piątek, 31 maja 2013

Le pique-nique

- Co powie pan na piknik teraz, zaraz, już? - dopadłem nauczyciela latania na korytarzu, kiedy kręcił się koło schodów prowadzących na piętro, gdzie mieścił się jego gabinet, jakby oczekiwał, że właśnie tu mnie znajdzie. Nie wątpiłem, że właśnie z takim zamiarem przemierzał krótką trasę to w jedną, to w drugą stronę. - Wiem, że umawialiśmy się na jakiś inny, bliżej nieokreślony termin, ale nie wytrzymałem. Załatwiłem już wszystko ze Skrzatami. - pokazałem zminiaturyzowany koszyk piknikowy, który sam przygotowałem przy drobnej pomocy zaprzyjaźnionych już ze mną Skrzatów Domowych.

- Miałem nadzieję, że właśnie to mi zaproponujesz. - mężczyzna uśmiechnął się do mnie, pochylił się i zaledwie musnął mój policzek. - Pogoda nam sprzyja. - było w tym coś podniecającego, niewłaściwego, ale pożądanego. Zupełnie jakbyśmy się spotykali, chociaż żadne z nas nie wyznało swoich uczuć. Nie chciałem cieszyć się zbyt wcześnie, ale nie mogłem się powstrzymać.

- Koło jeziora, tam, gdzie pokazywałeś mi trytona. - rzuciłem w ostatniej chwili powstrzymując cisnące się na usta „pan”. - Nikt nas nie zauważy, jeśli skryjemy się po drugiej stronie za krzakami.

Jasne oczy nauczyciela sondowały mnie, jakby za chwilę planował odmówić, wyjaśnić mi, że posuwamy się za daleko w naszej znajomości, bądź jakby chciał rzucić się na mnie i całować. Tak wyglądało to moimi oczami i nie zdołałem powstrzymać się przed przygryzieniem wargi.

- Myślę, że to świetne miejsce, Fillipie. - Marcel sięgnął do moich ust, pogładził je kciukiem zmuszając mnie tym samym do wypuszczenia swojego niewolnika spomiędzy zębów.

- Więc pójdziemy? Teraz? W tej chwili? - miałem ochotę go ugryźć, a później ssać jego palec póki nauczyciel nie oszalałby z powodu moich niedwuznacznych starań.

- Tak, Aniele. Teraz. - odpowiedział odwracając ode mnie spojrzenie, jakby musiał to zrobić, by powstrzymać jakąś siłę, która w tamtej chwili działała między nami.

Jeśli jeszcze się we mnie nie zakochał to na pewno był na dobrej drodze i w najbliższym roku mogłem spodziewać się przełomu. Przecież nie mógł mnie dłużej traktować jak syna! Nie kiedy narzucałem mu się otwarcie pragnąc jego uwagi i zainteresowania.

Nie miałem też wątpliwości, co do tego, że tej nocy nie zasnę zbyt szybko, gdyż moje myśli będą wędrować między piętrami zamku sięgając pokoju profesora. Gdybym tylko mógł wejść w jego sny... Zadbałbym by budził się z nich podniecony i myślał wyłącznie o mnie! Przecież ja niemal szalałem z miłości do niego, więc dlaczego i on nie miałby oszaleć na moim punkcie? Skoro ustaliłem już ze samym sobą, że nie dopuszczę do niego żadnej dziewczyny, ani kobiety, to równie dobrze mogłem uczynić go swoim na zawsze, nie tylko na te ostatnie kilkanaście miesięcy, jakie spędzę w szkole.

Miałem ochotę złapać go za rękę i pociągnąć za sobą, ale obawiałem się ciekawskich spojrzeń. Zamiast tego uśmiechnąłem się i poruszyłem głową wskazując kierunek.

- Wszystko jest gotowe, więc chodźmy. Mam nadzieję, że panu posmakują moje specjały, bo sam je robiłem. Nadal się uczę i teraz tylko czasami dostaje pan moje posiłki, ale myślę, że jestem w tym wystarczająco dobry żeby nie korzystać z pomocy Skrzatów w domu. - majaczyłem.

- Nigdy nie wątpiłem, że jesteś zdolny. - mężczyzna położył dłoń na moim ramieniu, co sprawiło, że zadrżałem. - Wybierzmy mniej oczywistą drogę, nie chciałbym natknąć się na twoje adoratorki.

Prychnąłem i zmierzyłem Marcela ostrzegawczym spojrzeniem.

- I pan to mówi? Nawet nauczycielki śliną się na pański widok! - oddałem cios.

- Hm, brzmisz jakbyś był zazdrosny. - w jego jasnych oczach igrały ogniki.

- Może jestem. - odparłem odważnie i niby to przypadkiem otarłem się dłonią o dłoń mężczyzny.

Przyspieszyłem i przeszedłem jako pierwszy przez przejście, którym kiedyś nauczyciel wnosił mnie do zamku, gdy zimną miałem ochotę zamarznąć w ogrodzie na tyłach zamku zraniony przez Olivera. Uśmiechałem się pod nosem czując się chytry jak lis i nie do pokonania. W taki czy inny sposób w końcu dam profesorowi odczuć, że jestem nim na poważnie zainteresowany. Przecież od samego początku właśnie o to mi chodziło.

Miałem wspaniały humor, byłem w stanie dokonać niemożliwego. W końcu właśnie wybierałem się na piknik z ukochanym mężczyzną, który wyraźnie nie miał nic przeciwko moim flirtom, a i sam odpowiadał na nie coraz bardziej otwarcie. Czy mogłem wymarzyć sobie lepszy dzień?

 

~ * ~ * ~

 

Czułem się jak wilk, który ostatkiem sił powstrzymuje się przed połknięciem Czerwonego Kapturka. Czy ten słodki Anioł wiedział jak wiele wysiłku kosztowało mnie zapanowanie nad swoim pożądaniem, kiedy niemal wodził mnie za nos, jakby chciał bym wysnuł z jego propozycji i zachowania daleko idące wnioski? Ta wspaniała Bestia owinęła sobie mnie wokół palca i teraz kierowała moimi ruchami, kusiła, nakłaniała do sprzeniewierzenia się zasadom i skorzystania z okazji, którą mi dawała. Wobec niego byłem bezsilny, ale było jeszcze za wcześnie bym się na niego rzucił. Wilk musiał czekać, zaś Czerwony Kapturek wraz z nim. Nie chciałem przecież utracić nadziei troskliwie karmionych przez ostatnie lata.

Dobry, pełen miłości Bóg czuwał nad nami, kiedy przekradaliśmy się w stronę wyznaczonego wcześniej miejsca. Nikt nie zwracał na nas uwagi, nikt nas nawet nie zauważył. Bez najmniejszego problemu obeszliśmy jezioro i przekroczyliśmy krzaki pełne delikatnych, różowych kwiatów.

Fillip podał mi miniaturowy koszyk i wyjął swoją różdżkę niwelując zaklęcie zmniejszające. Teraz miałem okazję dzierżyć w dłoniach całkiem spory kosz piknikowy przykryty cienkim kocem w kratkę. Chcąc rozkoszować się odrobiną normalności zaproponowałem chłopakowi, że możemy wspólnie rozłożyć go w sposób jak najbardziej naturalny. Nie odmówił mi, ale z uśmiechem sięgnął po drugi koniec koca i wspólnymi siłami wyrównaliśmy go na trawie. Anioł rozsiadł się na jednym boku i zaczął powoli wyjmować wszystkie produkty, jakie tam zapakował. W tym czasie ja uklęknąłem przed nim i sięgając do obutych w sandały stóp Ślizgona zacząłem powoli odpinać klamerki by chłopak mógł swobodnie ulokować się na kocu.

Chłopiec uśmiechał się nieustannie i kiedy tylko podniosłem głowę wsunął mi do ust oliwkę.

- Niech pan usiądzie obok. - poprosił tonem zakrawającym na rozkaz i odczekał chwilę. Wtedy też podał mi trójkątną kanapkę, a sam położył się z rękoma pod głową zapatrzony w czyste niebo nad nami. - To zabawne, że takie zwyczajne, małe rzeczy mogą nas tak cieszyć. - stwierdził nagle. - Teraz chyba rozumiem, jak niektórzy potrafią żyć bez magii.

- Czy to nie zbyt poważny temat w czasie pikniku? - nachyliłem się nad nim i tym razem to ja wsunąłem w jego kuszące wargi oliwkę. Rozgryzł ją z uśmiechem.

- Chyba ma pan rację. - skinął głową. - Jak panu smakowała kanapka? - zmienił temat na bardziej niewinny.

Miałem ochotę sięgnąć i pogładzić palcami jego twarz, kiedy tak leżał zapatrzony we mnie. Pragnąłem pochylić się o wiele niżej nad jego ciałem i zasmakować w ustach, które na pewno były cudownie słone po drobnej przekąsce. Nie odważyłem się na to.

- Nigdy nie jadłem lepszych. - powiedziałem szczerze. - A przynajmniej nigdy nikt nie robił smaczniejszych niż twoje. Mówię całkiem szczerze.

- Wiem. Pan nigdy by mnie nie okłamał. - jego niewinność była tak naturalna, że niemal jęknąłem.

Ślizgon miał rację, nigdy bym go nie okłamał, ale przecież kłamałem udając, że nie szaleję na jego punkcie, kiedy w rzeczywistości byłem w stanie umrzeć z ogromu miłości, jaką odczuwałem.

- Zjedz jeszcze jedną. - nakazał mi chłopiec i sam sięgnął po chlebowy trójkąt z szynką, serem, liściem sałaty, pomidorem i ogórkiem. Fillip nie żałował składników. - Tylko muszę się przyznać, że nie ja piekłem ciasto. Pomagałem w jego robieniu, albo przeszkadzałem, ciężko określić, ale zawsze trochę się do tego przyłożyłem w tę, czy w drugą stronę.

 

~ * ~ * ~

 

Mężczyzna roześmiał się szczerze, a ja byłem z siebie naprawdę dumny. Uwielbiałem, kiedy moje słowa wprawiały go w dobry humor. Jego oczy błyszczały wtedy jak dwa księżyce, usta drżały i chyba nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, że je oblizywał, gdy ja śledziłem wzrokiem ruchy jego języka, jakby miało to jakieś ukryte, perwersyjne znaczenie.

- Z tym większą chęcią spróbuję twojego przeszkadzania, bądź pomagania, Aniele.

- Na pewno się pan nie zawiedzie i będzie panu smakować! - zapewniłem promieniejąc wewnętrzną radością i niemal płonąc pożądaniem. Nie rozumiałem tego do końca, ale fakt, że Marcel tak entuzjastycznie podchodził do moich kulinarnych pomysłów sprawiał mi prawdziwą rozkosz. Pragnąłem kiedyś zamieszkać z nim i móc dbać o niego lepiej, niż jakakolwiek kobieta. Ot, takie naiwne, małe marzenie, które nigdy nie powinno pojawić się w głowie panicza z dobrego domu. Tyle, że ja łamałem już wszystkie zasady ustalone przed wiekami i prawdę mówiąc wcale się tym nie przejmowałem.

- W to nie wątpię, Fillipie. - jego palce musnęły wierzch mojej dłoni. - Jesteś bardzo zdolny pod każdym względem.

„Dlaczego musiał je tak szybko zabrać?” - pomyślałem, kiedy dotyk zniknął pozostawiając po sobie tylko wspomnienie ciepła i łagodności.

- Robię to dla pana. - wyznałem zanim zdążyłem się ugryźć w język, ale wcale nie żałowałem tych słów.

Jego oczy zrobiły się większe, a usta drgnęły.

 

~ * ~ * ~

 

„Mów dalej.” - chodziło mi po głowie. - „Powiedz, że mnie kochasz, Fillipie, że to jest powodem, dla którego się starasz.”

Gdyby chłopiec odważył się na takie słowa na pewno nie zdołałbym nad sobą zapanować. Objąłbym go brutalnie, wycisnął na jego słodkich usteczkach nasz pierwszy, płomienny pocałunek. Nie zdołałbym się opanować, a nawet bym tego nie chciał. W końcu to on nadawał sensu mojemu życiu.

- Dlaczego pan tak na mnie patrzy? - jego głos był odrobinę niepewny, a może tylko mi się wydawało i drżał z zupełnie innego powodu?

- Ponieważ lubię na ciebie patrzeć, Fillipie.

Chłopak przygryzł wargę, ale szybko wypuścił ją spomiędzy białych ząbków i uśmiechnął się łapiąc mnie ręką za brodę. Ścisnął moje policzki palcami sprawiając, że moje usta otworzyły się same. Serce, które biło w mojej piersi przyspieszyło gwałtownie. Niemal czułem smak miękkich usteczek Fillipa na swoich, ale właśnie wtedy on wsunął między moje wargi łyżkę ze słodkim, czekoladowym ciastem. To zdecydowanie mnie ocuciło. Roześmiałem się kosztując wypieku, do którego powstania się przysłużył.

- Kochanie, co ty wyprawiasz? - powiedziałem może odrobinę niewyraźnie, gdyż jego dłoń w dalszym ciągu mnie przytrzymywała.

- Karmię cię żebyś nie zmarniał. - na ślicznej twarzy pojawił się figlarny uśmiech. - Taki duży chłopiec, a nie potrafi sam jeść, kto by pomyślał! Beze mnie pan zginie!

- Masz rację. Bez ciebie na pewno nie przetrwam. - objąłem palcami jego dłoń i odsunąłem powoli od swojej twarzy. - Musisz więc o mnie zadbać.

 

~ * ~ * ~

 

Dłoń mężczyzny była tak ciepła, że niemal parzyła. Wpatrywałem się w niego urzeczony i zastanawiałem, jak to możliwe, że potrafiłem nadal żartować, kiedy byliśmy tak blisko wiszącego w powietrzu wyznania. W końcu chciałem powiedzieć te dwa słodkie w smaku słowa, które wypełniały mnie od samego początku mojej nauki w Hogwarcie.

O ile wcześniej to ja rozładowałem napięcie zmuszając mężczyznę do jedzenia, o tyle teraz to Marcel pokierował moją dłonią trzymającą widelczyk i przy jej pomocy poczęstował się kolejnym kęsem ciasta.

Oczyma wyobraźni widziałem, jak rzucam się na niego, przewracam go i wpijam się w te lekko ubrudzone czekoladą wargi, które byłyby rozkosznie słodkie w smaku. Już czułem ciepłe ciało nauczyciela pod sobą, widziałem jego zdziwione spojrzenie i miałem świadomość, że lada chwila położy dłonie na moich plecach przyciskając mnie mocniej do siebie.

- Prawda, że dobre? - wydusiłem.

- O tak, znakomite, Fillipie. - szare oczy Marcela przeszywały mnie niemal na wylot.

Postanowiłem karmić go dalej by pozbyć się dziwnych dreszczy, które przechodziły przez moje ciało. To było tak dziwne, tak niesamowite i trudne do opisania, że gubiłem się we własnych uczuciach. To jak na mnie patrzył, to jak ja musiałem patrzeć na niego... Wszystko wydawało się jasne i klarowne. Byliśmy dla siebie stworzeni!

Więc dlaczego nadal nie powiedziałem głośno tego, co czułem? Dlaczego nadal zwlekałem? Przecież by mnie nie odrzucił! Wiedziałem, że nie. Tylko, czy naprawdę mogłem wierzyć w to, że Marcel podziela moje uczucia? Byłem pewny, iż w najbliższym czasie wyznam mu wszystko, powiem głośno, co do niego czuję, ale czy miałem prawo interpretować jego zachowanie w jakikolwiek sposób? Przecież byliśmy sobie bliscy już od mojego pierwszego roku w szkole, a byłbym skończonym ignorantem oczekując, że Marcel czułby coś już wtedy do niskiego dzieciaka, za którym chodził pech.

Przypadkowo – naprawdę przypadkowo – upuściłem odrobinę ciasta na dłoń Marcela. Od razu złapałem mężczyznę za rękę i przeprosiłem wylewnie.

- Zaraz się tym zajmę, proszę siedzieć spokojnie! - złapałem mocniej dłoń nauczyciela i podniosłem ją do ust. Niczym posłuszne szczenię zjadłem kawałek słodkiego ciasta z dłoni profesora, a następnie ostrożnie oblizałem jego palce nie chcąc by poczuł się dziwnie, a jednocześnie nie mogąc się powstrzymać. To było niemal jak pocałunek! Niemal, ale i tak sprawiło mi rozkosz.

- Fillipie. - dotarł do mnie jego zaskoczony głos.

Zbity z tropu własną odwagą odsunąłem się szybko i rumiany na twarzy spuściłem głowę starając się zasłonić włosami. A jednak coś zmusiło mnie do spojrzenia na nauczyciela, który przesunął językiem po miejscu, które ja lizałem wcześniej, jako że nie zdążyłem całkowicie oczyścić jego skóry z czekolady.

- Musisz wiedzieć, Aniele, że twoja słodycz czyni mnie bezbronnym. - znowu zwrócił się do mnie mężczyzna. Jego wspaniałe, szare oczy lśniły, kiedy patrzył na mnie uważnie.

Kolejny raz czułem intymną bliskość, jaką w ten sposób osiągaliśmy i z trudem przychodziło mi zapanowanie nad swoimi pragnieniami. Ileż to razy śniłem o jego pocałunkach, o jego dotyku, o wspólnym śnie i pierwszym razie?

- Lubię, kiedy jest pan bezbronny, bo wtedy to ja mogę nad panem czuwać i pilnować by nikt pana nie wykorzystał. - wyjaśniłem przysuwając się do niego bliżej i podałem mu butelkę ze smakowym mlekiem. Nie wiem dlaczego ze wszystkich możliwych produktów do picia wybrałem akurat ten, ale wydawał mi się wystarczająco niewinny, a zarazem zmysłowy, by zaoferować go mojemu ukochanemu mężczyźnie podczas pikniku.

- Chcesz być moim obrońcą, Fillipie? - znowu zdołałem go zaskoczyć.

- Tak, w pewnym sensie, tak. Jeśli się panem nie zaopiekuję, ktoś na pewno zacznie pana prześladować, śledzić, może nawet będzie szukał sposobu żeby się do pana zbliżyć. Jakaś okropna kobieta. Ale ja do tego nie dopuszczę! - przysiadłem bliżej niego i wziąłem miseczkę z ciemnymi winogronami bezlitośnie wsuwając jeden z owoców w usta Marcela. - Musi pan jeść żeby mieć siłę walczyć z tymi wszystkimi harpiami, kiedy mnie nie ma w pobliżu.

 

~ * ~ * ~

 

Uśmiechnąłem się i rozgryzłem słodki owoc. Rozkoszowałem się jego smakiem, który przyjąłem przecież prosto z rąk mojego Anioła. Sięgnąłem po winogrono i odwdzięczyłem się chłopcu tym samym, wsuwając owoc w jego lekko rozchylone usteczka. Bynajmniej nieprzypadkowo musnąłem palcem te miękkie wargi przywodzące na myśl dwa kawałki aksamitnych wiśni.

Położyłem się na kocu i lekko pociągnąłem Fillipa za rękę. Usłuchał niemego polecenia i wyłożył się obok mnie. Może była to trochę niewygodna pozycja, ale i tak z przyjemnością karmiłem chłopca i jadłem z jego rąk.

- Myśli pan, że jeszcze kiedyś to powtórzymy? - Ślizgon przekrzywił głowę spoglądając na mnie z wyraźną nadzieją ukrytą w jego ciemnych oczętach.

- Jestem tego pewny, Fillipie. - zapewniłem zgodnie z tym, co czułem.

- To dobrze. Przygotuję wtedy jeszcze lepszy koszyk, jeszcze pełniejszy i bardziej apetyczny! I wtedy już na pewno nie będę się zapominał i będę używał twojego imienia.

Poczułem dotyk ciepłej dłoni na swoich palcach, kiedy chłopak nieśmiało ocierał swoją skórą o moją. Odpowiedziałem tym samym i chociaż nie odważyłem się spleść naszych palców ze sobą, to muskaliśmy się w ten sposób w ciszy. Nie chciałem psuć tej chwili żadnym niesfornym wyznaniem. Tak było idealnie i czułem się spełniony.

6 komentarzy:

  1. jak na moje powinni sb tak uroczo niby w myślach, ale na głoś powiedzieć to wyczekiwane "kocham cię" *w*, jednakże wiem że i tak twoja wersja bd dużo słodsza *O* Tak więc wyczekuję new rozdziału :3

    OdpowiedzUsuń
  2. Awwwwww *3*
    Nie mogę się doczekać, aż wreszcie któryś się odważy na wyznanie uczuć. Mam cichą nadzieję, że będzie to Marcel ;3
    Cudowny rozdział. Nie wiem jak wytrzymam miesiąc bez kolejnego.
    Uwielbiam tych słodziaków <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Czemu ich tak meczysz?! Eh... szkoda, że notki są tak rzadko. Wenki życze I <3 twojego bloga

    OdpowiedzUsuń
  4. Ehh jak dla mnie to troche za długo trwa.
    W tym tempie może powiedzą sobie "kocham cię" za jakieś ..2 lata? :)
    Mimo oszołamiającego tempa dodawania notek przyznam, że AnT podoba mi sie. Trzeci rok już obserwuję bloga. Życzę weny.

    OdpowiedzUsuń
  5. ~Darcy D' Angouleme20 czerwca 2013 06:53

    Kulde, to jest tak urocze, ze nie mogę sie powstrzymać od czytania tego kilka razy w miesiącu. Za każdym razem jak mam melancholijny nastrój czytam sobie to opowiadanie i zaraz mi lepiej ;-)

    OdpowiedzUsuń
  6. Hejka,
    cudnie, Filip jest kochany, tak Marcel teraz powinien zrozumieć po tym jakie uczucia targają Filipem, że Marcel jest dla niego całym światem...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń