go, zamknął w domu i nigdy nie wypuścił! Troszczyłbym się o niego, nie pozwoliłbym mu chorować, rozpieszczałbym go i codziennie całował mówiąc jak bardzo go kocham. Wtedy jego oczy, usta, dłonie, wszystko byłoby moje.
Poczułem mrowienie na całym ciele, kiedy przyszło mi na myśl, iż mógłbym codziennie oglądać go nagiego, znałbym jego ciało na pamięć, mógłbym dotykać i całować każdy kawałek skóry, nawet te najbardziej intymne. To zaczerwieniło moje policzki i zagotowało krew. Już nie tylko zastanawiałem się, jaki smak mogą mieć jego usta, ale także gdzieś w podświadomości pragnąłem wiedzieć jak wygląda całe jego ciało pod wszystkimi tymi ubraniami.
Dłonie drżały mi na samą myśl o tym, jak niesamowicie byłoby dotykać skóry nauczyciela.
Chciałem więcej i więcej z każdą chwilą. Więcej i więcej Marcela póki nie otrzymam go całego.

~ * ~ * ~

Bardzo żałowałem, iż Fillip tak szybko odszedł. Jego pewność siebie i władczy ton bawiły mnie i sprawiały przyjemność.
Cały był jak małe lekarstwo na wszelkie dolegliwości i czułem się o wiele lepiej mając go przy sobie chociażby przez tę jedną chwilę.
Musiałem mieć gorączkę, ponieważ do głowy przychodziły mi same dziwne myśli począwszy od marzeń o zapachu jego skóry i cieple ciała.
Choroba zdecydowanie mi nie służyła, a więc musiałem pozbyć się jej jak najszybciej. Nie mogłem przecież sprawić zawodu Ślizgonowi, który z całą pewnością liczył na szybkie wznowienie meczy quidditcha. Nic nie liczyło się bardziej niż spełnianie jego pragnień.