sobota, 31 maja 2014

Le conte de fée

Zielona Wiosenna Przejażdżka – tak nazwałbym moje plany wakacyjne z Marcelem na pierwszą połowę lata. Jego domek na odludziu, pola, zielona trawka, przejażdżki rowerowe, świeże owoce i warzywa, wiejski klimat, za którym tęskni się po latach. Niebieska Wiosenna Przejażdżka – to idealnie pasowało do planów na sierpień, kiedy to mieliśmy wybrać się nad ciepłe, błękitne morze, kąpać się bez końca w słonej wodzie, wygrzewać na złocistym piasku. Raj.
Zakochany do szaleństwa w moim profesorze, snułem romantyczne wizje naszego pierwszego lata jako oficjalnej pary. Miało być idealnie, słodko, klasycznie i szczęśliwie.
Przynajmniej tyle mogłem robić w tej chwili, kiedy drobny problem zaklętego lustra wisiał nade mną już od trzech dni. Mój kochanek i kuzyn wrócili do normalnego kształtu, ale po godzinie znowu byli żabą i kotem. Powoli zaczynałem tracić cierpliwość, kiedy opiekowałem się nimi w mojej sypialni, a w odstępach 60 minutowych miałem przy sobie albo ludzi, albo zwierzaki. Kumple, którym musiałem wyjaśnić, że mamy sytuację kryzysową, zaśmiewali się wniebogłosy zarówno z nauczyciela, jak i ze swojego najlepszego kolegi, który przez godzinę przeklinał żeby przez kolejną miauczeć.
Marcel zdołał wyjaśnić mi i nauczycielom, że lustro zwyczajnie znalazł w swoim gabinecie, kiedy przyszedł tam po swoich zajęciach. Chciał sprawdzić skąd się wzięło, wynieść je, dowiedzieć się czegokolwiek o tym dziwacznym przedmiocie, ale zanim zdołał nawet pomyśleć o pułapce, był już żabą i kumkał sobie po swoim gabinecie czekając na ratunek. Ubrania z trudem przeciągnął w miejsce, w którym miały mu nie przeszkadzać, kiedy badał lustro z tej zupełnie innej perspektywy małego płaza. Niestety, zanim dowiedział się czegokolwiek, pojawiliśmy się my. Dla niego była to szansa na ratunek i wierzył, że zdołam go rozpoznać w tej niepochlebnej formie. I wtedy to Oliver został zaklęty, a nadzieje Marcela rozwiały się. Widać do ich niszczenia mieliśmy prawdziwy talent, gdyż teraz nie było ratunku dla dwóch osób, zamiast dla jednej.
- Dyrektor coś wymyśli. - próbowałem uspokoić swoje dwa zwierzaczki, które spojrzały na mnie sceptycznie. - Przecież nie pozwoli wam zmieniać się co godzinę w nieskończoność! Musicie wrócić, jeden do nauki, a drugi do uczenia! McGonagall nie odpuści ani jednemu, ani drugiemu. Jestem pewny, że obaj do mnie wrócicie i będę mógł wam wypominać przez wieczność to, co teraz się dzieje. - uśmiechnąłem się, chociaż nie było to całkiem szczere.
Martwiłem się o nich niemal bez przerwy. W szczególności, kiedy zostawiałem ich samych w pokoju idąc na zajęcia. Tak wiele mogło się wydarzyć, kiedy nie miałem na nich oka! Ktoś mógł ich skrzywdzić przypadkowo, mogli się zapodziać, wpaść w kłopoty. Byli przecież tylko małymi zwierzątkami!
Błąd. Byli ludźmi w ciele małych zwierzątek. Ludźmi, z których jeden nie przepadał za drugim, zaś drugi nie czuł żadnej niechęci do pierwszego. Moi dwaj zaklęci ludzie, którzy musieli dzielnie znosić upokorzenia z winy swojej nieuwagi i czyjejś nienawiści. Bo kto normalny lub o dobrych intencjach podrzuciłby innej osobie zaklęte lustro? Czy Marcel miał wrogów, którzy wiedzieli, że należy do Upadłego Rodu? Czy ktoś go rozpoznał? Dowiedział się, że mój kochanek okłamuje Ministerstwo udając oddanego mu czarodzieja, zaś w rzeczywistości walczy po stronie wyklętych przez społeczność, oddanych swoim ideom, niewinnych w swojej winie ludzi?
Czułem, że moim zadaniem jest ochrona Marcela jeśli gdzieś czai się niebezpieczeństwo. Tak jak on całym sobą oddany był Upadłemu Rodowi, tak ja byłem oddany jemu. Kochałem mojego cudownego profesora, kochałem jego przewiny, wszystko co miał na sumieniu. Byłem przykładem szalonego z miłości człowieka, który nie musi niczego wybaczać bo wszystko akceptuje.
- Mój zaklęty książę. - pogładziłem palcem małą, zieloną główkę Marcela. - I mój zaklęty przyjaciel. - powiedziałem by uspokoić prychającego Olivera. On też chciał być pieszczony, jak to kot. - Mam nadzieję, że dyrektor znajdzie jakieś lekarstwo zanim przyzwyczaicie się do tych postaci za bardzo i nie wrócicie do swoich. - chyba nie powinienem był tego mówić, bo poczułem na sobie spojrzenia dwóch par zwierzęcych oczu, w których czaił się wyrzut. - Przepraszam was. Tak naprawdę nie chciałem tego powiedzieć i nawet o tym nie myślę. - przyznałem. - Wierzę, że odzyskacie niedługo swoje ciała na stałe. Już trzy dni trwają badania lustra i prace nad odczynieniem zaklęcia. W końcu im się uda. - pocałowałem jedną, a później drugą główkę. - Żadna ze mnie księżniczka, może dlatego nie działa, jak myślicie? - nagle coś przyszło mi do głowy. Coś tak głupiego, że Marcel zbeształby mnie, gdyby usłyszał. Skoro nie jestem księżniczką i mój pocałunek nie działa, to może powinienem się jakoś nią stać? Nie wyobrażałem sobie siebie w tej roli, ale dla tej dwójki zrobiłbym wszystko. Chciałem im pomóc, a mogłem tylko opiekować się nimi, kiedy byli zwierzętami, bo jako ludzie nieźle dawali sobie radę sami przez tę krótką godzinę. Niestety, nie mogłem poświęcić jej na rozkoszowanie się moim mężczyzną, ponieważ Oli zawsze był obok, ciągle się gapił, nie odpuszczał i nie planował niczego ułatwiać.
- Pójdziemy do dyrektora i zapytamy, czy coś już mu się udało osiągnąć, co wy na to? - powiedziałem do żaby i kota biorąc jednego w dłonie, a drugiego wieszając na ramieniu.
Nie miałem pojęcia czego powinienem oczekiwać, czego się spodziewać, ale chciałem usłyszeć od Dumbledore'a co da się zrobić, a czego nadal nie mogą. Musiałem mieć jakąkolwiek pewną informację na tę chwilę. I właśnie w tym celu postanowiłem napastować dyrektora przynajmniej dwa razy dziennie. Trudno, będzie musiał ze mną wytrzymać!
Żaba i kot... To było straszne.
Jak miałem powiedzieć wujostwu, że pod moją opieką ich syn został zaklęty w zwierzę? Ich jedyny syn. Duma rodziny. Przystojny, samodzielny, inteligentny, wredny.
Jak miałem wyjechać na wakacje z żabką, która nie potrafi jeździć na rowerze? Jak pływać z nią w morzu, kiedy w przeciągu chwili zje ją jakaś mewa? Moje wakacje zależały od tego, czy mój kochanek wróci do dawnej sprawności.
- Zostałem czarownicą, a miałem być współwłaścicielem sklepu z artykułami do quidditcha. Los potrafi być wyjątkowo wredny. - powiedziałem do nich żeby zagłuszyć ciszę, która tak mnie denerwowała. Oni nie mogli odezwać się nawet słowem, więc ja nadrabiałem najlepiej jak mogłem. - Pewnie dlatego pocałunki nie działają. Bo nie jestem księżniczką tylko wiedźmą. Mam dwa chowańce. - to miało sens, ale nie znajdę nigdzie kogoś kto mógłby całować mojego kochanka.
Żaba w moich dłoniach poruszyła się gwałtownie. Spojrzałem na nią zaskoczony. Marcel patrzył na mnie swoimi wielkimi, żabimi oczami. Chciał mi coś powiedzieć. - Nie kumkaj, błagam cię, tylko nie kumkaj. I tak nic nie zrozumiem, a to będzie przerażające. - żabka przewróciła oczyma, jeśli w ogóle żaby były do tego zdolne.
Na moim ramieniu Oliver prychał rozbawiony i wyrwało mu się miauknięcie, co wyraźnie usatysfakcjonowało Marcela w moich dłoniach.
- Jesteście okropni. - skarciłem ich i wszedłem po krętych, zawijanych schodach do gabinetu dyrektora. Działałem już bez zastanowienia i na wyczucie, z przyzwyczajenia wypracowanego przez te kilka dni kłopotów.
- Fillipie, nadal nic nie mamy poza jakimś niepewnym eliksirem. - odezwał się Dumbledore zaledwie przekroczyłem próg. Pewnie poznawał mnie już po krokach, bo zaczynał mieć mnie dosyć.
- Rozumiem. - westchnąłem, ale nie wycofałem się. - Mam wrażenie, że profesor Camus wpadł na jakiś pomysł. Niestety, jest właśnie żabą, więc nic nam nie powie, a z pisaniem również może mieć problemy. - olśniło mnie. - Czy posiada pan tablicę Ouija? - przecież Marcel nie mógł mówić ani pisać, ale mógł skakać po literach.
- Tak się składa, że posiadam jedną. - mężczyzna uśmiechnął się wyraźnie zadowolony z tego pomysłu. Wstał zza biurka i wspiął się schodami pośrodku gabinetu jeszcze wyżej. Przyniósł stamtąd owiniętą w płachtę, drewnianą tablicę. Miała swoje lata, ale nadawała się idealnie.
- Powiedz nam, co przyszło ci do tej małej, żabiej główki. - powiedziałem cicho do mojego kochanka, który wskoczył na tablicę rozłożoną właśnie przez dyrektora. Zatrzymał się na pustym polu i poczekał na nas. Musieliśmy się zbliżyć i skoncentrować.
I wtedy się zaczęło.
Marcel skakał po wyrytych i opalonych literach powoli, ostrożnie żeby się nie pomylić w obliczeniach i kolejności.
- Z-N-A-M – czytałem – K-S-I-Ę-C-I-A. - głosiło pierwsze zdanie. - J-E-Ś-L-I-F-I-L-L-I-P-M-A-R-A-C-J-Ę... Chodzi o ten pocałunek księżniczki? - żabka skoczyła na wypisane na planszy „TAK”, po czym kontynuowała skakanie, a kot na moim ramieniu pochylał się coraz niżej zainteresowany takim obrotem spraw. - Ż-A-B-A-K-O-T-C-Z-A-R-O-W-N-I-C-A. Chodzi mu o to, co wcześniej powiedziałem. - wyjaśniłem dyrektorowi – Mówiłem, że zaklęte zwierzęta całują księżniczki, ale ja na pewno księżniczką nie mogę być, bo mam dwa chowańce, więc prędzej pasuję na wiedźmę. Do tego zaklęte lustro, to taka baśniowa sceneria, że od razu pomyślałem o czymś takim. - teraz było mi trochę wstyd przed dyrektorem. On od dawna myślał nad lekiem, a ja wpadałem tylko na głupie pomysły.
- To może być rozwiązanie. - odezwał się po namyśle. - Również zastanawiałem się nad tą sytuacją pod tym kątem, ale nie znalazłem rozwiązania naszego problemu. Dotykanie lustra w nadziei, że poza klątwą posiada w sobie także rozwiązanie, jest ryzykowne. Marcelu, kim jest ten książę? - zwrócił się do czekającej i przysłuchującej się żabki. Taniec po planszy Ouija rozpoczął się na nowo.
- T-O-Z-N-A-J-O-M-Y. - czytaliśmy jednocześnie ja i Dumbledore.
- Czy zgodzi się tu zjawić? - zielona, plamiasta kulka skoczyła na „TAK”. - Dobrze, w takim razie sprowadź go tutaj jak najszybciej, kiedy wrócisz do swojej poprzedniej formy. Warto spróbować.
Uśmiechnąłem się mimowolnie. To było jak do tej pory największe nasze osiągnięcie. Mieliśmy pomysł i mogliśmy go zrealizować nie narażając bezpieczeństwa i zdrowia Olivera i Marcela. Sam pocałowałbym tego całego księcia jeśli tylko okazałoby się, że będzie pomocny! Musiałem tylko przeboleć fakt, że będzie on swoimi ustami dotykał żabich ust mojego Marcela, ale jeśli chciałem go odzyskać, musiałem iść na pewne ustępstwa. To było jednym z nich.
Podniesiony na duchu i pełen nadziei, obiecałem dyrektorowi poinformować go o wysłaniu listu do znajomego Marcela, kiedy tylko to nastąpi. Zapewniłem także, że poinformuję go o ewentualnej odpowiedzi, gdyby takowa nadeszła.
Wychodząc z jego gabinetu byłem dumny z siebie i tego, co pomogłem osiągnąć. Bo przecież tak właśnie było. Dzięki mojej gadaninie Marcel wpadł na pomysł rozwiązania naszych problemów.
- Mam nadzieję, że to zadziała. - przyznałem niosąc dwa zwierzątka i głaszcząc je w miarę możliwości. - Nie znam tego całego księcia, więc wolę żeby wszystko się udało. Przecież ktoś obcy będzie cię całował. - zwróciłem się do żabki, a kot na ramieniu prychnął wymownym i pozbawionym słów „a ja to co?!” - O ciebie nie muszę być zazdrosny. Niech cię całują, może w końcu zrozumiesz, co jest między mną i Marcelem.
Kot przystawił pazurki do mojej szyi i lekko przejechał nimi po skórze.
- Auć! - syknąłem, chociaż zadrapanie było niewielkie i pewnie jeszcze dzisiaj wieczorem miało zamienić się w drobny strupek przypominający cieniutką, brązową nić. - Oddam cię bandzie myszy! - zagroziłem. - Niech sobie z tobą robią co chcą! Nie wolno tak traktować opiekuna i przyjaciela! Gdyby Marcel nie był żabą, na pewno dałby ci teraz popalić! - kot prychał, a żaba spoglądała na niego ponuro. Potarła pyszczkiem o moją dłoń i doskonale wiedziałem, co chciała mi tym przekazać. To była forma pocałunku i głaskania jednocześnie, a miała na celu pocieszenie mnie i uspokojenie. Mój kochanek naprawdę nie mógł sobie pozwolić na walkę z wrednym kotem, kiedy był od niego zdecydowanie mniejszy i pozbawiony broni.
Wróciłem z nimi do pokoju i posadziłem na swojej pościeli. Wiedziałem, że niedługo odzyskają swoje kształty, więc czekałem cierpliwie zajmując się swoimi trzema cieniutkimi szramami na szyi. Zaklęty czy nie, musiałem odkazić rany żeby mieć pewność, co do bezpieczeństwa swojej szyi. Marcel byłby oburzony gdybym lekceważył coś tak drobnego. Zresztą, sam nie chciałbym żeby na moim miejscu traktował po macoszemu jakiekolwiek skaleczenia, więc nie planowałem go denerwować swoim zachowaniem. Przecież byłem dla niego cenny, tak jak on był cenny dla mnie. Musieliśmy dbać o siebie samych dla kochanka i o siebie nawzajem dla siebie samych. Inaczej mówiąc, to co robiliśmy miało przynosić obustronne korzyści.
Kiedy tylko moi mężczyźni, choć wolałbym nazywać ich chłopcami, wrócili do swoich oryginalnych ciał, Oli dostał pstryczka w nos za podrapanie mnie. Nie było czasu na ich przepychanki, więc mając na to pozwolenie kuzyna, choć i bez niego bym to zrobił, poszedłem wraz z Marcelem do sowiarni, skąd planowaliśmy wysłać list. Nie wiem, co nauczyciel napisał do swojego znajomego, ale domyślałem się, że było tego niewiele. W końcu pisanie wiadomości nie zajęło mu nawet całej minuty, a już przyczepiał ją do nóżki szkolnej sowy.
- Nie powiem ci czego jest księciem. - powiedział spokojnie głaszcząc łebek niewielkiej sowy. - To nie moja tajemnica, a i tak nie potrafiłbyś w to uwierzyć. - rzucił mi szybkie spojrzenie, jakby obawiał się mojej reakcji. - Za to zobaczysz, że zjawi się w podskokach i będzie chętny do pomocy. Nie jest mi tak bliski jak Fabien, ale można na niego liczyć zawsze i wszędzie. To taki typ, który nikogo nie lubi, wszystko krytykuje, ale nie jest w stanie opuścić tych, którzy są mu bliscy.
- Więc należy do Rodu? - zapytałem cicho, kiedy Marcel podchodził do okna i wypuszczał sówkę.
- Można tak powiedzieć. W jego przypadku to skomplikowane. - mężczyzna uśmiechnął się subtelnie i objął moją dłoń swoimi rękoma. Pocałował każdy z moich palców i pociągnął mnie na korytarz. Sowiarni daleko było do miana romantycznego miejsca, w którym chciałoby spędzać się czas z kochankiem. - Fillipie, chcę podziękować ci za wszystko, co dla mnie robisz. - całował obie moje dłonie z właściwą sobie czułością. - Dziękuję, że mnie nosisz, rozpieszczasz i nie porzuciłeś paskudnej żaby, w którą się zamieniam.
- Marcel, głuptasie. Jesteś moim księciem zaklętym w żabę, więc nie mogę cię porzucić. - roześmiałem się. - Kto poza mną może pochwalić się tak baśniowym życiem? Kiedyś będziemy opowiadać o tym dzieciom. - stanąłem na palcach i pocałowałem go w słodkie usta, które w końcu nie smakowały wodą z sadzawki.
Mężczyzna objął mnie w pasie, przycisnął do siebie i oddał pocałunek wsuwając język między moje wargi. Tylko teraz mogliśmy sobie na to pozwolić, bo wracając do pokoju będziemy mieli na karku Olivera, a za godzinę ramiona profesora będą tak malutkie, że mógłby objąć wyłącznie mój jeden palec u ręki zamiast pasa czy bioder. Mimowolnie się roześmiałem, przez co Marcel musiał się odsunąć.
- Śmiejesz się ze mnie. - stwierdził z udawanym wyrzutem. - Nie zaprzeczaj, wiem o tym.
- Nie zaprzeczę. - pocałowałem go szybko w brodę. - Pomyślałem o tym, że jako żaba nie możesz mnie tak normalnie objąć i wyobraziłem sobie, jak całujesz mój kciuk obejmując go niezgrabnie tylko żabimi łapkami. - roześmiałem się parskając. Nie mogłem nad tym zapanować. Ta wizja tak bardzo kłóciła się z seksownością i urokiem mojego prawdziwego Marcela, że z trudem mogłem to znieść.
On również zaczął się śmiać i zmierzwił mi włosy z czułością, którą tak bardzo lubiłem. Jak to możliwe, że ktoś tak idealny zamieniał się w małego zielono-plamistego płaza? Przystojny, uwielbiamy przez większość dziewcząt i kobiet w szkole, wysportowany, idealnie zbudowany, inteligentny mężczyzna co godzinę stawał się niepozorną, nieatrakcyjną i niezgrabną żabą.
- Ktokolwiek wpadł na ten głupi pomysł z lustrem, musiał być wyjątkowo wredny. - stwierdziłem, kiedy tylko zdołałem się uspokoić. Teraz mogliśmy już powoli wracać do dormitorium. - Rzucić taką klątwę na ciebie? To okropne. A mój kuzyn, jako kot? W przeciwieństwie do twojej żaby, jego kocur pasuje idealnie. Wredny pieszczoch, który nie usiedzi w jednym miejscu i nie rozumie czym jest lojalność, bo trzyma się tylko swoich własnych definicji.
- Jak sądzisz, w co zamieniłoby ciebie? - jego dłoń ocierała się delikatnie o moją.
- W coś paskudnego, to pewne. - stwierdziłem marszcząc nos. Skoro najprawdziwszy ideał musiał być płazem to czym mógłbym być ja?
- A może byłbyś łabędziem. - głos Marcela był bardzo łagodny, kiedy to mówił. - To interesująca baśń i na pewno pasowałaby do ciebie.
- Nie zapominaj, że jestem wiedźmą z chowańcami. Równie dobrze mógłbym skończyć z brodawkami na nosie. Fuj! Chyba wolę nie wiedzieć, co by mnie czekało gdybym dotknął tego lustra. Wcześniej mnie kusiło, ale teraz przestało. Ja mogę oglądać się w ciele żaby, ale ty mnie nie możesz w żadnym innym poza tym, które mam w tej chwili. Spaliłbym się ze wstydu! - Marcel roześmiał się ciepło.
- Jesteś niesprawiedliwy, kochanie. - skarcił mnie łagodnie. - Ale podoba mi się ten konkretny brak sprawiedliwości u ciebie.
Odsunęliśmy się od siebie na krok, kiedy dostrzegliśmy wysoką, niemal majestatyczną postać dyrektora, który stał przy wejściu do Pokoju Wspólnego Slytherinu. Widać nie wytrzymał czekania i postanowił dowiedzieć się, czy wysłaliśmy wiadomość. To miłe, że się tak martwił. Tym bardziej, że wszystkim zależało na szybkim rozwiązaniu niewygodnej sprawy klątwy lustra.