niedziela, 29 października 2006

Automne

Chociaż jesień zaczęła się już dawno nadal można było zauważyć pozostałości lata. Liście opadały przybrawszy różne odcienie złota, czerwieni, czy też brązu, ale słońce świeciło mocno ogrzewając świat swoimi ciepłymi promieniami.

Tylko, że optymistyczny nastrój dni nie był dla mnie niczym nadzwyczajnym. Nużyły mnie ciągłe słoneczne chwile i roześmiane twarze znajomych.

Oliver razem z kolegami zaraz po lekcjach pobiegł na stadion szkolny, gdzie wybierano nowych członków do drużyn quiditcha ze wszystkich czterech Domów.

Znudzony siedziałem na błoniach pod jednym z drzew. Podciągnąłem kolana pod brodę i obejmując je dłońmi schowałem w nich twarz.

Tęskniłem za deszczem i cudowną magią świata skąpanego w ‘łzach nieba’. Brakowało mi bliskości Camusa, z którym ostatnio miałem kontakt jedynie na lekcjach. Cała radość życia rozpierzchła się sam nie wiem gdzie.

 

~ * ~ * ~

 

Nigdy nie myślałem, że można się od kogoś uzależnić, a tym czasem ja nie byłem w stanie żyć bez tych cudownych, ciepłych oczu i niewinnego uśmiechu.

Wyszedłem z zamku i schowałem ręce do kieszeni spodni. Słyszałem krzyki dzieciaków, które dochodziły z oddali. Popatrzyłem w niebo zastanawiając się, czy wśród tych uczniów jest mój Fillip.

Nagle zauważyłem jego drobną sylwetkę opartą o pień starego dębu. Wydawał się być zagubiony. Nie czekając na nic podszedłem i przykucnąłem przed chłopcem.

- Dlaczego siedzisz tutaj sam? – zapytałem łagodnie, a on wystraszony podniósł główkę patrząc na mnie.

 

~ * ~ * ~

 

Spojrzałem w ciepłe, łagodne oczy nauczyciela, czując jak wszystko we mnie zaczyna wirować. Wiedziałem, że gdyby nie zdrowy rozsądek rzuciłbym się na mężczyznę wpijając w jego usta.

- Odpowiesz na pytanie? – zwrócił się do mnie po raz kolejny z uśmiechem.

- ... Nie wiem – wyjąkałem i spuściłem głowę.

- A co to za smutna mina, co? – ciepła dłoń Camusa podniosła moją twarz ku górze – Taki piękny dzień i kto wie czy nie ostatni tej jesieni.

- A co pan tu robi? – zainteresowałem się, a profesor uniósł zdziwiony brwi.

 

~ * ~ * ~

 

No tak. I co ja miałem mu odpowiedzieć? Nie chciałem kłamać, nie jemu!

- Chyba to, co ty... – odpowiedziałem z uśmiechem – Ale nie pozwolę żebyś mi tutaj siedział taki przygnębiony! – wyciągnąłem dłonie ku niemu i wziąłem chłopca na ręce.

Nie pozwolę by się smucił! Nigdy na to nie pozwolę!

Kątem oka spojrzałem na górę liści, które zapewne całkiem niedawno ktoś zgarnął w jedno miejsce.

Moje usta wykrzywiły się w szalonym uśmiechu. Chłopiec mocno wtulił się we mnie, a jego ciało drżało delikatnie.

- Pobawimy się – szepnąłem i pocałowałem go w czoło. Przymknął oczka i mocniej przywarł do mojej klatki piersiowej.

Podszedłem do ‘kolorowej wieżyczki’ i wrzuciłem w nią Fillipa. Krzyknął wystraszony znikając w kopie liści. Po chwili wynurzył się z niej ze skrzyżowanymi na piersi rączkami. Obrażony popatrzył w bok.

Wyglądał słodko!

Zmarszczył nosek, a włoski miał lekko rozczochrane i pełne suchych liści.

- To nie fair! – fuknął, a ja odwracając się tyłem położyłem się na miękkiej ‘jesiennej kołdrze’.

 

~ * ~ * ~

 

Nauczyciel włożył dłonie pod głowę i zamknął oczy. Otworzyłem usta z zachwytu. Jasne włosy profesora idealnie zlewały się z kolorem liści, a jego spokojną twarz zdobił łagodny uśmiech.

Nabrałem w dłonie garść liści i stając nad mężczyzną upuściłem je wprost na jego piękną twarz. Przez chwilę trwał w bezruchu lecz zaraz potem otrzepał się i rzucił mi zawadiackie spojrzenie.

- To za karę – naburmuszyłem się.

- Ja tego tak nie zostawię – stwierdził nauczyciel i szybko złapał mnie za dłoń ciągnąc gwałtownie w dół. Z cichym krzykiem zaskoczenia przewróciłem się na niego. Poczułem gorący dotyk dłoni mężczyzny w pasie, a zaraz potem on odwrócił mnie na plecy.

 

~ * ~ * ~

 

Uśmiechnąłem się szeroko czując na brzuchu rozkoszny ciężar ciała chłopca. Nieznacznie wbiłem palce w jego żebra i zacząłem nimi poruszać. Fillip jęknął, a zaraz potem zaczął śmiać się głośno i wyrywać.

Poza szaleńczym chichotem młodziutkiego Ślizgona i szelestem liści ja, których leżeliśmy nie słyszałem już nic innego.

Niewielkie ciało malca wiło się na mnie, a jego rączki na próżno starały się odciągnąć moje dłonie od wrażliwych miejsc.

- D... Dość! – śmiał się – N... Nie wytrzymam!

- Musisz korzystać z życia – rzuciłem wesoło i nadal łaskotałem chłopca. Zrobiło mi się gorąco, a policzki chłopczyka zaróżowiły się. Oddychałem szybko, a moje serce biło niczym oszalałe, jednak było to niczym w porównaniu z tym, co musiało dziać się z organizmem Fillipa.

- D... Dość! Już nie będę.

- Jesteś tego pewny? – zapytałem przekornie.

- T... Tak! – wydyszał, a ja przerwałem ‘torturę’.

- Nie wierzę! – stwierdziłem po chwili i znowu zacząłem go łaskotać.

- Nie! – krzyknął i głośno roześmiał wiercąc się. Kiedy uznałem, że wystarczy tej zabawy łapiąc chłopca za biodra zrzuciłem go z siebie kładąc go na liściach i zawisnąłem nad jego drżącym ciałem. Dyszał głośno oddychając nieregularnie, a twarzyczkę miał zaczerwienioną.

W mojej głowie mimowolnie pojawił się obraz zupełnie innych okoliczności, ale podobnego stanu jego dziecięcego ciała.

Spokojnie i delikatnie odgarnąłem pasma jego kasztanowych włosów z błyszczących oczek, które wpatrywały się we mnie i pogłaskałem gorącą buźkę malca.

Fillip wyciągnął w moją stronę rączki niczym dziecko, które pragnie by ojciec wziął je na ręce.

Wstałem biorąc chłopca w ramiona i postawiłem go na ziemi samemu stając naprzeciwko. Wczesałem palce w miękkie, rozczochrane włoski i zaczesałem je do tyłu wyjmując spomiędzy nich liście. Kilka kosmyków nadal przysłaniało dziecięcą, słodką twarzyczkę, więc delikatnie założyłem je za uszy Ślizgona.

Doprowadziwszy do porządku chłopca zająłem się szybko sobą.

- Pokażę ci coś – uśmiechnąłem się do niego – Chodź... – poczułem jak malutka rączka łapie mnie pewnie za dłoń, więc mimo zdziwienia objąłem ją i poprowadziłem Fillipa nad jezioro.

 

~ * ~ * ~

 

To było dla mnie prawdziwe niebo. Szedłem tuż przy nauczycielu czując jak jego duża dłoń trzyma moją rękę w silnym lecz delikatnym uścisku. Tylko z Camusem byłem bezpieczny. Ufałem mu i wierzyłem w każde jego słowo. Gdybym miał wybierać między wiecznością, w życiem wybrałbym świat, w którym jest właśnie on. Tylko dla niego żyłem i moje istnienie zależało od niego.

Profesor poprowadził mnie przez zielone jeszcze błonia nad jezioro. W dormitorium mówiło się, że żyją w nim potwory i węże wodne. Wzdrygnąłem się przypomniawszy sobie o tym, ale nauczyciel wzmocnił uścisk. Spojrzałem w górę i napotkałem jego radosny wzrok.

- Nie bój się – szepnął – Nic Ci nie grozi – przysunąłem się do ciepłego ciała Camusa i wtuliłem w jego ramię.

Przed nami zamajaczyła lśniąca powierzchnia wody. Była niczym lustro lecz podchodząc do niej widziałem czarną, bezkresną głębię tego jeziora. Słyszałem złowrogą pieśń fal tworzonych przez wiatr, który poruszał jej gładką taflą.

Profesor uklęknął i pochylił się nad wodą szepcząc coś niezrozumiale. Poszedłem za jego przykładem i siadając na kolanach popatrzyłem w wilgotną przestrzeń. Coś poruszyło się w mroku otchłani, a ja zadrżałem.

- Nie obawiaj się niczego – uspokoił mnie mężczyzna uśmiechając się łagodnie – Nie pozwolę cię skrzywdzić. – Nagle coś wyłoniło się spod powierzchni jeziora. Wystraszony spojrzałem na uśmiechniętą twarz nauczyciela i znowu skupiłem wzrok na istocie, jaka pojawiła się przede mną.

Ciemnoniebieskie włosy przysłaniały całkiem ładne oblicze istoty i spływały na nagie ramiona pokryte lekko zieloną skórą.

Camus przemówił do stworzenia w nieznanym mi języku, a ono odpowiedziało mu patrząc na mnie.

- Kto to jest? – padło pytanie we wspólnej mowie, a głos nieznajomego przypominał mi trochę skrzeczenie żaby.

- Popatrz mu w oczy – uśmiechnął się Marcel.

Morskie tęczówki zalały mnie swoją głębią i bezkresem, by po chwili znowu zwrócić uwagę jedynie na nauczyciela. Wodnik zaczął po raz kolejny rozmawiać z profesorem, a ja czułem się głupio nie pojmując znaczenia ich słów.

 

~ * ~ * ~

 

- On wie, kim jesteś? – zapytał Kirquel, gdy oderwał wzrok do Fillipa.

- Nie i nie mam zamiaru mu o tym mówić. Przynajmniej nie teraz.

- On wie, że jest twoim Stróżem?

- Nie...

- Niech cię, Marcel! Widziałeś, ty się w lustrze? Wyglądasz jakbyś staną przed majestatem Pana. Nigdy dotąd nie wiedziałem cię tak rozpromienionego!

- Dziwisz mi się? Ten mały jest dla mnie wszystkim!

- Poczekaj chwilę, wiem, czego ode mnie chcesz – uśmiechnął się Wodnik i zniknął w głębi jeziora.

 

~ * ~ * ~

 

- K... Kto to był? – jęknąłem, gdy istota zniknęła.

- Zaraz się dowiesz – usta mężczyzny drgnęły w leciutkim uśmiechu, a wodne stworzenie wróciło.

Podało profesorowi jakąś malutką kuleczkę.

Dłonie wodnika do złudzenia przypominały ludzkie lecz między palcami znajdowała się cienka błonka.

- Połknij to – szepnął Camus.

 

~ * ~ * ~

 

Fillip otworzył delikatnie usta i objął ciepłymi, wilgotnymi wargami moje palce. Jego język musnął moją dłoń, gdy zgarnął nim to, co mu podałem.

Podnieciło mnie to, jednak opanowałem emocje.

Usta chłopca ześlizgnęły się po mojej skórze pozostawiając na niej przyjemne uczucie łagodnego łaskotania.

- Co to było? – zapytał malec z ufnością patrząc na mnie.

- Zaraz się przekonasz – powiedziałem cicho i ująłem w dłonie policzki młodziutkiego czarodzieja.

 

~ * ~ * ~

 

Palce mężczyzny spoczęły za moimi uszami gładząc delikatnie moją skórę.

- Zamknij oczka i skup się na miejscu, w którym czujesz działanie tego, co ci podałem – wyszeptał Camus.

Opuściłem powieki i z trudem przestałem myśleć o zmysłowym dotyku nauczyciela. Poczułem jak za uszami zbiera mi się powietrze jak gdybym posiadał skrzela.

- Czuję to... – wyjąkałem i gwałtownie otworzyłem oczy. To nie był mój głos. Rozumiałem wypowiadane przez mnie słowa lecz nie była to ludzka mowa.

- Właśnie o to chodzi – uśmiechnął się profesor nadal muskając moją skórę. – Postaraj się wydobyć głos właśnie z tego miejsca. Tu powinieneś mieć skrzela, ale, jako że ich nie masz musisz przyzwyczaić się do tego rodzaju mowy – opuszki palców nauczyciela otarły się o moją szyję wywołując tym przyjemny dreszcz. – Powiedz coś, Fillipie.

- A... Ale co? – jęknąłem speszony.

- Cokolwiek, malutki. Możesz się na początek przedstawić. – przytaknąłem i starałem się zapomnieć o tym, że profesor zabrał dłonie wykonałem polecenie. Z zadowoleniem stwierdziłem, że Wodnik mnie rozumie.

- Tylko ty go nie zanudź, Kirquelu. Wiem jak to z tobą jest – wtrącił się Camus, gdy Wodnik zaczął opowiadać o swoim synu.

- Nie masz się, czym martwić, ciebie i tak nie przebiję – roześmiała się wodna istota.

- Ja dzieci nie mam – rzucił nauczyciel unosząc jedną brew.

- Ojcze, matka cię szuka – usłyszałem delikatny głos, a na środku jeziora pojawiła się kolejna postać Wodnika. Tym razem był to młody chłopak niesamowicie podobny do Kirquela, jednak jego oczy miały kolor miedzi.

- I oto jest Akfin – powiedział dumnie starszy osobnik, a młodzian ukłonił się grzecznie.

- Natychmiast wracać mi do domu! – krzyknęła zapewne małżonka dobrego przyjaciela Camusa. Istota, o ostrej twarzy i oczach identycznych jak Akfina.

- Niech to! – westchnął Kirquel i pożegnawszy się cicho zniknął wraz z rodziną pod wodą lecz po chwili znowu się wynurzył.

- I ani słowa o tym, że mnie ostrzegałeś przed wiązaniem się z kimkolwiek – syknął i odpłynął.

Profesor roześmiał się.

- Kobiety to zmora. Zawsze chciałyby być górą, ale co tam. – mężczyzna odgarnął mi z twarzy pasmo włosów, a ja spłonąłem rumieńcem. Dopiero teraz dotarło do mnie, że jest tak blisko mnie.

 

~ * ~ * ~

 

Był prawdziwie rozkoszny. Niewinny i ufny. Gdyby ktoś wyrządził mu krzywdę nie wiem jak bym zareagował, ale na pewno bez zastanowienia zabiłbym sprawcę jego nieszczęścia.

Tak bezbronny i delikatny...

- Mam nadzieję, że to ostatni raz, kiedy byłeś smutny – zacząłem cicho lecz ostro, wstając – Nie chcę widzieć ani cienia grymasu, czy zwątpienia na twojej buźce! – uderzyłem malca palcem w nos.

- Dobrze – uśmiechnął się.

- Słowo?

- Tak! – krzyknął entuzjastycznie i zarzucił mi ramiona na szyję tuląc się do mnie – Dziękuję.

- Wystarczy mi twój uśmiech – stwierdziłem – To najwspanialsze podziękowanie, mon petit garçon. – wyszeptałem.