poniedziałek, 6 listopada 2006

Valse

Niemal nie zauważyłem chwili, gdy nadszedł dzień jednego z największych świąt dla każdego czarodzieja – Halloween.

Wszystko było idealnie przygotowane na bal jaki miał się odbyć.

Bawił mnie pomysł, który zagościł w głowie dyrektora, jednak musiałem przyznać, że uczniowie byli nim zachwyceni – bal przebierańców, który zakończy się przedstawieniem.

Dziewczyny postanowiły wykorzystać sposobność, by pomóc szczęściu, zaś chłopcy woleli się trochę zabawić. Efektem tego były bileciki z numerami, które losowano przed wejściem na salę.

Uśmiechnąłem się do dziewczynki, która podała mi koszyk z małymi karteczkami w środku. Zawstydzona patrzyła jak wyciągam jeden z pergaminów i odchodzę z wesołym „Dziękuję”.

Spojrzałem na numer.

- ‘11’ nie jest źle – szepnąłem do siebie i chowając bilecik dołączyłem do grona pedagogicznego siedzącego przy stole obok jednej ze ścian. Stanąłem przy grubszym mężczyźnie, który miał już swoje lata, a mimo wszystko bawił się niczym nastolatek. Jego małe oczy, które już teraz błyszczały od alkoholu skupiły się na mnie.

- O, Marcel! Jak dobrze, że jesteś. Co sądzisz o moim przebraniu? Zamówiłem je specjalnie na te okazję.

- Jest naprawdę wspaniałe – uśmiechnąłem się sztucznie udając zainteresowanie jego przymaławym strojem króla.

- Och, dziękuję ci, mój drogi – Slughorn poklepał mnie po ramieniu – Gdybyś tylko wiedziała jak wiele kosztowało mnie sprowadzenie go tutaj i samo... – słowa mężczyzny przestały zupełnie do mnie docierać. Mój wzrok spoczął na drobnej sylwetce chłopca, który pojawił się w drzwiach.

- Pan wybaczy, ale obowiązki wzywają – rzuciłem do nauczyciela, który wciąż prowadził swój monolog, nie odrywając spojrzenia od Fillipa.

Odszedłem przyglądając się uważnie młodemu Ślizgonowi. Na jego twarzyczce widniał grymas niezadowolenia, kiedy Oliver wepchnął go do sali. Dziewczynka podała mu koszyk, z którego bez entuzjazmu wyciągnął kartkę nawet na nią nie patrząc.

Zbliżyłem się do niego, jednak starałem się by mnie nie zauważył. O ileż łatwiej było mi podziwiać jego postać wiedząc, iż malec nie zwróci na to uwagi.

Chłopiec miał na nogach sandały, a biodra przepasała mu biała szata o złotych obrzeżach, która sięgała zaledwie kolan. Jego lekko opaloną skórę na piersi zdobił duży naszyjnik naznaczony różnymi, drobnymi wzorami. Falowane, ciemne włosy Fillipa błyszczały miejscami, gdy słabe światło odbijało się od niewielkich spinek, które mu założono. Przeguby jego dłoni również przyozdobione były w duże, złote bransolety podobnie jak kostki jego stóp.

Uśmiechnąłem się sam do siebie. Gdyby każdy faraon był tak nieskazitelny mógłbym żałować, iż nie narodziłem się kilka tysięcy lat wcześniej.

 

~ * ~ * ~

 

Zapomniałem o zażenowaniu jakie krępowało moje ruchy, gdy tylko rozejrzałem się po Wielkiej Sali. Mimo, iż czułem się głupio w stroju jaki na siłę założył mi Oli obróciłem się wokół własnej osi patrząc na piękne sklepienie i cały wystrój pomieszczenia.

Niebo było lekko zachmurzone, a spomiędzy obłoków wyłaniał się cudowny księżyc w pełni otoczony gdzie niegdzie przez drobne gwiazdy. U sufitu unosiły się płonące nikłym blaskiem świece, małe lampiony w kształcie czaszek oraz dyń, a na rogach ścian wisiały sztuczne pajęczyny. Duchy z zamku latały ponad głowami uczniów śmiejąc się radośnie i co jakiś czas zagadując rozanielone dzieciaki.

Zacząłem rozglądać się uważnie szukając profesora Camusa. Tylko z tego jednego powodu przyszedłem na ten cały bal, by go zobaczyć. Była to kolejna okazja ku temu bym mógł być blisko mężczyzny nie zwracając na siebie niczyjej uwagi. Odwróciłem się w stronę wejścia, a przez moją twarz przeszedł cień niemal szaleńczego uśmiechu.

Nauczyciel stał w pobliżu drzwi oparty o ścianę z rękoma skrzyżowanymi na piersi. Długa, czarna koszula krojem przypominała płaszcz, sięgała kostek i przewiązana była skórzanym paskiem do którego przytwierdzona była pochwa na miecz z orężem w środku. Luźne, grafitowe spodnie do połowy łydek związane były w kolanie czerwoną wstążką tuż nad końcem wysokiego buta.

Nauczyciel wyglądał niesamowicie. Biły od niego dziwny majestat i powaga. Zadrżałem, gdy jego jasne oczy skupiły się na mnie, a idealne usta wykrzywiły w delikatnym uśmiechu. Oderwał się od ściany i powoli zaczął zmierzać w moim kierunku. Spuściłem wzrok i podszedłem do niego.

- D... Dobry wieczór... – wyjąkałem stając przed nim i wpatrując się w jego buty.

- Witaj – odpowiedział cicho.

 

~ * ~ * ~

 

Wyglądał rozkosznie z tym niewinnym rumieńcem na policzkach i mocno zaciśniętymi piąstkami. Przykucnąłem przed nim i delikatnie ująłem jego lewą dłoń.

Spojrzał na mnie zdziwiony, jednak ja skupiłem się jedynie na tym by rozluźnić uścisk jego palców i wyciągnąć spomiędzy nich karteczkę z numerkiem.

Chłopiec nie stawiał oporu. Jego ciało drżało lekko, jak gdyby reagując na mój dotyk, co wydawało mi się jedynie moim fanatycznym pragnieniem.

Po chwili wyjąłem pergamin i z niemałym zdziwieniem spojrzałem na widniejącą na nim cyfrę. Mogłem się spodziewać wszystkiego, jednak to przeszło moje najśmielsze oczekiwania.

- Wygląda na to, że jestem Twoim partnerem – szepnąłem, a malec po raz kolejny uniósł oczka ku górze. Małe iskierki zdumienia grały w nich czyniąc go jeszcze bardziej nieskazitelnym.

Uśmiechnąłem się do niego delikatnie.

 

~ * ~ * ~

 

Z ciepłych oczy nauczyciela przeniosłem wzrok na trzymaną przez niego kartkę.

- Je... Jedenaście? – wyjąkałem, a profesor sięgnął do kieszeni spodni wyciągając z niej papierek z tą samą liczbą.

 - Chyba jesteś na mnie skazany – roześmiał się Camus. Niepewnie opuszkami palców dotknąłem kartki, którą trzymał na dłoni.

- C... Co to oznacza? – zapytałem po raz kolejny patrząc na uśmiechniętą twarz mężczyzny.

- Zaraz się przekonasz... – szepnął i wstając wczesał palce w moje włosy. Niczym na zawołanie wszyscy w sali zamilkli, a dyrektor zaczął wesoło.

- Moi drodzy, jako, że obchodzimy dziś piękne święto pragnę uroczyście rozpocząć dzisiejszy bal. Numery jakie otrzymaliście posłużą wam za drogowskazy do odnalezienia partnera, z którym to otworzycie dzisiejszą uroczystość. Uznałem, iż Walc Wiedeński bardzo pasuje do dzisiejszej okazji. Zapraszam was wszystkich do wspólnej zabawy! – gwar głosów odpowiedział niewyraźnie, a wszyscy zaczęli krążyć po Wielkiej Sali w poszukiwaniu ‘drugiej połowy’.

Zamarłem, gdy dotarły do mnie słowa Dumbledora. W... Walc?

Zrobiło mi się gorąco, a twarz pokrył szkarłatny rumieniec. Niepewnie popatrzyłem na Camusa, który niewinnie przekrzywił głowę w bok wpatrując się we mnie co jeszcze bardziej pogłębiło czerwień na mojej twarzy.

Profesor wyprostował się, by po chwili zgiąć w pół z dłonią lekko dotykającą serca, zaś drugą wyciągniętą ku mnie.

- Czy zechcesz oddać mi ten pierwszy taniec? – zapytał szarmancko. Słyszałem jak z tłumu odezwało się kilka głośnych westchnień zapewne wydanych przez dziewczyny patrzące na cała tę scenę i kilka cichych „ Jaki on wspaniały...”. Zrobiło mi się dziwnie smutno i głupio na samą myśl o tym, że będąc chłopakiem kocham się we własnym nauczycielu. Przygryzłem mocno wargę i nieśmiało dotknąłem dłoni mężczyzny, który spojrzał na mnie swoim ciepłym, kojącym wzrokiem. Zbliżył się do mnie i ujął moją rękę nadzwyczaj delikatnie. Opuszkami palców musnął moją dolną wargę z przekornym uśmiechem.

- Ja nie gryzę – uśmiechnął się wesoło, a ja szybko rozluźniłem usta. Do moich uszu doszły pierwsze akordy muzyki. Ciepła, niemal gorąca dłoń profesora objęła mnie w pasie. Byłem zbyt niski, by dosięgnąć ramienia nauczyciela, dlatego jedynie położyłem swoją dłoń na jego ręce. Widziałem jak Camus przymknął oczy i odetchnął głęboko. Przywarłem pewniej do ciała mężczyzny, czując niesamowity zapach jego wody kolońskiej. W moim wnętrzu coś się zakotłowało. Skrzydełka motyli nieubłaganie uderzały o mój żołądek co wyrwało z moich ust westchnienie. Czułem jak nauczyciel przejmuje kontrolę nad każdym moim ruchem, a jego mięśnie poruszały się niemal żyjąc własnym życiem. Zatraciłem się zupełnie w pięknej melodii otoczony przez zmysłowy zapach nauczyciela i niemal niewyczuwalny dotyk jego dłoni.

 

~ * ~ * ~

 

To był mój pierwszy w życiu taniec. Przez myśl przeszło mi, że nie tylko mój. Cieszyłem się, iż jestem w stanie dzielić tą chwilę właśnie z Fillipem. Jego drobne ciało wydawało mi się tak bardzo kruche. Każdy jego ruch był uważnie śledzony i zapisywany w mojej pamięci przez wyczulone na niego zmysły. Muzyka niemal nie docierała do moich uszu. Zamiast niej słyszałem jego, początkowo szybki i niespokojny, a z czasem cichutki i głęboki, oddech.

Pragnąłem zatrzymać czas lub chociażby wywołać koniec świata, by móc odejść naprawdę szczęśliwym.

Boże, dziękuję Ci za to, że ta piękna chwila nie kończy się, a trwa wydając się mi wiecznością spędzoną w Raju.

Przymknąłem oczy, gdy wszystko ucichło. Puściłem chłopca, jednak klękając przed nim na jedno kolano ucałowałem wierzch jego niewielkiej dłoni.

- Dziękuję... – szepnąłem muskając nadal delikatną skórę. Podnosząc się spojrzałem na płonące żywym ogniem policzki chłopca. Milczał i nieprzytomnym wzrokiem zamglonym przez zażenowanie wpatrywał się we mnie. – Wybacz jeśli Cię zawstydziłem... – podjąłem, jednak on przerwał mi szybko.

- N... Nie... Nic się nie stało... – wyjąkał i obdarzył mnie promiennym uśmiechem, jednak jego słodkie, zawstydzone oczka nadal lśniły pośród szkarłatu jego dziecięcej buźki.

 

*

 

Bal dobiegał już końca, a zamknąć miało go przedstawienie o którego przygotowanie zadbał sam mistrz dramatu Shakespeare.

Stałem z tyłu, a o moje ciało opierał się Fillip. Delikatnie położyłem dłonie na jego ramionach, czując jak wtula się we mnie i mruczy rozkosznie.

Na środek sali wyszło kilka osób w strojach niemal wyjętych ze sztuki, którą osobiście lubiłem najbardziej ze wszystkich dzieł wielkiego Williama – Hamlet.

Twarze aktorów zasłonięte były przez japońskie maski wojowników.

Świece pogasły i jedynie lampiony oświetlały pomieszczenie.

Panowała niczym nie zmącona cisza. Przedstawienie odbywało się bez słów. Tylko gesty i ruchy zdradzały to co dzieje się w sercach postaci.

Sam mistrz ukazał się nam w roli ojca Hamleta.

W chwili, gdy Wielka Sala okryła się mrocznym płaszczem Ślizgon odwrócił się bokiem do sceny i objął mnie ramionami. Mocno przytulił się do moich nóg śledząc uważnie to co dzieje się na środku. Przycisnąłem go do własnego ciała z leciutkim uśmiechem.

Dzięki Ci Panie za ciemność i to delikatne światło, które nieznacznie oświetla skupioną buźkę mojego Anioła.

- Kocham Cię... – wyszeptałem patrząc na malca, a moje usta mimowolnie zmieniły swój kształt. Po raz kolejny zatraciłem się w pięknym wykonaniu dramatu, chwaląc Boga za to, że Fillip nie słyszał moich słów.

19 komentarzy:

  1. Niesamowite!! Twoja wena mnie zadziwia, jak ty wspaniale umiesz wszystko opisać, wszystkie uczucia, gesty!! Zazdroszcze talentu!! Pomysł z balem był świetny, ten klimat hm... romantyczny. Po prostu perfekcyjnie napisane!

    OdpowiedzUsuń
  2. ~www.valandia.blog.onet.pl6 listopada 2006 22:13

    {rozpływa się}.... miauu Kirhan san.... ja ubóstwiam te twoje dzieła.. ahh... czytać i się rozkoszować dziełem.. miauyuuuu ... ^^ Geniuszu ty mój ^^ hehe... ^^ Kawaii notka ^^ Pozdrawiam serdecznie -Fiancee

    OdpowiedzUsuń
  3. to jeden z moich dwoch ulubionych blogow, powodzenia i...dawaj nowa notke :)

    OdpowiedzUsuń
  4. eovin_nagisa@op.pl7 listopada 2006 00:18

    Wrrrauuu^^ Sankyu! ^___^ Ach, na Ciebie zawsze można liczyć ^^ Czekam z niecierpliwością na kolejną notkę ^__~

    OdpowiedzUsuń
  5. Ha! I tu też mi się zrobiły zaległości, ale oczywiście doczytałem ;) Cudne po [prostu cudne

    OdpowiedzUsuń
  6. Przyznaję, że z wielką przyjemnością wracam do Twojego bloga. Wyeliminowałaś część błędów i przyznaję, że powoli nie mam się czego czepiać;) Pisz dalej, bo to śliczna, słodka historia, idealna na dłuugie wieczory, albo gdy ma sie "doła".:)

    OdpowiedzUsuń
  7. Cudeńko Kirhan-san ^^No i Hamlet, strasznie lubię tą sztukę. Filip i Camus to mi bardziej przypominają Romea i Julię ^^Czekam na dalszą część ^^

    OdpowiedzUsuń
  8. Swietne opko poprostu cudo czekam na nastepny rozdział pozdro:*

    OdpowiedzUsuń
  9. Siemka!!! Super opko KIEDY następny ROZDZIAŁ?

    OdpowiedzUsuń
  10. Serwusik bardzo fajne opko

    OdpowiedzUsuń
  11. ~Rafael Bielecki i Lucjusz Malfoy13 listopada 2006 12:38

    http://rafilu.blog.onet.pl zaraszamy!!! Za umieszzenie bannerka nagrody w postaci komów!! Zapraszam serdecznie do skomentowania pierwszego rozdziału ~! Za wklejenie bannerka na stałe do uniwersalnej, yskasz 50 komentarzy i umieszczenie w linkach!Ps: to yaoi :)

    OdpowiedzUsuń
  12. Swietne opko czekam na nastepny rozdział pozdro

    OdpowiedzUsuń
  13. Ciekawe opko oby nastepny rozdzial byl jak najszybciej :)

    OdpowiedzUsuń
  14. W zeszłą niedziele miała być notka -_- Czemu nie było? __^__

    OdpowiedzUsuń
  15. Wow. Nie wiem czemu mam sentyment do walców. Ale musieli się dziwić jak tańczyli. Ciekawe ile było takich par chłopiec-chłopiec. ^^ Ale świetnie do ci wyszło. Jestem naprawdę pod wrażeniem.

    OdpowiedzUsuń
  16. Świetne ^^ Naprawdę bardzo ładne. Ładne opisy, pomysłowe sytuacje, ciekawy obrót akcji, mało błędów (chociaż kilka poduważyłam ==) i w ogóle jest ładnie <3 Życzę tak dalej i w dalszym ciągu zapraszam na http://velais.tkPozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
  17. Hej,
    o pięknie, bal halloweenowy, i akurat mają ten sam numer zżądzenie losu wręcz i Camus taki szarmandzki, cudnie...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  18. Hej,
    cudowniw, bal halloweenowy, i mają ten sam numer, ktoś czuwa nad nimi i im sprzyja ;) Camus taki szarmandzki, cudnie...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
  19. Hej,
    cudownie, i już bal halloweenowy, jakie szczęście wylosowali ten sam numer... ktoś czuwa nad nimi jakaś opacznoścć ;) Marcel taki szarmandzki, cudownie...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń