środa, 1 kwietnia 2015

La petite promenade

- Jak się czuje mój króliczek? - biorąc Nathaniela na ręce wycałowałem jego małe, roześmiane policzki, na których czułem jeszcze smak niedawnych łez. Uwielbiałem i podziwiałem to maleństwo, które potrafiło bardzo szybko przechodzić z rozpaczliwego przebudzenia do radosnego zadowolenia z nowego dnia. - Ubierzemy cię kawalerze i zjemy śniadanie. Tatuś już się uwija w kuchni, więc nie możemy go zawieść. - uśmiechnąłem się na samą wzmiankę o Fillipie, który szykował dla nas wielkanocny posiłek.
- Ta-ta! - oświadczył malec zadowolony.
- Tak, kochanie, tata. A teraz ubierzemy się ładnie. - rozebrałem kręcącego się malucha i z niemałym trudem wcisnąłem go w ubranko przygotowane specjalnie przez mojego Anioła. To zabawne, ale dzieci najwyraźniej potrafią puchnąć, kiedy tylko rodzice usiłują ubrać swoją niezadowoloną z tego faktu pociechę. Kręcą się, wybrzydzają, przeszkadzają i przybierają na wadze. Wszystko byle było po ich myśli. Cóż, mój Nathaniel przegrał tę bitwę i teraz w pluszowej bluzie z kapturkiem i uszkami wyglądał jak mały czekoladowy króliczek, a musiałem przyznać, że nie mogłem się na niego napatrzyć. Był niewyobrażalnie słodki.
Nie mogąc wyjść z zachwytu, zabrałem malca do kuchni, gdzie Fillip uwijał się jeszcze przy paście bananowej dla niego.
- Oto pojawił się książę. - obwieściłem przybycie Natha i posadziłem go w przygotowanym specjalnie dla niego krzesełku, czekając aż mój mężczyzna również usadowi się przy stole. Nie planowałem przecież jeść przygotowanych przez niego pyszności samemu. Do kiełbasek, jajek i warzywnej sałatki była potrzebna ukochana osoba, której bliskość sprawi, że wyśmienity smak stanie się jeszcze lepszy. Zresztą, Nathaniel chyba uważał podobnie, ponieważ domagał się jedzenia i jednocześnie taty. To maleństwo było po prostu uzależnione od rozpieszczania, całowania, karmienia, troskliwej opieki i Fillipa.
- Za rok o tej porze będzie biegał po ogrodzie i szukał czekoladowych jajek. - zauważył rozsądnie Anioł, kiedy usadowił się obok mnie i zaczął karmić naszego chłopca jego porannym banankiem.
- Myślę, że będzie zachwycony. - przyznałem z uśmiechem. - On nie potrafi zbyt długo siedzieć w jednym miejscu, więc to będzie dla niego idealnym zajęciem na niedzielny poranek. Już teraz były pewnie gotowy na podobną przygodę, gdyby tylko wiedział o co w niej chodzi.
- Tak, to prawda. - Fillip skinął głową i zrobił maluchowi chwilową przerwę w jedzeniu. On też musiał przecież znaleźć chwilę na posiłek póki był ciepły.
- Ma-m-am. - wybulgotał Nathaniel i zadowolony kręcił kołowrotki rączkami i nóżkami, kiedy dostał kolejną łyżkę swojej papki.
- Tak, am, mój mały. - pochwalił go Fillip i pogładził po policzku. - Dostaniesz tyle am ile tylko chcesz.
Patrzyłem na moje dwa skarby nie mając dosyć ich widoku. Jeden piękny, drugi słodki, jeden uśmiechnięty czule, drugi radośnie. Byłem największym szczęściarzem skoro miałem obok siebie całe piękno tego świata, a ono ukryło się w tych dwóch czekoladowych torcikach – Fillipie i Nathanielu.
Nie potrafiłem się powstrzymać, więc pocałowałem mojego mężczyznę w czubek głowy, skroń i policzek. Zbierałem naczynia, kiedy on mył buzię najedzonego Natha. Myślę, że dopełnialiśmy się wręcz perfekcyjnie i nigdy nie przyszłoby mi do głowy narzekać na to, co przypada mi w udziale, kiedy on zajmuje się czymś innym.
- Mamy wielkie szczęście, że trafiła nam się tak cudowna pogoda na naszą wielkanocną wycieczkę. - zauważyłem zmywając.
- Masz rację, kochanie. - usłyszałem zaraz przy uchu, a ciepły oddech chłopaka połaskotał mnie przyjemnie. Nawet nie słyszałem, jak się do mnie zbliża. Psotnik!
Odwróciłem głowę i natrafiłem ustami na jego wargi. Pocałowałem go krótko, ale czule. Nathaniel leżał z głową na jego ramieniu i pogęgiwał coś do siebie.
- Spakuję wszystko, co może być nam potrzebne. - zakomunikował mój Anioł i zostawił mnie samego na tych kilka chwil, jakich potrzebował, by dopiąć rodzinną wycieczkę na ostatni guzik. Naszym celem był staw z kaczkami, które nasza pociecha mogła karmić, chociaż podejrzewałem, że bliżej mu będzie do oglądania kaczek niż do rzucania im czegokolwiek. W końcu nadal był tylko bobasem. Cudownym, słodkim, naprawdę kochanym.

~ * ~ * ~

- Posiedzisz troszkę, kochanie? - zapytałem Nathaniela sadzając go na dywanie w sypialni.
- Ta-ta. - odpowiedział zadowolony z życia. Przytaknąłem mu więc, zmierzwiłem lekko brązowe włoski i zabrałem się za pakowanie małej torby na drogę. Nie wybieraliśmy się daleko, ale mając takiego malucha, trzeba było być przygotowanym na wszystko. Pieluchy, coś ciepłego, coś lżejszego, jedzenie, picie, ulubiona zabawka.
- Będziemy karmić kaczuszki. Kwa, kwa. - znowu wziąłem go na ręce i podałem mu pluszowego misia. Uwielbiał go, więc mimo ciut większych gabarytów postanowiłem zabrać go z nami.
Marcel uwinął się już z naczyniami i właśnie wycierał ręce. Nie musiałem pytać czy jest gotowy. Wiedziałem, że tak. Zawsze był gotowy na czas, zawsze do usług, kiedy go potrzebowałem. Życie Marcela toczyło się wokół mnie i Nathaniela. Byliśmy dla niego najważniejsi i dostrzegałem to w każdym błysku jego oczu, w każdym uśmiechu, geście, słyszałem w śmiechu. On był miłością do nas, tak jak my byliśmy miłością do niego.
- Hm, nie zapomniałeś czegoś? - zapytałem wyzywająco, kiedy staliśmy przy drzwiach. Niemal widziałem, jak myśli mojego ukochanego biegną we wszystkich kierunkach. - Buziaka przed wyjściem. - przypomniałem mu kręcąc głową z udawanym niedowierzaniem. - Jak można zapomnieć o czymś tak ważnym? - rozbawiony otrzymałem swoje czułe muśnięcie, a Nath swoje. Prosto w czułko wystające spod króliczkowego kapturka. Nasz syn wyglądał w tej ciepłej, mięciutkiej bluzie cudownie i na pewno było mu w niej wygodnie.
Wychodziliśmy z domu z wyraźnym celem do zrealizowania. Chcieliśmy by Nathaniel spędził trochę czasu poza domem i mógł pooddychać świeżym, wielkanocnym powietrzem. Miałem nadzieję, że takie spacery uczynimy naszym corocznym zwyczajem. Pragnąłem by nasz syn czekał na takie drobne chwile spędzane razem i na wiążące się z nimi radości. Bardzo mi na tym zależało.
Z Nathem w wózku droga wcale nie trwała tak długo, jak mógłbym się tego spodziewać. Grzeczny syn i grzeczny tata to klucz do sukcesu. Resztą jest zabawa, a tej nie brakowało.
Naszemu bobasowi spodobały się kaczki, a raczej odgłosy jakie wydawały. Był nimi bardzo zainteresowany, a nawet próbował je niezgrabnie naśladować. W tej dziedzinie nie wróżyłem mu niestety kariery, jako że jego kwakanie wcale kwakania nie przypominało. Dla mnie i tak był to jednak perfekcyjny dźwięk, więc chwaliłem go i zachęcałem do dalszych prób.
Czas mijał tak szybko, że zanim w ogóle zdążyliśmy zmienić miejsce spaceru, nasz malec domagał się jedzenia. Jego głód został zaspokojony mlekiem, a później nastąpiła pora pierwszej drzemki. W tym czasie mieliśmy z Marcelem czas dla siebie, więc rozsiedliśmy się na ławce i niezauważenie dla innych głaskaliśmy nawzajem swoje dłonie. To był niewinny, mały dotyk, ale w zupełności nam wystarczał za formę pieszczoty. Byłem szczęśliwy.

~ * ~ * ~

Czy mogłem chcieć więcej? Nasz malutki, rozkoszny syn spał spokojnie w wózku, zaś mój Anioł siedział u mojego boku. Czułem ciepły dotyk jego palców na swoich, ich subtelne ruchy, jakby masował moją skórę opuszkami. Nie musieliśmy nic mówić, ponieważ rozumieliśmy się bez słów. W tym milczeniu było więcej znaczenia, niż gdybyśmy chcieli ubrać to w słowa. Uczucie, rozkosz bliskości, radość z powodu pięknej pogody, którą możemy cieszyć się razem. Miałem cichą nadzieję, że w przyszłości i nasza pociecha będzie w stanie równie dobrze nas zrozumieć.
- Śpi tak spokojnie. To mały leniuch. - westchnął w pewnej chwili Fillip. - To dziecko uzależni się od przyjemności i w przyszłości od słodyczy. Zobaczysz, ja ci to mówię. - na jego niesamowicie przystojnej twarzy pojawił się uśmiech szczerego rozbawienia. - Wyobraź sobie tylko, jak on będzie wyglądał. Przystojny, szczupły, ale z czekoladą w ręce.
- Więc nauczymy go jeść słodkie tylko raz w tygodniu, a wszystkie inne dni zastąpimy owocami. Świeżymi i suszonymi. To także cukier, ale bez porównania zdrowszy. Co o tym sądzisz? - nawet nie wiem, kiedy przerodziło się to w prawdziwą propozycję.
- Mój geniusz. - roześmiał się i pocałował mnie korzystając z okazji, że w pobliżu nikogo nie było. Widać Wielkanoc nie służyła spacerom, a to dawało nam ogromną przewagę. - Podejrzewam, że w pewnym wieku sam będzie sięgał po to, co dla niego najlepsze. W końcu wdał się w ciebie.
- Uwielbia ciebie i quidditch?
- Dokładnie tak. - Fillip roześmiał się radośnie. - Pospacerujmy jeszcze przed powrotem do domu. Tam nie będzie miał okazji przebywać na świeżym powietrzu. - mój Anioł miał rację. Na Pokątnej nie było miejsca odpowiedniego do zabawy dla dzieci, a już na pewno nie dla takiego szkraba.
Właśnie dlatego planowaliśmy przenieść się w inne miejsce, kiedy Nath podrośnie i częstotliwość jego drzemki oraz posiłków ulegnie redukcji. Wtedy powiększymy sklep i wprowadzimy się do jakiegoś przytulnego domku w spokojniejszej dzielnicy Londynu. O tym marzyliśmy od czasu, kiedy nasz związek zaistniał i mieliśmy okazję snuć wspólnie plany na przyszłość.
- Nie zaprotestuję i nasz śpiący książę raczej też nie ma takiego zamiaru. - ścisnąłem lekko jego dłoń w swojej i przykładając do ust ucałowałem. W nagrodę otrzymałem przecudowny uśmiech, który odbierał dech i zmiękczał kolana.
Idąc więc blisko siebie, ocierając się ramionami i palcami dłoni złożonymi na rączce wózka, rozkoszowaliśmy się dalej naszym małym spacerem tego pięknego, niedzielnego dnia. Czy można było wyobrazić sobie lepiej spędzone święta? Z pewnością nie. Świergot ptaków, ciepło słońca, zapach wiosny w powietrzu. Kojarzył mi się z książką dla dzieci, którą czytałem w młodości, a która czekała na Nathaniela, kiedy tylko podrośnie. Byłem pewny, że mu się spodoba równie bardzo, jak podobała się mi. Takie rzeczy się po prostu wiedziało.
- Myślę, że powinniśmy wprowadzić więcej rodzinnych tradycji, które mu przekażemy. - widać mój mężczyzna również myślał o naszym synu, chociaż jego myśli biegły w odrobinę innym kierunku.
I to sprawiło, że nie mogłem powstrzymać uśmiechu.
- Na przykład? - zainteresowałem się.
- Czy ja wiem? Może coś mniej zobowiązującego niż wielkie święta. Rodzinny grill pierwszego dnia lata? Taki, na którym będziemy nie tylko my, ale także moi rodzice, Oliver, Reijel, Fabien... - wymieniał – Każda osoba odgrywająca jakąś rolę w życiu Nathaniela.
- To fantastyczny pomysł, Skarbie. - skinąłem głową i uśmiechnąłem się naprawdę szeroko. - Dobrze byłoby także wybrać jakiś miły dzień na jeszcze milszy piknik we trójkę.
- Więc może dziś? Zamiast spaceru wielkanocnego zorganizujmy naszemu kwiatuszkowi piknik wielkanocny w parku pod drzewami. - i tak się stało jeszcze tego samego dnia, jako że Fillip zabrał wszystko czego potrzebowaliśmy i jeszcze trochę. Był niesamowity.
Rozsiedliśmy się w najlepszym miejscu parku, gdzie ciepłe promienie rozgrzewały ciała i nie pozwalały o sobie zapomnieć. Było to idealne miejsce dla takiego małego szkraba jak Nathaniel, który uwielbiał jeść, pić i potrzebował do tego równie dużo energii co do zabawy.
Podejrzewałem, że uśmiech nigdy nie zejdzie mi z twarzy, kiedy mój Nath otworzył oczka domagając się jedzenia, a następnie noszenia na rękach. Jemu nie dało się odmówić, więc porwałem go w ramiona, wycałowałem i nosiłem, kiedy Fillip pchał wózek i co jakiś czas zwracał na siebie uwagę Nathaniela. Ten z kolei, był radosny ilekroć znajdował się w centrum naszego zainteresowania. Miłość była dla niego jak woda dla kwiatów podczas suszy – niezbędna i pożądana.

~ * ~ * ~

Ująłem Marcela pod ramię i uśmiechałem się do naszego synka, który z ciekawością spoglądał na mnie od czasu do czasu. Byłem najszczęśliwszym mężczyzną na świecie i pragnąłem by każdy o tym wiedział, a jednocześnie chciałem mieć dwójkę moich najcudowniejszych mężczyzn tylko dla siebie. Kochałem w nich wszystko i czułem radość ilekroć o nich myślałem. Nawet kiedy tak jak teraz, byli zaraz obok mnie. Nigdy nie miałem ich dosyć i wiedziałem doskonale, że oni czują to samo.
Byliśmy idealną rodziną i czułem z tego powodu dumę.

1 komentarz:

  1. Hejka,
    wspaniale, sama słodycz tutaj wrecz, maleństwo im wspaniale rośnie, no i wspaniały piknik...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń