piątek, 31 lipca 2015

Au bord du lac

Pogoda była naprawdę piękna, słońce świeciło niewyobrażalnie mocno, zaś subtelny wiatr chłodził rozpaloną skórę, niosąc ze sobą przyjemny chłód znad wody. Taki dzień jak ten, nadawał się idealnie do spędzenia czasu z rodziną. Drobny, jasny piasek imitujący plażę był ciepły, ale nie parzył skóry, sztucznie wydrążone jezioro błyszczało w słońcu i roiło się od wpuszczonych do środka ryb. Idealne miejsce dla moich chłopców, którzy właśnie śmiali się do siebie nie zważając na uroki otoczenia.
Wyszukałem więc dla nas odpowiednie miejsce blisko płytszej strony jeziora, która była przeznaczona dla dzieci i tam rozłożyłem koc oraz resztę naszych rzeczy. Fillip w tym czasie zajął się rozbieraniem wierzgającego z uciechy Nathaniela i smarowaniem jego miękkiego, pulchnego ciałka kremami z filtrem. To już mniej pasowało chłopcu, który markotny uderzył w płaczliwy ton, ale ostatecznie zajął się obserwowaniem bawiących się głośno dzieci, co odwróciło jego uwagę od tłustego kosmetyku.
Już od pewnego czasu myśleliśmy o tym wakacyjnym wyjeździe, więc wiedziałem doskonale, o co muszę jeszcze zadbać. Szybko zdjąłem z siebie zbędne ubrania, ale zanim mogłem przejść do najważniejszego punktu przygotowań do zabawy, mój młody mężczyzna dorwał mnie i teraz to ja markotny poddałem się wątpliwej przyjemności bycia nacieranym tłustym kremem. Zresztą, równie szczęśliwy był Fillip, kiedy i na niego przyszła kolei. Na szczęście zajęło nam to stosunkowo niewiele czasu, toteż szybko mogłem zająć się tworzeniem brodziku dla Nathaniela. Chciałem żeby mój syn nacieszył się zarówno piaskiem, jak i wodą, toteż dołożyłem wszelkich starań, w tym także kilka niemożliwych do zauważenia przez mugoli zaklęć, aby jego prywatne jeziorko odznaczało się rozległością i wygodą. Fillip dolał nawet do wody kilka kropel kupionego w sklepie pani Lupin eliksiru, który miał uchronić nasze dziecko przed niechcianą alergią. W końcu jego delikatna skórka była wrażliwa i narażona na nieprzyjemne konsekwencje płynące z kąpieli w jednej wodzie z rybami i innymi ludźmi.
Przyznaję, że było w tym trochę rodzicielskiej przesady, ale najważniejsze były dla nas bezpieczeństwo i komfort naszej pociechy.
- Wskakujemy, mój słodki książę. - Fillip wziął Natha pod pachy i posadził go w brodziku. - Jak się podoba? Wystarczająca powierzchnia do ciapania wodą?
Patrzyliśmy jak nasz chłopiec niepewnie przygląda się wodzie, w której siedział i przypadkowo zakopuje nóżki w mokrym piasku. Zmarszczył czoło, uderzył niezgrabnie rączką o powierzchnię i uśmiechnął się, kiedy woda zaczęła się rozpryskiwać na boki.
- Ciap, ciap! - oświadczył oddając się zabawie w rozchlapywanie wody i rzucanie błotnistym piaskiem w nieistniejący punkt przed sobą. Wprawdzie sporo błota lądowało na jego ciałku, ale jak długo sprawiało mu to przyjemność, nie planowałem mu przerywać. W końcu piasek zobowiązywał do ubrudzenia się, tak jak woda do bycia mokrym. Nie mogłem oczekiwać, że moja pociecha będzie czysta i suchutka, skoro przyjechaliśmy właśnie po to, żeby Nathaniel mógł się wybawić za wszystkie czasy. W końcu na Pokątnej nie miał ani placu zabaw, ani basenu, a tutaj mógł nacieszyć się wszystkim jednocześnie.
Kiedy zabawa na siedząco już go znużyła, Nath wstał niepewnie i kiwając się na swoich krótkich nóżkach, podjął próbę postawienia kilku kroków. Naturalnie skończyło się to szybkim upadkiem. Małe łapki z ciapnięciem zanurzyły się w wodzie i błocie, a wielkie brudne krople wylądowały w usteczkach mojego syna, który zaczął płakać czując na języku nieprzyjemny smak.
- No, już, już. Zaraz wytrzemy buźkę. - Fillip doskoczył do malca w rekordowo szybkim tempie i delikatnie wsunął nawilżoną wodą chustkę do buźki malca. Szybko i sprawnie wytarł mu języczek, uważając aby chłopiec nie dostrzegł nawet niewygody sytuacji, w jakiej się znalazł. - Popij soczkiem. - w rękach Natha od razu pojawił się kubeczek z dzióbkową pokrywką. Na to naczynie malec zawsze reagował ssaniem, toteż mimowolnie zacisnął wargi na dzióbku i zassał znajdujący się tam sok. Okropny smak błota musiał już zniknąć, ponieważ malec całkiem zapomniał o płaczu skupiony na piciu.
Znowu zadowolony z życia, wrócił do wody jeszcze na kilka chwil, a kiedy główka zaczęła mu opadać, ponosiłem go trochę wkoło koca usypiając. Nie przeszkadzały mu krzyki i śmiechy ludzi. Spał twardo najpierw w moich ramionach, a później na ciepłym kocu pod rozłożonym nad nim parasolem.
- Zostanę z nim, a ty idź popływać. Później pójdziemy razem na głębszą wodę, a Natha wsadzimy do dmuchanego chodzika. - zaproponował Fillip i chociaż najchętniej zostałbym przy nim, widziałem w jego oczach prośbę. Chciał dać mi trochę przestrzeni, ponieważ doskonale zdawał sobie sprawę ze swoich lęków. Od czasu incydentu ze zbuntowaną miotłą w Hogwarcie, Fillip nie lubił zapuszczać się samemu na głęboką wodę.
- Niedługo do was wrócę. - zapewniłem. Postanowiłem wykorzystać tę chwilę sam na sam ze sobą, aby sprawdzić jak daleko będziemy mogli zapuścić się z moimi dwoma mężczyznami, kiedy przejdziemy z brodzika na głębszą wodę.

~ * ~ * ~

Patrzyłem za odchodzącym Marcelem. Wiele kobiet oglądało się za nim i nie mogłem im się dziwić, chociaż czułem lekkie poirytowanie. Pewnie sądziły, że jestem jego bratem lub bratem jego żony. Wątpiłem by domyśliły się, że jesteśmy razem. Nie szukałem jednak kłopotów, więc podobne założenia były bezpieczniejsze dla nas obu. Poza tym, Marcel nigdy nie pozwoliłby nikomu na flirt, ponieważ wiedział jak bardzo mógłbym być zazdrosny. Mogłem więc mieć pewność, że bez względu na to, kto chciałby się do niego dobierać, on postawi sprawę jasno.
Wykorzystałem czas wolny, jaki zapewnił mi sen Nathaniela, na nadmuchanie jego wodnego siedziska, które pozwoli mu machać do woli nóżkami w wodzie i przesuwać się po jej powierzchni. Nath w tym czasie zmienił kilka razy pozycję, ale nie obudził się nawet na chwilę. Widać miał zamiar przespać swoje ustalone z góry godziny wypoczynku.
Chociaż wolałbym tego uniknąć, to jednak martwiłem się trochę o Marcela i zauroczone nim kobiety. Okazało się jednak, że sam w pewnym momencie stałem się obiektem zainteresowania. Dwie dziewczyny dorwały mnie wykorzystując mojego śpiącego synka jako pretekst do nawiązania rozmowy. Czy były ładne? Możliwe, chociaż ciężko było mi to określić, jako że nigdy nie gustowałem w dziewczynach. Częściej się ich bałem, kiedy obskakiwały mnie jeszcze w szkole.
- To mój syn. - wyjaśniłem, kiedy zapytały kim jest dla mnie Nathaniel. Nie miałem zamiaru kłamać, jak ktoś, kto liczy na możliwość zdradzenia ukochanej osoby. Pokazałem im nawet obrączkę na moim palcu, co ostudziło trochę ich zapędy, ale nie do końca pomogło mi w pozbyciu się tego kobiecego problemu.
Ucieszyłem się, kiedy zobaczyłem wracającego do nas Marcela. Od razu wyjąłem z koszyka, który do złudzenia przypominał piknikowy, ręcznik oraz mrożoną herbatę, co przynajmniej było dobrą wymówką żeby nie interesować się więcej próbującymi mnie poderwać dziewczynami. Z początku na pewno sądziły, że wraca moja żona, więc pojawienie się Marcela zepsuło ogólny efekt, ale jego obecność i tak musiała je trochę speszyć, ponieważ odsunęły się udając zajęte rozmową.
- Jak woda? - postanowiłem nie zwracać najmniejszej uwagi na te dwie młódki, które mogły być w moim wieku. Musiałem jednak przyznać przed samym sobą, że takie spotkania zawsze były dla mnie irytujące, ponieważ podkreślały mój mało zaawansowany wiek. Wolałem myśleć o sobie jako o kimś bliższym wiekowo Marcelowi, ponieważ wtedy moje uczucia względem niego wydawały się doroślejsze. Nie chciałem przecież żeby ktoś uznał, że to tylko szczenięce zafascynowanie.
- Idealna. Na początku Nath na pewno się trochę wystraszy, ale szybko mu się spodoba. Znalazłem miejsce, w którym ty też poczujesz się bezpiecznie. - uśmiech jaki mi posłał był pozbawiony opiekuńczości za to pełen miłości.
Kochałem Marcela za to, że tak doskonale rozumiał moje uczucia i zawsze brał je pod uwagę. Nie traktował mnie jak osobę, nad którą należy roztaczać bezustanną opiekę. Był w pełni świadomy tego, że chcę się czuć jak dorosły, samodzielny mężczyzna i akceptował to mimo mojego wieku. Byłem mu równy pod każdym względem i to właśnie dzięki jego staraniom potrafiłem zapomnieć, że jestem tylko głupim nastolatkiem, który dopiero przed rokiem ukończył szkołę i wszedł jako tako w dorosłe życie. Trafiłem więc na najdoskonalszego mężczyznę na świecie i nie musiałem się martwić tym, że nagle zaneguje moje uczucia lub zmieni swoje. Miłość taka jak nasza nie zdarzała się często, a przynajmniej tak chciałem o niej myśleć.
- A jak poszło ci podbijanie niewieścich serc? - na moich ustach pojawił się psotny uśmiech, który bardzo go rozbawił.
- Myślę, że lepiej niż tobie, Fillipie. - mrugnął porozumiewawczo.
- Uważaj sobie, bo następnym razem skończysz z wyczarowanym na plecach napisem „zajęty”. - ostrzegłem wyciągając z kosza przygotowane wcześniej kanapki. Dałem Marcelowi jedną i sam się poczęstowałem drugą. Rozmawialiśmy przy tym o zupełnie niezobowiązujących rzeczach i planowaliśmy dalszy przebieg dzisiejszego dnia, jako że mój mężczyzna widział po drodze niewielki plac zabaw, na którym znajdzie się trochę atrakcji także dla naszej śpiącej jeszcze kruszyny.
Obudzony przeze mnie chwilę później Nathaniel nie był w najlepszym humorze, ale szybko przeszła mu płaczliwość, kiedy zabrał się za jedzenie, które pochłonęło go bez reszty. Z pełnym brzuszkiem wydawał się naprawdę szczęśliwy, ale musieliśmy odczekać odpowiednio długą chwilę zanim mogliśmy pozwolić mu na zabawę w wodzie.
- Przepraszam. - w pewnej chwili Marcel niespodziewanie zwrócił się do dwóch dziewczyn, które wcześniej mnie zaczepiły. Na twarzy miał ten swój czarujący uśmiech zarezerwowany dla ludzi, dla których chce być po prostu miły. W oczach małolat błyszczała nadzieja, a ich policzki zarumieniły się. - Mogę prosić żebyście odsunęły się odrobinę? Mały jest niespokojny bo słyszy dzieci, ale ich nie widzi. - tego się nie spodziewały i przyznam, że ja również nie. Biedne dziewczyny zrobiły się jeszcze bardziej rumiane. Zawstydzone były w stanie tylko pokiwać głowami i spełnić jego prośbę.
Odczuwałem pewną satysfakcję z tego powodu, ale starałem się nie dać tego po sobie poznać. Czegoś takiego nie mogłem ukryć tylko przed moim Marcelem, który po prostu znał mnie aż za dobrze. Wiedział, że mnie ucieszył, ale nie skomentował tego nawet słowem.
- Jesteś bezczelny. - podjąłem rozbawiony jego sposobem na pozbycie się moich adoratorek.
- Nie, Fillipie. To forma asertywności. Poza tym, mówiłem prawdę. Nathaniel woli widzieć źródło hałasu.
- Pytanie, czy te dwie bardziej przeszkadzały jemu zasłaniając inne dzieci, czy tobie patrząc na mnie. - zamruczałem wyzywająco.
- Tego już się nie dowiemy. - zamknął temat z pewnym siebie uśmiechem. - Chodźcie popływać. - wziął na ręce Natha i dmuchany chodzik pod pachę.
Miejsce, które dla nas znalazł było idealne. Woda sięgała mi do piersi, a rzut kamieniem od nas była granica brodzika. Nathaniel mógł więc patrzeć na bawiące się dzieci, co uspokajało go, biorąc pod uwagę, że siedział w wodzie z nóżkami majdającymi pod powierzchnią. Z początku wyglądał jakby miał się rozpłakać, ale szybko przyzwyczaił się do nowego uczucia i zainteresował tym, co działo się wokół.

~ * ~ * ~

Ujarzmiony Nath zagustował w pływaniu wyciągając wysoko szyję by widzieć więcej zza otaczającego go koła. Pampers do kąpieli łagodził nacisk siedziska pośrodku, ale nie krępował ruchów nóżek, którymi malec wymachiwał bez opamiętania, jakby planował na nich skakać. Dzięki temu koło poruszało się pływając, a on był naprawdę zadowolony. Płaczliwie wołał „tata” tylko, kiedy przypadkiem odwrócił się tyłem do dzieci. Wiercił się wtedy i narzekał po swojemu, dopóki ja lub Fillip nie pomogliśmy mu znowu wrócić do poprzedniej pozycji.
Był taki słodki, kiedy jego cudowne, niebieskie oczka szukały czegoś interesującego do skupienia na tym wzroku. Mówił też dużo do siebie i popiskiwał. Był tak pełen życia, że chwilami żałowałem, że nie możemy zabierać go w to miejsce o wiele częściej.
Mój Anioł również wydawał się naprawdę zadowolony. Pływał niezgrabnie niedaleko mnie i śmiał się radośnie, kiedy go obserwowałem. Byłem jego kotwicą, która pozwalała na zatrzymanie się i stanięcie na nogach, jego stałym lądem i zapewnieniem, że nie musi obawiać się wody, ponieważ ja byłem tuż obok, gotowy w każdej chwili mu pomóc. Cieszyłem się, że ma do mnie tak ogromne zaufanie i nigdy nie chciałem go utracić.
Kiedy Fillip uznał, że jest już zbyt zmęczony aby dalej pływać, zajął moje miejsce przy Nathanielu. Wykorzystałem okazję by trochę popływać i zanurkowałem przed nim. Dotknąłem palcami jego kostki czując jak podskoczył pod moim dotykiem. Gdyby nie fakt, że stał w wodzie, włoski na jego ciele na pewno uniosłyby się, kiedy dreszcze pieściły jego ciało. Powoli sunąłem w górę przez łydkę, kolano i udo. Wynurzyłem się i uśmiechnąłem do niego.
- Jesteś niedobry! - powiedział nadąsany, ale w jego oczach odbijała się cała prawda o tym, co czuł i myślał o tej niewinnej zabawie, na jaką sobie pozwoliłem.
- Myślę, że jestem bardzo dobrym i kochającym mężem, który dba o to, żebyś nigdy nie miał go dosyć i nigdy się nim nie znudził. - odparłem niewinnie.
- Ha! Ktoś tu chyba ma o sobie bardzo wysokie mniemanie. - Fillip wydął usta. Nathaniel przyglądał się nam ciekawie, ponieważ teraz to my byliśmy najbliższym źródłem interesującego go hałasu.
- Nie, kochanie. Myślę, że to zdanie powinno brzmieć: ktoś tu na pewno ma wysokie mniemanie o tobie. Ja. - pokazałem zęby w uśmiechu.
- Nathanielu, nie słuchaj taty. Jeszcze się od niego nauczysz czegoś takiego i będę miał podwójny problem.
- Hmm, ktoś tu nie jest do końca szczery, co? - pocałowałem szybko Fillipa w kark korzystając z okazji, że nikt nie zwracał na nas uwagi. - Taki duży tatuś, a taki z niego kłamczuch. - objąłem go w pasie i gładziłem po brzuchu, a sięgająca wysoko linia wody zasłaniała zarówno moje ramię, jak i obejmowane przeze mnie miejsce na ciele mojego Anioła. Było to komfortowe, ponieważ nikt nie wiedział, że tulę go do siebie, kiedy tak stałem po części obok, a po części za nim i patrzyłem na przyglądającego się nam Nathaniela.
Miałem wrażenie, że nasz syn lubi patrzeć na mnie i Fillipa razem, a nawet chętnie słucha naszych przekomarzań. Jeśli w ten sposób uczył się czym jest miłość to nie miałem nic przeciwko, by nadal był nami tak bardzo zainteresowany. Tym bardziej, że kiedyś to on będzie szukał kogoś drogiego sercu, a wtedy chciałbym by znalazł osobę, z którą będzie naprawdę szczęśliwy.
Uśmiechnąłem się do niego, a on odpowiedział na uśmiech swoim radosnym roześmianiem. Z pełnym przekonania „tata” na ustach zamachał rączkami próbując pociapać nimi w wodzie, co niestety nie udało mu się zupełnie, ponieważ uniemożliwiało mu to dmuchane koło.
- Nie da się, co? - powiedziałem do niego rozbawiony i pogładziłem jego główkę, na której miał kapelusik. W innych warunkach najpewniej chciałby się go pozbyć, ale zajęty pływaniem nie myślał o nakryciu głowy. Podejrzewałem nawet, że już się do niego przyzwyczaił, więc nie czuł na głowie żadnego dodatkowego ciężaru. - To znak, że jesteś zbyt malutki i musisz dużo jeść.
- Jeszcze więcej niż dotychczas? - Fillip pokręcił głową i prychnął roześmiawszy się. - Chcesz nam go utuczyć? Nath już teraz je o wiele więcej niż większość małych dzieci, które lubią w tym wieku wybrzydzać. Jeśli będzie jadł więcej to urośnie, ale na szerokość a nie na długość.
- Hm, może rzeczywiście. W takim razie... Nathanielu, musisz pić dużo mleka, jeść dużo warzyw i owoców, a wtedy na pewno urośniesz i będziesz mógł ciapać się w kole! - pod wodą Anioł pogłaskał moją rękę.
- I kto tu jest dużym kłamczuchem? - zapytał i roześmiał się, zaś ja mu zawtórowałem.
Nath widząc nasze rozbawienie uśmiechnął się i zamachał nóżkami pod wodą dzięki czemu przysunął się do nas, co było szczęśliwym zrządzeniem losu. Pogłaskałem go ponownie i popchnąłem lekko w stronę plaży. Fillip ruszył tą samą drogą zaraz obok niego, by malec wiedział, że nie jest sam. Przyszedł czas na wysuszenie się i poleżenie na słońcu, a to oznaczało okazję do dalszych przekomarzań i zabaw w piasku z naszym cudownym synkiem.

czwartek, 2 lipca 2015

Les enfants...

Czym tak naprawdę była magia lata? Ciepłym słońcem, które delikatną, mrowiącą pieszczotą gładzi skórę. Żywymi kolorami rozbudzającymi w nas chęć życia. Dłuższym dniem pozwalającym na spędzenie słodkich godzin u boku kochanka. Jednak przede wszystkim, lato było wcześnie wstającym świtem, który pozwalał na leniwe wpatrywanie się w uśpioną twarz bliskiej osoby, śledzenie każdego spokojnego oddechu, nieświadomych ruchów wykonywanych przez sen.
Moje spojrzenie podążało śladem wyraźnej linii szczęki Fillipa i niemal gładziło jej nisko osadzone, mocno zarysowane łuki, których szeroki kąt przechodził w łagodną brodę. Uwielbiałem ten kształt, a moje dłonie były w stanie zakreślić w powietrzu całą tę perfekcję bez jednego nawet zawahania. Mój wzrok sunął dalej, zahaczając o delikatną, ciemną bródkę, do której chłopak przywiązywał wielką wagę, pielęgnując ją, przycinając, rozczesując. Następnie zatrzymał się na wąskich, ale idealnych w swoim kształcie ustach o słodkim malinowym kolorze i aromatycznym smaku, nad którymi widniał subtelny, także starannie wypieszczony wąsik. Miodowa skóra sprawiała, że zarost prezentował się naprawdę dobrze na przystojnej twarzy Fillipa, której uroku dodawały nawet proste, cienkie i nisko osadzone nad oczyma brwi. Moje spojrzenie dotarło w końcu do gładkiego, niepobrużdżonego jeszcze żadnymi zmarszczkami czoła, po czym utonęło wśród cudownie czekoladowych i mocno pofalowanych włosów, które czasami żyły własnym życiem skręcając się od wilgoci i prostując na upale. Doskonale pamiętałem delikatną miękkość i niezaprzeczalną grubość każdego włosa, który zdobił tę śliczną główkę. Fillip był uroczy, niebywale przystojny i oszałamiająco piękny, a niewielu ludzi mogłoby pochwalić się czymś podobnym.
Spoglądanie na niego sprawiało mi czystą przyjemność. Nie potrafiłem oderwać od niego wzroku, a przecież miałem go tylko dla siebie już od ponad roku. Myślenie o tym, że to dopiero początek i Fillip będzie obok przez całe życie rozchodziło się po całym moim ciele czystą rozkoszą. Jego twarz będzie zmieniać się z każdym dniem, aż w końcu na tym słodkim czole pojawi się pierwsza zmarszczka, później kolejna, włosy zacznie przeplatać siwizna, ciało tak sprężyste teraz zwiotczeje, skóra stanie się twardsza. Chciałem być świadkiem tego wszystkiego. Chciałem być tym, który będzie całował każdą pojawiającą się z wiekiem plamkę wątrobową na jego skórze.
Najostrożniej jak tylko potrafiłem odgarnąłem z czoła Fillipa pukielek, który właśnie opadł mu na twarz i drażnił nos. Chłopak zamruczał coś nadąsany i przysunął się do mnie bardziej. Objął mocno mój pas ramieniem, ułożył głowę na mojej piersi, po czym zastygł w sennym bezruchu. Kilkanaście miesięcy temu musiałby się obudzić w takiej chwili i zrobiłby to na granicy jawy i snu, ale teraz moja obecność była dla niego tak naturalna, że ani myślał o powrocie do rzeczywistości. Jego umysł nawet nie rejestrował tego, co robiło ciało i mogłem odczuwać pełną dumę z tego powodu. Byłem integralną częścią jego świata, byłem nim samym.
Uśmiechnąłem się pod nosem i ucałowałem jego pachnące słodko włosy. Mój Anioł troszczył się nie tylko o zarost, ale także o te cudowne fale i śrubki na głowie. Zwykłe szampony mu nie wystarczały, więc zamawiał sporządzaną specjalnie dla niego mieszankę. Czasami zastanawiałem się jak wiele z bogatego, rozpieszczanego panicza jeszcze w nim zostało. W końcu nie bez powodu łazienka była zasłana kosmetykami, co na pewno zdziwiłoby nie jednego mężczyznę. Sam nie przykładałem takiej wagi do wyszukanych mieszanek zapachowych, ale on miał swoje stałe nawyki. Na noc musiał pachnieć słodko, usypiająco, z rana zaś stosował owocowe, orzeźwiające produkty. Czasami musiałem się powstrzymywać by nie wąchać jego skóry. Zawsze mnie za to karcił, ponieważ wiedział, że to tylko obudzi w nas podniecenie, a przecież nie mogliśmy sobie pozwalać na bliskość w czasie pracy i opieki nad synem.
Z dumą i radością spojrzałem na obrączkę na palcu Fillipa. Był mój, tak jak ja byłem jego, zaś obrączka była dowodem na to, że postanowiliśmy spędzić ze sobą całe życie, dzielić się radościami i smutkami, starzeć się u swojego boku. Za naszym ślubem kryło się jednak coś jeszcze. Miał być przesłaniem dla Boga, w którego wierzyłem. Przesłaniem mówiącym jasno, że odnalazłem swojego Anioła i niemal bluźnierczo go uwielbiam, stawiając go na pierwszym miejscu, ponad wszystkim. Musiałem jednak przyznać, że w dniu ślubu to wyjątkowe miejsce w moim sercu było zarezerwowane tylko dla Fillipa, ale teraz dzielił je z Nathanielem, który był dla mnie równie ważny.
Moje serce podskoczyło do góry, kiedy z pokoju obok doszło mnie piszczenie maty, na której spał Nath. Zaniepokoiłem się, a mój Anioł wyrwany gwałtownie ze snu stanął na równe nogi. Nie zważając na nic pognał do drzwi, zaś ja podążyłem jego śladem. Mata mierzyła uderzenia serca naszego syna i informowała nas o wszelkich niepokojących zmianach w rytmie tych słodkich, życiodajnych uderzeń.
Otworzyliśmy drzwi pokoiku Nathaniela. Nasze serca zamarły na tych kilka chwil, adrenalina rozsadzała żyły, krew wydawała się szumieć w żyłach z mocą wodospadu.
Podtrzymałem Fillipa, kiedy ugięły się pod nim kolana. Wziąłem go na ręce obejmując. Miś Nathaniela unosił się w powietrzu wraz z naszym synem, który właśnie lewitował się na ziemię i rozpoczął raczkującą wędrówkę w naszą stronę. To nie był pierwszy raz, kiedy malec używał swojej mocy, ale zawsze martwiliśmy się, gdy mata piszczała tak jak teraz. Uciszyłem ją zaklęciem. Jej dźwięk nie pozwalał nam na całkowite uspokojenie oddechu.
- Postaw mnie, proszę. - poprosił Fillip. Nie był na to gotowy, ale nie mogłem mu odmówić, nawet jeśli wciąż czułem na piersi szybkie, mocne bicie jego zestresowanego serca.
- Jak sobie życzysz, kochanie. - postawiłem go, ale pozostałem w pogotowiu póki nie usiadł na podłodze porywając w ramiona Nathaniela, który był nieświadomy zamieszania, jakiego narobił wychodząc samemu z łóżeczka.
- Niegrzeczny, chłopiec! - skarcił go łagodnie Anioł. - Tak nas straszyć za każdym razem! Powinieneś płakać, że chcesz wyjść, a nie samemu uciekać.
- Tata. - oświadczył malec i przytulił się chętnie do Fillipa.
- Teraz to tata. - prychnął chłopak, ale w jego głosie było pełno miłości. - Nie wolno tak straszyć. W takiej sytuacji nie mamy innego wyjścia i zadbamy o to, żebyś więcej nie mógł wyjść z łóżeczka bez naszej pomocy. - dłoń Fillipa gładziła plecy malca, który ziewnął i podkulił nóżki. Najwyraźniej zamierzał zwyczajnie zasnąć po całym zamieszaniu jakiego narobił.
- Weźmy go do siebie. - zaproponowałem. - I tak nie zaśniesz martwiąc się o niego, a w ten sposób może jeszcze na kilka chwil zmrużysz oczy.
Mój Skarb skinął głową. Pomogłem mu wstać, jako że nadal nie ochłonął po stresie, jakiego nastarczył mu Nath.
- Myślisz, że zbyt wcześnie pozwoliliśmy by spał w swoim pokoju? - rozumiałem doskonale jego pytanie i wiedziałem dlaczego je zadał.
- Nie, Fillipie. - zapewniłem prowadząc go z powrotem do naszej sypialni. - Po prostu jest bystry, wie czego chce i jak to osiągnąć. Gdyby nie magia, nie wyszedłby z łóżeczka tylko spał dalej. Myślę jednak, że bezpieczniej dla niego i dla nas będzie spać w trójkę. Nawet dorośli czarodzieje nie potrafią lewitować, a on... Jemu to przychodzi z łatwością.

~ * ~ * ~

- Tak. W sumie to chyba masz rację. - zgodziłem się.
Powinienem być dumny z tak utalentowanego syna, ale jego magia rozwijała się kosztem moich nerwów. Jeśli każdy rodzic musi przechodzić przez coś takiego, to miałem nadzieję, że mają swoje sposoby na okiełznanie małych awanturników kryjących się w dzieciach. Ja na swojego znałem tylko jeden sposób, a było nim ciągłe trzymanie go blisko siebie. Nathaniel był przecież tak bardzo do nas przywiązany, że budząc się nie myślał o niczym innym, jak tylko o pieszczotach i naszym towarzystwie. Jako żywe, chętne do nauki dziecko, potrzebował opieki niemal przez cały czas i jak widać obejmowało to także noce.
Byłem wdzięczny Marcelowi za jego bezustanną obecność i troskę, za pomocne ramię obejmujące mnie w pasie, pomagające mi utrzymać się na nogach. Bez niego byłbym zapewne zmuszony poraczkować do pokoju. Nathaniel naprawdę mnie wystraszył! Miałem nadzieję, że nasz syn szybko nauczy się czego nie wolno mu robić dla dobra rodziców, którzy nie pociągną długo w takim stresie.
Malec spał już mocno na moim ramieniu i wydawał się tak spokojny, jakby wcale nie wylewitował z łóżeczka niespełna kilka minut temu. Nie wiem jak to robił, ale zazdrościłem mu tej umiejętności szybkiego relaksowania się w stopniu pozwalającym na sen.
Usiadłem trochę ciężko na łóżku i odkleiłem od siebie Natha, który zmarszczył brwi niezadowolony, ale nie obudził się. Patrzyłem na jego małą, pulchną buzię, która wydawała się ciepłym, jasnym słońcem, przy którego promieniach mogłem ogrzewać się każdego dnia.
- Połóż się, Fillipie i spróbuj wziąć z niego przykład. - Marcel szepnął to cicho na moje ucho i ułożył mnie do snu, jakbym był dzieckiem potrzebującym opieki kogoś dorosłego.
- Wątpię żeby mi się udało. - przyznałem, ale nie protestowałem. Ułożyłem się wygodniej, a kiedy Marcel leżał już obok mnie, zmieniłem pozycję całkowicie. Położyłem Nathaniela na jego piersi i sam przysunąłem się maksymalnie, by móc czuć bliskość syna i mojego mężczyzny jednocześnie.
Wsłuchiwałem się w kojące bicie serca Marcela i śledziłem uważnie najmniejszy nawet ruch wykonywany przez drobne ciałko Natha podczas każdego oddechu. Był tak drobny i bezbronny, cudownie słodki, pełen energii, którą promieniował i zarażał. Nie wyobrażałem sobie życia bez niego.
Nie mogąc się powstrzymać, wsunąłem dłoń w jego miękkie włoski i gładziłem główkę uważając by go przypadkiem nie obudzić. Nie chciałem przecież przeszkadzać mu w odpoczynku, a jedynie nacieszyć się jego obecnością.
- Może powinniśmy zrobić sobie urlop i wyjechać gdzieś w trójkę? - Marcel postąpił ze mną tak, jak ja z Nathanielem, kiedy wsunął dłoń w moje włosy i bawił się nimi delikatnie.
Czułem się jak szczeniak rozpieszczany przez właściciela. Uwielbiałem jego dotyk, subtelne ruchy, jakie wykonywał palcami. Gdyby podrapał mnie pod brodą lub za uchem pewnie zacząłbym mruczeć z przyjemności.
- Myślisz, że to dobry pomysł? - nadstawiłem się do głaskania.
- Poprosimy Olivera żeby zajął się sklepem przez ten czas, spakujemy nasze rzeczy i zabierzemy Nathaniela nad wodę. Pochlapie się w morzu lub przynajmniej zrobimy mu jakiś brodzik, pobawi się w piasku. Będzie zachwycony. Sam wiesz najlepiej, że nie jest dzieckiem, które można trzymać w domu, więc taki ruch dobrze mu zrobi.
- Chyba masz rację. - przyznałem szczerze. Nie tylko Nath potrzebował przestrzeni i zabawy. Nam również przydałby się odpoczynek na plaży. - Pobawi się z innymi dziećmi, nabierze trochę kolorków od słońca. - Nie miałem już żadnych wątpliwości, co do tego pomysłu. Musieliśmy wyjechać na tydzień lub dwa. - Masz już na myśli jakieś konkretne miejsce?
- Nie zaprzeczę. - Marcel roześmiał się cicho i pocałował mnie w głowę. Jego mięśnie napięły się, zmieniły kształt na tę jedną chwilę i znowu rozciągnęły, kiedy wrócił do poprzedniej pozycji. - We Francji mamy cudowne plaże i fantastyczne morze, więc...
- Stęskniłeś się za krajem, więc zachwalasz? - byłem rozbawiony, ponieważ wiedziałem, że trafiłem w samo sedno.
- No... Może troszkę. - przyznał, a w jego głosie dało się słyszeć uśmiech.
- Więc pozwolę ci się nacieszyć Francją. - ziewnąłem, co było dobrym znakiem.
- No proszę, powinienem czuć się chyba urażony. Chwila rozmowy ze mną, a ty już zasypiasz. - Mój mężczyzna znowu się śmiał, co było jak kolorowe iskierki posyłane w moim kierunku by pieściły skórę całego ciała.
- To twoja wina, że mnie rozleniwiasz. - zrzuciłem to na niego i przytuliłem się mocniej do silnego, ukochanego ciała. Uważałem na Nathaniela, ponieważ budząc się nie dałby już pospać nikomu. Był słodkim, małym cudem, ale zaliczał się też do bardzo wymagających towarzyszy zabawy.
- W takim razie biorę na siebie całą odpowiedzialność, więc możesz spokojnie spać. - ciepła dłoń Marcela pogładziła pieszczotliwie mój policzek.
Uśmiechnąłem się nie potrafiąc powstrzymać ust przed wygięciem kącików i skinieniem głowy zgodziłem się na tak kuszącą propozycję. Ułożyłem się jeszcze trochę wygodniej i kiedy było już idealnie, zamknąłem oczy.
Czułem w nozdrzach męski, wyjątkowy zapach Marcela i słodką, dziecięcą woń synka, który był właśnie bardzo zajęty zaślinianiem prze sen piersi swojego taty. Miałem tylko nadzieję, że pod tym względem nie byłem podobny do Nathaniela. Wprawdzie Marcel nigdy nie narzekał na nic podobnego, ale znając jego naturę i uwielbienie jakim mnie darzył, nie przyznałby się do tego, że został przeze mnie obśliniony.
Uznałem, że zapytam o to innym razem, ponieważ kolejne ziewnięcie otworzyło szeroko moje usta jednocześnie zamykając mi oczy. Byłem naprawdę śpiący, a to oznaczało, że wcześniejsze zdenerwowanie zniknęło. Obecność tych dwóch wspaniałych mężczyzn w moim życiu potrafiła zdziałać cuda. Przy nich byłem sobą, mogłem cieszyć się każdym dniem, wiedziałem, że naprawdę żyję i byłem z nimi niesamowicie szczęśliwy. Każdy dzień nosił znamiona wyjątkowości, był pełen atrakcji, miłości i rozkoszy rodzinnego życia.
Mój umysł zamglił się, świadome myśli odpływały. Byłem o krok od zaśnięcia i to była moja ostatnia konkretna myśl.

~ * ~ * ~

Uśmiechałem się bezustannie to patrząc na już śpiącego głęboko Nathaniela, to na zasypiającego bardzo szybko Fillipa. Moje dwa prywatne kocyki, dla pluszowe misie towarzyszące sennym marzeniom. Nie potrafiłem się nimi nacieszyć, a przecież obaj byli tuż obok. Uroczy, słodcy, wyjątkowi i bezgranicznie magiczni.
Ślina Nathaniela zbierała się na moim brzuchu w rowkach między mięśniami, więc musiałem ją wycierać ostrożnie, by mój syn nie spał z buzią na wilgotnej skórze. Całe szczęście Fillip nie miał tego problemu, więc mogłem zostawić go samemu sobie. A przynajmniej w pewnym stopniu było to możliwe.

*

Dzień rozpoczął się na dobre w dwie godziny później, kiedy Nathaniel obudził się nie mając zamiaru przespać ani chwili dłużej. Wiercił się, kręcił i domagał uwagi oraz jedzenia. Nie było uproś, więc zostawiłem zaspanego Fillipa w łóżku, by powoli dochodził do siebie i zabrałem nasze niespokojne dziecko do kuchni.
- Nana! - domagał się posadzony w krzesełku przy stole. Takiemu żądaniu się nie odmawia, więc obrałem dla niego banana i pokroiłem w plastry, które później roztarłem widelcem. Karmiąc go, zaklęciem przygotowywałem śniadanie dla siebie i Fillipa. Unoszące się akcesoria kuchenne oraz produkty żywnościowe bardzo podobały się Nathanielowi, więc czasami nawet zapominał o jedzeniu. Na szczęście nie próbował unosić się razem z kromkami chleba. Siedział grzecznie i tylko jego spojrzenie krążyło niespokojne, podniecone po całym pomieszczeniu.
- W quidditcha nie będziesz miał sobie równych. - oświadczyłem mu z dumą i pocałowałem jego jasne czółko. - No, dojedz jeszcze, kochanie i wypij soczek. - starałem się go odciągnąć jakoś od zaciekłego obserwowania, które w pewnym momencie okazało się ciekawsze od jedzenia. Na szczęście wszystko wróciło na swoje miejsce w chwili, kiedy naprawdę zacząłem przegrywać z kretesem z zaklęciem lewitacji.
- O, już gotowe! - Fillip nadal wyglądał na zaspanego, kiedy wchodził do kuchni, ale ożywił się znacznie widząc przygotowane dla niego kanapki. Usiadł przy stole, uśmiechnął się naprawdę czarująco do mnie oraz Nathaniela, po czym zabrał się za jedzenie z prawdziwą werwą, jakbym go do tej pory bezczelnie głodził. - Czy ja wspominałem, że dzisiaj wpadnie do nas moja mama? - zapytał mimochodem.
- Hę? - zapytałem zaskoczony tą wiadomością. Oczywiście, że nie słyszałem o tym ani słowa! W przeciwnym razie na pewno zrobiłbym porządek już dwa dni temu, a na dziś przygotowałbym jakiś szczególny obiad! Nie łatwo było przypodobać się jego matce, której wykradłem z gniazda pisklę. - Chyba zbyt późno mnie o tym informujesz. - powiedziałem z wyrzutem i zerwałem się na równe nogi. Nie miałem czasu do stracenia! I pomyśleć, że mój Anioł śmiał się w tej chwili ze mnie, jakby moja rozpacz była aż tak zabawna. Przecież odwiedziny jego matki zawsze były dla mnie stresujące! - Usz, ty mały! - skarciłem go.
- Tak, Marcelu. Wiem, że mnie kochasz. - chichotał nadal.