czwartek, 30 kwietnia 2015

Interruption

Zaledwie w kilku łykach wypiłem cały kubek słodzonej sokiem herbaty, rozparłem się wygodnie w fotelu i zamknąłem piekące oczy. Byłem wyczerpany, chociaż zupełnie nic dzisiaj nie robiłem. To Marcel był tym, który opiekował się Nathanielem, gotował, prał, sprzątał. Ja miałem wolne i najwyraźniej wcale mi to nie służyło. Moje ciało marzyło o ciepłym łóżku i długim śnie, ale umysł chciał czegoś przeciwnego – ruchu, pracy, wyzwań. Byłem więc kłębkiem przeciwieństw i nie czułem się z tym specjalnie komfortowo. Tym bardziej zaspany i ziewający podczas filmu, który przecież tak bardzo chciałem zobaczyć.
- Nie zasypiaj, to najlepszy fragment. - Marcel wyrósł obok jak spod ziemi. Naprawdę mnie wystraszył, więc spojrzałem na niego karcąco, zaś on uśmiechnął się w odpowiedzi szelmowsko. - Tylko popatrz, Nathanielu, jak ten twój tatuś kąsa wzrokiem. - powiedział do syna, którego trzymał na rękach i zabawiał czarami.
Mimowolnie się uśmiechnąłem, ponieważ kiedyś podobne sztuczki stosował na mnie. Pamiętam doskonale, że padłem ofiarą paskudnej farby i musiałem się wyszorować od stóp do głów. Towarzyszył mi wtedy i wyczarowywał śrubki z wody. Musiałem jednak przyznać, że teraz wstydziłem się trochę wspominając tamten dzień. Byłem tak potwornie niewinny i słodki, że w żyłach Marcela chyba przez dobry miesiąc krążył miód zamiast krwi.
- Ty sobie uważaj, bo jutro nie będzie dobrego śniadania do łóżka, jeśli mnie zdenerwujesz. - zagroziłem, ale wątpiłem w skuteczność takich gróźb. Marcel doskonale wiedział, że nie jest w stanie mnie zdenerwować i nie potrafiłbym mu odmówić tej odrobiny weekendowej przyjemności, jaką chciałem mu zapewnić. Śniadanie w łóżku, wonna kąpiel, relaks i wygoda. W końcu to ja przejmę wtedy obowiązki domowe oraz opiekę nad Nathanielem.
- Mmm, nie mogę się doczekać tych pychotek. - zignorował moje odgrażanie się dokładnie tak, jak się tego spodziewałem. - Prawda, Nathanielu? - malec raczej nie wiedział, o co mu chodzi, ale uśmiechnął się szeroko, roześmiał i znowu zajął zabawą nad ramieniem mężczyzny. Ten mały berbeć niemal się unosił, kiedy tak gonił łapkami za latającymi wokół niego kwiatuszkami z pary wodnej.
- A skoro o tym mowa, to jak się miewa nasz dzisiejszy obiad? - zapytałem niby mimochodem, ale w rzeczywistości byłem bardzo, bardzo ciekaw, jak Marcel poradził sobie z niedawnymi problemami. Tym razem zrzedła mu jednak mina, co w pewnym stopniu mnie usatysfakcjonowało.
- Nie pytasz chyba o tę przypaloną kaczkę, która źle mi się upiekła?
- Dokładnie o nią. - przyznałem. - Jak jej idzie dalsze pieczenie się?
- Powiedzmy, że po prostu idzie i zmieńmy temat na sensowniejszy. - usiłował się wymigać.
Marcel nie był nigdy najlepszym kucharzem, ale radził sobie względnie dobrze. Od czasu do czasu lubił poeksperymentować na prostych przepisach, co nie zawsze wychodziło nam na dobre. Tylko Nath nie doznał jeszcze zawodu, kiedy na stole lądowały jego posiłki. Chociaż „zawód” był zbyt mocnym słowem, kiedy w grę wchodziły umiejętności kulinarne Marcela. Nigdy przecież nie narzekałem i nigdy nie oczekiwałem czegoś, czego mężczyzna nie potrafiłby zrobić. On po prostu gotował po swojemu i uwielbiałem go za to.
Uśmiechnąłem się lekko i złapałem go za dłoń całując ją subtelnie. Czasami drażniliśmy się w mniejszym lub większym stopniu, ale nigdy tak by naprawdę zrobić sobie nazłość. Kochałem sukcesy Marcela równie mocno co jego potknięcia.
- Może powinienem ci pomóc, jak myślisz? - zaproponowałem. - Zajmę się Nathanielem lub uratuję kaczkę. - roześmiałem się widząc minę Marcela. - Nie bądź taki! Na pewno przyda ci się pomoc, a Nathaniel i tak zaraz zaśnie. Już czas na jego małą drzemkę, więc...
- Więc zdrzemnij się z nim, ale nie pozwolę ci dzisiaj pracować. - był uparty. Bardzo uparty i bardzo słodki.
- Więc pozwól, że położę go do łóżeczka. Będzie nam łatwiej zasnąć we dwoje. - kusiłem i osiągnąłem sukces, jako że mój cudowny mężczyzna westchnął zrezygnowany i oddał mi zmęczonego już, przysypiającego mu na ramieniu chłopca. Od razu poczułem się pełen energii i ani mi było w głowie spać. Zabrałem nasz mały skarb do pokoju i tam zasiadłem z nim w bujanym fotelu. Marcel przyniósł butelkę mleka dla Natha, więc nasz głodomór rzucił się na nią, ale przysnął w czasie jej opróżniania. Ssał, zasypiał, budził się przystępując do ssania i znowu przysypiał. Często tak robił i był w tym najlepszy. Czasami zastanawiałem się czy dorastając nie postanowi urządzać sobie drzemek nad talerzem i nie skończy z czółkiem w obiedzie, ale czy mogłem mu się dziwić, kiedy tak energicznie podchodził do życia. Budził się z uśmiechem i chęcią do psot, szaleństw i ruchu, chociaż możliwości jego małego ciałka jeszcze go ograniczały. Już drżałem na myśl o tym, jak ciężko będzie zapewnić mu bezpieczeństwo, kiedy zacznie sam zdobywać szczyty naszego domu, kiedy jego bateryjki nie będą się wyczerpywać kilka razy dziennie, kiedy zacznie pakować się w tarapaty rozmyślnie.
- Dobranoc, Kochanie. - szepnąłem mu w uszko i pocałowałem małe, jasne czółko. Bujając się w fotelu upewniłem się, że malec śpi, więc ułożyłem go w łóżeczku, włączyłem alarm, mający czuwać nad biciem jego serduszka i cicho, niemal na palcach, wyszedłem z pokoju wracając do mojego nieszczęsnego, kochanego kucharza.
Zakradłem się do kuchni możliwie cichutko. Chciałem go wystraszyć tak, jak on wcześniej wystraszył mnie, jednak wszystko poszło nie tak, jak zaplanowałem. Widząc Marcela ubranego w kwiecisty fartuszek – jedyny jaki udało nam się dostać, kiedy robiliśmy zakupy przez wprowadzeniem się na Pokątną – i przeklinającego głośno na swoją przypaloną kaczkę, nie wytrzymałem. Roześmiałem się tak głośno, że o zaskoczeniu nie było już mowy. Biedny Marcel wydął usta odwracając się do mnie, przez co wyglądał wprost komicznie. Mój wyjątkowy, cudowny mężczyzna, który właśnie przypalił piękną, apetyczną kaczkę w pomarańczach.

~ * ~ * ~

To nie była moja wina! To była wina kaczki! Kto to widział, żeby wredny ptak jeszcze po śmierci tak robił człowiekowi na złość?! Przecież wszystko zrobiłem jak należy. Przygotowałem ją odpowiednio, nastawiłem piekarnik... Jestem pewien, że sama przekręciła gałkę piekarnika na wyższą temperaturę!
- Masochistyczne truchło kaczki! - prychnąłem w stronę półmiska.
- I jak tu cię nie kochać. - skomentował Fillip, kiedy był już w stanie zaczerpnąć powietrza.
- Ty się śmiejesz, kochanie, ale my będziemy musieli to zjeść. - ostrzegłem moje Cudo i uśmiechnąłem się z wyższością. - Przynajmniej zapiekane ziemniaki wyszły tak jak planowałem. - z westchnieniem nałożyłem na półmisek idealnych ziemniaków, a przynajmniej uważałem, że są idealne. Żółciutkie, chrupkie na zewnątrz, miękkie w środku, odpowiednio słone i doprawione ziołami. Z bólem musiałem przyznać, że moja mama wolała zawsze trzymać mnie z daleka od kuchni, więc dopiero teraz miałem okazję naprawdę poeksperymentować z gotowaniem. Zupełnie inaczej przygotowywało się byle co dla siebie samego, ale teraz, kiedy miałem rodzinę, nie mogłem sobie na to pozwolić.
- No, już dobrze, mój ty niezgrabny misiu. - Fillip uśmiechał się naprawdę pięknie. Widziałem iskierki w jego oczętach i wręcz nie mogłem oderwać od niego wzroku. - Siadamy do stołu. Proszę kaczkę z ziemniakami i sałatką pomidorową raz! - niemal tanecznym krokiem podszedł do stołu i zajął swoje miejsce. Był tak piękny, tak idealny, że z trudem mogłem skupić się na obiedzie.
To były cudowne chwile pełne spokoju, sielanki i niezobowiązujących, lekkich rozmów o niczym. Prawdę powiedziawszy, moja kaczka wcale nie smakowała tak źle, jak sądziłem, więc zostawiliśmy jej temat w spokoju i rozkoszowaliśmy się swoją obecnością przy stole, a później również siedząc na niewielkiej sofie w imitacji salonu. W rzeczywistości był on jednym pomieszczeniem z kuchnią i jadalnią, ale najważniejszy był fakt, iż mogliśmy siedzieć ramię przy ramieniu i nie ruszać się nawet na krok. Nathaniel spał, a my byliśmy cali tylko dla siebie.
Nie potrafiłem nad sobą zapanować. Wodziłem nosem po skórze na szyi Fillipa, kąsałem kształtne, ciepłe uszko, zostawiałem drobne ślady ukąszeń na jego opalonej skórze, gładziłem go po udach, biodrach i bokach. Nie mogłem się nim nacieszyć, więc jednym szybkim zaklęciem pozbawiłem go ubrań i teraz nic nie zagradzało mi drogi ku jego skórze. Była cała do mojej dyspozycji, więc zacząłem ją całować począwszy od ramion, a później przez pierś i brzuch docierając do nóg. Pocałunek za pocałunkiem, rozkosz za rozkoszą. Bliskość moich warg w okolicach krocza chłopaka sprawiła, że z jękiem zaczął się podniecać. Spodobała mi się tak reakcja, jako że świadczyła o ogromnej chęci mojego kochanka do zbliżenia i nadrobienia całego tygodnia, jaki minął od czasu gdy ostatnio byliśmy tak blisko siebie. Tyle razy próbowaliśmy i zawsze coś nam przeszkadzało, więc dzisiaj nadarzyła się idealna okazja. Najlepsza ze wszystkich dotychczasowych.
- Fillipie... - westchnąłem z ustami tak blisko strategicznego punktu na jego ciele, że gdybym się skupił, poczułbym jego smak.
- Tak? Czyżbyś chciał mi coś powiedzieć? - nie wiem skąd w tym chłopaku brało się tyle siły, ale nie pozwolił bym usłyszał podniecenie w jego głosie. Drażnił się ze mną i musiałem przyznać, że w tej rozgrywce wygrał ze mną już na samym wstępie. Ja nie znalazłbym w sobie tyle zaciekłości by zdusić uczucie ogromnego pragnienia, które wypełniało każdy milimetr mojego ciała.
- Kocham cię. - westchnąłem w jego uszko i pocałowałem je lekko akurat w chwili, kiedy ktoś zadzwonił do drzwi. Sklep był zamknięty i każdy o tym wiedział, więc wątpiłem by chodziło o przypadkowego przechodnia lub zbłąkanego potencjalnego klienta.
- Zaproponowałbym żebyś nie otwierał drzwi, ale Nathaniel nam się obudzi od tego hałasu dzwonka, więc... - Fillip był wyraźnie zawiedziony, że nam przerwano, ale nie mogliśmy nic na to poradzić. Ubrał się więc pospiesznie, kiedy ja schodziłem schodami na niższą kondygnację domu, gdzie mieściło się wejście nie tylko do sklepu, ale i do naszego domu.
Widok Fabiena jakoś mnie nie zaskoczył, chociaż przyznam, że wolałbym go nie oglądać w tej chwili. Przerwał mi przecież podchody, które miały na celu połączenie mnie i mojego męża po długich dniach wyczekiwania i nieudanych prób. Jak to w ogóle możliwe, że ze wszystkich momentów mój kuzyn musiał wybrać sobie akurat ten?
- Czego? - zapytałem nieuprzejmie otwierając mu.
- Przychodzę nie w porę? - zapytał ostrożnie, co chyba nie było konieczne, ponieważ odpowiedź miał wypisaną na mojej twarzy.
- A jak myślisz? - wpuściłem go niechętnie do środka. - Mam małe dziecko, które wymaga ode mnie ciągłej uwagi i wbrew temu co myślisz, ciężko mi znaleźć czas na spędzenie dłuższej chwili sam na sam z Fillipem. Jesteś tego idealnym przykładem.
- Wybacz? - Fabien uśmiechnął się przepraszająco skrępowany. - Gdybym wiedział, że wy... No... Przychodzę w bardzo ważnej sprawie. - szybko zmienił temat i nie dał wejść sobie w słowo. - Upadły Ród musi się spotkać i postanowiłem dłużej nie czekać. Jutro o 9:00 rano u Reijela. Rozmawiałem z nim i nie ma nic przeciwko, więc na początek postanowiłem poinformować ciebie. Nie możemy dłużej z tym czekać. Jestem poszukiwany, ukrywam się. Musimy zadecydować jak od tej pory będą wyglądać sprawy Rodu. Za kilka lat wyjdę znowu z nory, ale teraz muszę udawać krewnego Shevów i robić za pomoc domową. Nie przeszkadza mi to, ale nie chcę żeby Upadły Ród ucierpiał na tym jeszcze bardziej niż dotychczas.
- Doskonale cię rozumiem, ale i tak jestem wściekły, że tylko z tego powodu wlazłeś akurat w chwili, kiedy miałem na poważnie rozkoszować się moim związkiem.
- D'accord, d'accord! - Fabien wykonał płynny obrót i skierował się w stronę drzwi, przez które przed chwilą przeszedł. - Zrezygnuję więc z ciasta i herbaty, zabiorę swój tyłek do innych, bardziej łaskawych osób, które ugoszczą mnie jak króla. - miałem ochotę go uderzyć. Mocno aby raz na zawsze zapamiętał, że ze mną nie warto pogrywać. Może i był głową Rodu, ale nadal był przede wszystkim moim kuzynem i przyjacielem, a to pozwalało mi znęcać się nad nim ile tylko chcę.
- Kiedyś zrobię ci krzywdę, Fab. - westchnąłem podając mu po przyjacielsku dłoń. - W innych okolicznościach naprawdę pozwoliłbym ci zostać, ale nie wiem, kiedy znowu nadarzy mi się taka okazja do spędzenia czasu sam na sam z Fillipem.
- Jasne, rozumiem cię doskonale. Do zobaczenia jutro. Nie spóźnij się. - mrugnął i poklepał mnie po ramieniu. Ulotnił się tak szybko, że przez chwilę było mi go żal, ale szybko odrzuciłem podobne myśli. Fabien nigdy nie miałby mi za złe, że spławiam go po to, by móc całować i pieścić mojego Fillipa. On doskonale rozumiał, że po tylu latach samotności i bolesnej, zakazanej miłości w końcu spełniłem marzenia mojego życia.
Wracając na piętro starałem się wyrzucić z pamięci odwiedziny kuzyna, które zniszczyły intymną atmosferę chwili. Potrzebowałem znowu chwili aby poczuć ten rozkoszny klimat, który sprawi, że nie będę w stanie myśleć o niczym innym, jak tylko o Fillipie. Miałem nadzieję, że chłopak nie stracił całkowicie zainteresowania mną, gdyż byłoby to równie straszne, co moje własne roztargnienie.
Okazało się jednak, że sytuacja wygląda jeszcze gorzej. Fillip zasnął rozłożony na sofie i ani myślał wracać do stanu sprzed odwiedzin Fabiena. Gdybym teraz dorwał kuzyna w swoje ręce to na pewno zrobiłbym mu krzywdę.
Mogłem zapomnieć o pieszczotach, ale widać mój Anioł nie chciał się przyznać do zmęczenia, które teraz wzięło nad nim górę i utuliło go do snu.
Wyglądał tak niewinnie i ślicznie, kiedy spał na boku, wtulony w oparcie sofy, z rękoma pod głową i miną wyrażającą spokój, rozluźnienie i przyjemność. Obawiałem się tylko, że po przebudzeniu będzie obolały, więc wziąłem go ostrożnie na ręce i pozwoliłem mu się wtulić w moją pierś. Zaniosłem śpiocha do naszej sypialni, będącej również pokojem Nathaniela, i ułożyłem go na środku łóżka, okryłem kocem, pocałowałem delikatnie w policzek.
Moi dwaj cudowni mężczyźni spali, a ja miałem na głowie cały dom i tę chwilową samotność spowodowaną ich odpoczynkiem. Nie łatwo znaleźć sobie miejsce, kiedy całe dnie spędza się w ich towarzystwie, ale przecież nie mogłem pozwolić sobie na pójście w ich ślady. Dom czekał, a wraz z nim naczynia, kurze, zamówienia do sklepu. Musiałem zająć się życiem.

środa, 1 kwietnia 2015

La petite promenade

- Jak się czuje mój króliczek? - biorąc Nathaniela na ręce wycałowałem jego małe, roześmiane policzki, na których czułem jeszcze smak niedawnych łez. Uwielbiałem i podziwiałem to maleństwo, które potrafiło bardzo szybko przechodzić z rozpaczliwego przebudzenia do radosnego zadowolenia z nowego dnia. - Ubierzemy cię kawalerze i zjemy śniadanie. Tatuś już się uwija w kuchni, więc nie możemy go zawieść. - uśmiechnąłem się na samą wzmiankę o Fillipie, który szykował dla nas wielkanocny posiłek.
- Ta-ta! - oświadczył malec zadowolony.
- Tak, kochanie, tata. A teraz ubierzemy się ładnie. - rozebrałem kręcącego się malucha i z niemałym trudem wcisnąłem go w ubranko przygotowane specjalnie przez mojego Anioła. To zabawne, ale dzieci najwyraźniej potrafią puchnąć, kiedy tylko rodzice usiłują ubrać swoją niezadowoloną z tego faktu pociechę. Kręcą się, wybrzydzają, przeszkadzają i przybierają na wadze. Wszystko byle było po ich myśli. Cóż, mój Nathaniel przegrał tę bitwę i teraz w pluszowej bluzie z kapturkiem i uszkami wyglądał jak mały czekoladowy króliczek, a musiałem przyznać, że nie mogłem się na niego napatrzyć. Był niewyobrażalnie słodki.
Nie mogąc wyjść z zachwytu, zabrałem malca do kuchni, gdzie Fillip uwijał się jeszcze przy paście bananowej dla niego.
- Oto pojawił się książę. - obwieściłem przybycie Natha i posadziłem go w przygotowanym specjalnie dla niego krzesełku, czekając aż mój mężczyzna również usadowi się przy stole. Nie planowałem przecież jeść przygotowanych przez niego pyszności samemu. Do kiełbasek, jajek i warzywnej sałatki była potrzebna ukochana osoba, której bliskość sprawi, że wyśmienity smak stanie się jeszcze lepszy. Zresztą, Nathaniel chyba uważał podobnie, ponieważ domagał się jedzenia i jednocześnie taty. To maleństwo było po prostu uzależnione od rozpieszczania, całowania, karmienia, troskliwej opieki i Fillipa.
- Za rok o tej porze będzie biegał po ogrodzie i szukał czekoladowych jajek. - zauważył rozsądnie Anioł, kiedy usadowił się obok mnie i zaczął karmić naszego chłopca jego porannym banankiem.
- Myślę, że będzie zachwycony. - przyznałem z uśmiechem. - On nie potrafi zbyt długo siedzieć w jednym miejscu, więc to będzie dla niego idealnym zajęciem na niedzielny poranek. Już teraz były pewnie gotowy na podobną przygodę, gdyby tylko wiedział o co w niej chodzi.
- Tak, to prawda. - Fillip skinął głową i zrobił maluchowi chwilową przerwę w jedzeniu. On też musiał przecież znaleźć chwilę na posiłek póki był ciepły.
- Ma-m-am. - wybulgotał Nathaniel i zadowolony kręcił kołowrotki rączkami i nóżkami, kiedy dostał kolejną łyżkę swojej papki.
- Tak, am, mój mały. - pochwalił go Fillip i pogładził po policzku. - Dostaniesz tyle am ile tylko chcesz.
Patrzyłem na moje dwa skarby nie mając dosyć ich widoku. Jeden piękny, drugi słodki, jeden uśmiechnięty czule, drugi radośnie. Byłem największym szczęściarzem skoro miałem obok siebie całe piękno tego świata, a ono ukryło się w tych dwóch czekoladowych torcikach – Fillipie i Nathanielu.
Nie potrafiłem się powstrzymać, więc pocałowałem mojego mężczyznę w czubek głowy, skroń i policzek. Zbierałem naczynia, kiedy on mył buzię najedzonego Natha. Myślę, że dopełnialiśmy się wręcz perfekcyjnie i nigdy nie przyszłoby mi do głowy narzekać na to, co przypada mi w udziale, kiedy on zajmuje się czymś innym.
- Mamy wielkie szczęście, że trafiła nam się tak cudowna pogoda na naszą wielkanocną wycieczkę. - zauważyłem zmywając.
- Masz rację, kochanie. - usłyszałem zaraz przy uchu, a ciepły oddech chłopaka połaskotał mnie przyjemnie. Nawet nie słyszałem, jak się do mnie zbliża. Psotnik!
Odwróciłem głowę i natrafiłem ustami na jego wargi. Pocałowałem go krótko, ale czule. Nathaniel leżał z głową na jego ramieniu i pogęgiwał coś do siebie.
- Spakuję wszystko, co może być nam potrzebne. - zakomunikował mój Anioł i zostawił mnie samego na tych kilka chwil, jakich potrzebował, by dopiąć rodzinną wycieczkę na ostatni guzik. Naszym celem był staw z kaczkami, które nasza pociecha mogła karmić, chociaż podejrzewałem, że bliżej mu będzie do oglądania kaczek niż do rzucania im czegokolwiek. W końcu nadal był tylko bobasem. Cudownym, słodkim, naprawdę kochanym.

~ * ~ * ~

- Posiedzisz troszkę, kochanie? - zapytałem Nathaniela sadzając go na dywanie w sypialni.
- Ta-ta. - odpowiedział zadowolony z życia. Przytaknąłem mu więc, zmierzwiłem lekko brązowe włoski i zabrałem się za pakowanie małej torby na drogę. Nie wybieraliśmy się daleko, ale mając takiego malucha, trzeba było być przygotowanym na wszystko. Pieluchy, coś ciepłego, coś lżejszego, jedzenie, picie, ulubiona zabawka.
- Będziemy karmić kaczuszki. Kwa, kwa. - znowu wziąłem go na ręce i podałem mu pluszowego misia. Uwielbiał go, więc mimo ciut większych gabarytów postanowiłem zabrać go z nami.
Marcel uwinął się już z naczyniami i właśnie wycierał ręce. Nie musiałem pytać czy jest gotowy. Wiedziałem, że tak. Zawsze był gotowy na czas, zawsze do usług, kiedy go potrzebowałem. Życie Marcela toczyło się wokół mnie i Nathaniela. Byliśmy dla niego najważniejsi i dostrzegałem to w każdym błysku jego oczu, w każdym uśmiechu, geście, słyszałem w śmiechu. On był miłością do nas, tak jak my byliśmy miłością do niego.
- Hm, nie zapomniałeś czegoś? - zapytałem wyzywająco, kiedy staliśmy przy drzwiach. Niemal widziałem, jak myśli mojego ukochanego biegną we wszystkich kierunkach. - Buziaka przed wyjściem. - przypomniałem mu kręcąc głową z udawanym niedowierzaniem. - Jak można zapomnieć o czymś tak ważnym? - rozbawiony otrzymałem swoje czułe muśnięcie, a Nath swoje. Prosto w czułko wystające spod króliczkowego kapturka. Nasz syn wyglądał w tej ciepłej, mięciutkiej bluzie cudownie i na pewno było mu w niej wygodnie.
Wychodziliśmy z domu z wyraźnym celem do zrealizowania. Chcieliśmy by Nathaniel spędził trochę czasu poza domem i mógł pooddychać świeżym, wielkanocnym powietrzem. Miałem nadzieję, że takie spacery uczynimy naszym corocznym zwyczajem. Pragnąłem by nasz syn czekał na takie drobne chwile spędzane razem i na wiążące się z nimi radości. Bardzo mi na tym zależało.
Z Nathem w wózku droga wcale nie trwała tak długo, jak mógłbym się tego spodziewać. Grzeczny syn i grzeczny tata to klucz do sukcesu. Resztą jest zabawa, a tej nie brakowało.
Naszemu bobasowi spodobały się kaczki, a raczej odgłosy jakie wydawały. Był nimi bardzo zainteresowany, a nawet próbował je niezgrabnie naśladować. W tej dziedzinie nie wróżyłem mu niestety kariery, jako że jego kwakanie wcale kwakania nie przypominało. Dla mnie i tak był to jednak perfekcyjny dźwięk, więc chwaliłem go i zachęcałem do dalszych prób.
Czas mijał tak szybko, że zanim w ogóle zdążyliśmy zmienić miejsce spaceru, nasz malec domagał się jedzenia. Jego głód został zaspokojony mlekiem, a później nastąpiła pora pierwszej drzemki. W tym czasie mieliśmy z Marcelem czas dla siebie, więc rozsiedliśmy się na ławce i niezauważenie dla innych głaskaliśmy nawzajem swoje dłonie. To był niewinny, mały dotyk, ale w zupełności nam wystarczał za formę pieszczoty. Byłem szczęśliwy.

~ * ~ * ~

Czy mogłem chcieć więcej? Nasz malutki, rozkoszny syn spał spokojnie w wózku, zaś mój Anioł siedział u mojego boku. Czułem ciepły dotyk jego palców na swoich, ich subtelne ruchy, jakby masował moją skórę opuszkami. Nie musieliśmy nic mówić, ponieważ rozumieliśmy się bez słów. W tym milczeniu było więcej znaczenia, niż gdybyśmy chcieli ubrać to w słowa. Uczucie, rozkosz bliskości, radość z powodu pięknej pogody, którą możemy cieszyć się razem. Miałem cichą nadzieję, że w przyszłości i nasza pociecha będzie w stanie równie dobrze nas zrozumieć.
- Śpi tak spokojnie. To mały leniuch. - westchnął w pewnej chwili Fillip. - To dziecko uzależni się od przyjemności i w przyszłości od słodyczy. Zobaczysz, ja ci to mówię. - na jego niesamowicie przystojnej twarzy pojawił się uśmiech szczerego rozbawienia. - Wyobraź sobie tylko, jak on będzie wyglądał. Przystojny, szczupły, ale z czekoladą w ręce.
- Więc nauczymy go jeść słodkie tylko raz w tygodniu, a wszystkie inne dni zastąpimy owocami. Świeżymi i suszonymi. To także cukier, ale bez porównania zdrowszy. Co o tym sądzisz? - nawet nie wiem, kiedy przerodziło się to w prawdziwą propozycję.
- Mój geniusz. - roześmiał się i pocałował mnie korzystając z okazji, że w pobliżu nikogo nie było. Widać Wielkanoc nie służyła spacerom, a to dawało nam ogromną przewagę. - Podejrzewam, że w pewnym wieku sam będzie sięgał po to, co dla niego najlepsze. W końcu wdał się w ciebie.
- Uwielbia ciebie i quidditch?
- Dokładnie tak. - Fillip roześmiał się radośnie. - Pospacerujmy jeszcze przed powrotem do domu. Tam nie będzie miał okazji przebywać na świeżym powietrzu. - mój Anioł miał rację. Na Pokątnej nie było miejsca odpowiedniego do zabawy dla dzieci, a już na pewno nie dla takiego szkraba.
Właśnie dlatego planowaliśmy przenieść się w inne miejsce, kiedy Nath podrośnie i częstotliwość jego drzemki oraz posiłków ulegnie redukcji. Wtedy powiększymy sklep i wprowadzimy się do jakiegoś przytulnego domku w spokojniejszej dzielnicy Londynu. O tym marzyliśmy od czasu, kiedy nasz związek zaistniał i mieliśmy okazję snuć wspólnie plany na przyszłość.
- Nie zaprotestuję i nasz śpiący książę raczej też nie ma takiego zamiaru. - ścisnąłem lekko jego dłoń w swojej i przykładając do ust ucałowałem. W nagrodę otrzymałem przecudowny uśmiech, który odbierał dech i zmiękczał kolana.
Idąc więc blisko siebie, ocierając się ramionami i palcami dłoni złożonymi na rączce wózka, rozkoszowaliśmy się dalej naszym małym spacerem tego pięknego, niedzielnego dnia. Czy można było wyobrazić sobie lepiej spędzone święta? Z pewnością nie. Świergot ptaków, ciepło słońca, zapach wiosny w powietrzu. Kojarzył mi się z książką dla dzieci, którą czytałem w młodości, a która czekała na Nathaniela, kiedy tylko podrośnie. Byłem pewny, że mu się spodoba równie bardzo, jak podobała się mi. Takie rzeczy się po prostu wiedziało.
- Myślę, że powinniśmy wprowadzić więcej rodzinnych tradycji, które mu przekażemy. - widać mój mężczyzna również myślał o naszym synu, chociaż jego myśli biegły w odrobinę innym kierunku.
I to sprawiło, że nie mogłem powstrzymać uśmiechu.
- Na przykład? - zainteresowałem się.
- Czy ja wiem? Może coś mniej zobowiązującego niż wielkie święta. Rodzinny grill pierwszego dnia lata? Taki, na którym będziemy nie tylko my, ale także moi rodzice, Oliver, Reijel, Fabien... - wymieniał – Każda osoba odgrywająca jakąś rolę w życiu Nathaniela.
- To fantastyczny pomysł, Skarbie. - skinąłem głową i uśmiechnąłem się naprawdę szeroko. - Dobrze byłoby także wybrać jakiś miły dzień na jeszcze milszy piknik we trójkę.
- Więc może dziś? Zamiast spaceru wielkanocnego zorganizujmy naszemu kwiatuszkowi piknik wielkanocny w parku pod drzewami. - i tak się stało jeszcze tego samego dnia, jako że Fillip zabrał wszystko czego potrzebowaliśmy i jeszcze trochę. Był niesamowity.
Rozsiedliśmy się w najlepszym miejscu parku, gdzie ciepłe promienie rozgrzewały ciała i nie pozwalały o sobie zapomnieć. Było to idealne miejsce dla takiego małego szkraba jak Nathaniel, który uwielbiał jeść, pić i potrzebował do tego równie dużo energii co do zabawy.
Podejrzewałem, że uśmiech nigdy nie zejdzie mi z twarzy, kiedy mój Nath otworzył oczka domagając się jedzenia, a następnie noszenia na rękach. Jemu nie dało się odmówić, więc porwałem go w ramiona, wycałowałem i nosiłem, kiedy Fillip pchał wózek i co jakiś czas zwracał na siebie uwagę Nathaniela. Ten z kolei, był radosny ilekroć znajdował się w centrum naszego zainteresowania. Miłość była dla niego jak woda dla kwiatów podczas suszy – niezbędna i pożądana.

~ * ~ * ~

Ująłem Marcela pod ramię i uśmiechałem się do naszego synka, który z ciekawością spoglądał na mnie od czasu do czasu. Byłem najszczęśliwszym mężczyzną na świecie i pragnąłem by każdy o tym wiedział, a jednocześnie chciałem mieć dwójkę moich najcudowniejszych mężczyzn tylko dla siebie. Kochałem w nich wszystko i czułem radość ilekroć o nich myślałem. Nawet kiedy tak jak teraz, byli zaraz obok mnie. Nigdy nie miałem ich dosyć i wiedziałem doskonale, że oni czują to samo.
Byliśmy idealną rodziną i czułem z tego powodu dumę.