niedziela, 7 czerwca 2009

Lettre

Uczniowie od tygodni nie myśleli już o szkole i nauce, ale o wakacjach. Snuli plany na najbliższe miesiące i nie przejmowali się uspokajającymi ich nauczycielami. Wręcz przeciwnie. Tym bardziej pozwalali sobie na odpływanie w marzeniach daleko poza mury zamku. Znalazła się może grupka tych, którzy już tęsknili za Hogwartem, a jeszcze nawet nie wyjechali. Część z nich z pewnością tęskniła za kolegami, z którymi musiała się rozstać, nie zaś za nauką, czy nauczycielami, a i oni chcieli odpocząć. Wśród grona pedagogicznego nie znalazł się chyba nikt, poza mną, kto chciałby by wakacje nie istniały, a uczniowie cały czas przebywali w szkole.
Nie wypuściłbym wtedy Fillipa za mury zamku, chyba, że na zajęcia, lub spędzanie przerw w słońcu pod drzewami. Miałbym go wtedy zawsze pod ręką i na widoku. Nie martwiłbym się, ze coś mu się stanie, że rozbije kolano, lub przetnie palec na źdźble trawy, lub łodyżce jakiegoś opornego kwiatka, a nawet gdyby tak się stało mógłbym od razu zaoferować mu swoją pomoc.
Czułem się jak tyran pragnący władzy absolutnej nad tym niewinnym, słodkim winogronem o rozkosznym, pełnym ciepła miąższu, czasami twardej skórce ograniczeń płci i gorzkich, nieprzyjemnych pestkach wieku. Egzotyczny owoc, który łączy w sobie gorycz i słodycz, a jednym najlepszym sposobem spożycia go, było zmieszanie całości i zaakceptowanie wszystkiego, co ze sobą niósł.
Tak właśnie było w przypadku Fillipa. Akceptowałem ograniczenia i pozwalałem by wszelki żal koiła rozkoszna buźka, dziecinne zachowanie i miłość, jaką do niego czułem.

W tym roku przypadło mi sprawdzić pokoje uczniów Slytherinu, gdy oni wchodzili zapewne właśnie do pociągu. To uniemożliwiło mi pożegnanie się z Fillipem w jakikolwiek sposób. Żałowałem, jednak musiałem wykonywać swoje obowiązki, nie zaś marzyć o przyjemności oglądania go, rozmowy, czy przypadkowym dotyku. Naturalnie pragnąłem tego, jednak było poza moimi możliwościami. Musiałem jakoś przeżyć te wakacje pamiętając tę rozkoszną istotkę z ostatnich zajęć.
Moje usta same wygięły się w uśmiechu. Delikatnym, subtelnym, może nawet radosnym. Nie mogłem powiedzieć, czy oczy zalśniły mi osobliwym blaskiem, jednak z całą pewnością cieszy podobnie jak wargi wspaniałym widokiem pokoju Fillipa. Skąpany w blasku i jasności intensywnego słońca, które grzało nawet przez szyby, pełen zapachów, kojącej barwy zieleni i niestety pusty.
Kiedy czuwałem nad snem Fillipa wydawał się inny. Mniejszy i może nawet przerażający. Musiał taki być skoro chłopiec miewał w nim koszmary. Teraz różnił się od tamtego pokoju, który pamiętałem, a jednak ciągle i niezmiennie był taki sam.

Podszedłem do łóżka mojego Anioła, który spędził w nim tę ostatnią noc roku szkolnego. Wydawało mi się, że czuję jeszcze ciepło jego ciała na pościeli, chociaż ogrzewały ją wyłącznie promienie słońca. Powoli powiodłem po niej palcami przenosząc je na poduszkę. Zamknąłem oczy, a w moim brzuchu poderwały się do lotu motyle. Jak zawsze, gdy myślałem o tym słodkim chłopcu.
Tutaj trzymał główkę, na tej poduszce spał i uśmiechał się przez sen. Ileż bym dał by śnił wtedy o mnie...
Chyba byłem dziecinny.

- Mój kochany Fillip – westchnąłem cicho i uchyliłem powieki. – Będę za tobą tęsknił.

Spojrzałem na szafkę nocną z zaskoczeniem stwierdzając, że nie jest całkowicie pusta. Na blacie leżał wolumin w grubej, jednak miękkiej oprawie zamknięty na kłódeczkę.

 

~ * ~ * ~

 

- Pamiętnik! – nabrałem powietrza w płuca, a kamień, który podchodził mi do gardła nagle opadł, dobił się i znowu zatrzymał wysoko.
To męczące uczucie, że o czymś zapomniałem znikło jednak zamiast tego pojawiło się inne. Strach przed tym, że ktoś przeczyta, co napisałem w pamiętniku. Otworzy go ciekawy, co to jest, przerzuci kilka kartek i zacznie czytać. Nie ważne jak dalece by go przekartkował. Musiałby trafić na wzmiankę o nauczycieli latania. One były wszędzie!
Ręce mi zadrżały, a kolana zaczęły dygotać. Nie zdążyłbym wrócić się do zamku. Było za późno. Prawdopodobieństwo, że nikt nie znajdzie pamiętnika zerowe. Zostawiłem go przecież na wierzchu by schować go na samej górze w kufrze.
Czy musiałem być aż tak nieporadny? Jeśli ktoś znajdzie go, przeczyta i powie Camusowi roztopię się ze wstydu! A jeśli da mu przeczytać? Co jeśli tak właśnie będzie? Profesor już nigdy więcej nie będzie chciał ze mną rozmawiać. To jest pewne! A ja wtedy umrę! Umrę ze wstydu i żalu, że zaprzepaściłem wszystko, co mogłem osiągnąć.
Mogłem poprosić Olivera by po niego pobiegł, ale to także było wykluczone. Pociąg odjedzie i chłopak nie będzie mógł wrócić do domu.
Byłem wściekły na siebie za to, że zapominałem o pamiętniku. W nim było zdjęcie Marcela zrobione z ukrycia!
Wgryzłem się we własną pieść.
Wstałem gwałtownie. Nie mogłem go tam zostawić. Sam pamiętnik nie był ważny, ale zdjęcie?! Ono było dla mnie wszystkim skoro nie mogłem podziwiać nauczyciela, na co dzień.
Serce biło mi jak szalone. Nigdy jeszcze nie czułem go tak dokładnie. Cała moja koszulka podskakiwała w rytm jego mocnych, bolesnych uderzeń. Łzy zbierały się w krtani i sprawiały ból.
Zdjęcie!
Pukanie w okno wydawało mi się tylko uderzeniami mojego serca, które słyszałem tak wyraźnie, a które rozrywały niemal moją głowę. Zamierzałem pobiec po pamiętnik od razu, jednak nogi wydawały się jeszcze na coś czekać.
Kolejne uderzenia palców o szybę. Do mojej świadomości coraz dokładniej docierało to, co się dzieje. To nie moje serce... Nie, z pewnością nie...
W mgnieniu oka odwróciłem głowę w tamtym kierunku. Mój pamiętnik! Był przyciśnięty do szyby. Nie było wątpliwości. Wystające z niego wstążki, kłódka na szyfr składający się z dwóch liter. To był mój pamiętnik!
Szybko znalazłem się przy oknie i otworzyłem je. Wziąłem wolumin do rąk i przycisnąłem do siebie. Z uśmiechem, który miał być podziękowaniem popatrzyłem na osobę, która mi go przyniosła.
Marcel!
Spłonąłem rumieńcem, a serce znowu wariowało. Musiał widzieć moją płonącą twarz, jak i słyszeć bicie serca. Chyba każdy w pociągu je słyszał.
Mój Marcel!
- Tylko ty, mój słodki, mogłeś zapomnieć o czymś tak ważnym – powiedział z rozbawieniem.
Uśmiechał się! Tak cudownie się uśmiechał i to był tylko mój uśmiech! Tylko dla mnie!

- Przepraszam, że pan musiał... – oddychałem tak szybko, że z trudem mogłem powiedzieć chociażby tyle.
- To nic. Dobrze, że jeszcze tu byłeś – skinął głową w jakże książęcym geście. – Uważaj na to, Aniele.
Odłożyłem pamiętnik na siedzenie i wyciągnąłem ramiona przez okno. Mężczyzna wydawał się w tamtej chwili czytać mi w myślach. Wyciągnął dłoń, a ja ją pochwyciłem ściskając nie za mocno, ale i nie nazbyt lekko.
Mój ukochany Camus. Tylko mój. Wyłącznie i jedynie. Nie oddam go nigdy nikomu. Nawet, jeśli on sam mnie nigdy nie zechce.
Chciałem przytulić się do tej gorącej dłoni. Ściskać ją i całować bez przerwy. Chciałem by mnie skryła jak maleńkiego owada chroniąc, przywłaszczając, zamykając na zawsze w tym cudownym więzieniu. Dla mężczyzny może i pełnym ojcowskiego ciepła, jednak dla mnie przepełnionym wielką, gorącą, prawdziwą miłością.
Mężczyzna wysunął dłoń z uścisku moich rąk bez przeszkód. Jakbym nie potrafił ścisnąć jej na tyle mocno by nie był w stanie nigdy jej zabierać. Pocałował lekko dwa palce i przyłożył je do moich warg.
Przymrużyłem oczy z rozkoszy, ale pociąg zaraz potem ruszył, a gdy ja znowu byłem w stanie skupić wzrok na otaczającym mnie pomieszczeniu nie było ani stacji, ani nauczyciela, jakbym wyśnił to na jawie. I nie miałem pojęcia, czy naprawdę zrobił coś takiego. Czy jego pocałunek rzeczywiście sięgnął moich warg dzięki tym ciepłym, delikatnym palcom.
I czułem, że tęsknię. Że potwornie boli mnie to rozstanie, a ja pragnę je przerwać, zatrzymać pociąg, wysiąść i wrócić do niego. Do mężczyzny, który był moim nauczycielem, a którego kochałem z każdą chwilą bardziej dorosłą miłością.

 

~ * ~ * ~

 

Pociąg oddalał się. Fillip zupełnie niknął mi z oczu, ale delikatne wargi zostawiły ślad na moich palcach w postaci drobniutkich, pieszczotliwych dreszczy.
Ale czy ja naprawdę się na to zdobyłem? Czy odrażałem się to zrobić?
Nie pamiętałem. Nie potrafiłem sobie przypomnieć, czy było to fantazją, czy naprawdę mój pocałunek sięgnął jego warg, nawet i jeśli za pośrednictwem palców.
Nie miałem pojęcia. To było jak sen. Zbyt krótki by go zapamiętać, zbyt piękny by zapomnieć.
Po prostu nie wiedziałem, czy to działo się naprawdę.

~ * ~ * ~

 

Spojrzałem na pamiętnik. Tylko on udowadniał mi, że Marcel tam był, że się z nim widziałem. To było niewiele, jednak dawało mi tę maleńką pewność, iż jednak się z nim pożegnałem.
To mi wystarczało, nawet, jeśli nic innego nie mogło być pewne.
Zmarszczyłem nos. Z pamiętnika cos wystawało. Wziąłem go do rąk i pociągnąłem za kawałek papieru.
List.
Wysunął się bez problemu. Wąska, kremowa koperta opatrzona drobnym drukiem brązowych kwiatków z boku. Nie zaklejona. Na wierzchu czarnym atramentem wypisano moje imię i nazwisko. Każda litera była staranna i kształtna. Jakby stawiana z wielkim rozmysłem. Pismo Marcela... Nie ulegało wątpliwości. Tak samo perfekcyjne jak cały profesor.
Napisał do mnie! Mój pierwszy w życiu list od niego! Ale jak to możliwe? Znalazł czas by napisać i wsunął go do pamiętnika?
Szalałem we własnym wnętrzu z radości. Najcenniejsza pamiątka na papierze, jaką mogłem zdobyć. Papeteria, atrament i jego dłonie, które dotykały listu, pisały go...
Przycisnąłem usta do papieru i pocałowałem.
Moje!
Usiadłem i z namaszczeniem otworzyłem list. Wyjąłem powoli kartkę. Kilka niesamowicie drobnych płatków wysunęło się wraz z nim. Powoli opadło na podłogę przedziału, jakby chciały stać się dywanem pod moimi stopami. Uśmiechnąłem się i zacząłem czytać.

~ * ~ * ~

 

Mon Ange,

Niewiele zostało nam czasu na rozmowę, lub pożegnanie, a rozstać się z Tobą bez chociażby słowa to prawdziwa udręka. Nigdy dotąd nie miałem tak słodkiego i zabawnego ucznia. To niemal nienaturalne, a jednak realne. I to też sprawiło, iż postanowiłem pożegnać Cię chociażby kilkoma słowami na papierze.

Poniekąd sposobność nadarzyła się, gdy zobaczyłem Twój pamiętnik na szafce. Doprawdy, nikt poza Tobą nie byłby w stanie zrobić nic słodszego. Muszę przyznać, iż z początku mnie to zaskoczyło, a w chwilę później powstrzymywałem śmiech. To cały Twój niesamowity czar i dziecinność. Jakkolwiek mocno bym się nie wysilał nigdy nie byłbym w stanie przewidzieć, jaką rozkoszną słodycz zafundujesz mi tym razem. Tym bardziej cieszę się, że mogliśmy dzielić przez ten rok tak wiele chwil pełnych Magii, której nie możesz nauczyć się w tej szkole, a którą możesz jedynie odnaleźć.

 

„Tak jak ja odnalazłem ciebie” pomyślałem i powróciłem do pisania.

 

~ * ~ * ~

 

            Znaczenia tej Magii musisz dojść samemu. Każdy potrafi ją odnaleźć w czymś innym. Pozwolę sobie zaryzykować stwierdzenie, iż jest ona tym, co pozwala człowiekowi dostrzec Niewidzialną Siłę, Idealną Miłość, samego Boga. Wybacz, że powołuję się na coś tak patetycznego jak wiara, w liście, który przecież mógł skończyć się na kilku słowach:

Do zobaczenia po wakacjach, uważaj na siebie.

Wychowany w wierze nie potrafię odwołać się do czegokolwiek innego, jak tylko do Boga. Mam nadzieję, iż zrozumiesz i przebaczysz mi to drobne uchybienie, którego jednak nie żałuję.

 

Uśmiechnąłem się pod nosem. Jakiż on był słodki i niewinny w tej wierze. Wychowany w duchu religijnym. Teraz to wiedziałem i szanowałem. Dostrzegłem Boga właśnie poprzez tę miłość, jaką go obdarowałem. Poprzez czar, jaki mężczyzna wokół siebie roztoczył.

I nagle zrozumiałem, o co mu chodziło. O jakiej Magii mówił.
Dla mnie była nią miłość do Marcela, dla innych mogło być niż piękno, przyjaźń, natura. Każdy znajdował ją zależnie od tego, co liczyło się najbardziej, co znajdowało się najgłębiej w sercu danej osoby.

Był naprawdę niesamowity! Niemal mistyczny w tym jak potrafił postrzegać świat, a właśnie to przecież mi przekazywał.

            Nie potrafię pojąć, jak ludzie mogą w Niego nie wierzyć, gdy cały ten Świat krzyczy, iż On istnieje i jest Wielkim Stwórcą. Bo czy całe to piękno mogło powstać samo? To niemożliwe. Wystarczy przyjrzeć się różnorodności stworzeń, idealnej konstrukcji i najdrobniejszym dopracowanym do perfekcji szczegółom, jakie dostrzec można wszędzie, od najmniejszego nawet listka, lub płatka, po całą masę mikroskopijnych stworzonek. A co najważniejsze wystarczy, że spojrzę na Ciebie, Fillipie. Twoja słodycz, radość, jaką potrafisz wywołać i czułość, która mnie ogarnia, gdy się spotykamy. To najlepszy z dowodów na Jego istnienie.

            Płatki, które wsypałem do koperty nie mogą nawet w najmniejszej części oddać znaczenia żadnych słów, które chciałbym ci jeszcze napisać. Nie mogę nazwać ich symbolem, jednak uważam, że pasują do tego listu. Ich kolor nie przypomina niestety słodkiej barwy Twoich policzków, gdy się zarumienisz, ale na swój sposób jest piękny. Ty jesteś Ideałem, więc jakże mógłbym cokolwiek z Tobą porównywać? Słodycz, jaką obdarzasz ten świat nie ma sobie równych.

Tak naprawdę chciałem tylko życzyć Ci udanych wakacji i prosić byś na siebie uważał. W końcu spotkamy się za nieco ponad dwa miesiące. Więc skąd tyle słów, które się pojawiły? Nie mam pojęcia.

            Oddaję pamiętnik, bezpieczny i zamknięty, taki, jakim zostawiłeś go w pokoju. Pozwalam sobie wsunąć w niego ten krótki list, napisany pod wpływem chwili, przypływu różnorodnych uczuć i wielkiego rozbawienia.

            Tak, więc, Fillipie, proszę, wybacz mi moją słabość i pozwól, iż powierzę Cię opiece zarówno Ojca, jak i jego Aniołów, w których poczet zaliczono i Ciebie.

            Spędź te wakacje najlepiej jak się da i mam nadzieję, że spotkamy się niebawem ponownie w Hogwarcie.

            Mam ochotę prosić Cię byś nie dorastał, jednak to byłoby zbyt samolubne z mojej strony. Tak, więc pozostawię to wyłącznie moim wewnętrznym odczuciom.

            Do zobaczenia, mój książę i oby, chociaż przez krótką chwilę na Twoich ustkach pojawił się uśmiech, gdy to czytasz. To takie moje małe nietaktowne życzenie.

Marcel Camus

 

Naprawdę się uśmiechałem. Przez cały czas. Szeroko wypełniony szczęściem i skrzydełkami.
Nagle stałem się taki spokojny. Chciałem wyczytywać ze wszystkich tych słów miłość, jaką mężczyzna mnie darzył, chociaż była inna niż ta, która płynęła z mojej strony.
Żałowałem, że profesorem kierowała ojcowska troska o mnie, ale równocześnie byłem niesamowicie szczęśliwy.
Moje serce biło powoli i równomiernie. Ukojone każdym słowem tak pełnym wiary. Teraz mogłem stawić czoła wakacjom!

Powąchałem list. Pachniał Camusem. Tym cudownym zapachem, świeżym i kojącym. Trawa, deszcz, kwiaty. On. Po prostu on.

Uklęknąłem i zacząłem zbierać płatki, które wypadły z listu. Powoli jeden po drugim. Nie mogłem przegapić ani jednego! Nie pozwoliłbym sobie na to. Postanowiłem, że kiedy tylko Oliver zjawi się z przedziale zaciągnę go do pomocy!

 

~ * ~ * ~

 

Chciałem napisać o wiele więcej, przelać całą miłość, jaką czułem na papier ubierając ją w słowa, które chociaż nie mogły oddać wszystkiego, zawsze miały jakieś znaczenie. I tak napisałem zbyt wiele i musiałem dodawać dodatkowe zdania, by moje uwielbienie dla chłopaka nie było tak widoczne.
A ileż wysiłku mnie to kosztowało? Gdyby nie mój Pan, nie zdołałbym nakreślić nawet jednego nawet słowa.

Bo niby jak napisać, że się kocha tak, by nie było tego widać?

A ja kocham całym sobą.