niedziela, 31 grudnia 2017

La joie

Marcel

Zamknąłem oczy wsłuchując się w grające w tle angielskie i francuskie kolędy oraz w szum prowadzonych przy stole rozmów. Wziąłem głęboki oddech, wciągając powietrze przez nos, tym samym chłonąc unoszący się w powietrzu zapach roztopionego wosku oraz świątecznych potraw. Na języku wciąż czułem słodycz świątecznego ciasta oraz kwaskowaty aromat wina.
Ciepła, delikatna, ale bezsprzecznie męska dłoń złapała delikatnie mój podbródek i odciągnęła moją głowę do tyłu. Miękkie, suche usta nakryły subtelnie moje w krótkim pocałunku.
- Zmęczony? - Fillip pogładził mnie pieszczotliwie po policzku, a jego głos był niczym miód rozlewający się po moim wypełnionym miłością sercu.
- Nieee. Rozkoszuję się tym, co mam. - przyznałem uchylając powieki i splatając swoje spojrzenie ze spojrzeniem czekoladowych, błyszczących radością oczu męża.
Anioł zaśmiał się ciepło i pocałował mnie w czoło.
- Tylko nie odpływaj w tej rozkoszy, kochanie. Kolacja jeszcze nie dobiegła końca. I ja też z tobą jeszcze nie skończyłem. - dodał szeptem tuż przy moim uchu, drażniąc je wargami.
Cudowny dreszcz podniecenia przepłynął przez całe moje ciało niczym impuls elektryczny.
To była obietnica.
Fillip zniknął w drzwiach kuchni, w której krzątała się jego matka, zaś ja przesunąłem spojrzeniem po pozostałych w salonie siedzących przy stole osobach.
Mój teść pochłonięty był rozmową prowadzoną z ojcem Olivera, matka blondyna rozpływała się nad karmioną właśnie przez nią Anastasie, podczas gdy Xavier pozwalał się karmić Luciferusowi, który niespodziewanie pojawił się na dzisiejszej rodzinnej kolacji. Oli dźgał w bok Reijela, który wyraźnie szukał zaczepki, rzucając ojcu wściekłe spojrzenia, podczas gdy Nathaniel siedział na kolanach Fabiena.
Moja rodzina była w komplecie.
Otaczało mnie ciepło i jednocześnie wypełniało mnie całego od środka. Otaczała mnie radość i czułem, jak promieniuje nią każda komórka mojego ciała. Otaczał mnie szczery śmiech i równocześnie rodził się też we mnie.
Byłem szczęśliwy.
Fillip oraz jego mama wrócili do nas niosąc kolejne, tym razem najważniejsze ciasto świąteczne - Bûche de Noël.
Nathaniel zaklaskał radośnie w dłonie i oblizał się ostentacyjnie. Wiedział, jak doskonałym kucharzem i cukiernikiem jest jego tatuś, więc nie dziwiłem się jego entuzjazmowi. Sam nie mogłem doczekać się chwili, kiedy słodki, kremowy smak rozpłynie się po moich ustach. Fillip nie pozwolił nam skosztować nawet resztek kremu, kiedy przyrządzał Bûche de Noël, toteż wraz z Nathem wyczekiwaliśmy tej chwili już stanowczo zbyt długo.
Wstałem od stołu, robiąc na nim miejsce na talerz z ciastem. Wyglądało wspaniale, więc nie dziwiłem się temu, że zewsząd posypały się słowa uznania, na które mój Anioł bezsprzecznie zasługiwał.
Kiedy ciasto spoczęło na swoim miejscu, ująłem dłonie Fillipa w swoje i pocałowałem je z namaszczeniem.
- Dziękuję. - powiedziałem uśmiechając się, kiedy mój mąż zarumienił się cudownie.
- Oni tak robią zawsze! - rozległ się mało subtelny, głośny szept naszego syna, który właśnie zdradzał ten mały sekret mojemu kuzynowi.
Po salonie rozniósł się śmiech, wywołany słowami chłopca, a ja poczułem, że moje policzki również zapłonęły.
Nie chciałem w tamtej chwili patrzeć na swoich teściów, ponieważ na ich twarzach mógł odmalować się cały wachlarz uczuć, z których nie wszystkie musiały być pozytywne. Zamiast tego po prostu skupiłem się na świątecznej roladzie, którą zacząłem kroić i nakładać na talerze.
- Tato, mi duży, duuuuuży kawałek! - Nathaniel skakał teraz u mojego boku, czekając na swoją porcję.
- Misiu, najpierw goście. - Fillip rozbawiony upomniał chłopca, który zrobił żałosną minkę, ale czekał grzecznie, chociaż niecierpliwie.
Kiedy w końcu dostał swoje ciasto, jego uśmiech był tak szeroki, że z trudem mieścił się na jego buzi.

Fillip

Otoczony rodziną, zastanawiałem się, jak to możliwe, że jeden człowiek może pomieścić w sobie tyle szczęścia. Miałem wrażenie, że zamieniam się w czekoladowy klejnot wypełniony aksamitnym czekoladowo-rumowym nadzieniem. A wszystko dlatego, że byłem niemal pijany szczęściem, które z racji rodzinnej świątecznej kolacji kojarzyło mi się z łakociami oraz odrobiną alkoholu.
Dłoń Marcela, którą ten posługiwał się jedząc ciasto, co chwilę ocierała się o moją spoczywającą na stole. Był to drobny, ale niezwykle intymny gest, który świadczył o tym, iż mąż jest w pełni świadom mojej bliskości i pragnie zmniejszyć dzielącą nas odległość do minimum.
Ja również o tym marzyłem, co wywoływało ciarki na całym moim ciele. Chciałem zatracić się w Marcelu, w jego cudownym cieple, delikatnym dotyku, gorących pocałunkach.
- Tato, soczku. - proszący, słodki głos Nathaniela sprowadził mnie na ziemię.
Popatrzyłem na śliczną, pulchną, umorusaną ciastem buźkę synka i czułem, że mógłbym w tamtej chwili rozpłakać się ze szczęścia.
- Którego, skarbie? - biorąc ze stołu serwetkę, wytarłem opierającemu się chłopcu brudną twarzyczkę.
- Pomarańczowego.
- Już, kochanie.
Sięgnąłem po sok, a moja dłoń natrafiła na ciepłą dłoń Marcela. Uśmiechnąłem się do niego, patrząc w jego błyszczące obietnicą oczy i cofnąłem rękę, chociaż wcale nie chciałem tego robić. 
Gdyby nie fakt, że przy stole siedzieli także moi rodzice, może wcale bym tego nie zrobił. Nie chciałem jednak, aby komentowali później nasze zachowanie, a podejrzewałem, że mieliby wiele do powiedzenia na temat bliskości mojej i Marcela. W końcu nadal nie przeboleli tego, że jedyny syn został im „skradziony” zaraz po szkole przez swojego nauczyciela. Minęło tyle lat, a oni wciąż się z tym nie pogodzili.
Przytrzymałem kubek Nathaniela, do którego mój ukochany mężczyzna nalał wybranego przez syna napoju. Podałem go chłopcu, a ten podziękował bardzo grzecznie, niemal formalnie i wrócił szybciutko na swoje miejsce na kolanach Fabiena.
Byłem rozbawiony jego zachowaniem, jego drobnymi popisami i oddaniem wszystkiemu, co wiązało się z ulubionym sportem, jako że właśnie o to chodziło. Fabien przyniósł chłopcu album ze zdjęciami Marcela z czasów, kiedy ten grał zawodowo w quidditcha i w ten właśnie sposób cwany wujek skradł serce naszego malca. Mało tego, obiecał Nathowi, że jeśli ten będzie robił postępy w lataniu na miotle oraz w grze, dwa razy do roku będzie dostawał na własność coraz to inne zdjęcie taty-idola.
- Nie mogę uwierzyć, że mój wnuk w ogóle nie zwraca uwagi na babcię. - moja mama spojrzała na Marcela z wyrzutem, jakby była to jego wina.
Roześmiałem się głośno, poklepując pod stołem kolano męża, który spojrzał na mnie bezradnie.
- Mamo, jeśli zaczniesz grać w quidditcha, mogę cię zapewnić, że twój wnuk świata poza tobą nie będzie widział. - powstrzymałem rozbawione parsknięcie widząc przezabawną minę mojej rodzicielki. Byłem pewien, że jej źródła nie stanowił żaden smrodek, który kobieta mogłaby właśnie w tej chwili wyczuwać, choć jej mimika na to właśnie wskazywała.
Miałem wrażenie, że mama ma ochotę coś powiedzieć, ale ostatecznie powstrzymała się i tylko westchnęła ciężko.
- Na Wielkanoc będziemy lepiej przygotowani i w ogrodzie schowamy czekoladowe Znicze, żeby przykuć jego uwagę. - stwierdził tata, który przed chwilą zakończył prowadzoną z moim wujem nudną rozmowę na tematy polityczne. - Jeśli pogoda dopisze, będzie mógł ich szukać na miotle.
U mojego boku Marcel wyprostował się gwałtownie. Jego oczy błyszczały, a na ustach pojawił się szeroki, pełen uznania uśmiech. Podejrzewałem, że mój mąż sam z rozkoszą szukałby na miotle czekoladowych Zniczy w ogromnym ogrodzie moich rodziców.
- Nathaniel będzie w niebo wzięty. - przyznał skinąwszy uprzejmie głową mojemu ojcu. Chyba właśnie znaleźli wspólny język.

Oliver

Fillip naprawdę się postarał i wyszło mu znakomicie. Wprawdzie ciotka i tak z czystej przekory będzie na coś narzekać, ale sama nie zdołałaby zorganizować tego wieczoru lepiej. Nawet ja byłem pod wrażeniem, a to już o czymś świadczyło, skoro cholernie nie lubiłem spotkań takich jak to.
Chociaż nie. To było gorsze niż jakiekolwiek wcześniejsze!
Moi rodzice i Reijel przy jednym stole to niedogodność, ale ojciec Reijela siedzący z nami wszystkimi to już katastrofa.
Przyznaję, że ta rodzinna kolacyjka była dla mnie wystarczająco stresująca, więc serce stanęło mi w gardle i niemal zatrzymało się w piersi, kiedy usłyszałem pełen pretensji głos mojej matki, zwracającej się do Luciferusa.
- Wprost nie mogę uwierzyć, że pańska córka nie pojawiła się tutaj, aby chociaż w okresie świątecznym zobaczyć swoje dwa aniołki.
Cholera! Cholera! Cholera! Wiedziałem, że w pewnym momencie matka nie wytrzyma i podejmie ten temat.
Aby uzasadnić obecność podczas dzisiejszej kolacji mojego kochanka, naopowiadałem rodzicom kilku niewinnych kłamstw. Oficjalna wersja głosiła, że siostra Reijela jest matką bliźniąt i dlatego mężczyzna zajmuje w ich życiu tak istotne, niemal ojcowskie miejsce oraz należy do rodziny. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że Luciferus również się tu pojawi, a co za tym idzie, pozna historyjkę, którą wcisnąłem rodzicom.
Nie podobała mu się. Bardzo mu się nie podobała, ale zaakceptował ją po krótkiej kłótni ze swoim synem.
- Taaak, ja również się tego nie spodziewałem. Wychowujemy nasze dzieci przez kilkanaście lat ich życia, a jednak kiedy przychodzi co do czego, nic o nich nie wiemy. - spojrzał na mnie wymownie, zupełnie jakby mi groził.
- A pańska żona?
„I ty, Brutusie, przeciwko mnie?” Po co mój ojciec w ogóle się odzywał?! Ciekawska stara pierdoła!
- Porzuciła mnie, kiedy znalazła sobie inny obiekt zainteresowania. - mężczyzna odpowiedział bez zawahania i miałem wrażenie, że odpowiadając na to pytanie nie kłamał. - Jak widać niedaleko pada jabłko od jabłoni. Ludzie również tak robią.
Sensu ostatniego zdania moi rodzice na pewno nie zrozumieli, ale przynajmniej tego nie skomentowali. Ponieważ Reijela i Luciferusa mieli za obcokrajowców, podejrzewałem, że ostatnią wypowiedź uznali za błąd językowy. I dobrze, ponieważ nie byłem pewny do czego może być zdolny ojciec mojego chłopaka, jeśli zacznie się mu zadawać więcej niewygodnych pytań.
Reijel siedział nabzdyczony i milczący na swoim miejscu między mną i Luciferusem, rzucając ojcu pełne wściekłości spojrzenia. W tej sytuacji chyba tylko Xavier nieźle się bawił. Ssał zaciekle kciuk  swojego ekscentrycznego dziadka i zaciskał drobne dłonie na dwóch innych palcach dłoni mężczyzny. Jego niebieskie oczka wydawały się mieć dziwny, srebrny miejscami odcień, ale wolałem o tym nie myśleć. Ufałem, że Luciferus nie zrobi chłopcu nic dziwnego. W końcu malec był jego ulubieńcem.
- Powinienem wykąpać maluchy i położyć je spać. - znalazłem w końcu sensowną wymówkę aby wyrwać się z tego rodzinnego piekła.
- Ależ nie, nie ma takiej potrzeby. - Luciferus podniósł się nagle. - Zostań z rodzicami, a ja i Reijel zajmiemy się bliźniętami.
Spojrzał na swojego syna w taki sposób, że nawet dumny, uparty i dziki Reijel nie odważyłby się mu przeciwstawić. I rzeczywiście tego nie zrobił. Podniósł się posłusznie i wymusił uśmiech. Wyglądał przy tym przerażająco, co dostrzegało się od razu, jeśli tylko znało się go dostatecznie długo.
- Zabiorę Anastasie, jeśli pani pozwoli. - wyciągnął dłonie po córeczkę, która z niejakim oporem pozwoliła odebrać się babci.
Miałem nadzieję, że Reijel i Luciferus nie pozabijają się podczas kąpania maluchów.

Reijel

Wyszliśmy z ojcem do łazienki na piętrze, gdzie czekała przygotowana wcześniej przez Marcela mała wanienka dla moich dzieci. Zaklęciem zapieczętowaliśmy drzwi, aby nasza rozmowa nie była słyszana na zewnątrz, nawet jeśli wymknie się spod kontroli.
Wypuściliśmy dzieci z rąk i teraz unosiły się swobodni w powietrzu dzięki mocy dziadka. Anastasie musiała wyczuć napiętą, ciężką atmosferę, ponieważ nie płakała, chociaż dotąd robiła to zawsze, kiedy Luciferus był blisko.
- Nie podoba mi się, że tu dziś jesteś! - syknąłem. - Twoja obecność zwróci na nas uwagę twoich Generałów, Legionów i całej reszty! Nie potrzebne nam kłopoty!
- Och, wręcz przeciwnie. - ojciec przyłożył palec do brzuszka Xaviera i połaskotał chłopca, który zaczął chichotać. Jego nieskoordynowane ruchy sprawiły, że odsuwał się w powietrzu poza zasięg łaskoczącej go dłoni. - W tej chwili zaznaczam swój teren, udzielam swojego Błogosławieństwa i pokazuję Temu, Który Mnie Porzucił, że przyjmę Go z otwartymi ramionami, jeśli do mnie wróci.
- Więc to o Niego chodzi, tak? - prychnąłem i aby zrobić coś z rękami, zacząłem napełniać wanienkę ciepłą wodą. - Wykorzystujesz tę rodzinę aby zwrócić na siebie Jego uwagę!
- Zawsze wysyła moich Braci! - ojciec podniósł głos, a w powietrzu zatrzeszczały drobne wyładowania elektryczne. - Czas aby choć raz spotkał się ze mną osobiście! Tym bardziej teraz, kiedy sytuacja robi się coraz bardziej napięta! Nienawidzę ludzi, ale są Jego dziećmi i nigdy ich nie skrzywdziłem! Wiesz o tym doskonale. - uspokoił się, kiedy Xavier złapał jego dłoń i wtulił się w nią.
Tak, wiedziałem.
Ani ojciec, ani jemu podlegli nie zmuszali ludzi do zła, a jedynie uzmysławiali im, że są do niego zdolni. To ludzie sami podejmowali dobre lub złe decyzje, ponieważ dysponowali wolną wolą. Ani ojciec, ani jemu podlegli nie kłamali, kiedy przemawiali do ludzi lub zawierali z nimi umowy. To ludzie sami źle interpretowali zasłyszane słowa i obietnice.
Mój ojciec tak naprawdę nie skłamał nawet, kiedy matka Olivera wspomniała o mojej nieistniejącej siostrze.
To ja byłem tym, który zrodzony z emocji, z miłości i nienawiści, kłamał i krzywdził, ponieważ był wierny tylko drzemiącej w skrajnych uczuciach dzikości.
Złapałem Anastasie i przygotowałem ją do kąpieli. Była dziś wyjątkowo grzeczna, więc wymycie jej nie stanowiło większego problemu. Po kilku minutach ustąpiłem miejsca przy wanience ojcu, którego Xavier nie chciał puścić nawet na chwilę. Ciężko było mi uwierzyć w to, że sam Luciferus właśnie niczym zwykły człowiek zajmuje się dzieckiem, ale jeśli na mnie robiło to wrażenie, to powinno zrobić je także na Bogu, którego mój ojciec tak bardzo kochał.
Bliźnięta musiały być naprawdę zmęczone, ponieważ zasnęły niedługo po tym, jak zostały ułożone w łóżeczku. Wraz z ojcem wpatrywaliśmy się w nie przez kilka skąpanych w milczeniu chwil, po czym wyszliśmy z pokoju wracając do wyjątkowej rodziny, której częścią się staliśmy.
Obaj byliśmy zatopieni w myślach. Nie wiem, co zaprzątało w tamtej chwili Luciferusa, ale ja zastanawiałem się jak to możliwe, że w moim życiu pojawiła się radość, której nie powinno w nim przecież być.
- Czas nie ma dla nas znaczenia, ale może ten rok przyniesie coś wyjątkowego nam wszystkim. - powiedziałem cicho do ojca.
Podszedłem do stołu i usiadłem na swoim miejscu u boku Olivera, ściskając lekko jego ułożoną na kolanie dłoń.
Może Wszechmocny Ukochany mojego ojca wcale nie był tak odległy, jak mogłoby się wydawać. Skoro był Miłością to musiał przebywać w tym domu, wśród tych ludzi. W końcu tutaj miłością się nawet oddychało.

1 komentarz:

  1. Hejeczka,
    cudownie, o tak Lucyfer zajmujący się dziećmi tak obraz pełen miłości, choć zastanawiam się czemu Fabien nie przybył z Andrev....
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń